fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

W otchłani

Gdybyśmy zgodzili się na świat, w którym dzieci umierają w cierpieniach, a za sprawą jednego trzęsienia ziemi giną tysiące ludzi, siebie samych skazalibyśmy na śmierć. Z tym się nie da pogodzić. To można jedynie wybaczyć. Nawet jeśli tym, któremu wybaczamy, miałby być sam Bóg.
W otchłani
ilustr.: Olga Micińska

Teodycee w swej istocie są naiwne. Niejeden raz próbowano już Boga przed ludzkością usprawiedliwić, a kolejne podejścia były tylko coraz bardziej nieudolne. Że zło to brak dobra? Że jest konsekwencją wolności? Że to wyzwanie? Johann B. Metz celnie nazwał wszystkie teodycee „próbą dogadania się z Bogiem za plecami cierpiącego człowieka”. Ludzie temu nie uwierzą. Ludzie się temu nie dadzą przekonać. I Bogu dzięki!

Przestańmy wreszcie Boga przed sobą tłumaczyć, skończmy z udawaniem, że cokolwiek rozumiemy z Jego działań i zamysłów. Zerwijmy z obłudnym przekonaniem, że potrafimy rozstrzygnąć, skąd zło albo dlaczego cierpimy. Nie wiemy i nie będziemy tego wiedzieć, to tajemnica, którą można przeżyć, ale której nie można przeniknąć; zagadka, która jest nam dana i zadana, ale której nie sposób rozwiązać. Można natomiast, co przy lekturze „Dzienniczka” św. Faustyny skonstatował ks. Józef Tischner, odnaleźć w sobie miłosierdzie dla samego Stwórcy.

Przebaczenia potrzebuje nie tylko winny zła. W nie mniejszym stopniu potrzebuje go także – by uporać się z bólem, by rana mogła zacząć się goić – jego ofiara. Być może warto pójść jeszcze krok dalej i stwierdzić, że przebaczenie wcale nie wymaga zbrodni, a już na pewno nie wymaga intencji jej dokonania. O ile ukaranie niewinnego jest wykroczeniem przeciw sprawiedliwości, o tyle przebaczenie jest jej najgłębszą zasadą i nigdy się jej nie sprzeciwia. Nawet wtedy, gdy winy nie popełniono, a ono samo jest, być może, formą autoterapii.

Rozum burzy się jednak, gdy ktoś proponuje, by przebaczać Bogu – Alfie i Omedze, Panu Zastępów, Wszechmogącemu i Wszechmiłosiernemu. Święta Teresa z Lisieux, doktor Kościoła, jego nauczycielka, uczy nas jednak „z miłości do Boga przyjmować także najdziwniejsze myśli”. A zatem spróbujmy wybaczyć Bogu. Nie dlatego, że On tego potrzebuje. Nie odpuszczamy mu win, których przecież mieć nie może. W istocie wybaczamy Mu swój własny brak zrozumienia i brak zaufania w to, że ma rację, której nie pojmujemy.

Licytując pełną stawkę

Bo wszystko ma swój sens, we wszystkim jest jakiś cel i zamiar, wszystko przenika ta Miłość, która jest zasadą stworzonego przez Boga świata. Tyle tylko, że mamy pełne prawo ani odrobinę jej nie dostrzegać i nikt nie może nas z tego sądzić. Nie zwalnia nas to oczywiście z obowiązku poszukiwania, nawet jeśli nigdy nie znajdziemy tego, co zawsze pozostanie ukryte. Spróbujmy jednak wreszcie poszukać na innej drodze. Niczym przecież nie ryzykujemy. Nie można już bardziej zaryzykować niż zawierzyć Chrystusowi. Człowiek wiary zawsze gra va banque, na szalę kładzie całe swoje życie, jestestwo i człowieczeństwo, całego siebie, licytuje pełną stawkę. Wypływa na głębię, w której można jedynie utonąć.

Argumenty z kategorii „cierpienie uszlachetnia” czy też „to wszystko prowadzi do dobra” znajdują się niebezpiecznie blisko przekonania, że „cel uświęca środki”. Gdy Leibniz uzasadniał cierpienie we wszystkich jego przejawach tym, że Bóg sobie tylko znanym sposobem wyprowadzi z niego jakieś większe dobro, nie tylko wykazywał się dziecinną naiwnością, ale także bezdusznością i okrucieństwem wobec krzywdzonych i cierpiących. Czy Izaak zapomniał kiedyś o widoku stojącego nad nim z nożem ojca? Czy mógł zrozumieć Boga, który to nakazał? Jakie dobro jest tego warte? Odpowiedź narzucająca się z całą siłą brzmi: żadne. Uczciwie jednak należy dodać: żadne spośród tych, które znamy. Nasz Bóg nie jest przecież okrutny. Jak jednak zostać przekonanym przez coś, czego nie mamy możliwości poznać, zrozumieć, a więc i zaakceptować?

