fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Wiara to nie wszystko. Ewangelizacja w panamskich dzielnicach ubóstwa

Dzieciaki rosną z przekonaniem, że Bóg jest; wynoszą je z domu. Ale wiara to nie wszystko. Trzeba im pomóc stać się wolnymi. Edukacja jest najważniejsza, trzeba zapewnić im warunki materialne. To wiele zmienia, kiedy człowiek ma dom.
Wiara to nie wszystko. Ewangelizacja w panamskich dzielnicach ubóstwa
zdj.: Jan Rybicki

Rozmawiam z Salvatore Sicignano, misjonarzem z Włoch, wykształconym w Rzymie, od ponad pięciu lat mieszkającym i pracującym w Panamie. Salvatore jest obecnie proboszczem parafii Francisco Xavier na obrzeżach zabudowań Colon. Położone na wschodnim krańcu Kanału Panamskiego miasto znane jest głównie za sprawą największej na kontynencie strefy wolnocłowej. Ale dochody z niej nie trafiają do wszystkich: aglomeracja jest jedną z najniebezpieczniejszych w kraju, ulice są dziurawe i zaśmiecone, a duża część ludności żyje w biedzie. Do niektórych dzielnic bieżąca woda dociera mniej więcej raz w tygodniu.

Tu wszystko jest inaczej

– Właściwie chciałem jechać na misję do Afryki, do Kenii – opowiada Salvatore. – Niedługo przed wyjazdem rozmawiałem ze znajomym duchownym z Panamy, który powiedział mi, że tutaj bardzo potrzeba kapłanów. I ostatecznie trafiłem tutaj.

– Jest zupełnie inaczej niż w Europie, prawda?

– Tak, nie masz pojęcia… Wszystko. To, jak ludzie żyją, to, jak z nimi trzeba rozmawiać… Wszystko, wszystko jest inaczej.

Nie zdrabnia słów w typowy dla Panamczyków sposób, ale przeciąga je odrobinę z emfazą. – To, co oczywiste w Europie, tutaj jest niezrozumiałe i na odwrót. Sam mogłeś zauważyć, jak istotny jest tutaj wspólnotowy i społeczny wymiar wiary. Ludzie często modlą się z radością, ekspresją. Zapomnieliśmy o tym w Europie. Jednocześnie bardzo trudno mi znaleźć przestrzeń do modlitwy w samotności, ciszy. Wydaje mi się, że bez tego nie można doświadczyć indywidualnego, osobistego spotkania z Chrystusem, które zmienia człowieka. Cisza to coś, czego być może Latynoamerykanie powinni nauczyć się od nas.

– Nie tylko to było dla mnie trudne. Minęło sporo czasu, zanim w ogóle nauczyłem się komunikować z ludźmi. Wydaje ci się, że to łatwe: żartujemy razem, jemy, tańczymy. Wszystko dobrze, ale w pewnym momencie docieram do ściany. Jestem przyzwyczajony, że kiedy coś mi się nie podoba, mówię o tym otwarcie. Kiedy we Włoszech mój biskup zrobi coś, z czym się nie zgadzam, możemy się kłócić, krzyczymy na siebie, ale następnego dnia rozmawiamy normalnie. Tutaj nie, każdą krytykę bierze się bardzo do siebie, trzeba być naprawdę ostrożnym, najostrożniejszym.

Kilkaset chrztów, kilka ślubów

– Ale nie chodzi tylko o to. Mam wrażenie, że tutaj jest wielki szacunek dla władzy, hierarchii.

– Doprawdy? – śmieję się, bo przychodzi mi do głowy ruch drogowy, w którym konwencjonalnie łamie się chyba wszystkie możliwe reguły.

– Wiem, że ludzie w Colon nie robią takiego wrażenia! Nie chodzi mi o szacunek dla przepisów. Kiedy mamy coś zorganizować, to jeśli ja nie podejmę jakiejś decyzji, nikt jej nie podejmie. Przychodzą do mnie, nawet gdy chodzi o wymianę oświetlenia w kościele. Co więcej, mnie też się otwarcie nie krytykuje. Jeśli jest jakiś problem – dajmy na to – z burmistrzem, ludzie przychodzą do mnie się wyżalić, jeśli jednak ktoś ma problem ze mną, nie powie mi o tym wprost. Krytykują mnie w swoim gronie, ale nie przychodzą do mnie.

