Wasilewski: Polska opowiedziana
Polacy używają doniosłych słów, gdy chcą nadać sens jakiemuś wydarzeniu. Taki wzór narracji jest charakterystyczny dla naszej kultury. To zrozumiałe, biorąc pod uwagę nasze mity o tym, czym jest polskość. Polski bohater może wrócić z tarczą lub na tarczy, ale zawsze po boju. Jak powstaniec.
Polacy używają doniosłych słów, gdy chcą nadać sens jakiemuś wydarzeniu. Taki wzór narracji jest charakterystyczny dla naszej kultury. To zrozumiałe, biorąc pod uwagę nasze mity o tym, czym jest polskość. Polski bohater może wrócić z tarczą lub na tarczy, ale zawsze po boju. Jak powstaniec.
Z Jackiem Wasilewskim, autorem książki „Opowieści o Polsce. Retoryka narracji”, rozmawiają Konstancja Święcicka i Stanisław Zakroczymski
W swojej książce „Opowieści o Polsce. Retoryka narracji” bierze pan na warsztat różne, funkcjonujące w przestrzeni publicznej narracje o Okrągłym Stole. Jest wśród nich komedia, tragedia, romans… Od czego zależy, którą z nich wybieramy?
Musimy jakoś wytłumaczyć swoje możliwości bądź ich brak, jakoś podtrzymywać naszą samoocenę. Komuś, kto skorzystał na przemianach, kto mógł poczuć się pewnie ze względu na posiadane możliwości działania, łatwiej będzie przyjąć interpretację: „tak, to wszystko, co się wydarzyło, było dobre, ja to czuję”. Ze względu na to poczucie, a nie jakieś obiektywne przesłanki i statystyki, będzie utożsamiał się z tymi przemianami.
A w odwrotnym przypadku?
Analogicznie – jeżeli ktoś w wyniku transformacji stracił pracę, nie widzi możliwości awansu społecznego, widzi, że jego dzieci będą miały gorzej niż dzieci jego kolegów, którym się udało, to puenta jego opowieści będzie brzmiała: „te przemiany spowodowały, że za moimi plecami coś się stało i dlatego teraz jest mi gorzej”.
Poprzez narrację uzasadniamy swoją sytuację życiową?
Nie chodzi tylko o racjonalizację, ale o coś więcej. Poprzez opowiadanie historii człowiek nadaje sens otaczającemu światu i odnajduje w nim swoje miejsce. Jednostki snują historie prywatne, grupy i wspólnoty opowiadają historie, żeby zająć pozycję wobec innych grup i zbudować tożsamość – jako naród wybrany, Mesjasz narodów, przedmurze chrześcijaństwa, trzecia Jerozolima i tak dalej. U podstaw tej koncepcji tkwi założenie, że człowiek nie jest ani do końca racjonalny, ani nie kieruje się wyłącznie popędami – działa ze względu na „dobre powody”, odnajdywane właśnie w opowieściach, które hierarchizują wartości i tworzą naszą kulturę. Przykładem pięknych narracji, które tłumaczą, po co istniejemy i jakie mamy zadanie na tym świecie do wykonania, są oczywiście religie albo rewolucyjne idee zbawienia ludzkości. W skali mikro, perspektywa narracji staje się natomiast przydatna w pracy psychoterapeutów, którzy usiłują wpłynąć na zmianę opowieści ludzi o samych sobie, jeśli te zawierają elementy w jakiś sposób szkodzące człowiekowi.
Z przykładu zróżnicowanych narracji o Okrągłym Stole można wywnioskować, że to pozycja społeczna jest czynnikiem decydującym o wyborze własnej opowieści…
Na pewno odgrywa dużą rolę, ale ważny jest również zestaw schematów narracyjnych, do których mamy dostęp. Na przykład amerykańska, indywidualistyczna narracja o człowieku, który spełnia swój sen „od pucybuta do milionera”, jest całkiem świeża w Polsce. Wcześniej działaliśmy raczej na poziomie narracji wspólnotowych, poświęcenia dla innych., Jeszcze do niedawna nie usłyszelibyśmy od kogoś, komu się nie powiodło, opowieści w stylu: „nie byłem dostatecznie zaradny i przedsiębiorczy i dlatego znalazłem się w trudnej sytuacji”. To, która opowieść stanie się ostatecznie naszą opowieścią, zależy również od osób, z którymi gotowi jesteśmy się utożsamić, czyli od pewnych preferencji estetycznych i naszego indywidualnego charakteru.
