Trybunał w obronie lokatorów i przedszkoli
W cieniu polityczno-prawnego sporu o sąd konstytucyjny i jego wyroków na temat ustawy o nim samym Trybunał wydał właśnie niezwykle ważne orzeczenie. Dodatkowo dzięki niespodziewanej decyzji rządu o jego publikacji (sic!), jego skutki prawne zaczniemy odczuwać już w najbliższych tygodniach. Chodzi o tak zwaną „małą ustawę reprywatyzacyjną”, uchwaloną przez poprzednią koalicję rządzącą ponad rok temu i niespodziewanie skierowaną do Trybunału przed podpisem w ostatnim tygodniu prezydentury Bronisława Komorowskiego.
I. Trybunał wkracza do akcji
Ustawa w bardzo poważny sposób ogranicza możliwość tak zwanej „restytucji naturalnej”, czyli – przekładając z prawniczego na polski – zwrotów kamienic stojących na gruntach znacjonalizowanych przez tak zwany Dekret Bieruta z października 1945 roku. O patologiach związanych z tymi „zwrotami”, które częstokroć ze zwrotem nie miały nic wspólnego, mogliście Państwo czytać na naszych i innych łamach. Najbardziej kuriozalne sytuacje miały miejsce wówczas, gdy miasto oddawało budynki użyteczności publicznej ludziom, którzy z dawnymi właścicielami nie byli jakkolwiek związani. A także gdy sądy dawały wiarę biznesmenom podającym się za „kuratorów” osób, które gdyby żyły, miałyby dziś po sto kilkadziesiąt lat.
Zgodnie z przepisami nowej ustawy nie będzie więcej można zwracać nieruchomości w pięciu przypadkach:
- kiedy przeznaczono je lub wykorzystuje się je na cele publiczne (katalog tych celów jest właściwie otwarty);
- kiedy sprzedano lub oddano je w użytkowanie wieczyste osobom trzecim;
- kiedy Skarb Państwa lub Ratusz zabudował je kosztem znacznie przewyższającym cenę gruntu;
- kiedy Skarb Państwa lub Ratusz odbudował lub wyremontował ją naprawiając straty wojenne wynoszące ponad 2/3 ich wartości;
- kiedy nie ma możliwości dokonania zgodnego z prawem i ładem przestrzennym podziału nieruchomości, której jedynie część jest przedmiotem roszczenia dekretowego.
Dodatkowo nowelizacja umożliwiła Ratuszowi umorzenie postępowań, jeżeli strony nie wykazują żadnej aktywności (po przejściu odpowiedniej procedury, włącznie z publikacją ogłoszeń w prasie).
Kiedy, niespodziewanie dla rządu PO-PSL i ku wściekłości włodarzy Warszawy, prezydent skierował nowelizację do Trybunału, wielu wieszczyło jej pewną śmierć. Liczni eksperci twierdzili, że ingerencja w prawa majątkowe „dekretowców” jest zbyt mocna i Trybunał „nie pójdzie” na tak dalekie ograniczenia ich uprawnień. We wniosku prezydent Komorowski stwierdził niezgodność nowelizacji między innymi z konstytucyjną ochroną własności (art. 64 Konstytucji), z zasadą równości wobec prawa (art. 32) i z zasadą demokratycznego państwa prawa, z której wynika zaufanie obywatela do tego, że państwo nie wygasi jego słusznie nabytych praw i roszczeń (art. 2).
II. Trybunał pyta o zdanie
Uzasadnienie prezydenckiego wniosku pełne było okrągłych zdań o konieczności chronienia praw i roszczeń osób pokrzywdzonych przez komunistyczną dyktaturę, o nieadekwatności przyjętych w ustawie środków zmierzających do celu, jakim jest zagwarantowanie prawnej stabilizacji, a nawet … o tym, że nowelizacja ma na celu ułatwienie życia organom administracji, nie zaś obywatelom.
Co znamienne: zdecydowanej większości argumentów Prezydenta nie podzielił nawet Prokurator Generalny, znany raczej z konserwatywnego podejścia do interpretacji norm konstytucyjnych. Wniosek znalazł pełne uznanie jedynie u Światowej Żydowskiej Organizacji Restytucji, która zgłosiła się do Trybunału jako tak zwany „przyjaciel sądu”, stwierdzając, że ustawa jest de facto „ponownym wywłaszczeniem” i ociera się wręcz o naruszenie praw człowieka (sic!).
Bardzo silnej argumentacji prawnej, ale przede wszystkim faktycznej, za uznaniem konstytucyjności ustawy dostarczyło stanowisko Prezydent m.st. Warszawy, którą TK poprosił o zdanie, jako żywotnie zainteresowaną sprawą. To bardzo charakterystyczne, że władze Warszawy „obudziły się” po latach bezczynności i spokojnego przyglądania się stanowi bezprawia, które zawsze oznacza prawo silniejszego. Prezydent wskazała na cały szereg nadużyć związanych z reprywatyzacją w Warszawie i na niepewną sytuację prawną, w jakiej od lat znajdują się dziesiątki, a nawet setki tysięcy jej mieszkańców korzystających z kamienic i budynków użyteczności publicznej objętych roszczeniami.
