„Tygodnik Powszechny” rozpoczął ten rok z hukiem – tekstem Marcina Napiórkowskiego o tym, że 2019 rok będzie najlepszym w historii świata. Na okładce cała ludzkość, trzymając się za ręce, tańczy wokół globu i raduje się ze spadającej stopy skrajnego ubóstwa (w najbliższym roku liczba ubogich spadnie z 593 do 570 milionów), wyeliminowania ospy prawdziwej, która zabiła w XX wieku pół miliarda ludzi, czy zanikającej drakunkulozy.
Marcin Napiórkowski to antropolog, badacz mitów i teorii spiskowych z Uniwersytetu Warszawskiego (a przy okazji doskonały dydaktyk). Rutynowo rozkłada na czynniki pierwsze wywody antyszczepionkowców, wyznawców medycyny alternatywnej czy pseudonaukowe brednie o płaskiej Ziemi. Kieruje się przy tym dewizą „nie rozwalajcie cudzych mitów, budujcie własne”, czego wymiernym skutkiem jest artykuł na łamach „Tygodnika Powszechnego”.
Tekst jest opartą na książkach Hansa Roslinga („Factfulness”) i Stevena Pinkera („Nowe oświecenie”) wyliczanką statystyk i wskaźników, które mają udowadniać tytułową tezę: jest nieźle, a będzie wspaniale. „Wszystko wskazuje na to, że rok 2019 będzie najlepszym rokiem w dotychczasowej historii ludzkości” – pisze Napiórkowski i za Billem Gatesem powtarza, że wykres spadającej w ciągu XX stulecia śmiertelności dzieci to najpiękniejsze dzieło stworzone ręką człowieka. Jednocześnie badacz mitów wie, że świat nie jest idealny. Czasem nawet się zająknie, że 5 milionów dzieci, które zginą z powodu chorób, głodu i powikłań okołoporodowych, to o 5 milionów za dużo. Lecz ogólny wydźwięk tekstu jest jednoznaczny: „Niech dążenie do doskonałości nie przesłoni nam radości i dumy z tego, co udało się osiągnąć”.
„Musimy patrzeć nie tylko na liczby, lecz także na trendy”
Świat w opowieści Marcina Napiórkowskiego jest fundamentalnie statyczny. Są statystyki umieralności, dynamika bogacenia się, odsetek śmiertelności dzieci. Wszystkie można skwantyfikować, przedstawić na wykresach i pokazać, jak nieuchronnie kroczymy drogą do doskonałości. Zjawiska, o których pisze autor, nie mają przyczyn. Nie wiadomo, co sprawiło, że w skrajnym ubóstwie żyły rok temu 593 miliony osób, tak samo jak nie wiadomo, dlaczego w tym roku będzie to 570 milionów. Jest tylko jeden motor, który szumi gdzieś w tle. Nazywa się nauka. W świecie opowiadanym przez Napiórkowskiego nie ma polityki, nie ma różnic interesów, klas i ras. W końcu „nie istnieje dziś podział na dwa różne światy” – jak pisze Hans Rosling w „Factfulness”. Logiczną konsekwencją jest więc to, że cały artykuł napisany został w pierwszej osobie liczby mnogiej. My zwalczyliśmy choroby, my zwyciężamy, wreszcie: my musimy być dumni z tego, co udało nam się osiągnąć. Cała ludzkość radośnie tańczy w kółeczku.
Problemów z tą narracją jest wiele. Przede wszystkim jej autorzy (Rosling, Pinker) i piewcy (Napiórkowski) stawiają złe pytanie. Cała książka Roslinga jest próbą rozwiązania zagadki ułożonej mniej więcej tak: „Jak to możliwe, że tak niewiele osób wie, że jest tak dobrze?”. Skupiając na tym całą uwagę (i udzielając dosyć kuriozalnej odpowiedzi w postaci opisu dziesięciu „instynktów”, które rzekomo kierują naszym myśleniem i przesłaniają nam prawdę), autor zapomina zapytać o sprawy fundamentalne. Co sprawia, że ludzie wciąż umierają na uleczalne choroby? Dlaczego jaglica, której leczenie kosztuje kilka dolarów, ciągle dotyka dziesiątki milionów osób, a kilka milionów straciło z jej powodu wzrok? Wreszcie – dlaczego w dobie, w której ekscentryczny milioner wysyła samochód na Marsa, ktokolwiek w ogóle jeszcze żyje w skrajnym ubóstwie?
Wbrew temu, co twierdzi Rosling, współczesny świat nie jest pozbawiony podziałów, na co od dekad wskazują socjologowie i ekonomiści piszący o teoriach zależności, tacy jak Immanuel Wallerstein czy Raul Prebisch. Przeważająca większość współczesnego dochodu trafia do grupy krajów centrum, kosztem półniewolniczej pracy krajów peryferyjnych (dobrze obrazuje to mapa Theo Deutingera). Centrum i peryferie pozostają w ścisłej zależności opartej między innymi na tym, że nieliczne bogate państwa eksportują technologię do licznych ubogich krajów, płacących za nią zyskami z eksportu żywności i innych podstawowych produktów (których ceny – względem cen technologii – regularnie spadają). Mówi o tym między innymi hipoteza Prebischa–Singera, a badania ostatnich lat zdają się potwierdzać istnienie takich zależności. Dochody mieszkańców peryferii rzeczywiście rosną, z wielu powodów nie doprowadzi to jednak do wyłomu w międzynarodowych relacjach władzy. Jednym z nich jest fakt, że pogłębiają się nierówności majątkowe – opublikowany wczoraj raport Oxfam wskazuje, że w ubiegłym roku fortuny miliarderów wzrosły o 12 procent, podczas gdy stan posiadania biedniejszej połowy ludzkości spadł o 11 procent.
