Nie jest łatwo dyskutować o gender. Wiele osób natychmiast przyjmuje postawę ironiczną, gdy słyszy tezę o kulturowym lub społecznym uwarunkowaniu cech płciowych. Niezbyt wyszukane złośliwości w rodzaju: „Czy uważasz, że piersi albo wagina to też konstrukty społeczne?” – są typową reakcją, z jaką spotykają się badaczki i badacze gender. Cordelia Fine, światowej sławy specjalistka w tej dziedzinie, przyznaje, że mniej więcej tak komentują jej badania nieznajomi, gdy się o nich dowiadują.
W rzeczywistości jednak Fine, podobnie jak większość osób zajmujących się gender, nie neguje istnienia biologicznych różnic między kobietami a mężczyznami. Tak, mężczyźni i kobiety mają inne narządy płciowe. Tak, średnio mężczyźni są wyżsi od kobiet. Tak, mężczyzna nie może zajść w ciążę. Fine nie ma również problemu z przyznaniem, że istnieją mniej dostrzegalne różnice biologiczne między kobietami a mężczyznami, na przykład na poziomie neuronalnym. Prawdziwe pytanie brzmi jednak inaczej: czy te różnice biologiczne stanowią zadowalające wyjaśnienie różnic w zachowaniu, karierach zawodowych bądź podejściu do seksu? Przykładowo: czy jest sens mówić, że mężczyźni lepiej od kobiet sprawdzają się w biznesie z powodu naturalnych cech wytworzonych w toku ewolucji?
Ludzi, którzy bez wahania twierdząco odpowiadają na podobne pytania, Fine określa mianem Testosteronów Rexów – ponieważ to testosteron jest zazwyczaj wskazywany przez nich jako podstawowe wyjaśnienie, dlaczego mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Jednym z przykładów Testosterona Rexa przywoływanych przez kanadyjską badaczkę jest Joe Herbert, autor książki „Testosterone: Sex, Power, and the Will to Win”. Jego zdaniem: „Testosteron musi robić wiele rzeczy: wpływa na psychikę, na mózg, na seksualność. Sprawia też, że samce lubią podejmować ryzyko, są skłonne rywalizować oraz zachowywać się w sposób agresywny, aby zdobyć to, czego chcą, starają się zdominować innych samców, a także bronić swojego terytorium przed inwazją”.
Fine stawia sobie proste zadanie. Chce pokazać, że tezy Testosteronów Rexów nie mają naukowych podstaw. Robi to w konwencji popularnonaukowej. Dlatego jej książka jest pełna żartów, złośliwości oraz obrazowych porównań. Innymi słowy, dobrze się ją czyta. Jednocześnie Fine unika pułapki, w którą wpada wielu autorów książek popularnonaukowych. „Testosterone Rex” nie jest chaotycznym zbiorem anegdot przetykanych danymi naukowymi. Przeciwnie, struktura książki jest jasna, a argumentacja zdyscyplinowana. Fine punkt po punkcie udowadnia, dlaczego za tezami o rzekomej przepaści między kobietami i mężczyznami stoją raczej mity niż rzetelne badania.
Jednym z mitów, z którymi rozprawia się Fine, jest przekonanie, że mężczyźni są bardziej skłonni do uprawiania seksu niż kobiety. Opiera się ono na tezie, że z ewolucyjnego punktu widzenia samcom – w przeciwieństwie do samic – opłacało się poszukiwanie jak największej liczby partnerek do zapłodnienia. Kiedy kobieta zajdzie już w ciążę, nie jest w stanie zrobić tego ponownie przed jej zakończeniem. Mężczyzna może zaś teoretycznie zapładniać codziennie nową kobietę. Zdaniem Testosteronów Rexów z tej podstawowej różnicy biorą się kolejne. Skoro mężczyźni mieli motywację do wyszukiwania nowych partnerek, ewolucja promowała u nich skłonność do ryzyka. Kobiety z kolei były nagradzane ewolucyjnie za dbanie o stabilne relacje z partnerami. Psycholog David Schmitt ujmuje to tak: „Przyjmijmy, że mężczyzna może dorobić się setki dzieci, jeśli w ciągu roku odbędzie stosunek z setką kobiet, podczas gdy mężczyzna żyjący w związku monogamicznym dorobi się w ciągu tego okresu jednego potomka ze swoją partnerką. Z ewolucyjnego punktu widzenia taka sytuacja wytwarza silną presję ewolucyjną na wytworzenie wśród mężczyzn przynajmniej odrobiny pragnienie seksualnej różnorodności partnerek”.
