fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Warszawski szary lub Polska oczami przymusowego imigranta

Kiedy nie z własnej woli opuszczasz ojczyznę, każde pierwsze miasto przymusowej emigracji wydaje ci się szarym.
Warszawski szary lub Polska oczami przymusowego imigranta

Teksty oryginalnie napisany w języku białoruskim.

Tłumaczenie: Ekaterina B.

Tekst zawiera sformułowania i odniesienia zrozumiałe tylko dla uczestników rozmowy. Dla utrzymania konceptualnego charakteru pracy nie poddano ich redakcji.

***

Kiedy nie z własnej woli opuszczasz
Ojczyznę, każde pierwsze miasto
Przymusowej emigracji wydaje ci się
Szarym

***

Tekst jest zbiorem fragmentów korespondencji bliskich krewnych, którzy po brutalnym stłumieniu białoruskich protestów w 2020 roku znaleźli się po różnych stronach granicy: On (czyli ja) w Polsce. Ona – w ojczyźnie. Do ilustracji wykorzystano zwykły karton od opakowań znaleziony na warszawskim śmietniku. Wzmocniono go klejem PVA i zagruntowano farbami w spreju. Na wierzchu zastosowano farby akrylowe, tusz, akwarele i kolorowe kredki. Szare domki i kolorowe figurki były tworzone osobno, w różnym czasie, jako forma arteterapii. W końcu całe to „śmieciowisko” złożyło się w jedną całość o wielkości ściany zwykłego wynajmowanego pokoju w Warszawie – około dwa na półtora metra. Czas korespondencji i tworzenia kartonowej serii: lata 2021-2023.

Korespondencja początkowo była prowadzona po rosyjsku (z przyzwyczajenia). Ale po 24 lutego 2022 roku przeszliśmy na białoruski. Brzmi to niewiarygodnie, ale właśnie tak było!

Rozmowa 1

On: A ja jestem bezpieczny. Zobacz, co jest wokół!

Ona: Świetnie! Cieszę się. Gdzie w ogóle jesteś?

On: Niestety daleko od ciebie – w innym kraju. Miasto jest naprawdę strasznie szare. Ale to pewnie dlatego, że kiedy nie z własnej woli opuszczasz Ojczyznę, każde pierwsze miasto przymusowej emigracji wydaje ci się szarym. Wszystko takie niezwykłe, takie niedorzeczne. I wszystko to w jakimś pokręconym, niezrozumiałym języku! A jeszcze do tego zapisane łacińskim alfabetem: szczy-rzy, przy-szczy, trzy… Fuj, można sobie język połamać!

Ona: A co ci się tam nie podoba?

On: Jak może mi się coś podobać, skoro przez jednego wąsatego drania musiałem (na piątym dziesiątku swojego życia!) porzucić wszystkie złe nawyki i liczne głupie skłonności i wyjechać dokądś, gdzie wszystko jest inaczej – nie znając języka i nie mając szczególnego zdrowia. A jeszcze obciążony, do tego wszystkiego, licznymi „leniami”! Oczywiście, biegać, podskakując, i radośnie wąchać miejscowych kwiatków na razie nie mogę!

Ona: Dobrze już, życie toczy się dalej bez pytania nas o zgodę. Tylko nie musisz zamieniać się w strusia – w twojej Warszawie, podobno, wszędzie jest bruk :).

On: Wszędzie chodnikowe płyty! Takie same jak w Mińsku!

Ona: No tak, te płyty przecież nasi przyciągnęli z Polski!

On: Ale pierwszy raz zobaczyłem je w Mińsku! A tutaj są jakieś wtórne. Tam doprowadziły mnie do szału, a teraz kłują w oczy tutaj! Jak przekleństwo, jakby mnie te chodnikowe płyty prześladowały. Prawie jak „Axicia”!

Ona: Znów twoja ulubiona zabawa? To tylko zbieg okoliczności.

On: Dlatego „prawie jak”! Ale ogólnie ta „Axicia” i te „zbiegi okoliczności” nie dają mi spokoju. Możliwe, że to paranoja, ale po pobycie w areszcie każde jednoczesne spotkanie kilku osób na małej przestrzeni wydaje mi się zagrożeniem. Jakby ktoś na mnie polował. Albo mnie śledził… Albo jeszcze inny przykład, całkiem niedawny. Kiedy uciekałem z Ojczyzny. Zatrzymaliśmy się na postój w Borysowie. Zatrzymaliśmy się bardzo blisko budynku sądu, w którym odbywało się łuko-sądzenie nade mną i z widokiem na centrum handlowe Mandaryn, pamiętasz? Gdzie po tym idiotycznym „sądzeniu” weszliśmy do kawiarni, żeby się ogrzać… Dlaczego postój był właśnie w tym miejscu?! Przecież nie odjechaliśmy tak daleko od Mińska, żeby robić postój. I dlaczego postój był z widokiem akurat na Mandaryn? W sumie jakie to było dwadzieścia minut! Paranoja czystej wody, ale to już prawie podświadomość. Ta ucieczka – jak refleks.