III. Trybunał rozważa
Rozstrzygnięcie sprawy zajęło Trybunałowi prawie rok. Nie ma się jednak co temu dziwić, biorąc pod uwagę, że w międzyczasie czterokrotnie zmieniano ustawę o jego funkcjonowaniu i tyleż samo razy zwracano się doń o wyroki w tej sprawie. Dodatkowo sprawa „roszczeń dekretowych” jest wyjątkowo zawiła i sędziom ewidentnie zależało na tym, aby wyrok nie był rozwiązaniem jedynie kwestii poruszonych we wniosku, ale także dostarczył argumentów do całościowego spojrzenia na sprawę reprywatyzacji w Warszawie.
Uzasadnienie wyroku liczy ponad siedemdziesiąt stron i powinno stać się lekturą obowiązkową dla wszystkich zainteresowanych nie tylko sprawami dekretowymi, ale ogólnie polskim systemem prawnym i zakodowanym w nim systemem wartości. Zawiera ono kilka niezwykle istotnych tez, które po odpowiednich adaptacjach można zastosować w wielu innych sprawach.
Jeśli trzeba byłoby określić, kto najbardziej zyska na tym wyroku, to należałoby powiedzieć: warszawiacy. Albo szerzej: społeczeństwo. Zasadniczą bowiem jego tezą jest, że nie można przyznawać prymatu interesom jednostki uzasadnionym roszczeniami sprzed kilkudziesięciu lat nad interesem publicznym istniejącym tu i teraz. Niezwykle ważny jest fragment uzasadnienia, w którym sędziowie rozstrzygają zgodność nowelizacji z art. 2 Konstytucji, i choć jest dość długi, to warto przeczytać go w całości.
„Zasada zaufania obywatela do państwa i stanowionego przez nie prawa to nie tylko zaufanie tzw. dekretowców co do tego, że wszystkie złożone przez nich wnioski dekretowe zostaną załatwione pozytywnie bez względu na jakiekolwiek zmiany prawne lub faktyczne, po upływie prawie 70 lat od wprowadzenia dekretu warszawskiego, bez uwzględnienia zniszczeń Miasta, jego odbudowy i rozbudowy przeprowadzonej przez państwo w innym systemie politycznym i społeczno-gospodarczym (oraz w sytuacji, gdy żadna grupa byłych właścicieli objętych nacjonalizacją do dzisiaj nie doczekała się wydania aktów prawnych, na podstawie których mogłaby się ubiegać o zwrot nieruchomości w naturze), ale również zaufanie tysięcy lokatorów warszawskich domów i kamienic, którzy często zamieszkują je od końca wojny, zaufanie rodziców, że ich dzieci będą spokojnie uczęszczać do wybranego przedszkola czy szkoły publicznej, na lekcjach WF korzystać z boiska szkolnego, a po lekcjach bawić się na publicznym placu zabaw oraz zaufanie samego Miasta, że inwestycje celu publicznego nie są zagrożone roszczeniami byłych właścicieli gruntów, na których zostały one zrealizowane i że nadal będą mogły służyć wszystkim jego mieszkańcom”.
Oddać należy sprawiedliwość Prezydentowi Warszawy, że ten – jakże mocny – fragment jest przepisany „żywcem” z jego pisma procesowego. Jednakże suwerenną decyzją Trybunału jest to, że zawarł go w uzasadnieniu.
I jeszcze jeden fragment, który przemawia bardzo mocno przeciw prywatyzacji zadań publicznych i jednocześnie wyraźnie gani dotychczasowe, (neo)liberalne orzecznictwo w tej sprawie:
„Trzeba uwzględnić, że wykonywanie zadań publicznych przez administrację państwową i samorządową jest obligatoryjne, podczas gdy osoby prywatne wolne są od takiego obowiązku. Dlatego, choć – jak to założył NSA w uchwale, sygn. akt I OPS 5/08 – teoretycznie także osoba fizyczna może akceptować prowadzenie na jej gruncie działalności służącej użyteczności publicznej (np. przedszkola czy placu zabaw), nie ma żadnych podstaw prawnych, by oczekiwać od niej takiej altruistycznej postawy. Jest oczywiste, że prywatny właściciel gruntu, zwłaszcza położonego w centrum stolicy, oczekuje zysku związanego z możliwością dysponowania gruntem. W konsekwencji ustanowienie użytkowania wieczystego dla byłego właściciela gruntu w praktyce niemal zawsze prowadzi do zakończenia prowadzonej tam wcześniej działalności służącej zaspokajaniu zbiorowych potrzeb wspólnoty”.