Fine pokazuje nieprawdziwość tego mitu już na najbardziej podstawowym poziomie. Wystarczy zdać sobie sprawę z trzech kwestii. Po pierwsze, nie każdy stosunek seksualny kończy się zapłodnieniem. Szanse wynoszą około 3 procent, jeśli mężczyzna skupi się na kobietach między dwudziestym a czterdziestym rokiem życia. Po drugie, przekonanie kobiety do seksu zabiera z reguły trochę czasu. Po trzecie, mężczyzna nie ma gwarancji, że to właśnie jego plemniki wygrają rywalizację z innymi. Jak oblicza Fine: „rozwiązły mężczyzna potrzebowałby seksu z ponad 130 kobietami, aby mieć 90 procent szansy na przebicie liczby jednego dziecka, które może uzyskać mężczyzna w monogamicznym związku”. Jeśli zwiększanie szans reprodukcyjnych jest rzeczywiście głównym celem stosunku płciowego, to umiejętności potrzebne do nawiązania stałej relacji wydają się ważniejsze niż cechy sprzyjające prowadzeniu życia Casanovy. Oczywiście, można argumentować, że ewolucyjnie promowani byli ci mężczyźni (czy raczej ich geny), którzy potrafili połączyć oba zestawy umiejętności. Jednak nawet w takim przypadku historie o zapładnianiu stu kobiet rocznie mają więcej wspólnego z macho-fantazjami niż porządnymi tezami naukowymi.
Przy okazji Fine podważa popularną interpretację słynnego eksperymentu przeprowadzonego na jednym z amerykańskich college’ów. Eksperymentatorzy podstawili na kampusie w miarę atrakcyjne kobiety oraz mężczyzn, którzy podchodzili do – odpowiednio – studentów i studentek, składając im jedną z trzech propozycji: randki, wizyty w mieszkaniu, seksu. Reakcje na tę ostatnią ofertę były znacząco różne u studentów i studentek. Żadna z kobiet nie przystała na nią, natomiast wśród mężczyzn odsetek zgadzających się wynosił około 75 procent. Takie wyniki z pewnością świadczą o tym, że mężczyźni są bardziej skłonni do uprawiania seksu z nowymi partnerkami i zwiększania swoich szans reprodukcyjnych, prawda? Fine słusznie zwraca uwagę na to, że ta interpretacja nie bierze pod uwagę kontekstu społecznego. Po pierwsze, kobiety wciąż poddawane są silnej presji, aby prowadziły wstrzemięźliwsze życie seksualne niż mężczyźni. Widać to nawet w warstwie językowej, także w języku polskim. Mamy wiele obraźliwych sformułowań dla kobiet uprawiających seks z wieloma partnerami – „puszczalska” jest najłagodniejszym z nich. W przypadku mężczyzn takie obelgi prawie w ogóle nie występują, co jest znaczące. Po drugie, kobiety mają podstawy, aby czuć się o wiele mniej bezpiecznie w obecności nieznajomego niż mężczyźni w obecności nieznajomej.