Ona: Może warto pójść do psychologa? Albo do lekarza? Nie zaszkodziłoby.

On: Tak, jasne, z pełnym brakiem znajomości języka idę do lokalnego szpitala i zaczynam od recepcji, czy co oni tam mają, próbując gestami wyjaśnić swoje problemy. Przecież nawet w ojczystym języku nie potrafię dokładnie wyjaśnić, co się ze mną dzieje. A co dopiero po polsku! Lepiej machnąć ręką i iść umierać gdzieś w krzakach, niż znów uderzać głową w tę językową barierę.

Ona: Ale mimo wszystko do lekarza warto by się udać.

On: No tak. Tym bardziej, że w pracy wybrałem jakieś bardzo drogie ubezpieczenie zdrowotne. Płacę za nie już od kilku miesięcy, a z niczego nie korzystam. Powinienem chociaż zrobić sobie jakiś rentgen na głowę!

Ona: Rentgen na głowę obowiązkowo sobie zrób. 🙂

On: A przy okazji, w końcu znalazłem w Polsce mydło dziegciowe! Okazuje się, że tu sprzedają je w aptekach – jako środek leczniczy! Pachnie jednak tak intensywnie, że nawet taki miłośnik jak ja mdleje!

Ona: A po co ci akurat mydło dziegciowe?

On: Jestem „dziegciowemydłomanem”! Już od czasów uniwersytetu – jak tylko zobaczyłem je po raz pierwszy, tak się uzależniłem. Kiedy tu przyjechałem, długo męczyłem się z różnymi „kwiatowo-truskawkowymi” zamiennikami. Nawet pytałem na czacie naszych – czy przypadkiem nie widzieli tu mydła dziegciowego? Ale jak mi podpowiada doświadczenie, pytanie o coś „naszych na czacie” to najgorsza sprawa. Nikt nic nie wie! A całkiem niedawno poszedłem do apteki po validol, a tam po całym sklepie rozchodził się jakiś bardzo znajomy zapach z przeszłości! Nos mnie nie zawiódł! Opakowanie jednak dość żałosne i gdyby nie zapach, nigdy bym nie zgadł. Ale tak – znowu w Polsce odzyskałem swoje przeszłe niemalże szczęście!

Ona: Może po prostu utknąłeś w tej przeszłości? I w ogóle – zacząłeś chociaż uczyć się polskiego? Choćby po to, żeby realizować minimalne potrzeby? W sklepie na przykład. Bo pójdziesz gdzieś i potem nie będziesz w stanie znaleźć drogi powrotnej – nie będziesz umiał nikogo zapytać. Jeszcze cię pobiją. 🙂

On: Jakoś z językiem mi nie idzie. Mimo że mieszkam w Polsce, to nie widzę Polaków – w pracy wszyscy swoi. Sklepy – z kasami samoobsługowymi. Wszystko inne – przez internet. Czasem wieczorem idę warszawską ulicą z pracy i nagle przychodzi mi myśl – wpadnę do Centralnego Domu Towarowego w Mińsku. I wpadam. A to Carrefour! Wszystko takie podobne, wszystko takie samo! Co Warszawa, co Mińsk – wszystko radzieckie „jedno i to samo” :). I w ogóle, ta Warszawa to jakaś ergonomiczna katastrofa! I wszędzie wszystko szare:

 

Ona: To twoja praca? Co chcesz przez nią pokazać?

On: W ten sposób próbuję wyrzucić całą swoją niechęć do Warszawy. Chodzę po mieście i zbieram kadry domków. Zaplanowałem całą serię takich kartonowych domków – te same, co wcześniej ci wysyłałem. Ale po prostu czasu brakuje. Do tego zmęczenie. Do tego choroby, lenistwo i idiotyczna starość. 🙂

Ona: To nie starość, a może skutki COVID-u. To można wyleczyć! Trzeba też uprawiać choć trochę sportu dla żywotności. Bezpłatne siłownie tam na ulicy macie. Bo inaczej rozwalisz się przed czasem… Ale wiesz, wcześniej wysyłałeś śmieszne zwierzątka. Było mniej czarnego u ciebie:

 

On: …to ja najpierw próbowałem ratować się po staremu, sprawdzonym sposobem z przeszłości. Ale to nie pomaga – brzmi zbyt dziwnie: wokół ciebie grasuje łuko-gestapo, ludzi na ulicach i w więzieniach dosłownie zabijają. Sam siedzę nie wiadomo gdzie i nie wiadomo, jak dalej żyć. A w tym czasie lepię jakieś idiotyczne „zajączki”! To zbyt jawny infantylizm. W końcu zacząłem lepić „domki”.

Ona: I jak – pomaga?

