Trybunał bardzo materialny
Bez względu na szczegóły sporu o Trybunał i jego przyszłe praktyczne rozstrzygnięcia w debacie publicznej ze strony rządzących pierwszy raz pojawiała się tak silna retoryka, oddzielająca demokratyczne konstytucyjne reguły i instytucje demokratycznego państwa prawa od godnego, podmiotowego życia mas społecznych.
Sytuacja, w jakiej znaleźliśmy się jako państwo i społeczeństwo, nie jest łatwa. Komplikuje ją stopniowe osłabianie formalnych mechanizmów obronnych, takich jak choćby Trybunał Konstytucyjny, dzięki którym w demokratycznych ramach jesteśmy w stanie rozstrzygać kluczowe dla państwa i obywateli spory. Utrudnia niesprzyjająca głębszej refleksji konieczność permanentnego reagowania na kolejne fakty dokonane. Mimo wszystko bez osadzenia problemu w szerszym kontekście, bez wyznaczenia kierunków i sposobów długofalowego działania będziemy z dnia na dzień coraz bardziej bezbronni wobec otaczającej nas rzeczywistości.
Kolejne fazy konstytucyjnego kryzysu powinny budzić niepokój nie tylko z pozycji liberalnych, ale przede wszystkim z perspektywy socjaldemokratycznych wartości, które były ważnym komponentem budowy powojennego, demokratycznego modelu dobrobytu w Europie. W dużym uproszczeniu model ten cechuje synteza praw człowieka i obywatela i zasad demokratycznego państwa prawa z mechanizmami służącymi inkluzji (włączeniu społecznemu), partycypacji i bezpieczeństwu socjalnemu.
Wydawało się, że do tego modelu aspirujemy, a akcesja do Unii Europejskiej dawała dodatkowe bodźce dla realizacji owych aspiracji. Obecny spór może być uznawany za moment zwrotny, po którym możemy zacząć przesuwać się w drugą stronę. Bez względu na szczegóły sporu o Trybunał i jego przyszłe praktyczne rozstrzygnięcia w debacie publicznej ze strony rządzących pierwszy raz pojawiała się tak silna retoryka, oddzielająca demokratyczne, konstytucyjne reguły i instytucje państwa prawa od godnego, podmiotowego życia mas społecznych. Czym innym jest bowiem opowieść obecnej władzy – musimy nieco poluzować gorset ustrojowych reguł, po to by móc wyzwolić potencjał narodowy i zapewnić godne życie zwykłych ludzi. Tym, co dla wielu środowisk jest pociągające w narracji Prawa i Sprawiedliwości – a czego liczni jego przeciwnicy nie rozumieją – jest nie tyle odwołanie do abstrakcyjnie pojmowanego narodu, ale obietnica wizji Polski jako domu ludu, którego członkowie poczują się wreszcie naprawdę u siebie.
Projekt ten różni się jednak od tradycyjnego folkhemmet (realizowanego od lat 30. w Szwecji) w dwóch zasadniczych punktach, co czyni go niemal zaprzeczeniem socjaldemokratycznej idei. Po pierwsze obecnie propagowana wizja wspólnoty wydaje się ekskluzywna. To, kto jest w niej prawowitym gospodarzem i mieszkańcem, nie wynika z obywatelstwa ani tym bardziej miejsca zamieszkania, ale politycznie definiowanej wspólnoty przekonań, z której wyłączone są kategorie nie tylko inaczej myślących, ale inaczej mówiących czy czujących. Nieprzypadkowo pierwszymi realnymi decyzjami nowego prezydenta było zawetowanie projektów ustaw o zmianie płci przez osoby transseksualne, a także nowelizacji ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym. Niczym innym jest deklarowany stosunek do przyjęcia uchodźców. Po drugie jest to budowa „domu ludu” bez fundamentów państwa prawa, całej na pozór głównie formalnej konstrukcji, bez której budowa inkluzywnego i podmiotowego społeczeństwa jest na dłuższą metę niemożliwa. Inkluzja oznacza bowiem uznanie współistnienia w różnorodności, a do tego potrzebne są możliwie neutralne ramy równych praw i reguł życia społecznego oraz instytucje stojące na ich straży.