W rzeczywistości osoby biorące udział we wspomnianym eksperymencie nie odpowiadały więc na pytanie: „Jak skłonny/a jesteś do uprawiania seksu z nowo poznaną osobą”, lecz na pytanie: „Jak skłonny/a jesteś znaleźć się sam na sam w intymnej sytuacji z zupełnie nieznajomą osobą, która zachowuje się w niestandardowy sposób, mając świadomość, że nawet jeśli nic ci się nie stanie, otoczenie oceni twoje zachowanie zgodnie z kulturowymi normami?”. Tak skonstruowany eksperyment mówi więcej o naszym społeczeństwie niż o naturalnych skłonnościach. Rozpatrywanie seksu wyłącznie jako czynności biologicznej nie ma sensu. Seks wiąże się z całą paletą warunkowanych społecznie wartości, motywacji i oczekiwań. Ponadto współcześnie zdecydowana większość stosunków nie ma na celu płodzenia dzieci. „Gdyby ludzkość była fabryką do produkowania dzieci, wszyscy powinniśmy zostać zwolnieni. Ilość czasu i energii, jaką zabiera nam nieproduktywny seks, świadczy o tym, że reprodukcja nie jest już jego główną funkcją” – podsumowuje Fine.
Skoro trudno dowieść, że istnieją biologiczne uwarunkowania odmiennych podejść do seksu u mężczyzn i kobiet – powiada Fine – tym trudniej uzasadnić tezę, że różnice objawiają się w innych sferach życia, takich jak prace domowe czy biznes. We wszystkich tych sytuacjach istotną rolę odgrywa kontekst. Fine pokazuje, że „zasada kontekstu” działa nawet wśród gatunków zwierząt, których interakcje są dalece mniej złożone niż u ludzi. Na przykład w trakcie badania ryb pielęgnicowatych wykryto, że osobniki dominujące mają wyższe stężenie androgenu niż ich mniej skuteczni rywale. To pozornie potwierdza tezę o biologicznych przyczynach pewnych zachowań, na przykład skłonności do działań agresywnych. Gdy jednak zmieniano kontekst i wkładano rybę ze stosunkowo niskim poziomem androgenu do zbiornika z mniejszymi rybami, to jej poziom androgenu wzrastał. Okazuje się zatem, że to nie stężenie androgenu decyduje o skuteczności ryb w walce terytorialnej, lecz na odwrót – skuteczność decyduje o stężeniu androgenu.
Podobne rezultaty osiągnięto, badając ludzi. W jednym z eksperymentów podzielono mężczyzn na trzy grupy, w każdej z nich kazano uczestnikom reagować w określony sposób na lalkę symulującą płaczące dziecko. Członkowie pierwszej grupy mieli siedzieć i nic nie robić. Członkom drugiej polecono podjąć próbę uspokojenia „dziecka”, lecz skonstruowano lalkę tak, aby dalej płakała. Mężczyźni z trzeciej również mieli spróbować uspokoić „dziecko”, ale eksperymentatorzy zadbali o to, aby im się powiodło. W pierwszych dwóch grupach poziom testosteronu u osób biorących udział w eksperymencie wzrastał, w trzeciej spadał. Raz jeszcze odkryto, że zachowanie i jego rezultaty wpływają na właściwości organizmu, a nie na odwrót. Nie oznacza to oczywiście, że istnieje całkowita plastyczność w tej kwestii i można dowolnie manipulować poziomem testosteronu. Eksperymenty te podważają jednak tezę, że istnieje prosta reakcja przyczynowo-skutkowa między uwarunkowaniami biologicznymi a cechami postrzeganymi jako męskie bądź kobiece. „Choć jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia o pewnych zachowaniach jako «napędzanych testosteronem», w wielu przypadkach sensowniejsze byłoby mówienie o działaniach i sytuacjach, które «napędzają testosteron» – pisze Fine. – Kontekst społeczny wpływa na poziom testosteronu (dodatnio i ujemnie), który wpływa na zachowanie (prawdopodobnie poprzez zmiany w postrzeganiu, motywacji i wiedzy), które wpływają na społeczne otoczenie, które wpływa na poziom testosteronu… i tak dalej”.