On: Nie bardzo… Ale bardziej niż „zajączki”! 🙂 Chociaż, wiesz, patrzę teraz na te zdjęcia, które zrobiłem dla ciebie, i czuję, że to przypadkowe połączenie głupich „zajączków” na szarym tle warszawskich domów wyszło ciekawie. Z podtekstem! My tu, obcokrajowcy, jak przypadkowe ptaki przelotne. Czarni, Arabowie, Białorusini z Ukraińcami chodzimy po ulicach, rozmawiamy w jakichś naszych ptasich językach i tak bardzo różnimy się od miejscowych, jakbyśmy byli dziwacznymi zwierzakami, które uciekły z zoo i kręcą się zagubione po Warszawie. Potykając się o rogi domów i plącząc pod nogami miejscowych. Coś w tym jest!

 

…i wiesz, gdyby Stalin w 1940 roku zdołał zdobyć Finlandię, to Święty Mikołaj za swój biało-czerwono-biały strój też musiałby zostać uchodźcą. I stałby w tej samej kolejce razem z uchodźcami z Afganistanu, gdzieś na Taborowej, próbując zrozumieć zawiłości polskiej biurokracji. En face, profil, odciski palców poproszę Pana. A także imię i nazwisko. I podpis, czytelny. Obowiązkowo!

Ona: Z Afganistanu? Uchodźcy z „Afganistanu” w latach 40. nie szturmowali polskiej granicy. Wtedy zupełnie inne ją… A co, płoty na granicy nie pomagają?

On: Tu nie chodzi nawet o płoty. Wiesz, gdyby na bramkach na granicy państwowej Białorusi zamontowano generatory elektryczne, to ludzie uciekający przed idiotycznym reżimem Łukaszenki wyprodukowaliby więcej energii niż cała elektrownia atomowa w Ostrowcu. Naszych tu już całe tłumy! Wychodzisz na jakąś główną ulicę, na przykład na Nowy Świat, i wszędzie są nasi. Szczególnie wieczorem! Nawet robi się trochę nieswojo od tego. Raz wszedłem do fryzjera, wcześniej nauczywszy się na pamięć fraz przetłumaczonych przez Google. Ale gdy wszedłem, okazało się, że w salonie pracują Ukrainki i nie było żadnych problemów z językiem. Ale co, uczyłem się tych przetłumaczonych fraz na próżno? Zacząłem rozmawiać z nimi tym krzywym, wyuczonym na pamięć polskim. One też nie znały polskiego zbyt dobrze. I w efekcie wyszło coś dziwnego. 🙂

 

…a w ogóle: jeśli człowiek nawet w swoim ojczystym języku nie potrafi wyjaśnić fryzjerowi, jaką chce fryzurę, to jak może komuś cokolwiek wytłumaczyć! I tu już nie chodzi o znajomość języka obcego, ale o mnie samego. Dokądkolwiek bym nie pojechał, gdziekolwiek bym nie był – zmiana miejsca takiemu jak ja nie pomaga. Jest tylko gorzej.

 

Ona: W Mińsku też teraz jest dużo uchodźców. Ale tylko z Syrii albo z Iraku. W każdym razie jakoś stamtąd. Nawet mają już bazę przeładunkową w „Galerii”. I obok Pałacu Sportu. Niebezpiecznie jest tam chodzić.

On: To tak Łuka zarabia pieniądze. Idiota wąsaty urządził z tego cały „biznes turystyczny”. W internecie krążą już całe śledztwa na temat jego łuko-schem. Ale wy pewnie nic o tym nie wiecie – wszystko to na „ekstrema-terrorystycznych” zasobach publikują. A w Ojczyźnie za samo oglądanie tych „zasobów” mogą cię wsadzić. Albo przynajmniej pobić…

Dożyliśmy czasów, że jeśli cię tylko pobili, to można powiedzieć, że miałeś szczęście!

Ona: Usunę to u siebie… Tak na wszelki wypadek.

On: Tak, to niebezpieczne. Przepraszam…

…niedawno natknąłem się na ulicy na rzeźbę – i najpierw się przestraszyłem. A potem okazało się, że to Praski aniołek. W sumie straszne, ale miejscowym się podoba. Jak zrozumiałem, to ich wolność wyrażania siebie. Tutaj jest dużo takich rzeczy. Kiedyś wysłałem ci zdjęcia „samodzielnych” muzyków – zrobionych ze śmieci i patyków w ogródku. I jeszcze wyrzeźbionych z pniaków zwierzaków. W sumie pomysł jest prosty – każdy może robić, co chce, i jeżeli to się ludziom spodoba, zostawiają to. A dokładniej – po prostu tego nie ruszają. I to już żyje własnym życiem. Oczywiście, czasami jest to zniszczone, gdzieś oplute… Ale ogólnie tworzy taki warszawski świat. I policja w ogóle za to nie ściga, wiesz! No, chyba że zrobisz coś otwarcie obrzydliwego.

 

Ona: A co, mogą umieszczać swoje „rzeźby” nie tylko na swoich podwórkach, ale gdzie chcą?