Jak w takim razie wytłumaczyć możliwość zmiany wyznawanej narracji?
Gdy jesteśmy dziećmi, narracje są nam opowiadane jak baśnie. Stanowią one pewną próbę nadania spójności wydarzeniom poprzez eliminację wszystkich epizodów, które mogą tę spójność zakłócać… Jednak dziedziczki Kopciuszka muszą w końcu zauważyć, że wróżka nie przychodzi.
Tak, jak na przykład nam opowiadano, że przy Okrągłym Stole wszyscy się pogodzili, okazało się, że chcą razem budować wolną Polskę i wspólnie ją zbudowali…
To opowieść o pięknie zgody narodowej, rodem z „Pana Tadeusza”. Opowieści, w których się wychowujemy, są dla nas pewnym punktem wyjścia. Jest jednak parę różnych czynników, które powodują pęknięcie w narracji. Jeśli dopatrzymy się na niej zbyt wielu szwów, zaczynamy ją kwestionować. Kiedy w dzieciństwie znajdziemy na dnie szafy sztuczną brodę, myślimy sobie na przykład: „chyba jednak nie ma świętego Mikołaja. To tata się przebiera” i ta narracja się rozpada. Musimy sobie klocki poukładać w jakiś inny wzór. Podobny mechanizm działa zawsze, gdy w nasze pole widzenia dociera zbyt dużo niespójności. To pęknięcie może się dokonać pod wpływem racjonalnego rozumowania, czego przykładem jest choćby porzucenie marksizmu przez Leszka Kołakowskiego, chęci emocjonalnego dostosowania się do drugiej osoby, jak to bywa w wypadku wchodzenia w związek z ekstremistą, lub potrzeby wytłumaczenia sobie zmiany własnej sytuacji. W zależności od tych wszystkich czynników możemy na przykład zacząć postrzegać Okrągły Stół jako zdradę solidarnościowych elit lub sfingowane przedstawienie.
Dotykamy tu kwestii głębokiego podziału na dwa obozy czy, jak mówią niektórzy, dwa plemiona, z jakim mamy do czynienia w Polsce.
Właśnie: „mówią”, „opowiadają”. I tego nazewnictwa bym się trzymał. Bo jeszcze w 2004 roku nikt sobie nie wyobrażał, że ten podział będzie przebiegać właśnie w ten sposób…
Sugeruje pan więc, że jest to spór narzucany nam przez różnych narratorów. W swojej książce pisał pan o konieczności wytworzenia przez społeczeństwo wspólnej opowieści, która tłumaczyłaby, dlaczego jesteśmy razem. Może to z nią mamy w naszym kraju kłopot?
Niekoniecznie. Opowieścią, która jednoczy społeczeństwo, jest przede wszystkim historia. Ze szkoły wynosimy więc pewną podstawową wspólną opowieść o rodowodzie. Bardziej lub mniej świadomie uznajemy za „naszą” historię o Piastach, Jagiellonach, Batorym, czy Sobieskim. Dowodem jej istnienia jest chociażby wzrost popularności świętowania 11 listopada, który ostatnio możemy zaobserwować. Choć wolałbym, żeby zamiast powstania styczniowego świętować rocznicę konfederacji warszawskiej.
Można mieć wątpliwości, czy nowy styl obchodzenia 11 listopada dowodzi powierzchowności podziałów. Każda grupa idzie osobno, we wrogich wobec siebie marszach…
Ale tego samego dnia i pod tymi samymi pomnikami! To już wskazuje na to, że święto się przyjmuje. Jest tak właśnie dlatego, że przypomina wydarzenia odległe. Bo gdyby nie było II wojny światowej, to możliwe, że żylibyśmy sporami wokół Piłsudskiego, jego obozów i zamachów. Dzięki cieniom PRL wybieliliśmy Piłsudskiego. Oprócz historii świetnie integrują nas wydarzenia sportowe, kibicowanie reprezentacji czy przeżywanie zwycięstw Małysza. Natomiast współcześnie pracujemy głównie nad tym, jak się podzielić. Bo my musimy wytworzyć sobie różnice. Inaczej pewne interesy czy wartości nie będą manifestowane. W związku z tym po 2005 roku skończyło się podział wokół stosunku do Okrągłego Stołu a zaczął się podział obyczajowy. Problem w tym, jak bardzo się zaangażujemy w te historie, które nas dzielą, a na ile silna będzie opowieść wspólna.