Proponowaną wizję najlepiej obrazuje dom, w którym „słuszna moralnie” część zamieszka w wygodnych pokojach (z telewizorem 24 godziny na dobę transmitującym igrzyska, które już szykuje nam choćby Minister Sprawiedliwości), „tolerowana” reszta znajdzie się co najwyżej w przedpokoju, a ludzie zbyt „odstający od” wylądują za drzwiami. Co więcej dom ten będzie miał słabe i chybotliwe filary, więc nawet ci zamieszkujący w środku nie będą w pełni chronieni przed uznaniowością władzy. Problem w tym, że nie widać tego od razu, a grupy, dotychczas stojące i marznące na deszczu, bez wahania skorzystają z wizji dawno nie widzianego ciepła i przejściowego spokoju. Wyjście z pułapki „socjalne obietnice za cenę ograniczenia zasad demokracji” wymaga zejścia do korzeni i rozwiązania podstawowych problemów. Pytanie: jak to zrobić?
Po pierwsze mocne uderzenie
Warto zacząć od mocnego uderzenia we własne piersi – twórców i obywateli III RP. Musimy dokonać uczciwego bilansu nie tylko ostatnich rządów, ale całego ostatniego dwudziestopięciolecia. Medialni i polityczni naczelni obrońcy demokracji niechętnie podejmują ten temat. Co więcej z wypowiedzi niektórych liderów partyjnych (przykład .Nowoczesnej Ryszarda Petru) wynika, że to dotychczasowy model rozwoju społeczno–ekonomicznego jest tym właściwym. Tymczasem, żeby III RP mogła przetrwać (przynajmniej w ramach liberalnej demokracji i państwa prawa) musimy dokonać radykalnego zwrotu w kwestii podziału zarówno dochodów i majątków, jak również wpływów, szans, obciążeń i profitów społecznych. Bez zakwestionowania dotychczasowych reguł, w ramach których nie stawiano pytań o to, jak dzielić się sprawiedliwie i solidarnie, a rozwiązanie problemów społecznych pozostawiano siłom rynkowym lub odsuwano na dalszy plan, będziemy skazani na pogłębiający się konflikt, którego efektem będzie wzrastające poparcie dla „solidarnego” autorytaryzmu. Kluczowe jest pytanie o to, czy jesteśmy gotowi do takiego rachunku, mogącego uderzyć nieraz czy to w realne interesy części z nas, czy środowiskowe i ideowe dogmaty i mity, z którymi czuliśmy się dobrze. Nie możemy bowiem dalej zwalać całej winy na złych, zachodnich banksterów i wąsko definiowane elity polityczne. Tylko nasze osobiste rozliczenie jako członków wspólnoty, jaką jest III RP, może stać się punktem wyjścia do dialogu z tymi, którzy dotychczasowy porządek uważają za całkowicie wrogi i obcy.
Po drugie nie ruina, a plan budowy
Po drugie obok surowego rachunku krzywd i błędów trzeba wyłowić z pogłębionej analizy rzeczywistości jej pozytywy. Musimy jednak gdzie indziej niż dotychczas robili to neoliberałowie szukać argumentów na poparcie tezy, że dorobek ostatnich dekad nie zasługuje na przekreślenie, a także odnaleźć nowe recepty na osiąganie przyszłych, modernizacyjnych sukcesów. Należy odrzucić panującą uproszczoną wizję dotychczasowego rozwoju, w której najważniejszymi wartościami zostały: wolność gospodarcza i wzrost PKB, a liczba nowoczesnych mostów, autostrad, biurowców i stadionów stała się główną miarą postępu. Przekonywanie społeczeństwa do sukcesu jedynie poprzez osiągnięcia infrastrukturalne okazuje się w wielu przypadkach nieskuteczne. Trudno się temu dziwić, skoro wielu naszych rodaków nie stać na kupno biletu i przejazd autostradą na kolejny mecz naszej reprezentacji.