Wróćmy jednak do postępu naukowego, któremu bezsprzecznie towarzyszyła poprawa jakości życia na przestrzeni ostatnich wieków. Zadajmy znów pytanie, którego na próżno szukać w artykule Napiórkowskiego – dlaczego świat dziś różni się od świata dwieście lat temu? Dlaczego umieramy rzadziej, żyjemy dłużej, nie pracujemy dwanaście godzin dziennie i mamy dostęp do publicznej służby zdrowia? Otóż wszystkie te osiągnięcia są przede wszystkim wynikiem politycznych walk, a nie magicznego oświecenia wartkich umysłów. Postęp fizyki czy medycyny zawdzięczamy odważnemu występowaniu przeciwko hegemonicznemu wówczas Kościołowi. Fakt, że mamy podstawowe prawa pracownicze i nie umieramy w szwalniach (nie my!), to wynik strajków, protestów i krwawych walk na ulicach toczących się przez XVIII, XIX i XX wiek. Jeżeli świat jest lepszy, niż był kiedyś, to dzięki politycznej odwadze sprzeciwiania się zastanemu porządkowi.
Kto rządzi wyobraźnią?
Opowieści zawsze skupiają się na pewnych aspektach rzeczywistości, a inne pomijają. Nie winię więc Marcina Napiórkowskiego za to, że nie mówi o wszystkim. Winię go za to, po której stronie stoi i jakim (a)politycznym celom służą mity, które opowiada. Mitologia factfulness jest odpowiedzią na oczywistą potrzebę wiary w to, że świat dąży ku lepszemu. Problem w tym, że w pogoni za faktami ignoruje fundamentalną polityczność świata, realnie istniejące konflikty interesów i relacje władzy, które są przyczyną przemocy i cierpienia we współczesnej rzeczywistości. Być może Steven Pinker ma rację, twierdząc, że dzisiaj ilość przemocy na świecie jest znacznie mniejsza niż w przeszłości. A może po prostu stare formy nagiego, fizycznego ciemiężenia zaczynają być wypierane przez dużo bardziej subtelne mechanizmy kontroli i władzy.
W książce „Władza wyobraźni” Marcin Napiórkowski pisze:
„Jako źródło władzy chciałbym wskazać w tej książce specyficzną formę dominacji kulturowej, którą można określić mianem «hegemonii hermeneutycznej». Jest to po prostu władza decydowania o tym, co uznajemy za rzeczywistość. Tego rodzaju kontrola opiera się na potrójnym monopolu: monopolu na interpretację, przewadze ekonomicznej oraz monopolu na środki komunikacji” (s. 47–48).
Przewaga ekonomiczna i monopol na środki komunikacji drobnej grupy najbogatszych są w dzisiejszym świecie niepodważalne. Interpretacja to zaś właśnie domena mitów. Mitologia zaproponowana przez Napiórkowskiego nie tylko odcina się od kontestacji świata. Ukrywa relacje władzy, przemocy i zależności oraz konserwuje zastany porządek, nakładając na niego wielką łatę z napisem „Będzie dobrze!”. Nie bez złośliwości zakończę więc tę polemikę, przytaczając ostatnie zdanie eseju Pierre’a Bourdieu i Loïca Wacquanta, które oryginalnie tyczyło się Anthony’ego Giddensa: „Władcy gospodarki i inni «wykluczeni na górze» mogą spać spokojnie: znaleźli swojego Panglossa”.
Postscriptum: nędza faktografii
Cały mój wywód można oczywiście skwitować stwierdzeniem: „Czemu się czepiasz, autor przytacza tylko fakty!”. Rzecz jednak w tym, że nie istnieją „tylko fakty”, fakty są zawsze „aż”. Właśnie dlatego, że nie da się pisać o wszystkim – bo każdy artykuł ma przecież ograniczoną liczbę znaków – kluczowe znaczenie ma to, o czym mówimy, a o czym milczymy.
Nie oznacza to wszystko, że o pewnych faktach pisać nie wolno albo że pisanie o nich automatycznie sprawia, że autor staje się poplecznikiem obecnego systemu. Dokładnie te same dane co Rosling, Pinker i Napiórkowski przytacza na przykład Rutger Bregman w pierwszym rozdziale książki „Utopia for realists”. Wydźwięk jego tekstu jest jednak diametralnie inny – autor wskazuje na wagę marzeń i utopijnego myślenia, pisze o odwadze wyobrażania sobie świata zupełnie innego i lepszego niż ten, w którym żyjemy. Choć zarówno Pinker, jak też Rosling i Napiórkowski twierdzą, że wiele jest jeszcze do zrobienia, z ich prac wyziera przekonanie, że powinniśmy z dumą poklepać się po plecach, rozsiąść na kanapie i patrzeć, jak robi się lepiej.
Wybaczcie, panowie, nie dołączę.
Bardzo zresztą tłoczno na tej kanapie.