Protest, którego nikt nie oczekiwał
Dotychczas zachodni politycy i członkowie organizacji pozarządowych apelowali o poszanowanie praw człowieka na Białorusi. Z kolei tamtejsze społeczeństwo zdawało się nie dorastać do roli, którą mu wskazywano. Wiele mówiło się o społecznej apatii, braku samoorganizacji niezbędnej do zbiorowego, masowego protestu. Niektórzy twierdzili, że społeczeństwa postsowieckie są niezdolne do postawienia się autorytarnej władzy. Inni przekonywali, że doświadczenia krwawego Euromajdanu w Kijowie ostatecznie zniechęciły wszystkich, którzy dążyliby do przejęcia władzy poprzez konfrontację tłumów z przedstawicielami władzy na ulicach. Owszem, Euromajdan zakończył władzę Wiktora Janukowycza, ale w późniejszych latach doszło przecież do rozpadu Ukrainy.
Przy tej okazji nie oszczędzano także aktywnych polityków i działaczy społecznych. Oficjalnym apelom towarzyszyło nieoficjalne rozgoryczenie białoruską elitą opozycyjną. Nie brakowało krytycznych ocen liderów opozycji w Mińsku, wskazujących, że jest oderwana od codziennych problemów społeczeństwa, że opiera swoją działalność na abstrakcyjnych hasłach i postulatach dalekich zwykłemu zjadaczowi chleba.
Zamiana ról
Dziś sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Apele Zachodu o poszanowanie wartości demokratycznych i ogólne pomrukiwania o przywróceniu sankcji wypadają blado wobec tego, co na miejscu przedstawicielom władzy zgotowali Białorusini. Skala protestu zaskoczyła chyba wszystkich obserwatorów i samych mieszkańców kraju. Spontaniczna samoorganizacja zwykłych obywateli w Mińsku skutecznie paraliżuje działalność lokalnych sił bezpieczeństwa. Świadczą o tym filmy spontanicznie umieszczane w internecie przez naocznych świadków protestów. Doniesień o tym, co się dzieje w Mińsku, jak dotąd nie udało się zatrzymać nawet przez blokadę dostępu do internetu za pośrednictwem komórek i zwykłej sieci telefonicznej.
Ten ruch jest amorficzny i oddolny. Na jego czele nie stanęli znani od lat działacze elity intelektualnej Białorusi. Ich miejsce zajęły trzy kobiety: Swiatłana Cichanouska, Maria Kolesnikowa i Weranika Capkała. A dwie z nich wcale się do polityki nie garnęły.
Wiemy natomiast, że za protestami w wielu miastach na Białorusi stoją historie tysięcy ludzi, którzy nie widzą żadnej przyszłości ekonomicznej i politycznej w kraju rządzonym przez Aleksandra Łukaszenkę. I którzy są na tyle zdesperowani, że ryzykują swoją pracę, przyszłość i zdrowie, aby wziąć udział w zmianie historii tego kraju. Odwołują się do ostatniego, najbardziej podstawowego prawa człowieka – prawa do protestu, wierząc, że tylko w ten sposób uda się zbudować lepszą, bardziej demokratyczną i bardziej ludzką Białoruś.
Ta nadzieja jest wspólną nadzieją wszystkich demokratów w Europie. Co zrobimy, aby ją wesprzeć?