On: Sądząc po otaczającym mnie środowisku – tak! Graffiti jest na każdym zaszczanym rogu. Zaszczanym w każdym znaczeniu, włącznie z zapachem! Zapachy tu, prawdę mówiąc, są naprawdę imponujące: ostatnio, w niedzielę, spacerowałem po mieście i przypadkiem trafiłem na paradę lokalnego transportu publicznego – taka długa kolumna z tramwajami konnymi i innymi widowiskowymi antykami. Nawet z orkiestrą strażaków w miedzianych hełmach na dachu, zdaje się. Wszystko w ruchu, ale takie obskurne… Ale to chyba celowo – patyna czasu niby! A w środku kolumny jechał stary radziecki Ikarus – autobus z lat 90. I od niego taki sam smród z lat 90.! Nawet ciarki mnie przeszły z powodu strasznych wspomnień z tamtych czasów. A ogólnie – w Polsce bardzo się szczycą swoim transportem publicznym. Ale według mnie, gorszego jeszcze nie spotkałem. Ale mówią, że po prostu nie jeździłem po Europie i dlatego nie spotkałem się z jeszcze gorszym. 🙂

Ona: Atrakcja! 🙂

On: Tak, to jest atrakcja, jeśli jesteś tu turystą i przejazdem na parę dni. Takiego transportu naprawdę nigdzie nie znajdziesz – wszędzie śmieci, które już dawno powinny być oddane na złom! A jak musisz nim codziennie jeździć do pracy, to po prostu koszmar: przyjeżdża tramwaj, otwierają się drzwi, a tam – schody Jakubowe, aż do nieba! Jakbyś zobaczył we śnie: oto drabina stoi na ziemi, a jej szczyt dotyka nieba! I oto, aniołowie Boży wstępują i zstępują po niej. A Archanioł, stojąc na niej, mówi: „Szybciej, kurwa! Szybciej!” A poręcze w nim na poziomie zębów. I oto złośliwy demon podcina ten przepełniony tramwaj swoim Porsche, a motorniczy gwałtownie hamuje. A ty swoimi zębami, prosto na tę poręcz! I w jednej chwili nabywasz najczystszego polskiego akcentu: szczy-rzy, przy-szczy, trzy…, tfu!

Ona: Jaka szkoda, zabawnie to napisałeś! Niech kochają swój „historyczny transport”! 🙂 Nie mam takich przykrych skojarzeń z transportem. Tutaj u nas wszystko jakby zamrożone…

 

On: A mnie rzuciło pod Kraków!

Wokół nic ma nic oprócz lasu i gór! Prosta wieś z kurami i krowami (krowę, co prawda, widziałem tylko jedną). I warzywników też nie ma, tylko kwiaty! Ale to wszędzie tak jest – Pszeki dzisiaj inaczej zarabiają! A sama wieś – dziesięć domów. W środku wsi „chałupka” hipisów-muzyków. Przy okazji „chałupa” to po polsku „dom” i to wcale nie jest żart! 🙂 Ci hipisi w środku wsi organizują nocne koncerty. I nikomu to nie przeszkadza! Na początku byłem zdziwiony, ale teraz już się przyzwyczaiłem. Dziś byliśmy w gościach u profesora-botanika. Jest na pewno specjalistą od biologii. Pracował w polskiej części Puszczy Białowieskiej. A teraz biega po miejscowym lesie i bada różne korzonki i grzyby. Dodatkowo w piwnicy swojego domu urządził warsztat z piecem elektrycznym i w wolnym czasie zajmuje się ceramiką dla przyjemności! Profesor ma grubo ponad siedemdziesiąt lat!

Taka to „polska wiejska głusza”. 🙂

Ona: Glina uspokaja nerwy. 🙂

A u nas tutaj – zobacz! Przechodziłam ostatnio obok jakiegoś gabinetu stomatologicznego. Okno otwarte szeroko, plakat z radośnie uśmiechniętą kobietą o białych zębach i podpisem: „Najlepsza klinika stomatologiczna w mieście!”. A na parapecie stoi starannie owinięta w szmatkę doniczka z gruboszem. Obok leży brudny, ciężki młotek, prawie jak młot kowalski. I do połowy zużyty worek cementu. Wyszło zabawnie!

On: Aha, zabawnie!

U mnie lato tu mija, ale ja nie mogę za nim nadążyć. Sierpień przeleciał jak filmowy pościg. Jakbym rozpaczliwie spóźniał się na pociąg, oszołomiony zawiłościami zagranicznego dworca. Wiza się skończyła i trzeba było decydować, jak dalej żyć. Dodatkowo z jakiegoś powodu „zgrubłem” i postanowiłem zmienić lokalizację. I pomknąłem do innego miasta. Oddając przy tym wszystkie dokumenty do warszawskiego urzędu i zostając tylko z jedną żałosną kserokopią. W końcu musiałem wszystko szybko nadrabiać. I to podczas szalonego, dusznego lata. W sumie mocno mnie to potargało. Dokumenty na „polski pobyt” muszę odebrać w tym tygodniu. A potem na początku września muszę zrobić idiotyczny „pisul”. PESEL po polsku. Czym to jest, do tej pory nie rozumiem. Ale trzeba! I w końcu, jeszcze nie jestem w pociągu, ale pół drogi już za mną. Nawet urlop odłożyłem, chociaż warto by było trochę się zatrzymać…

Ona: A dokąd pojedziesz na urlop?