Nie jest jednak tak, że w wymiarze społecznym III RP, a zwłaszcza jej ostatnie lata, były czasem, w którym Polska pogrążała się w ruinie – wizja ta jest tyleż niebezpieczna, co nieprawdziwa. Ludzie słysząc, że poprzednie rządy nie wprowadziły żadnych pozytywnych zmian w dziedzinie na przykład polityki społecznej, z łatwością akceptują radykalną zmianę obowiązujących zasad gry. Dają się porwać opowieści o Trybunale jako reducie starego, złego porządku, którego głównym celem jest zablokowanie postulowanych przez rządzących zmian – pięciuset złotych na każde dziecko, darmowych leków dla emerytów czy podatku bankowego. Tymczasem wbrew tej narracji akurat ostatnie lata nie pogłębiły ruiny, w jakiej rzekomo znalazł się rodzimy system socjalny. Wręcz przeciwnie, na przykład w polityce rodzinnej postawiono ważne fundamenty pod sprawnie działający system wsparcia obywateli przez państwo. Wymieńmy najważniejsze elementy tych przemian: radykalny wzrost dostępu do opieki przedszkolnej i zaangażowanie w to środków budżetowych, dzięki czemu ponoszone przez rodziny koszty korzystania z przedszkoli zostały zredukowane (program „godzina za złotówkę”), Karta Dużej Rodziny, mimo wszystko poszerzenie dostępu do świadczeń (i zwiększenie ich wysokości) dla rodzin zajmujących się niepełnosprawnymi, wydłużenie urlopów z tytułu urodzenia dzieci o część „rodzicielską”, z której może skorzystać każde z rodziców, większa elastyczność korzystania z urlopów rodzicielskich i wychowawczych (inicjatywa Prezydenta Komorowskiego), wchodzące od stycznia 2016 roku świadczenie tysiąca złotych miesięcznie dla matek, które nie pracują w oparciu o umowę o pracę, zmiany w zasadach przyznawania ulg na dziecko, dzięki czemu także uboższe rodziny mogą z nich skorzystać, wprowadzenie zasady „złotówka za złotówkę” do świadczeń rodzinnych, dzięki czemu nieznaczne przekroczenie kryterium dochodowego (które zresztą zostało podniesione) nie wyklucza z możliwości uzyskania pomocy pieniężnej.
Pozytywnych działań poczynionych w ostatnich latach było więcej, co oczywiście nie neguje faktu, że popełniono w tym czasie również poważne błędy i zaniechania. Z pewnością proces reform był zbyt wolny, nie dość konsekwentnie prowadzony i przede wszystkim nieumiejętnie prezentowany obywatelom. Choć można powiedzieć, że za rządów PO–PSL doszło do swoistej rewolucji w polityce rodzinnej, jednocześnie w powszechnym odbiorze (zarówno ze strony zwolenników, jak i przeciwników tych formacji) prawie nikt tego nie zauważył. Tymczasem zapowiedź wprowadzenia pojedynczego i bardzo dyskusyjnego w oczach badaczy instrumentu, jakim ma być pięćset złotych na dziecko, uchodzi w debacie publicznej za prawdziwy przełom. Przykład ten bardzo wyraźnie pokazuje, jak bardzo zawiódł dotychczasowy sposób informowania suwerena o reformach społecznych. W związku z tym należy nie tylko retrospektywnie dowartościować to, co zostało już dokonane, ale przede wszystkim wyciągnąć z tego naukę na przyszłość.
Po trzecie zmaterializowanie Trybunału i innych instytucji
Jeśli chcemy obronić państwo prawa, musimy przekonać „zwykłych” obywateli do tego, że instytucje takie jak Trybunał Konstytucyjny czy Rzecznik Praw Obywatelskich nie są tylko dekoracjami panującego, demokratycznego ładu, ale najważniejszymi strażnikami praw obywatelskich, w tym socjalnych, Polaków. Wydaje się, że – jak dotąd – ta linia argumentacji nie jest przez główny nurt obrońców demokracji wystarczająco eksponowana. Ułatwia to dyskredytowanie instytucji TK jako elementu systemu, który jest zwykłym ludziom wrogi.
Dlatego tak ważne jest przypominanie w sferze publicznej zarówno kompetencji, jak i zobowiązań, jakie Trybunał Konstytucyjny posiada w kwestii przestrzegania Ustawy Zasadniczej, na której normatywny kształt składają się zasady sprawiedliwości społecznej, solidaryzmu, równości czy ochrony ze strony państwa zatrudnienia obywateli. Przede wszystkim jednak trzeba przypomnieć, w jaki sposób dotychczas Trybunał wywiązywał się z ciążących na nim zobowiązań.
