„Umiłowana Amazonia”. Nasza Ziemia to przedsmak nieskończoności
Wbrew obawom katolików o konserwatywnej orientacji i nadziejom tych, którzy chcą zmian, posynodalna adhortacja papieża Franciszka nie przyniosła rewolucji. Ku uldze tych pierwszych, a rozczarowaniu drugich nie ma w niej słowa o wyświęcaniu żonatych mężczyzn ani o kapłaństwie kobiet. „Querida Amazonia”, podobnie jak encyklika „Laudato Si’”, przypomina nam raczej o tym, że nikt nie jest samotną wyspą.
Przekroczyć logikę (wy)zysku
Jesteśmy połączeni ze światem siecią skomplikowanych zależności. Nie tylko z ludźmi, ale z całością środowiska naturalnego, które stanowi warunek naszego istnienia. Świat opisany przez Franciszka to świat wypełniony miriadami istnień, które są wzajemnie ze sobą powiązane. Byt jednego to gwarant bytu drugiego. Jeśli ta zawsze chwiejna, bo wyznaczająca miejsce wielkiej liczbie kruchych stworzeń równowaga zostanie zachwiana, konsekwencje dla człowieka mogą być bardzo dotkliwe i nieodwracalne.
Franciszek zdaje się jednak mówić coś więcej. W szacunku, którym powinniśmy darzyć przyrodę, nie chodzi wyłącznie o to, że zapewnimy sobie dzięki niemu bezpieczeństwo, choć to oczywiście ważna prawda. Zatrzymując się na poziomie takiej motywacji, pozostajemy w logice zysku, czy wręcz, w niektórych przypadkach – wyzysku. Tymczasem tekst adhortacji wyraźnie wskazuje, że mamy wobec przyrody obowiązki nienakierowane jedynie na ekonomicznie pojętą korzyść. Naszym zadaniem jest podtrzymywanie tej różnorodności, która jest przez Boga chciana, a która wynika z nieograniczonej Bożej miłości – miłości, którą ze względu na jej rozmach i fantazję moglibyśmy nazwać poetycką. Bóg cieszy się tym, co stwarza; raduje Go piękno każdego poszczególnego bytu. To Deus artifex, artysta, który, jak napisał Jan Kochanowski, niebo „złotymi gwiazdami uhaftował”, a nagą ziemię okrył „zioły rozlicznemi”.
Gdy człowiek o tym zapomina, staje się uzurpatorem.
Powołując się na słowa Księgi Rodzaju mówiące, że „mamy czynić sobie ziemię poddaną”, przy porzuceniu odniesienia do Bożego zamysłu i prawdy o tym, że to, co przez Niego stworzone, jest Jego dziełem, a nie naszą własnością, wyznajemy fałszywego Boga demiurga.
Traktujemy Go tak, jakby zbudował człowiekowi plac zabaw, po czym go opuścił i poszedł zajmować się swoimi sprawami, nie dbając o to, co będzie działo się dalej. Tymczasem On pozostaje obecny wśród nas w ciągłym procesie stwarzania, w creatio continua, jak powiadał Tomasz z Akwinu.
Wiąz i sikorka
Franciszek raz jeszcze przypomina nam, że wrażliwość na różnorodność świata to umiejętność dostrzeżenia konkretu. Bo przecież w optyce chrześcijańskiej tylko zwrócenie się ku temu, co jednostkowe, poszczególne, prowadzi do prawdziwej miłości, która nie jest zbiorem pustych sloganów. Naszym zadaniem nie jest kochanie abstrakcyjnej idei ludzkości, lecz tego konkretnego bliźniego, który ma swoje imię, rysy twarzy i określone pochodzenie. I być może na podobnej zasadzie trzeba interpretować to, co papież mówi na temat postawy człowieka wobec przyrody.
Nie powinniśmy myśleć o niej jako o nieostrej idei, którą możemy zawłaszczyć i dowolnie interpretować, lecz raczej uzmysłowić sobie, że chodzi o zupełnie namacalną rzeczywistość: o miliony czujących, jednostkowych istnień, ludzkich i zwierzęcych, otoczonych ogromnym bogactwem roślin, okazów takich, a nie innych, gatunków. Nietrudno o skojarzenia z, jedynie pozornie naiwną, poezją księdza Jana Twardowskiego, który uparcie wskazywał, że powiedzieć „drzewo” lub „ptak” to tyle, co nic nie powiedzieć. Wiąz, jesion czy grab, sikorka, czajka czy drozd – to różnica.
Oddajemy stworzeniu należny mu szacunek i by posłużyć się nieco patetycznym językiem teologii, naprawdę uczestniczymy w stwórczym dziele Boga, jeśli je poznajemy. Nie da się szanować czegoś, czego się nie zna. Poznanie i kroczące za nim zrozumienie jest pierwszym warunkiem prawdziwej miłości. Inaczej jej przedmiot to tylko wytwór naszej wyobraźni, a relacja taka pozostaje iluzoryczna.
