"W ciemności" – recenzja
O nowym filmie Agnieszki Holland było głośno na długo przed kinową premierą. Poruszana tematyka, głośne nazwiska twórców, oraz fakt, że obraz ten został jednogłośnie wybrany na polskiego kandydata walczącego o nominację do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, sprawiają, że bez wątpienia „W ciemności” to jedno z najważniejszych wydarzeń w polskiej kinematografii ostatnich lat.
Głównym bohaterem filmu jest Leopold Socha, prosty kanalarz mieszkający w Lwowie, okupowanym przez nazistów podczas II Wojny Światowej. Gdy pewnego dnia wraz ze Stefkiem, swoim współpracownikiem, natrafia pod ziemią na grupę Żydów, którym udało się uciec z pogromu w getcie, jako człowiek sprytny i zaradny, szybko dochodzi do wniosku, że trafiła mu się okazja na dodatkowy zarobek. Od tej pory pomaga ocalałym, nie wiedząc, że pod wpływem wydarzeń on sam zacznie się zmieniać.
„W ciemności” to film bardzo emocjonalny i angażujący widza (takie zresztą od początku było założenie, o czym wprost mówiła na konferencji prasowej Agnieszka Holland). Bez cienia wstydu przyznam, że jedną trzecią projekcji miałem łzy w oczach, a pod koniec przestałem w ogóle się kontrolować pod natłokiem uczuć, które bez przerwy towarzyszą widzowi. Film stale trzyma w napięciu, związanym zarówno z obawą, czy wszystkim Żydom uda się przetrwać, jak i z niepokojem o Sochę, który kilka razy ociera się o dekonspirację. Ponadto, choć wszyscy dobrze wiemy, jak wyglądała sytuacja narodu żydowskiego i nie raz można już było obejrzeć to w kinie, sceny przedstawiające znęcających się nad swoimi ofiarami nazistów potrafią przerazić. Wreszcie – wiele momentów wzrusza. Wszystko to upewnia mnie w przekonaniu, że nikt po obejrzeniu „W ciemności” nie wyjdzie z kina obojętny na to, co zobaczył.
Jest to także obraz bardzo przemyślany, unikający stereotypów, z dobrze napisanym scenariuszem. Mocną stroną filmu jest ambicja pokazania różnorodności Żydów – braku jednej, dominującej postawy wobec tego, co się dzieje. Zamiast tego są zwyczajni ludzie, którzy potrafią walczyć o życie, ale też zdradzać, zachowywać się egoistycznie, czy wręcz odrażająco wobec innych. Bardzo ważne jest też to, że Holland nie stara się zrobić z Sochy nieskalanego żadnym złem bohatera, lecz kreśli postać skomplikowaną, wielowarstwową, mającą sporo ciemnych sfer w swojej duszy. Najistotniejsze wydaje się pokazanie, że mimo tego wszystkiego, Socha potrafił zdać egzamin, przed którym został postawiony przez życie. Pewnie to właśnie niechęć do przekształcania filmu w pomnik sprawia, iż jest on tak autentyczny i prawdziwy.
Wielka w tym też zasługa obsady aktorskiej, która gra koncertowo. Kinga Preis jako Wanda Socha świetnie pokazuje siłę, którą mógł z niej czerpać mąż, siłę, bez której pewnie nie poradziłby sobie w sytuacji, w której się znalazł. Benno Fürmann znakomicie gra Żyda, będącego naturalnym liderem ocalałej grupki, który próbuje wnieść trochę spokoju i miłości do świata, w którym przyszło mu żyć. Najważniejszy jest jednak bez wątpienia Robert Więckiewicz, który rolą Leopolda Sochy potwierdza nie tylko, że ubiegły rok w polskim kinie należał do niego, ale też, że prawdopodobnie jest obecnie najwybitniejszym polskim aktorem. Jego postać jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe, a zmiana, jaka w niej zachodzi, oddana została za pomocą drobnych, niemal niezauważalnych gestów i grymasów. Niesamowite wrażenie robi scena, w której, po odnalezieniu zagubionych w kanałach dzieci, widzi radość pozostałych, i spychające na bok wszystko inne oczy Sochy, który właśnie zrozumiał, że mimo zagrożenia, mimo że zaczyna narażać własną rodzinę, musi dalej pomagać Żydom. Bo tak po prostu trzeba. To ujęcie najdobitniej pokazuje, jak wiele Więckiewicz potrafi wyrazić spojrzeniem, co jest wyjątkowo trudnym elementem aktorskiego warsztatu.
Warto też zwrócić uwagę na kilka ciekawych aspektów realizatorskich, jak choćby znakomite operowanie światłem, którego jedynym źródłem w kanałach są latarki, co daje bardzo dobry efekt niepewności i mroku (który może symbolizować zarówno historię Żydów podczas wojny, jak i ciemne zakamarki w duszach bohaterów). Dzięki temu oraz innym elementom, takim, jak scenografia, kostiumy i rekwizyty, można odnieść wrażenie, że zamiast oglądać film, uczestniczymy w nim razem z bohaterami.
„W ciemności” to arcydzieło i mam wielką nadzieję, że uda mu się powalczyć o Oscara. Można ten film obdarzyć wieloma epitetami – wstrząsający, przerażający, wzruszający, emocjonalny, prawdziwy. Albo prościej: wybitny.