On: Wiosną przyszła mi zupełnie idiotyczna myśl, żeby pojechać do Kopenhagi. Dlaczego do Kopenhagi – nie mam pojęcia. Po prostu zafiksowałem się na tej idei: Kopenhaga, Kopenhaga… A co tam, w tej Kopenhadze? Ale myśl do tej pory nie przeszła. Chyba mam już dosyć upałów i chciałbym coś chłodniejszego.

Ona: A masz chociaż jakieś dni wolne? Teraz jeszcze jest lato i można się kąpać. Biegnij szybko, bo inaczej całkiem ucieknie… lato w sensie!

On: Chciałbym się kąpać, ale samemu mi się nie chce. I w upale gdzieś się włóczyć… W Gdańsku jest zatoka, prawie morze. Ale jest tak brudna, że to straszne! Wpada do niej Wisła. A do tej Wisły, zanim przepłynie przez Polskę, a tym bardziej przez całą Warszawę, kto tylko nie pluł! Plaże oczywiście są i miejscowi tam imprezują, ale to miejscowi – oni nie są wybredni. W dodatku odnoga Wisły, która przepływa przez Gdańsk, nazywa się Martwa Wisła. Straszne. A tak ogólnie, ze mną wszystko mniej-więcej. Tylko plecy mnie bolą – czasem ciężko nawet chodzić… Przewiało mnie chyba. Niby słońce, ale wiatr bardzo zimny z tej Kopenhagi wieje. 🙂

 

Ona: Ale masz jakieś dobre wiadomości? Jakiekolwiek? Zniknąłeś na miesiąc, i zaczęłam się już martwić – może coś się stało…

On: Wziąłem urlop i wyłączyłem internet – zauważyłem, że ostatnio mnie to po prostu zabija. Nic nie mogę na to poradzić – zwykłe uzależnienie od internetu! Otwierasz czasem jakąś wiadomość – piękne obrazki, życie wszystkich kwitnie. Wszystko takie poprawne, takie idealne! Mieszkania wygodne, morza lazurowe. Samochody, mężowie-żony, dzieci zdrowiutkie bawią się z kotkami. I wszystko takie radosne, wszyscy dookoła tacy szczęśliwi! A tutaj ja – taki biedny, głupi, stary i chory. Mieszkam nie wiadomo gdzie, żyję nie wiadomo jak. I ogólnie, stałem się już zbyt słaby, żeby znieść nawet ciężar cudzego szczęścia z mediów społecznościowych. A do tego jeszcze ta jesień się nawarstwiła. Same smutki.

Ona: Smutki jesienią są u wszystkich. Nie choruj i jedz witaminy. I dużo ich! A jeszcze spaceruj jak najwięcej. Nałóż czapkę, nieprzemakalną kurtkę i już. Spacer poprawia nastrój!

On: Staram się! Ale spacery, z jakiegoś powodu, ostatnio mało pomagają. I to pomimo moich wędrówek po Polsce! Dzisiaj na przykład zaniosło mnie do Wrocławia. Wszyscy wokół powtarzali: „Piękne miasto! Piękne miasto!” No i jestem tutaj. Małe krasnale na każdym rogu, piękne domki. I zamiast patrzeć na piękno i fotografować te krasnale, zauważam tylko idiotyczną szarą kostkę Santandera pośrodku starego miasta! „Kostka” to dobre polskie słowo: „blok” po naszemu. Kostka w gardle, w sumie! I sam czuję się jak ten Santander – jakbym był obcy w tym świecie. Przypadkowo znalazłem się tutaj, jak kawałeczek z ubiegłego wieku. Chętnie by go zburzyli, ale im się nie chce. Albo to po prostu głupota… „Ubiegłego” – interesujące polskie słowo: jakby cały wiek od kogoś „uciekł”. Albo „ktoś” uciekł od wieku. 🙂

Ona: Co to za „Santander”?

On: Jakiś bank. Ale wątpię, żeby sam wcisnął tę kostkę na stare miasto – pewnie jacyś komuniści z KGB to zrobili. Tylko oni potrafili tak złośliwie zaszkodzić. A jeśli nie, to pewnie jakiś z łuko-urzędnikόw zrobił: wcisnął pośrodku Wrocławia kolejny Kapitał-Pałac z Placu Październikowego! W sumie jakaś głupota.

Lub po polsku: jakieś bzdury!

Ona: Na pewno „komunistyczne dziedzictwo”. „Jakieś bzdury” – zabawne!