Łatwo powiedzieć, że pozostaje nam przecież zawierzenie. Jasne, że tak. To odpowiedź szalona, niewystarczająca i budząca sprzeciw, a jednak jest to odpowiedź jedyna – trzeba skoczyć w tę otchłań, by nic nie rozumiejąc, nie pozostać w bezruchu. Łatwo powiedzieć, trudniej przeżyć, jednak odpowiedź ta prowadzić może do wyrażonego już przekonania, że Bogu można, należy i warto wybaczyć. Jeśli bowiem Bóg wchodzi, a przynajmniej chce to uczynić, z człowiekiem w relację najintymniejszą, najbliższą, jeśli pragnie, by Mu zawierzyć, a i sam zawierza człowiekowi, jeśli zawsze gotów jest nam wybaczyć, pozwala buntować się wobec siebie, złościć i odwracać, jeśli nie chce, by człowiek pozostawał wobec niego obojętny, to w logikę tej przyjaźni wpisuje się również nasze Jemu przebaczenie. Przebaczenie trzech najgorszych sytuacji, jakie w relację z Bogiem są nieusuwalnie wpisane: Jego milczenia wobec zła i cierpienia, Jego nieobecności w naszym życiu oraz zawiedzionych nadziei i oczekiwań.

Ilustr.: Olga Micińska

Przychodzi za późno

Wszyscy znamy Ewangelię o wskrzeszeniu Łazarza. Wiele już razy słyszeliśmy o tym, który wychodzi z grobu, bo tak mu Chrystus nakazał. Rzadziej zwracamy uwagę na to, co działo się wcześniej.

Maria i Marta, siostry Łazarza, posłały po Jezusa, gdy ich brat chorował. Posłały po Niego, bo wierzyły, że On może wybawić ich rodzinę od choroby. Jezus jednak, po ludzku myśląc, zlekceważył ich wołania. Zlekceważył ich nadzieje, ich pragnienia, ich oczekiwania. „Został jeszcze dwa dni na miejscu, gdzie przebywał”. Ruszył, gdy było już za późno. I to właśnie mówi Mu Maria, wołając: „Gdybyś tu był…”. Nie wierząc, że coś jeszcze można zrobić. Jakże ludzka to pretensja.

W życiu każdego z nas są takie chwile, gdy wołamy do Boga o pomoc, a ona nie tylko nie nadchodzi, lecz na dodatek piętrzą się przed nami kolejne przeszkody. Prosimy o coś, a dostajemy coś zupełnie innego. Mówimy: „Przecież wiem, co jest dla mnie dobre”. A Bóg powinien się na to zgodzić. Od takiego dictum już tylko krok do tupania nogą i rzucania zabawkami. Do dziecinady. A Bóg? Bóg zostaje „dwa dni na miejscu, gdzie przebywał”.

Malujemy sobie taki obraz Boga, jaki jest dla nas wygodny. Szyjemy Go według swojej miary. Gdy jest inny, uważamy, że nie istnieje. Nie dajemy mu czasu, by nas przekonał. Nie wierzymy, że może nas doprowadzić do dobra, nawet gdy będziemy podążać inną drogą. Na pierwszym, na trzecim i dwudziestym zakręcie wskazujemy na mapę, na kompas i wykłócamy się o trasę. A Bóg czasem prowadzi przez las, na przełaj, czasem wydaje nam się, że już wyprowadził nas w maliny. I wtedy patrzymy na Niego z wyrzutem i mówimy: „Gdybyś tu był…”, bo nie zauważamy, że cały czas jest obok nas. Bo nie przychodzi za późno, nie przychodzi nie w porę. Przychodzi zawsze na czas. I jeśli wskrzesił Łazarza, którego miłował, to czemu miałby i nad moimi pragnieniami się nie pochylić, tyle że w swoim, nie zaś moim czasie?