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy badamy relację między płcią a stosunkiem do ryzyka. Przede wszystkim – zauważa Fine – należy porzucić naiwne przekonanie, że dana osoba albo jest, albo nie jest skłonna do podejmowania ryzykownych działań. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, o jakiego rodzaju działaniach dokładnie mówimy. Czym innym jest zamiłowanie do hazardu, a czym innym uprawianie sportów ekstremalnych. Nie udało się eksperymentalnie potwierdzić, aby ludzie mający skłonność do jednego rodzaju ryzyka, zachowywali się ryzykownie w każdej sytuacji. Raz jeszcze kontekst okazuje się istotną zmienną. I nawet jeśli skupimy się tylko na określonym wycinku ryzykownych działań, wyniki eksperymentów z mężczyznami i kobietami są niejednoznaczne. Jak pisze Fine: „w zależności od tego, na jakie badania spojrzymy, większa skłonność do podejmowania ryzyka w zadaniach loteryjnych jest powiązana z wyższym poziomem testosteronu (u mężczyzn, kobiety nie były badane), z wysokim i niskim poziomem zarówno u mężczyzn, jak i kobiet, z wyższym u mężczyzn (ale tylko wtedy, gdy ryzyko polegało na wygrywaniu pieniędzy, a nie unikaniu ich straty), z wyższym u kobiet, niższym u mężczyzn, albo nie było żadnego powiązania u mężczyzn i kobiet”.
Przypominam, Fine nie zaprzecza istnieniu biologicznych różnic między mężczyznami i kobietami. Pokazuje jednak, że nie da się łatwo przeskoczyć od stwierdzenia: „mózgi kobiet i mężczyzn nie są identyczne” do tez w rodzaju: „mężczyźni są ewolucyjnie lepiej przystosowani do pracy w biznesie niż kobiety”. Przejście od cech biologicznych do naszych upodobań, działań czy motywacji jest zawsze zapośredniczone przez kulturę i społeczeństwo. Lekceważenie tego pośrednika jest poważnym błędem. Także u zwierząt, które wchodzą ze sobą w dalece mniej skomplikowane relacje niż ludzie, kontekst, w jakim funkcjonują, potrafi wiele zmienić. Czasem bywa też tak, że różnice biologiczne mogą prowadzić do podobnych wyników. Fine przytacza przykład jednego z gatunków ptaków afrykańskich. Obszar mózgu odpowiedzialny za śpiew jest większy u samca, ale samica „nadrabia” ten brak, ponieważ jej geny odpowiedzialne za śpiew produkują więcej odpowiednich białek. To trochę tak jak z działaniami matematycznymi – pisze Fine. Liczbę 20 można otrzymać, dodając do siebie 11 i 9, ale można to też zrobić, dodając 14 i 6. Różne działania, ten sam wynik.
To nie przypadek, że badania genderowe wywołują gwałtowne emocje. W naukach humanistycznych i społecznych mało jest obszarów badawczych, które tak bezpośrednio dotykają naszego codziennego życia. Każdy z nas posiada jakieś przekonania na temat tego, w jaki sposób nasza płeć wpływa na to, kim jesteśmy. Niestety antygenderowa histeria rozpętana przez część środowisk prawicowych sprawia, że w polskim życiu publicznym praktycznie nie istnieje poważna debata na ten temat poza środowiskami akademickimi. Stosunek do gender w Polsce przypomina stosunek do feminizmu: nazbyt często stwierdzenie, że feministki i badaczki genderowe nie są zagrożeniem dla naszej cywilizacji, jest uznawane za szczyt postępowości. Rzecz jednak nie w tym, aby bronić badań genderowych i feminizmu przed skrajną prawicą – to powinna być oczywistość, o której nie warto nawet wspominać – lecz by w końcu zacząć szerzej korzystać z ustaleń poczynionych w ramach tych nurtów. Jak bowiem pokazuje Fine, jest się czego uczyć. Genderowe stereotypy są silne, a stawką jest kształt naszych społeczeństw.
***
Cordelia Fine, „Testosterone Rex: Myth of Sex, Science, and Society”, W. W. Norton & Company, New York, 2017