On: Mam nawet „teorię spiskową” na ten temat. Oczywiście żartobliwą, ale jak inaczej wyjaśnić całą tą niesamowitą głupotę? W sumie, gdzieś w latach 70. ubiegłego wieku KGB doszło do wniosku, że Polska nie wróci już do ZSRR. I tak sobie siedzieli w swojej moskwie i myśleli: jak by tu Polakom tak dokuczyć, żeby nie żyli, ale cierpieli. W tamtych czasach KGB-owcy byli wprawdzie starymi zgredami, ale jeszcze żyli. Nie tak, jak obecnie! I tak łamali sobie głowy, łamali i w końcu wymyślili. Zebrali z całego ZSRR najlepszych radzieckich inżynierów. „Najlepszych” – w sensie ocen na dyplomie. Nawet jest o nich anegdotka: chcieli zrobić dziecięcy wózek, a wyszedł kałasznikow. Załadowali tych „inżynierów” do wagonów towarowych z czasów wojny, przywieźli do Polski i wypuścili ich, jak szarańczę pośrodku pola. I rozeszli się ci ingeniarius sovieticus we wszystkie strony. I zaczęli „tworzyć” takie właśnie „urody”! „Piękno” po polsku! 🙂

Ona: Haha, „urody” zabawne!

On: Miałem jednego takiego krewnego, ingeniarius sovieticus. Postanowił kiedyś zbudować sobie wychodek na działce. Zrobił z kamienia ściany, przyciągnął kawał blachy okrętowej, bo pracował w porcie i mógł kupić żelazo ze złomowanych barek. I z tej stali spawał drzwi. Zamek do nich sam wymyślił i zrobił – z wielkim metalowym kluczem i malutką dziurką na klucz. Zainstalował, zaspawał, idealnie wszystko dopasował. Nawet pchła by się nie przecisnęła! I kiedy tylko wszystko zainstalował, okazało się, że nie przewidział zwykłej klamki! A jeszcze trzeba było nauczyć się obsługiwać ten wielki klucz – nauczyć się celować w tę malutką dziurkę! W rezultacie ten wychodek zaczął być używany jako sejf i przechowywano w nim różne niebezpieczne rzeczy – rozpuszczalniki, farby czy naftę. A sąsiedzi żartowali, że jeśli wybuchnie wojna atomowa, to tylko ten wychodek przetrwa. I wszystkie przyszłe pokolenia będą studiować na jego podstawie historię architektury „ubiegłego” XX wieku!

Ona: Ingeniarius sovieticus – wymyśliłeś to świetnie! A co się stało z tym krewnym?

On: Nie mam pojęcia… Zerwałem z nimi wszystkimi kontakty.

Ona: Może czas przestać chować urazy do rodziny? I zacząć żyć pełnią życia? Połowie Związku Radzieckiego brakowało miłości i teraz trzeba jakoś wygrzebać się z tej dziury! A nie chować się przy każdej okazji! Czy oglądałeś kiedyś serial „Gra o Tron”? Występował tam aktor – mierzył 1,35 metra wzrostu. Jest żonaty z kobietą normalnego wzrostu, mają dzieci…

On: Jak wiadomo, wzrost nie ma znaczenia – ważne, żeby był mózg. A kiedy mózgu brakuje, to nic nie pomoże. Nawet omlet z pomidorami na śniadanie. 🙂

Ona: Gdybyś nie miał „mózgu”, to teraz siedziałbyś w zupełnie innym „domku”. A omlet z pomidorami to po prostu śniadanie. Bez którego możesz nie mieć siły na resztę dnia… I może nie rób z tego tragedii? A?

On: Niedawno poszedłem do lokalnego, wrocławskiego muzeum. W sobotę mają w nim wstęp wolny. Zobaczyłem zabawne rzeźby: piękne dziewczyny depczą garbatych mężczyzn. Czasem tylko depczą, ale najczęściej – stoją na tych skulonych biedakach. Takie piękności – stoją, uśmiechają się. Rozmawiają ze sobą. A mężczyźni, zrezygnowani, podpierają swoje podbródki piąstkami. I cierpliwie to znoszą. I takich rzeźb – cały pokój! To miasto, Wrocław, wydaje się jakimś mizoandrycznym miejscem!

 

Ona: Może czasami trzeba was kopać. A nawet koniecznie!

On: Jak zwykle masz rację. 🙂

Ona: Słyszałam niedawno lokalną wiadomość: w naszym narodowym muzeum dziewięćdziesiąt procent pracowników zostanie zwolnionych – zwolnili już szesnaście osób! Ciekawe, kto będzie tam pracował później?

On: KGB-iści.

Rozmowa 2

Ona: Szczęśliwego Nowego Roku!!! Niech następny będzie znacznie lepszy niż dwa poprzednie. Powodzenia, zdrowia, szczęścia, podróży! Hurra!!! Jak nastrój? Noworoczny? Czy jak zwykle – nic nie cieszy? Z kim spędzasz Nowy Rok? Czy w ogóle odpuściłeś?