ks. Salvatore Scignano, zdj.: Jan Rybicki

– Tak samo jest w Kościele: mamy problem, który dyskutujemy ze sobą, w gronie proboszczów, ale nikt nie idzie do biskupa. A problem zostaje. Bardzo trudno jest rozmawiać, powiedzieć komuś: „Zrobiłeś coś złego”. Jakby wysłuchanie kogoś o innym zdaniu, innych poglądach sprawiało, że się traci autorytet. W Nikaragui, Wenezueli jest dyktatura, wiele krajów regionu jest na dobrej drodze do dyktatury… Na każdym poziomie mamy ten sam problem: biskupi to mali dyktatorzy, księżą to mali dyktatorzy, ojcowie w rodzinach to mali dyktatorzy.

– Słynne machismo – wtrącam.

– Tak, nie masz pojęcia. Kultura machismo jest bardzo silna. Jednym z grzechów, które wyznają mi dzieciaki w okresie dojrzewania, jest to, że ojciec zabrał je do burdelu, żeby uprawiały seks z prostytutką, żeby posmakowały kobiety… W ogóle rodzina, seksualność, to wszystko jest tutaj trudne. Udzielam rocznie trzystu, czterystu, pięciuset chrztów, jakichś stu pięćdziesięciu pierwszych komunii, odbywa się może sto bierzmowań… i kilka ślubów, przeważnie osób starszych. Najmłodsza w tym roku była Jilda, kobieta koło trzydziestki, z sześcioletnim dzieckiem. Ale nie chodzi tylko o to. Ogrom rodzin to samotne matki, matki z nowymi partnerami, wielodzietne rodziny bez wystarczających środków do utrzymania… Jak powiedział Franciszek podczas Światowych Dni Młodzieży: „Bez pracy, bez edukacji, bez wspólnoty, bez rodziny. To jest życie bez korzeni. Te cztery «bez» zabijają”.

– Zresztą jesteś już tutaj jakiś czas, mogłeś się zorientować.

Dom to początek

Zerkam na wynotowane statystyki. 20,8 procenta kobiet w wieku 15–19 lat w całej Panamie ma przynajmniej jedno dziecko (w samym Colon: 15,4 proc.). 71,2 procenta z nich znajduje się w najbiedniejszych dwóch piątych ludności, około 40 procent nie skończyło panamskiego odpowiednika gimnazjum. Ta statystyka nie daje całkiem jasnego obrazu zjawiska, ponieważ nie wyodrębnia rdzennych mieszkańców: w różnorodnej etnicznie Panamie stanowią oni, według danych Banku Światowego, ponad 12 procent ludności. W tradycyjnych społecznościach, gdzie większość potrzebnych produktów wytwarza się samemu, dochód miesięczny w wysokości trzydziestu dolarów niekoniecznie oznacza ubóstwo, a założenie rodziny w wieku kilkunastu lat niekoniecznie jest patologią. W wymienionej liczbie zawierają się jednak tysiące nastolatek z miast takich jak Colon – niemających źródła utrzymania, stabilnego związku ani możliwości edukacji, obarczonych zbyt wcześnie obowiązkiem macierzyństwa.

Zdążyłem już poznać nieco biedne dzielnice Panama City: „getta”, jak nazywają je sami mieszkańcy, gdzie dni upływają chłopakom na paleniu cripi, modyfikowanej genetycznie marihuany, graniu na podwórkach w piłkę, szwendaniu się po ulicach i utarczkach z mieszkańcami wrogich dzielnic, nierzadko kończącymi się rozlewem krwi. Przychodzi mi też na myśl Altos de los Lagos, dzielnica blisko parafii Salvatore, gdzie za sprawą projektu rządowego powstały osiedla dla rodzin z Colon, bytujących wcześniej w dramatycznych warunkach. Osiedliło się tam prawie 14 700 osób, które mają do dyspozycji niewielkie mieszkanka w blokach. Do projektu przypisano kilku ojców salezjanów, mieli dotrzeć na miejsce niedługo po naszej rozmowie. Póki co Salvatore sam pełnił tam posługę kapłańską.

– Jak w ogóle mówić o dobrym Bogu ludziom, którzy nie zawsze mają pieniądze, żeby nakarmić do syta swoje dzieci? – pytam.

