Walka z nierównościami już teraz. Polemika z Szymonem Rębowskim
Publikujemy polemikę Tomasza Szymona Markiewki z Partia Razem Toruń z tekstem Szymona Rębowskiego „Reguły ponad wszystko”, który ukazał się na naszych łamach 7 marca 2016.
Tekst Szymona Rębowskiego „Reguły ponad wszystko”, w którym polemizuje on z tezami Jana Sowy, przeczytałem z zainteresowaniem, ale również ze zdziwieniem. Jak wiadomo, w przypadku większości polemik to, że dyskutanci mają odmienne poglądy na dany temat, jest tylko częścią problemu. Kłopot polega także na tym, że w inny sposób definiują oni przedmiot sporu. Nie inaczej jest z tekstem Rębowskiego i moją odpowiedzią na niego. Nie zgadzam się z tym, jak zinterpretował on tezy Sowy i gdzie – w konsekwencji – wytyczył linię sporu między sobą a tymi, którzy myślą podobnie jak polski socjolog.
Rębowski poruszył wiele wątków; skupię się tylko na tych, które uważam za najważniejsze. Pisze on: „Nie zgadzam się jednak z kolejną tezą Sowy, wedle której ostatnie lata były czasem hulającego neoliberalizmu, a jedyną realną siłą mogącą wystąpić przeciwko niemu jest PiS”. Przyznam, że nijak nie mogę dopatrzyć się w publicystyce Sowy stwierdzenia, iż PiS „jest jedyną realną siłą” antyneoliberalną. Pisze on tylko, że PiS nie jest najgorszą możliwą rzeczą, jaka mogła się nam przytrafić. Tą gorszą jest postępujący neoliberalizm, którego skutkiem ubocznym jest prawicowy populizm (a PiS nie jest jeszcze najgorszą wersją tego populizmu, choć – trzeba przyznać – coraz bardziej się do niej zbliża). Istnieje zasadnicza różnica między powiedzeniem „Neoliberalizm jest gorszy od PiS-u, między innymi dlatego, że jest jego źródłem” a stwierdzeniem „Tylko PiS może przeciwstawić się neoliberalizmowi” (albo nawet: „PiS sprzeciwia się neoliberalizmowi”). Powtarzam: nie potrafię znaleźć w wywodach Sowy ani jednego fragmentu, w którym polski socjolog przeskakiwałby od tezy pierwszej do tezy drugiej. Rębowski słusznie zauważa, że mimo kilku prosocjalnych pomysłów PiS wielokrotnie wspierał (i nadal to robi) działania, które nijak mają się do lewicowego pomysłu na gospodarkę. Nie ma w tej kwestii konfliktu między stroną reprezentowaną przez Sowę a osobami, które myślą podobnie jak Rębowski.
W konsekwencji nie zgadzam się z kolejnym fragmentem tekstu Rębowskiego, w którym pisze on, starając się streścić poglądy Sowy: „PiS, nieważne jak zły, jest jedyną obecnie mogącą rządzić w Polsce siłą «nieneoliberalną», w związku z tym musimy go zaakceptować”. Sowie nie chodzi o to, że PiS trzeba zaakceptować. Mówi jedynie, że próba obalenia go we współpracy z PO i Nowoczesną nie jest najlepszym pomysłem. Innymi słowy rzecz nie w tym, że z PiS-em nie trzeba walczyć, lecz w tym, że powinno się z nim walczyć inaczej, niż proponują te dwie partie. Przecież Sowa pisze wprost, że dojście PO i Nowoczesnej do władzy byłoby straszne nie tylko ze względu na ich podejście do gospodarki, ale także dlatego, że doprowadziłoby do powrotu PiS-u w jeszcze niebezpieczniejszym wydaniu: „Co byśmy w Polsce mieli po kolejnych rządach jakiegoś rodzaju Platformy Obywatelskiej – w wersji standardowej czy 2.0, czyli Nowoczesnej Ryszarda Petru? Mielibyśmy PiS 2.0, zapewne jeszcze gorszy, bo zbudowany na fundamentach o wiele bardziej brunatnego ruchu, na przykład zwolenników Kukiza w sojuszu z narodowcami” – przestrzega Sowa.
Mam wrażenie, że pomieszanie, które dostrzegam u Rębowskiego, jest częstą przypadłością wśród osób krytykujących Partię Razem za odmowę oficjalnego występowania w demonstracjach KOD-u. Niechęć Razem do konkretnej strategii walki z PiS-em interpretuje się jako niechęć do krytykowania PiS-u w ogóle. Jest to błąd. Razem, tak jak sympatyzujący z nią Sowa, wielokrotnie w ostry i zdecydowany sposób sprzeciwiało się temu, co wyczynia partia Kaczyńskiego. Zarówno jej fatalnemu postępowaniu wobec Trybunału Konstytucyjnego, jak i nacjonalistycznej narracji oraz niespójnej polityce społecznej. Fakt, że nie robiła tego na demonstracjach KOD-u, nie odbiera zdecydowania tej krytyce.