On: W Polsce dzisiaj w końcu spadł śnieg! Ale Polacy odzwyczaili się od śniegu i zapomnieli, jak się odśnieża – na ulicach breja! Może jako już zakorzenieni „Europejczycy” uważają, że śnieg jest pełnoprawnym zjawiskiem – przecież wszystko ma prawo do istnienia, więc nie warto go ruszać. Tym bardziej że ma taki ciężki los: słońce go topi, ludzie depczą, brud i śmieci w nim zakopują. A on przecież – imigrant, przybył skądś z północy! Same dyskryminacje!

Ona: A co, naprawdę tam nikogo nie masz? Masz przecież przyjaciół?

On: Tylko kolegów z pracy. Ale mają swoje życia, u nich wszystko jest w porządku. Swoje troski… Na przykład lubią piłkę nożną. Nawet tę lokalną!

Ona: A jeśli po prostu porozmawiałbyś z ludźmi? Wszyscy potrzebują wsparcia.

On: W ostatnim czasie jestem kiepskim wspieraczem.

Ona: Szkoda. W takich przypadkach człowiekowi też robi się lżej.

I bardzo źle, że jesteś kapryśny. Kontaktujesz się, tylko gdy ci potrzeba, a nie kiedy należy.

On: Tak, masz rację. 🙂

Ale kontaktuję się tylko wtedy, gdy jestem w stanie zebrać myśli. A tak, moje „myśli” zazwyczaj skaczą jak groch po podłodze – hałasu niby dużo, a efektu – zero. 🙂

Ponadto na Ziemi są miejsca, w których z biedy ludzie, zamiast właściwych szklanych kul na choinkę, wieszają pomarańcze z mandarynkami! Gonią po nocach po mieście na czołgach z brzęczącymi gąsienicami i całą zgrają faszystowsko-nacjonalistycznych homoseksualnych NATO-wców przy pomocy czołgowych dział wieszają te cytrusy gdzie popadnie! Byle jakie gospodarowanie tam, i tylko szkodnictwo! Nie mają ci biedacy solidnego gospodarza z mocnymi… orzeszkami! I tak ten narodek dogorywa na swoim gnijącym Zachodzie bez soli, kaszy gryczanej i zwykłych choinkowych bombek, sprawdzonych przez naszą policję pod kątem nierozprzestrzeniania takiej błędnej ideologii i nietradycyjnych wartości… Wieszają tę cytrusy gdzie popadnie, a potem one, te cytrusy, walają się pod nogami!

Ona: Co to jest? I gdzie ty w ogóle teraz jesteś? W Hiszpanii?

On: Aha! Dałem sobie porządnego kopniaka w tyłek i wysłałem, w końcu, awanturnika (czyli siebie) za kaczkami do Hiszpanii! Dosyć tego białego przekleństwa! 🙂

A w sumie – od tych wszystkich wędrówek po obczyźnie zdrowie mocno mi się pogorszyło. I w końcu postanowiłem, że jeżeli umierać – to nie w Warszawie. I zmyłem się najpierw nad Bałtyk. A zimą – nad Morze Śródziemne. Znajomi załatwili mi pracę online i tak powoli sobie żyję. Nie jest to idealne, ale przynajmniej ciepło. A tutaj wszystko kwitnie już od dawna!

Ona: Ja też chcę do Hiszpanii… albo do Włoch. Może kiedyś. Tylko pieniędzy na to brakuje… Przy okazji, pozdrawiam walentynkowo! Podaruj komuś tam kwiatka. 🙂

On: Wszystkie, którym dawałem „kwiatki”, wysyłały mnie do d… No, więc nie będę już nikogo więcej prowokował tymi „kwiatkami”. Już nie w tym życiu. 🙂

24.02.2022

 

Ona: Cześć! Co powiesz na ostatnie wiadomości?

On: Nie mogę nic robić – tylko siedzę i puchnę od tych wiadomości, które stamtąd przychodzą. A ogólnie, trudno w to uwierzyć – wiem, ale mam wrażenie, że rozwiązanie jest już blisko: „botoksowy szczur” w bunkrze wkrótce zdechnie, a „karaluch” od tego oszaleje w histerii. Zbyt często ostatnio jeździ do rosji.

Ona: Byłoby dobrze. Bo prognozy u nas nie są najlepsze…

Ostatnio żegnaliśmy naszego znajomego – wyjechał z całą rodziną do Szkocji. Jego żona jest Ukrainką. Ostatnio przysłał zdjęcia – w Glasgow już wiosna. I kwiaty kwitną wokół zamku. Z miedzianymi armatami muzealnymi…

On: Daleko go poniosło… A kwiaty przebijają się już powoli i tu.

Ona: Przechodzimy na ojczysty język?