– Jest trochę inaczej, niż sobie wyobrażasz. Bardzo trudno znaleźć tutaj kogoś, kto nie wierzy w Boga. Kiedy zapytasz w szkole nastolatków, w najbardziej buntowniczym okresie życia, żaden nie powie, że nie wierzy w Boga. Mają wiarę, osobistą relację z Bogiem, na swój sposób.

– Przynajmniej oficjalnie znakomita większość mieszkańców Panamy należy do Kościoła katolickiego, prawda? – dopytuję. Rząd nie zbiera danych dotyczących wyznania obywateli, ale według szacunków archidiecezji panamskiej ochrzczonych jest 88 procent jej mieszkańców.

– Tak, ich wiara może być katolicka, ewangelicka, mogą być poza jakimkolwiek Kościołem… Ale dzieciaki rosną z przekonaniem, że Bóg jest; wynoszą je z domu. Nie znam żadnego nastolatka, który by powiedział: „Życie nie jest darem Boga”. Tylko że taka wiara to nie wszystko. Trzeba im pomóc stać się mężczyznami i kobietami naprawdę wolnymi. Edukacja jest tutaj najważniejsza, trzeba zapewnić im warunki materialne. Tworząc osiedla w Altos de Los Lagos, rząd zrobił dobrą robotę. To wiele zmienia, kiedy człowiek ma dom. Daje szansę, by stworzyć rodzinę i budować relacje międzyludzkie.

zdj.: Jan Rybicki

– Ale i to tylko początek. Zostawić ich z tym znaczyłoby dać tym ludziom fałszywą nadzieję. Młodzi tutaj zrozumieli, że na ulicy nie czeka ich nic dobrego. Szwendać się całymi dniami, być w bandzie: to nie daje żadnej nadziei. Większość z nich chce się uczyć, zdobyć zawód, ale tego nie da się zrobić, jeśli w domu brakuje pieniędzy na jedzenie. To, co zostało zrobione, jest fundamentalnie ważne, ale trzeba więcej, dużo więcej, żeby pomóc im wyjść z tego błędnego koła, w jakim się znajdują.

Zrozumieć ich ból

Salvatore westchnął zafrasowany, pogładził dużą dłonią łysinę.

– Opowiem ci historię. Jeden z moich ministrantów został wyrzucony ze szkoły, ponieważ uderzył nauczycielkę. Zapytałem go, czemu to zrobił. Opowiedział mi o sobie: jego ojczym go zgwałcił, kiedy był mały. Powiedział o tym mamie, ale ona to zbyła. To się często zdarza, że matka nie reaguje, ze strachu i poczucia, że nie ma do kogo się zwrócić o pomoc. Powiedział mi wprost: „Ojcze, on gwałcił mnie w nocy w domu. Chodziłem do szkoły, ale nie byłem w stanie się skupić, nie obchodziło mnie to”. To się ciągnęło. Wyobrażam sobie, że nauczycielka zwróciła mu pewnego razu uwagę, on się zdenerwował, nie wiem, uderzył ją. Zapytałem go: „Co teraz zrobisz?”. Powiedział mi „Ojcze, nie wiem. Właśnie urodziła mi się córka i niedługo urodzi mi się dwójka kolejnych dzieci od dwóch kolejnych kobiet”. „Dlaczego to zrobiłeś?”. „Ponieważ po tym, co działo się w domu, musiałem udowodnić sobie, sprawdzić, czy wciąż jestem mężczyzną”.

– Rozumiesz, jak to jest skomplikowane. Szkoła, szczególnie katolicka, nie może być miejscem, gdzie po prostu odbywają się zajęcia. Musi mieć zdolność zrozumienia bólu, który noszą w sobie ci chłopcy, te dziewczyny. My musimy mieć tę zdolność. Zawsze daję ten przykład: uczniowie Jezusa byli rybakami, o niczym nie mieli pojęcia. Ale On ich wezwał, a oni poczuli się kochani, i dlatego zmienili swoje życia. To zmienia życie. Jak mówi papież: uczysz ich dzięki rodzinie i wspólnocie, ponieważ one dają miłość. To jest to. Trzeba się zbliżyć do nich, nie oceniając, zaakceptować ich takich, jakimi są. To daje szansę. Dzięki temu spotkają się z Chrystusem, mogą stać się odpowiedzialni.

Przychodzą mi na myśl słowa Papieża Franciszka: „Tylko to, co się kocha, może zostać zbawione”. Wydaje mi się, że Salvatore ma to samo na myśli.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×