Ale by to uznać, by tak zawierzyć, by odpuścić, wyrzucić mapę, dać się zaprowadzić nawet w maliny, nie wystarczy intelektualna gra wokół biblijnej sytuacji. Bo choćbyśmy się na to zgodzili, to nie zrozumiemy, nie poznamy Jego drogi, a co najważniejsze, nie pozbędziemy się naszych oczekiwań, naszych pragnień. Nasza wola, nawet otwarta na Boga, nie przestaje być nasza, zawsze taka będzie – i bardzo dobrze. Jesteśmy skazani na to, że nasze pragnienia będą nierealizowane, a nasze marzenia niespełniane. Jesteśmy więc skazani na złość, na bunt, na gniew, na złorzeczenie. A najpewniejszym, najbardziej ewangelicznym sposobem pozbycia się tego wszystkiego jest przebaczenie, nawet jeśli znów chcielibyśmy wybaczać samemu Bogu.

Gdy Jego nie ma

Dramat niespełnionych nadziei i oczekiwań był też udziałem uczniów, którzy mówili: „A myśmy się spodziewali…”. Ich jednak jeszcze mocniej dotknęło uczucie opuszczenia. Nie warto porównywać sytuacji nieporównywalnych, ale dramat na miarę Auschwitz zdarzył się już wcześniej. Oto naszymi rękami przybito do krzyża Miłość, największe i nieskalane Dobro. Samotność ofiar hitlerowskiej machiny odczuwał już sam Bóg na krzyżu. Odczuwali ją również uczniowie, którzy po wydarzeniach Golgoty ukryli się, nie umiejąc poradzić sobie z poczuciem największego osamotnienia. Oto na trzy dni Mistrz i Bóg opuścił ich całkowicie. A przecież pisał Abraham Heschel, że „przeznaczeniem człowieka jest być towarzyszem Boga”.

„Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” – tymi słowami wołał do nieba nie tylko Chrystus. Tymi słowami psalmu od wieków modlą się także Żydzi, niekiedy ich głos brzmi wyjątkowo donośnie. Tymi słowami modlimy się także my, chrześcijanie, często z poczuciem ostatecznego opuszczenia. Tymi słowami, czasem nie zdając sobie z tego sprawy, modlą się nieraz nawet ateiści. Jak pisał bowiem ks. Tomáš Halík: „Mało co tak bardzo wskazuje na Boga i tak natarczywie woła o Boga, jak właśnie przeżycie Jego nieobecności”.

Łatwo wtedy zakrzyknąć, że Boga nie ma, skoro milczy w moim życiu, skoro Go nie czuję. Czy Bóg może milczeć przez całe życie człowieka? Czy może go nie zawołać? Ani razu nie nazwać po imieniu? Najprostsza odpowiedź brzmi, że to nie Bóg milczy, a jedynie my nie potrafimy Go słuchać. Ale to odpowiedź nieludzka, oskarżająca i miażdżąca człowieka. Być może, jakkolwiek to zabrzmi, jest to po prostu odpowiedź zbyt wyrozumiała wobec samego Boga, niepozwalająca nam zmierzyć się z Jego milczeniem, całą odpowiedzialność przerzucając na człowieka. A przecież mamy prawo nie umieć słuchać. Mamy prawo czuć się samotni i kryć się, gdy Bóg sam się po ludzku ukrył. Mamy prawo szukać Jego ran. Wszak Chrystus nie zabrania Tomaszowi dotknąć swego boku i rąk. Bóg chce dotknąć człowieka i chce, by człowiek dotknął Jego.

Bóg nie przychodzi za późno, Bóg nie przychodzi nie w porę. Przychodzi zawsze na czas.

Tylko przebaczenie może nas ocalić od poczucia bezsensu i osamotnienia. Jeśli święta Teresa z Lisieux umierała w zasadzie w stanie niewiary w życie wieczne, jeśli błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty przeżywała wieloletnią noc wiary, to ich jedyną odpowiedzią było: kochać jeszcze więcej – Boga, którego nie słychać, i człowieka, którego słychać aż nadto.

W tym objawia się jeszcze jedna wielka tajemnica. Przebaczenie, miłość, pogodzenie się nie zwalniają z działania. Bóg zmaga się ze złem w sposób, którego nie pojmujemy i te ciemności naszego nierozumienia warto Mu wybaczyć. Ale oprócz tego musimy ciemności te rozświetlać takim zmaganiem, które pojąć umiemy, ludzkim, naszym. Tylko wtedy nasze przebaczenie będzie miało sens, jeśli będziemy karmić głodnych, poić spragnionych, odwiedzać chorych i więzionych, odziewać nagich.