Z tych dwóch dosadnych fragmentów przebija bardzo mocne przesłanie: własność, a tym bardziej roszczenia do jej odzyskania, nie jest prawem nieograniczonym. Twierdzenie to uważnym czytelnikom Konstytucji czy Kodeksu Cywilnego nie wyda się niczym nowym, jednakże praktyka prawnicza i dyskurs publiczny, podlane neoliberalnym przekonaniem o „świętości własności”, w ostatnich latach wydawały się iść w zupełnie przeciwnym kierunku.
IV. Trybunał orzeka, prezydent podpisuje
Oprócz teoretycznych walorów wyrok ma także swoje praktyczne zastosowanie. Nie będzie przesadą twierdzenie, że wniosek prezydencki został w orzeczeniu zmasakrowany. Wytknięto mu niekonsekwencję, niedostateczną i monotonną argumentację, niedostrzeganie zmiennych uwarunkowań prawnych i zupełnie oderwaną od rzeczywistości analizę zaskarżanych przepisów. W efekcie TK orzekł, że wszystkie co do jednego przepisy nowej ustawy są zgodne z Konstytucją. Przy okazji przypomniał politykom (wszystkich zasiadających w sejmie opcji), że do dziś nie wykonali kilku kluczowych dla sprawy reprywatyzacji wyroków z lat 2014 i 2015.
W sprawie zwrotów wszystko było dziwne. Zaskakująca była długoletnia bierność ustawodawców i ich nagłe przebudzenie wiosną zeszłego roku. Zastanawiające było lekceważenie problemu przez Ratusz i jego nagła aktywność przy okazji nowelizacji. Trudny do wytłumaczenia był ruch prezydenta z brakiem podpisu pod ustawą. Wreszcie: nieoczekiwany był tak radykalny wyrok Trybunału. Wszystkie te zwroty akcji przebiła jednak zeszłotygodniowa decyzja rządu o publikacji 22 orzeczeń TK, wśród których znalazł się omawiany tu wyrok reprywatyzacyjny i, podjęta następnego dnia, decyzja Prezydenta Dudy o złożeniu podpisu pod ustawą.
Wśród komentarzy wokół przyczyn nagłej zmiany nastawienia rządzących wobec ignorowanych przez nich od grudnia rozstrzygnięć trybunalskich były i takie, które wskazywały na sprawę reprywatyzacji. Są głosy, że koszt ponoszenia przez Prezydenta Andrzeja Dudę odpowiedzialności za podtrzymywanie bałaganu wokół gruntów warszawskich byłby dla niego zbyt duży, a bez publikacji wyroku nie można było ustawy podpisać.
Inne (dość złośliwe) głosy przyjmują odmienne stanowisko: Trybunał specjalnie wydał tak mocny w brzmieniu wyrok, aby postawić prezydenta pod ścianą i „wymusić” drukowanie wyroków. Fakt jest faktem, gdyby Prezydent Duda nie podpisał tej ustawy (zgłoszonej do TK w trybie tzw. „kontroli prewencyjnej”), wziąłby na siebie odpowiedzialność za popełnienie kolejnego, tym razem już zupełnie oczywistego, deliktu konstytucyjnego.
V. Trybunał jest nam (bardzo) potrzebny
Czy są to głosy prawdziwe, czy też nie – ciężko ocenić. Najważniejsze jest jednak dziś to, że dzięki Trybunałowi Konstytucyjnemu udało się poczynić poważny krok w kierunku rozwiązania jednego z najciaśniejszych węzłów gordyjskich w polskim systemie prawnym. Społeczne skutki tego wyroku mogą być, w zależności od konsekwencji i kompetencji sądów i urzędników, tylko dobre albo bardzo dobre. Sytuacja prawna nieruchomości warszawskich, a w konsekwencji i warszawiaków, znacząco się uprości.
W maju na tych łamach ukazał się wywiad z prof. Ewą Łętowską, która podkreślała, że cechami dobrego sędziego są: solidny warsztat zawodowy, wyczulenie na konstytucyjną aksjologię prawa i odwaga do podejmowania nieszablonowych, „szerokowzrocznych” decyzji. Można się z wyrokiem TK zgadzać bądź nie, ale trzeba przyznać, że jego sędziom nie zabrakło żadnej z tych cech tak potrzebnych zwłaszcza w sądzie konstytucyjnym.
Traf chciał, że tak znacząca społecznie kwestia zawisła przed Trybunałem w newralgicznym momencie z perspektywy jego dalszego trwania. Wydaje się, że nie ma lepszego argumentu za utrzymaniem jego niezawisłości i sprawności niż jego orzecznictwo. To już kolejny wyrok w ostatnich latach, który realnie i natychmiastowo przyniesie ulgę dużej grupie społecznej. Brońmy więc Trybunału, bo to naprawdę solidna firma. A wiele takich nie mamy.