Robert Krasowski w swoim artykule „Splot smoleński” stawia inną tezę. Uważa, że w polskiej myśli mniej więcej od 200 lat obecne są dwie główne wizje patriotyzmu, w które próbują się wpasować wszystkie powstałe później siły polityczne. Jedna, o korzeniach romantycznych, skupia się na „walce o wolność” i operuje górnolotnymi hasłami; druga nazwijmy ją „pozytywistyczną”, wyrzeka się patosu, a swej powinności wobec ojczyzny upatruje w codziennej, uczciwej pracy. Według autora problem polega na tym, że fundamentem tożsamość każdej z nich jest przekonanie, iż wyznawcy drugiej zagrażają polskości. Są idiotami, bo strzępią język wykrzykując podniosłe hasła, albo zdrajcami, bo nie dość kochają ojczyznę.
Kiedy sięgniemy do historii o Konstytucji 3 maja, „Solidarności”, stanie wojennym czy Smoleńsku, zobaczymy, że schematy zachowań powtarzają się. Elementem wspólnym jest tu zdrada, „Targowica” i reakcja na nią, która przybiera różne formy. Odpowiedź na pytanie o trwałość politycznych podziałów niesie Victor Turner, który badając funkcjonowanie społecznych rytuałów, wydzielił sfery perfomansu społecznego i literatury. Pierwsza z nich inspiruje się tą drugą, gdyż społeczeństwo musi skądś czerpać schematy zachowań. A skoro w Polsce niemiłosiernie katuje się romantyzm, to utrzymuje się ten „dziadowski” podział na dwie Polski, rodem z XIX wieku, który niedawno przypomniał Jarosław Marek Rymkiewicz. To, co dzieje się realnie, porządkujemy przy użyciu kategorii literackich. Faktycznie, gdy spojrzymy na romantyzm, Młodą Polskę i solidarnościowych postromantyków, możemy zaobserwować długie trwanie mesjanistycznego schematu. Teraz jednak trwa wymiana. To, że w coraz większym stopniu uczestniczymy w kulturze i gospodarce kształtowanej przez europejsko-amerykańskie wartości, może sprawić, że te dwie wizje polskiego patriotyzmu podtrzymywane przez święta, rocznice czy lektury szkolne, wkrótce ulegną kompletnemu przewartościowaniu.
Widzi pan w Polsce jakieś nowe koncepcje patriotyzmu?
Spójrzmy, kto jest dziś autorytetem dla młodych ludzi. W badaniach prowadzi Jurek Owsiak. Jego akcja jest tyleż romantyczna w formie, co pozytywistyczna w celach. Możemy ją traktować jako syntezę dotychczasowych postaw albo całkiem nową jakość. Być może dawne struktury narracyjne zaczną odchodzić w przeszłość. Ale dziesięć lat wolnego państwa w latach dwudziestych i dwadzieścia pięć lat III RP naprawdę nie wystarczy, aby ludzie zaczęli zupełnie inaczej myśleć o polskości.
Nie wydaje się panu jednak, że w porównaniu z innymi krajami te polskie podziały są niesłychanie głębokie?
A który kraj nie jest pęknięty? Ameryka przy każdych wyborach dzieli się między dwa zwalczające się stronnictwa. Co się dzieje w Hiszpanii czy w Serbii… Zaryzykowałbym inną tezę. To całe nasze nieustanne opowiadanie o wielkim podziale wynika z tego, że mamy jakąś niezwykle wyśrubowaną wizję zgody narodowej, rodem z końcówki „Pana Tadeusza” czy „Zemsty”. Marzymy, że między Polakami nie będzie sporów. „Będzie zgoda, a Bóg rękę poda”. To bzdura. Polityka polega na tym, by tworzyć podziały. To konieczne i potrzebne, byleby tylko różnice nie były tak schematyczne.