Ilustr.: Olga Micińska

Rozprawić się z Bogiem

Co jednak zrobić, gdy to nas dotyka najgorsze? „Do jakiego kresu mam cierpieć?” – woła Hiob. Czy liczne potomstwo rzeczywiście mogło wynagrodzić i zastąpić mu tych synów i córki, których stracił? Czy ojciec, który kocha, patrzy na swoje dzieci ilościowo? Co z tego, że rachunek się zgadza? Hiob jest najlepszym przykładem dla całej refleksji nad wybaczaniem Bogu, bo uosabia największy ludzki dramat – niezawinione, nieracjonalne i niewyobrażalne cierpienie.

Ks. Halík notował: „Jeśli Bóg wykazuje tak wiele cierpliwości wobec nas, to czy my możemy Mu odmówić przynajmniej tej naszej ludzkiej, ograniczonej przez kruchość naszego człowieczeństwa, cierpliwości wiary, nadziei i miłości?”. Hiob nie rozumiał, nie akceptował, nie godził się. Zmagał się, zarzekał, chciał się „z Bogiem rozprawić”. Ale jednocześnie całą swoją ufność w Nim pokładał, pytając: „Dobre przyjmujemy od Boga, czy nie mielibyśmy przyjmować i złego?”. Wiedział, że tylko On może go wybawić. Wyciągał rękę, jak tonący, jak ja, jak ty, jak my wszyscy, próbował utrzymać się na powierzchni.

Nie, tego nie da się zrozumieć. Tego nie da się zaakceptować czy usprawiedliwić. Gdybyśmy zgodzili się na świat, w którym dzieci umierają w cierpieniach, w którym za sprawą jednego trzęsienia ziemi czy jednej olbrzymiej fali giną tysiące ludzi, siebie samych skazalibyśmy na śmierć. Śmierć dla świata, śmierć dla innych, śmierć dla siebie. Z tym się nie da pogodzić. Hiob woła: „Czymże jest człowiek, że go tak bardzo cenisz i że nań zwracasz uwagę?”. I choć czasem wydaje nam się, że lepiej by było, gdyby jednak Bóg nas opuścił, by już odszedł, bo Jemu przypisujemy odpowiedzialność za koszmar, który nas lub, co nie mniej bolesne, innych spotyka, to Bóg nie odejdzie. Bóg nie jest jakby z wiersza Szymborskiej „Koniec i początek”, w którym „wszystkie kamery wyjechały już na inną wojnę”. Bo każda wojna człowieka to Jego wojna, aż do końca, aż po Krzyż. Jak na złość, będzie trwał przy nas.

A my nie będziemy rozumieć. Jak Hiob będziemy przekonywać, że „Bóg niesprawiedliwie obszedł się ze mną”. Może będziemy mieli rację. Ale zawsze będzie to ludzka racja, ta ludzka racja, która skażona jest ludzką ułomnością, ludzką optyką. I optyka ta, znów, jak zwykle do tego wszystko zmierza, nie zmieni się, jeśli nie skorygujemy jej szkłami przebaczenia. Dopiero wtedy, gdy na Boga spojrzymy naprawdę z miłością, dojrzymy Jego miłość do nas. Gdy wybaczymy Mu naszą ułomność i niezrozumienie, zgodzimy się, że nic się w tej mierze nie zmieni. Wciąż będziemy stać ze złem twarzą w twarz. Ale nie będziemy już wobec niego sami.

Postscriptum

I chociaż Hiob przetrwał próby, zniósł cierpienie i zostało mu to wynagrodzone; chociaż Maria i Marta poznały, że Chrystus nigdy nie przychodzi za późno do tych, których miłuje, a więc do każdego człowieka; chociaż uczniowie poznali, że Chrystus zmartwychwstał i zawołali „Pan mój i Bóg mój”; to mieli prawo tego wszystkiego wcześniej nie pojmować. Ale wypłynęli na głębię, zgodzili się, by utonąć, z miłości do Tego, który wszystko wybacza. Jacek Kaczmarski śpiewał: „Prawda, nie wszyscy próby Twe przetrwali, ale też ciężkoś nas doświadczał, Panie, nie oszczędzałeś nam wysokiej fali, pod którą wielu przyszło w oceanie zakończyć żywot”. Nie mogło być inaczej. Nie będzie inaczej. Toniemy każdego dnia, a jedynym, który może nas uratować, jest sam Bóg. Ale sami nie możemy zaprzestać rozpaczliwych prób utrzymania się na powierzchni. Takim wierzganiem, miotaniem się w otchłani, zaczerpnięciem powietrza tuż nad wodą jest głębokie, a nie tylko deklaratywne, przyjęcie istnienia zła jako zagadki. Każda głębia wymaga Miłości. Każda miłość wymaga przebaczenia. Nie akceptuję, ale kocham; nie rozumiem, ale wybaczam.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×