On: Powoli…

Wiesz, jakoś niewygodnie jest rozmawiać po rosyjsku, jakby to oznaczało, że zgadzam się z tym, co robi pieprzona rosja w Ukrainie. Chociaż dobrze rozumiem, że wielu rosjan też nie jest zadowolonych z tego, co robi ich państwo. Wszyscy moi znajomi rosjanie są przerażeni tym, co się dzieje. Ale siedzą cicho – boją się! I myślą, że to wszystko samo zniknie! Albo mają nadzieję, że zniknie. Ale to już nie zniknie, zostanie im to wszystko jako brudna plama. Na zawsze! I nie mam żadnej ochoty znaleźć się z tym russkim mirem w jednym koszu. W śmieciowym koszu!

Ona: Tak, narobili ci rosjanie rzeczy…

On: Ostatnio usłyszałem na ulicy ciekawą frazę: szedłem przez Nowy Świat i zauważyłem przy piwiarni pijanego jak bela chłopaka, czyli po polsku „faceta”. Ktoś przechodził i pogardliwie rzucił do niego: „Co, jesteś ruskiem? Co, przyjechałeś z rosji? Przecież tylko ruskie upijają się jak świnie!”. A kilka dni później – prawie to samo: jakiś młody chłopak wyrzucił śmieci obok kosza i ktoś natychmiast mu powiedział: „Co, jesteś ruskiem? Tylko ruskie śmiecą, gdzie popadnie!”.

Ona: Usłyszysz to jeszcze nie raz – i możesz mówić o narodzinach nowego terminu! Obok twojego ulubionego „Axicia”. 🙂

On: Śmiech śmiechem, ale jest w tym racja. Pamiętasz, jak kiedyś pewien znaczący naród wpadł w historię. Naród był naprawdę wybitny. W Hiszpanii ich imieniem nazwana jest nienajgorsza prowincja. Ich państwo w swoim czasie uchodziło za najbardziej cywilizowany kraj w północnej Afryce. I dlatego nawet nie zauważyli, co zrobili – w tamtych czasach to nie było niczym niezwykłym. Wszystko, co zrobili, to zrujnowali Rzym! A w efekcie nazwa tego narodu, „Wandalowie”, stała się nazwą pospolitą. I całkiem możliwe, że dziś dochodzi do zamiany i połączenia kilku już przestarzałych pojęć – „wandal, maruder i barbarzyńca” – w jedno całkiem nowe – „ruski”.

 

Ona: Znowu rozmawiamy po rosyjsku?

On: Przepraszam, trudno tak od razu, po tylu latach używania, przeskoczyć z rosyjskiego na ojczysty język. Potrzebuję czasu…

Ona: Mówisz o „barbarzyńcach” – to dlatego, że wstyd ci dzisiaj nazywać potomków tamtych barbarzyńców – czyli Francuzów, Niemców i Anglosasów – „barbarzyńcami”? Czy boisz się, że miejscowi „europejczycy” cię pobiją? A może to przykład podwójnych standardów?

On: Za teorię nie pobiją. Przecież rozmawiamy o „nazwach pospolitych”. 🙂

Poza tym to całkiem wygodne – normalnych ludzi z Rosji nazywać Rosjanami, a otwartych idiotów stamtąd – raszystami.

Ona: A jaki teraz Polacy mają stosunek do Białorusinów? W związku z wojną?

On: Nie wiem, zupełnie nie kontaktuję się z Polakami. Ale mam wrażenie, że lepiej tu nie chwalić się łukaszenkowskim paszportem. Była jeszcze historia z tablicami rejestracyjnymi z Białorusi – w samochodzie wybito szyby! Ale w tym wypadku nie wszystko było tak oczywiste – mogli to zrobić Ukraińcy. W Warszawie jest ich teraz bardzo dużo. Tak więc dzisiaj bardziej boję się tutaj Ukraińców niż Polaków. Tak to wygląda…

Ona: W domu, w ojczyźnie, dzisiaj też się już nie ukryjesz… Ale teraz trzeba bać się nie Ukraińców, tylko niektórych „swoich”. 🙁

On: A gdzie jest dzisiaj mój „Dom”? Błąkam się po świecie, przesyłam ci piękne zdjęcia, ale poza kadrem jest pustka. Nieskończone drogi i obce wynajęte mieszkania. Całe życie zmieściło się w plecaku. I nie mam chęci, aby gdziekolwiek się tu osiedlać ani zatrzymać na dłużej. Jestem wszędzie obcy, jak te moje kartonowe zwierzątka. Te zwierzątka nie są mi nawet potrzebne – tylko zbędny ciężar w plecaku. Nawet im w oczy namalowane wstyd mi patrzeć, jakby czuły, że urodziły się na wpół śmieciem dla tego świata. I ja sam jestem już na wpół śmieciem: bez korzeni, bez Ojczyzny, bez jasnej przyszłości. Dokąd dalej uciekać? I dokąd wracać?

Ona: Masz dokąd wracać 🙂

On: Tylko pytanie – kiedy? Kiedy będę miał możliwość wrócić…

***

Wszystkie „Pamiętniki uchodźcze” dostępne także w wersji e-booka i audiobooka tutaj!
Papierowe wydanie będzie dostępne od stycznia w formie cegiełki na działania Grupy Granica.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×