Wielu z nas, żyjących w sztucznym świecie wykreowanym przez media, porzuciło zainteresowanie tym, co naturalne. Współczesny człowiek ma techniczną możliwość lotu w kosmos, ale często nie zna dobrze nawet własnej anatomii.
Dobrodziejstwa techniki tak bardzo przyćmiły nam odniesienie do tego, co najbliższe i pierwotne, że niepojęta różnorodność przyrody musiała poddać się wobec myślenia grubo ciosanymi, zubożającymi postrzeganie świata instrumentalnymi kategoriami. Prawdopodobnie każde z nas zna przeciętnie sto parędziesiąt gatunków roślin czy zwierząt. Tymczasem jednych i drugich odkryto około 300 tysięcy, ale szacuje się, że może być ich znacznie więcej – roślin około 500 tysięcy, zwierząt około 1,5 miliona (w to wliczają się wprawdzie rzesze insektów, ale nie odmawiajmy im prawa istnienia).
Wbrew zadufaniu Zachodu, który uważa, że w XXI wieku każdy skrawek Ziemi jest już zmierzony i opisany, życie tej planety wciąż kryje przed nami tajemnice. Być może to właśnie niesłuszne przekonanie spowodowało śmierć ciekawości – specyficznie rozumiane odczarowanie świata. Z jakiejś bowiem przyczyny zwykle ani nie pogłębiamy wiedzy na temat tego, co już w przyrodzie odkryte, ani nie mamy świadomości, jak wiele w tej materii jeszcze przed nami. Gdy do zwierząt i roślin dołączymy grzyby, porosty, skały i minerały (dodajmy jeszcze do tego gwiazdy i inne ciała niebieskie, które widzimy na firmamencie), okaże się, że czas ludzkiego życia to za mało, by je wszystkie poznać. Ta jedna planeta naprawdę wystarczy, by dać nam przedsmak nieskończoności. Nie muszę wcale myśleć o odległych galaktykach, żeby poczuć się pyłkiem.
Kongijski Duch Święty
Świat przyrody od zarania dziejów obserwowali ludzie. Kultury rozwijające się na różnych szerokościach geograficznych otrzymywały od Boga pewną część obrazu stworzonej rzeczywistości. Ich członkowie włączali w swoje mityczne opowieści i wierzenia żywioły, rośliny i zwierzęta, które ich otaczały, te, które im zagrażały, i te, które ich karmiły. Wśród nich poszukiwali na własny sposób swojego człowieczeństwa, miejsca w kosmicznej układance. Świat, który otrzymali, był światem danym przez Boga nie mniej niż ten drobny skrawek planety, obszar Izraela, na którym narodził się Chrystus. Przyszedłszy do Izraelitów, Jezus mówił im o winnicach, o połowach ryb, o ziarnach gorczycy; wykorzystywał odniesienia do tego, co naturalne i znane każdemu mieszkańcowi tych ziem. Nie chodziło jednak tylko o analogie na poziomie samych przypowieści.
W logikę rzeczywistości wpisane są prawdy, o których mówił Jezus, tak, że świat staje się księgą czy symbolem. Moglibyśmy nawet powiedzieć ostrożnie: sakramentem, widzialnym znakiem niewidzialnej łaski.
Wielu wybitnych teologów, w tym Doktor Anielski – Akwinata, twierdzi, że człowiek jest w stanie dojść do prawdy o istnieniu Boga dzięki tak zwanemu naturalnemu światłu rozumu, czyli po prostu przez obserwację rzeczywistości.
Powoduje to, że nie powinniśmy, a nawet nie możemy lekceważyć duchowych odkryć innych niż nasza kultur. Nie otrzymały one pełni prawdy objawionej jak Izrael, ale odczytywały i rozumiały ten sam Boży świat, dochodząc niejednokrotnie do trafnych wniosków, także tych teologicznych. Przytoczmy tu choćby fragmenty tradycyjnego śpiewu kongijskiego w zapisie senegalskiego poety Senghora:
„Ogniu, który widują ludzie, kiedy noc głęboka,
Ogniu, który się palisz, nie grzejąc, i świecisz, nie parząc,
Ogniu, który latasz bez ciała i serca, który nie masz domu,
Ogniu przejrzysty, ogniu palm, przyzywa cię mężczyzna, który nie zna lęku […]”.
I dalej:
„Tyś ojcem swoim, tyś matką swoją, przechodzisz bez śladu.
Nie rodzi cię drewno, nie zostawiasz potomstwa popiołu, umierasz, ale nie umierasz. […] Duchu niskich wód, Duchu wysokiego nieba,
Ćmo, która świecisz, świetliku, który rozwidniasz moczary,
Ptaku bez skrzydeł, istoto bez ciała,
Duchu Mocy Ognia,
Usłuchaj mojego głosu: przyzywa cię mężczyzna, który nie zna lęku”
(tłum. Z. Stolarek).