Właśnie – KOD i Razem. Rębowski zaczyna od Sowy, ale kończy na tych dwóch bytach. Dziwi się, dlaczego Zandberg nie stanie obok innych polityków uczestniczących w manifestacjach KOD-u i nie przedstawi stanowiska Razem w sprawach socjalnych. Nie wiem, kiedy Rębowski pisał swój tekst i czy miał okazję zapoznać się z tym, jak na manifestacji KOD-u potraktowano Zielonych, którzy podnieśli problem biedy, błędów transformacji i wykluczenia społecznego. Wygwizdano ich. Kinga Dunin napisała, że Zieloni popełnili błąd. Podobnie myśli wiele innych osób, które deklarują, że wcale nie lekceważą problemów podjętych przez Zielonych. Zazwyczaj ich argumentacja jest podobna: to nie było miejsce i czas na takie wystąpienia – trzeba umieć wczuć się w nastroje odbiorców, a ci tego dnia nie chcieli słyszeć pesymistycznej opowieści o polskiej transformacji, bo za bardzo kojarzyła im się ona z PiS-owską narracją o „Polsce w ruinie”. Reakcja gwiżdżących oraz tych, którzy bronią ich zachowania, stanowi odpowiedzieć na pytanie Rębowskiego. Czemu Razem nie ma na manifestacjach KOD-u? Z prostego powodu – postulaty Razem najwyraźniej nie są tam mile widziane. Oczywiście, mało kto powie wprost, że nierówności społeczne nie są problemem. W teorii niemal każdy zgadza się, że są. Tylko że to nie jest ten moment – dodają. Później. Gdzie indziej. Teraz są ważniejsze sprawy. O tym właśnie pisał Sowa w Krytyce Politycznej. Zacytujmy: „Najpierw nie był to dobry moment, bo nędzę lewicy udowodnił, ponoć, PRL. Potem, nawet jeśli kilka lat transformacji wystarczyło, aby przekonać co bardziej trzeźwo myślących, że kapitalizm to nie łoże wysłane płatkami róż, moment na tworzenie lewicy nie był podobno dobry, bo byliśmy w trakcie kluczowych reform gospodarczych i trzeba było zaciskać zęby. Później musieliśmy się prężyć, aby sprostać kryteriom stawianym przez Unię Europejską. Następnie lewica ze swoimi pomysłami nie była potrzebna, bo przecież wszystko miały załatwić dotacje unijne. Teraz nie czas na bycie lewicowcem, bo pilniejsze i ważniejsze jest wspieranie pozycji liberalnych i zatrzymanie w ten sposób Prawa i Sprawiedliwości. Podsumowując: wygląda na to, że nigdy nie ma dobrego momentu dla lewicy – zawsze w imię jakiegoś wyższego celu i dla naszego własnego dobra musimy być kimś innym”.
Nie chcę sprawiać wrażenia, że odrzucam wszystkie tezy Rębowskiego. Ma on na przykład rację, gdy pisze, że PO robiła także rzeczy dobre podczas swej kadencji i że była bardziej umiarkowana, niż zalecał to na przykład Leszek Balcerowicz (choć wciąż, z lewicowego punktu widzenia, była to partia daleka od ideału, w dodatku to ona zaczęła niedobry proceder majstrowania przy Trybunale Konstytucyjnym, o czym przypomniała ostatnio Komisja Wenecka). W ogóle cieszę się, że na lewicy panuje tak ożywiona dyskusja na temat tego, jak powinniśmy się zachowywać wobec obecnej sytuacji w Polsce i na świecie. Szukanie w jej ramach punktów wspólnych jest ważne – tu także zgadzam się z Rębowskim. Uważam jednak, że dyskusji tej dobrze zrobi, jeśli przestaniemy każdego, kto nie chce odkładać postulatów socjalnych na później, traktować jako niedostatecznie twardego przeciwnika PiS-u. Spór między Razemowcami a ich krytykami naprawdę nie dotyczy tego, czy PiS robi niedobre rzeczy albo czy należy bronić demokracji. Razem i jej sympatycy nie mają bowiem wątpliwości, że PiS jest niebezpieczny, a demokracja ważna. Chce jednak podjąć walkę z ugrupowaniem Kaczyńskiego w inny sposób. Taki, który pozwoli skuteczniej walczyć z nierównościami społecznymi już dziś, a nie w bliżej nieokreślonym „potem”.
Nie chodzi o proste odwrócenie strategii liberałów, czyli o stwierdzenie: najpierw socjał, a dopiero potem demokracja. Taka interpretacja posunięć Razem jest kolejnym nieporozumieniem. Rzecz raczej w tym, że bez walki o prawa socjalne, lepszą i równiejszą Polskę walka o demokrację jest tak naprawdę połowiczna i nie może być na dłuższą metę udana. Dlatego o te dwie rzeczy trzeba się bić jednocześnie, a nie mówić, że najpierw obronimy Trybunał, a potem zastanowimy się nad sprawiedliwością społeczną. Sukces PiS-u nie wziął się tylko z przebiegłości jej lidera i podatności narodu na hasła nacjonalistyczne. Jego źródłem jest także poczucie frustracji części Polaków, które bierze się z ich nie najlepszej, a czasem wręcz fatalnej sytuacji ekonomicznej. To jest stara prawda: tam, gdzie nie ma porządnej lewicy, niezadowolenie ludzi wykluczonych przejmuje populistyczna prawica. Ci ludzie nie znikną tylko dlatego, że formalna warstwa demokracji zostanie obroniona, a Kaczyński polegnie w walce z opozycją. Być może to właśnie tu przebiega linia podziału między strategią Razem a strategią ludzi oskarżających ich o bycie osobno. Razem myśli nie tylko o tym, jak sprzeciwić się Kaczyńskiemu, lecz także jak sprawić, żeby głoszone przez niego hasła straciły na popularności. Przynajmniej na tyle, aby nie stanowił on już takiego zagrożenia. Zwolennicy obrony demokracji razem z Petru i Schetyną sądzą zaś, że dzisiaj wszystko sprowadza się do prostego „jak pokonać PiS”. A nad resztą zastanowimy się w lepszych czasach. Problem polega na tym, że te „lepsze czasy”, z PO a przedtem niby–lewicowym SLD, już mieliśmy. Pamiętacie, do czego one prowadziły? Pamiętacie, komu niezmiennie torowały drogę do władzy? No właśnie…