Na płaszczyźnie, którą zajmuję się badawczo, czyli polityce państwa na rzecz osób głęboko niepełnosprawnych i ich opiekunów (a więc grupy szczególnie zagrożonej wykluczeniem i podatnej na krzywdę), rola Trybunału w ostatnich latach była nie do przecenienia. Szereg wydanych przez tę instytucję wiążących władze orzeczeń jest – obok oddolnych protestów przedstawicieli tego środowiska – głównym czynnikiem poprawy bezpieczeństwa socjalnego tej grupy i milowym krokiem do przywrócenia im godności. Dzięki jednemu z wyroków sto kilkadziesiąt tysięcy osób, wcześniej niesłusznie pozbawionych wsparcia, uzyskało prawo do zasiłku dla opiekuna (pięćset dwadzieścia złotych na miesiąc) wraz z wyrównaniem za okres, w którym pozostawali bez tego świadczenia oraz zostało ponownie objęte zabezpieczeniem społecznym i zdrowotnym. Wiem, że są to ciągle zbyt małe kwoty, że nie rozwiązują w pełni problemów tych ludzi, ani – w opinii tego środowiska – nie są pełną realizacją wyroku Trybunału. Wyobrażając sobie jednak sytuacje, w której ten wyrok nie zapadł i ludzie ci nie dostali nawet tego minimum, przechodzi mnie dreszcz. Trybunał wykonał, zapewne niewystarczający, ale ważny i potrzebny krok w stronę przywracania należytej godności i poczucia elementarnego bezpieczeństwa osobom niepełnosprawnym i ich bliskim. Przegląd korzystnych dla tego środowiska orzeczeń TK przedstawiłem szerzej w komentarzu dla Dziennika Opinii, a w sposób bardziej pogłębiony na łamach czasopisma Studia z Polityki Publicznej. Warto dodać, że także Rzecznik Praw Obywatelskich, którego niezależność i autorytet może okazać się w przyszłości kolejną ofiarą dokonującej się rewolucyjnie „dobrej zmiany”, odegrał w tym procesie, za kadencji profesor Ireny Lipowicz, pozytywną rolę, która jest godnie kontynuowana także przez obecnego rzecznika doktora Adama Bodnara.
Po czwarte obecność na innych frontach
Po czwarte obrońcy „ konstytucji” i „demokracji” nie mogą upominać się o nie tylko podczas demonstracji KOD, nawet jeśli będą one tak liczebne jak dotąd. Porządku demokratyczno–konstytucyjnego należy bronić także w wielu innych sferach i sytuacjach. Zachwiany jest on przecież również, gdy łamane są prawa lokatorskie czy pracownicze. Gwałt na Konstytucji dokonuje się za każdym razem, gdy obywatelom odmawia się elementarnego bezpieczeństwa socjalnego czy prawa do leczenia. Co więcej wyzwaniem jest nie tyle obecność podczas blokad eksmisji czy pikiet w obronie wyzyskiwanych pracowników, ale także tworzenie takiej presji społecznej, by prawo do mieszkania czy godnej pracy nie było zagrożone.
Tworzenie takiej presji to właśnie kolejny wymiar walki o demokrację, w który dotychczas zaangażowane były głównie niszowe ruchy społeczne, lokatorskie czy – postponowane w III RP – związkowe. Tu pojawia się kluczowe (sygnalizowane w punkcie 1) pytanie: czy dzisiejsi „obrońcy demokracji” potrafią uznać związkowe racje bytu? Wielu uczestników frontu w obronie Trybunału zapewne tego nie zrobi, ale brak pełnego konsensu w tej sprawie nie powinien onieśmielać prospołecznych środowisk, by otwarcie budowały swój przekaz, w którym demokracja liberalna to zarówno działające w graniach prawa instytucje władzy sądowniczej, wykonawczej i ustawodawczej, jak i instytucje partycypacji i obrony konstytucyjnych praw na przykład w miejscu pracy. Bez tego demonstracje w obecnym wymiarze mogą okazać się bezskuteczne.