Tryumf wolności
Tam, gdzie rozpoczęła się Druga Wojna Światowa – w Gdańsku, setki tysięcy europejczyków zobaczą jeden z najpiękniejszych stadionów piłkarskich świata. Wiele na to wskazuje, że Warszawa zostanie po raz pierwszy połączona z Europą autostradą. Rosyjscy kibice będą lądowali na drugim pasażerskim lotnisku Warszawy, a z pierwszego dojadą pociągiem pod sam stadion.
Niezależnie od tego czy lubimy futbol, czy nie, czy nam się podoba Euro, czy nie; niezależnie od ogromnej różnicy poglądów dotyczącej kosztów, tempa, jakości, estetyki etc., najbliższy miesiąc będzie symbolicznym zwieńczeniem transformacji cywilizacyjnej, przez którą przeszła Polska i Polacy.
Możemy dyskutować na temat sensu wydawania 2 miliardów złotych na budowę Stadionu Narodowego w Warszawie, podczas gdy kultura i oświata (zwłaszcza ta warszawska) ledwo wiążą koniec z końcem. Możemy kłócić się, czy wielki narodowy koszyk jest ładny czy brzydki, czy „Koko Euro spoko” jest odważnym uznaniem naszego dziedzictwa, czy też „wieśniackim” i prymitywnym potwierdzeniem naszego zacofania. Możemy trzymać się bieżącego dyskursu, ale wcale nie musimy. Powinniśmy jednak spojrzeć dziś na Polskę z większego dystansu i dłuższej perspektywy czasowej. Cofnijmy się więc w czasie o 68 lat.
Jest sierpień 1944 roku. Dziesiątki tysięcy powstańców, młodych dziewcząt i chłopców zdobywa się na heroiczny czyn i staje do walki o wolność. Wśród tysięcy harcerzy, stojących do walki z okupantem, moja czternastoletnia wówczas babcia. Wielu warszawiaków liczy na wsparcie Stalina, zdając sobie sprawę, że bez niego są skazani na klęskę. Podczas gdy blisko 180,000 Polaków ginie z rąk Hitlerowców, a ogromna część miasta zamienia się w rumowisko, Sowieci celowo siedzą bezczynnie na Pradze. Mało kto mógł sobie zapewne wyobrazić obraz, jaki zobaczą setki tysięcy europejczyków w czerwcu 2012 roku.
W lipcu 1955 na świat przychodzi mój tata, a polskie władze uroczyście otwierają Stadion Dziesięciolecia Manifestu Lipcowego (rocznicy ustanowienia władzy ludowej w Polsce). Stadion powstaje dosłownie na gruzach przedwojennej Warszawy. Można byłoby powiedzieć: na gruzach wolności. Przez kolejne trzy dekady Stadion jest symbolem socjalistycznego dobrobytu i tak też rozumianego bezpieczeństwa – od zawsze pozostającego w opozycji do wolności. W latach 90. Stadion stał się areną starcia dwóch rzeczywistości: pereelowskiego “bezpieczeństwa” z demokratyczno-kapitalistyczną wolnością. Szalejący kapitalizm zamienił stadion w jarmark, na którym można było kupić wszystko, czego nie powinno się sprzedawać ani kupować. Wydawałoby się, że wolność przybrała kształt odmienny od tego, o jakim marzyli ci, którzy pragnęli wolności.
Teraz przenieśmy się z powrotem do naszej rzeczywistości. Za 11 dni tam, gdzie blisko siedemdziesiąt lat temu Armia Czerwona przyglądała się klęsce Warszawy, rozpocznie się mini-mundial. Jak na ironię, Polska zagra z Grecją, która jest dziś prawie jej przeciwieństwem, choćby pod względem stażu demokracji i kondycji ekonomicznej.
Tam, gdzie rozpoczęła się Druga Wojna Światowa – w Gdańsku, setki tysięcy europejczyków zobaczą jeden z najpiękniejszych stadionów piłkarskich świata. Wiele na to wskazuje, że Warszawa zostanie po raz pierwszy połączona z Europą autostradą. Rosyjscy kibice będą lądowali na drugim pasażerskim lotnisku Warszawy, a z pierwszego dojadą pociągiem pod sam stadion. Te przykłady można mnożyć, ale nie tylko o nie chodzi.
W czerwcu będziemy zapewne świadkami scen, które powinny wzruszyć tych, którzy marzyli o wolności i którzy jej doczekali. Scen choćby tak banalnych, kiedy to na ulicach Warszawy kibice z Niemiec, Polski, Ukrainy i Rosji będą wspólnie celebrować radość sportowych emocji. Coś, co byłoby nie do wyobrażenia choćby w 1989 roku!
Niestety rzeczywistość nie wszędzie i nie dla każdego jest kolorowa. Nie wszyscy czują się wygranymi – nie czują się bezpieczeni, taka jest cena wolności, do której dotarliśmy. Stojąc przed dylematem: bezpieczeństwo czy wolność, Polacy zawsze wybierali tę drugą. Dziś, gdy możemy się nią cieszyć, nie do końca ją doceniamy i rozumiemy.
Po zaledwie trzech latach mieszkania poza Polską naprawdę trudno mi dziś uwierzyć w to, jak bardzo zmieniła się ona materialnie i cywilizacyjnie. Wielokrotnie w ciagu tych trzech lat byłem uświadamiany przez obcokrajowców, że naprawdę jesteśmy wyjatkowo gościnnym i przyjaznym krajem oraz społeczeństwem. I nie było w tym przesadnej kokieterii. Byłem także przekonywany, że jesteśmy „słowiańsko” kreatywni, co budzi podziw przede wszystkim za Odrą. Za wschodnią granicą jesteśmy podziwiani za upór, sukces i wolność, o której wielu marzy. W czerwcu po raz pierwszy będziemy mogli się o tym wszystkim przekonać u siebie – na własnym podwórku. Niezależnie od wielu porażek na różnych, często bardzo istotnych polach, niezależnie od wyzwań, jakie wciąż przed nami, czas, abyśmy w czerwcu docenili naszą wolność – choćby spoglądając na historię własnej rodziny. W czasie europejskiego kryzysu oraz niepewnej przyszłości Ukrainy, świętowanie przez nas wolności może mieć naprawdę ogromne znaczenie.