Czy nie są to słowa, którymi chrześcijanin mógłby modlić się do Ducha Świętego? Nie chodzi tu, oczywiście, o dowolne zastępowanie oficjalnych modlitw Kościoła tym, co wybieramy sami, kierując się własnym, często niedoskonałym wyczuciem teologicznym, ale o dostrzeżenie, że w zasadniczym sensie natchnienie czy przeczucie boskości nie było w dziejach świata zarezerwowane dla narodu wybranego. Pojawianie się chrześcijańskich treści w pozachrześcijańskich kontekstach powinno dać nam do namysłu.
Gdyby prawda była całkowicie zakryta przed żyjącymi w innych czasach lub kręgach kulturowych, to między ludźmi istniałaby głęboka nierówność wobec Boga.
Racjonalne zdaje się więc przekonanie, że spotkanie z Nim powinno być im dostępne na mocy ich własnego doświadczenia. Owszem, z punktu widzenia pełni nowotestamentalnego Objawienia to poznanie mętne, nieskrystalizowane; ale przecież nawet lektura pewnych tekstów Starego Testamentu ukazuje proces oczyszczania się wizji tego, kim jest Stwórca.
Niszczenie Amazonii oznacza śmierć
Papież Franciszek podkreśla zatem, że ewangelizacja powinna czerpać z jakichkolwiek trafnych intuicji duchowych i posługiwać się językiem właściwym danej kulturze. To coś więcej niż tylko retoryczna sztuczka ewangelizacyjna. Dzięki temu bowiem nie tylko Słowo pada na bardziej podatny grunt, ale też my, wsłuchując się w głosy z odrębnych kręgów kulturowych, możemy ujrzeć prawdę o Bogu Stworzycielu przez pryzmat nowych, nieznanych nam dotąd treści i doświadczeń. Dlatego też Franciszek przestrzega przed traktowaniem ludów z innych części świata jako nieświadomych czy gorszych, bo mniej „cywilizowanych”: często posiadają one ten rodzaj mądrości, który jest nam dziś bardzo potrzebny w stechnicyzowanym i przeintelektualizowanym świecie. Chodzi ponadto o pozostawanie w bliskości z przyrodą i ze sobą wzajemnie, o pojmowanie kosmosu jako całości rządzącej się najwyższymi i niezgłębionymi wciąż prawami. Franciszek pokazuje, że porzucenie tej, rzekomo prymitywnej, postawy jest przyczyną wielu nieszczęść współczesności, a w nienaruszonym globalizacją świecie plemion Ameryki Południowej tak bardzo potrzebny nam szacunek dla świata stworzonego przetrwał. Z tej przyczyny powinniśmy chronić owe plemiona jak skarb, starając się wchodzić z nimi w ewangelizacyjny dialog przy poszanowaniu ich własnego dziedzictwa.
Papież pokazuje, że brak umiaru w eksploatacji naturalnego podłoża kultur Amazonii jest tak wielką niesprawiedliwością przede wszystkim dlatego, że pomiędzy sferą przyrody a światem drapieżnych koncernów i ludzkiej chciwości istnieją miliony zwykłych, skromnie żyjących ludzi podatnych na krzywdę, ludzi często bezbronnych wobec ekonomicznych rozgrywek zdegenerowanego kapitalistycznego świata. Niszczenie Amazonii oznacza ich głód, nędzę, często także utratę domu, konieczność emigracji.
Myśl Franciszka wskazuje więc na współzależność stosunku do świata materialnego, więzi międzyludzkich i, w konsekwencji, duchowości. Nie mamy tu, jak chcieliby niektórzy, do czynienia z marksizmem, bo ów świat materialny to nie tylko „baza”, lecz również cel, a ten duchowy nie jest wyłącznie „nadbudową”. W istocie Franciszek w duchu biblijnym pokazuje, że to, co namacalne, jest przepełnione tchnieniem Bożym. Potrzebna jest zatem równowaga na każdym poziomie rzeczywistości – ta w przyrodzie, ta w społeczeństwach i ta w Kościele, który także musi obejmować różnorodność ludzkiej historii i kultury. Warto w tym kontekście przywołać niezwykły film dokumentalny „Kraina miodu”, ukazujący, w jaki sposób powiązane potrafią być ze sobą znajomość przyrody, życie wspólnotowe i jednostkowa moralność czy duchowość – oraz tłumaczy, co się dzieje, gdy tych wyprzedzających wszystko rozumienia i szacunku brakuje.
„Querida Amazonia” jest franciszkańskim hymnem na cześć piękna świata. Hymnem szczególnym, bo wyrażającym zarówno radość i uwielbienie, jak i przestrogę przed tym, że przez ludzką chciwość i niesprawiedliwość to piękno – w którym szczęśliwe i harmonijne życie człowieka się zawiera – może zostać zniszczone.