A mimo to powszechna jest opinia, na przykład wygłosił ją podczas spotkania z nami Tadeusz Mazowiecki, że podział, który dopuszcza zarzuty o zamordowanie prezydenta, uniemożliwia jakąkolwiek dyskusję.
Tu znów naszym problemem są tradycje romantyczne i nieumiejętność wyjścia poza wzorce literackie. Ta przesada bierze się stąd, że przez wiek XIX nie mieliśmy możliwości prowadzenia głębszej debaty, mogliśmy najwyżej poczytać „Dziady” i „Konrada Wallenroda”. I dlatego wcale się nie dziwię, że niedługo po tragicznej śmierci Lech Kaczyński został okrzyknięty „Rycerzem Prawdy”. Jeśli on zginął, to od razu trzeba było sobie wytłumaczyć, za co „poległ”. Właśnie znamienne jest, że zaraz po ogłoszeniu żałoby słowo „zginęli” zostało zastąpione przez „polegli”. Gdy chcemy nadać czemuś sens, używamy doniosłych słów. Taki wzór narracji, nawet jeśli bywa uśpiony, jest głęboko zakorzeniony w naszej kulturze. Tylko czeka, aby w odpowiednim momencie wyskoczyć. Jest to zjawisko dość drastyczne z punktu widzenia standardów demokratycznych, ale z punktu widzenia naszych mitów o tym, czym jest polskość, jest jak najbardziej spodziewane. Polski bohater może wrócić z tarczą lub na tarczy, ale zawsze po boju, jak powstaniec.
Czy temperatura tego sporu wynika stąd, że naprzeciwko teoretyków zamachu stoją inni, którzy usilnie wyśmiewają ich poglądy, działając jak płachta na byka? Może problemem jest to, że jedna narracja nakręca przeciwstawną?
Mnie się wydaje, że w Polsce kreujemy wroga niezależnie od tego, co on sobą prezentuje. Czy Donald Tusk płakał, czy nie płakał, gdy poleciał do Smoleńska, i tak ma krew na rękach. Czy Adam Darski utrzymuje kontakty z szatanem, czy nie, to i tak jest przedstawicielem sił nieczystych. Czy w Polsce są Żydzi, czy nie, i tak rozpoznamy ich w kolejnych rządach. Jeśli jest zapotrzebowanie na daną postać, to w zbiorowej wyobraźni ją sobie tworzymy. Wskazanie agresora, nawet jeśli wyobrażonego, doskonale mobilizuje.
Czy istnieje możliwość wyjścia ponad swoją opowieść? Czy zawsze musi to skutkować wpadnięciem w wyznawanie jakiejś innej?
Całkowite wyjście ponad poziom narracji jest dostępne tylko komputerom i statystykom. Jeśli uznajemy jakieś wydarzenie, to musimy jakoś o nim opowiedzieć. Kiedy zaczynałem zbierać różne narracje o Polsce do mojej książki, wiele opinii wygłaszanych przez respondentów budziło mój sprzeciw. Później jednak przyszła refleksja, że oni po prostu inaczej układają te same fakty. Czynią to z innej perspektywy, zakorzeniają je w innym niż ja stereotypie. Dzięki temu spostrzeżeniu mogę zrozumieć więcej wersji, niż tylko moja własna. To pomaga prowadzić dialog i zbudować dystans do siebie.
Wywiad
Tutaj zamieszczamy wszystkie rozmowy przeprowadzone na potrzeby strony "Kontaktu".
Konstancja Ziółkowska
Absolwentka socjologii i ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim. Członkini redakcji „Kontaktu”.
Stanisław Zakroczymski
Członek Zarządu Instytutu Strategie 2050, prawnik, historyk, w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych UW przygotowuje doktorat z prawa administracyjnego. Autor wywiadu-rzeki z prof. Adamem Strzemboszem, „Między prawem i sprawiedliwością”. Wieloletni redaktor, a obecni stały współpracownik Magazynu Kontakt.