fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

To tylko teoria spiskowa

Transpłciowość nie jest chorobą i nie stanowi patologii, a terapie afirmatywne są skuteczne i korzystne – taki jest obecny stan wiedzy na ten temat. Jego odrzucanie na podstawie tendencyjnie dobranych badań i własnych uprzedzeń jest pseudonaukowym denializmem.
To tylko teoria spiskowa
ilustr.: Kasia Kubacha

Wrogość wobec osób transpłciowych, niebinarnych i różnorodnych płciowo nie jest niczym nowym. Przodują w niej środowiska skrajnie prawicowe, dla których straszenie „ideologią LGBT” jest od dawna instrumentem mobilizacji politycznej elektoratu przez sianie tak zwanej moralnej paniki. Pojawiają się jednak też głosy ze strony pozornie umiarkowanej albo wręcz apolitycznej czy nawet lewicowej. Wywołują wrażenie merytoryczności i wyważenia, rzekomo relacjonując dowody naukowe. Nie używają konserwatywnego języka obrzydzenia odmiennością, a swoje ataki uzasadniają obawami o „dobro dzieci”, ochroną „praw kobiet” czy troską o „dobrostan społeczny”. W rzeczywistości jednak promują takie same uprzedzenia, strach i wrogość wiodące do społecznego wykluczenia, a nawet przemocy. A wszystko pod pozorem racjonalnej debaty publicznej, ochrony dzieci i kobiet oraz autorytetu nauki.

***

Na końcu artykułu publikujemy sprostowanie nadesłane przez Łukasza Sakowskiego

***

Tak czyni na przykład Łukasz Sakowski — biolog i popularyzator nauki, autor poczytnego bloga To Tylko Teoria (TTT), który niedawno na łamach Klubu Jagiellońskiego zaproponował, aby jakichkolwiek interwencji związanych z tranzycją zakazać u nieletnich osób trans, a poważnie je ograniczyć u osób przed dwudziestym piątym rokiem życia. Jego artykuł, pełen przypisów do źródeł naukowych, sprawia wrażenie solidnego merytorycznie stanowiska. Jednak nawet pobieżna lektura rozwiewa tę iluzję, ujawniając mało wysublimowaną propagandę anty-trans i szereg — w najlepszym razie — nieścisłości oraz błędów, a w najgorszym — celowych manipulacji i kłamstw.

Jeszcze jedna uwaga na początku: termin „transpłciowość” może być szerokim parasolem obejmującym generalnie osoby niecispłciowe, a więc także niebinarne i różnorodne płciowo, skupiamy się jednak w artykule na osobach dążących do medycznych interwencji afirmujących płeć, więc nie wszystkie kwestie tu poruszane dotyczą wszystkich populacji ujętych pod parasolem transpłciowości jednakowo).

Dane bez kontekstu

Sakowski rozpoczyna swój tekst od przywołania rozmaitych przypadkowo dobranych statystyk, unikając jednak osadzenia ich w jakimkolwiek szerszym kontekście. Przykładowo, czy podana przez niego liczba 40 tysięcy dzieci w USA z diagnozą dysforii płciowej to dużo, czy mało? Czy mamy tu do czynienia z niezrealizowaną potrzebą zdrowotną — tylko część pacjentów potrzebujących pomocy ją otrzymuje — czy wręcz przeciwnie, jest to szokująco wielka liczba, świadcząca o modzie czy wręcz celowej manipulacji „transaktywistów”?

Populacja dzieci w wieku 6-17 lat w USA to ponad 50 milionów. Wyliczenie prawdziwego odsetka osób niebinarnych i transpłciowych w populacji osób dorosłych — a już tym bardziej dzieci — jest trudne, jednak w badaniach ankietowych (Behavioral Risk Factor Surveillance System, CDC, dane z lat 2014-2016) około 0,4% respondentów identyfikuje się jako osoby trans i niebinarne. Jest to szacunek raczej zaniżony: dane ankietowe zebrane w populacji amerykańskich nastolatków wskazują nawet na 1,8% populacji (Youth Risk Behavior Survey, CDC, dane z 2017). Mówimy więc o dolnej granicy 200 tysięcy, a górnej granicy 900 tysięcy osób. Dodajmy, że przytoczone przez Sakowskiego 40 tysięcy to liczba pacjentów zdiagnozowanych, a nie leczonych.

Denialiści klimatyczni lubują się w wyliczaniu, ile CO2 rocznie emitują wybuchy wulkanów, bez informacji, że jest to około 1/100 emisji antropogennych. Antyszczepionkowcy zawsze chętnie podają, ile osób po szczepieniu zmarło na COVID, przemilczając odsetek wyszczepienia w populacji. Tak samo Sakowski włożył sporo wysiłku w ukrycie manipulacji w podanych liczbach. Nie mają nam one zarysować skali problemu, lecz na wstępie nastraszyć czytelnika i osadzić dalszy wywód w alarmistycznym tonie: rozszalałej trans epidemii. Tymczasem podobne trendy obserwujemy w danych dotyczących odsetka osób identyfikujących się jako homo- lub biseksualne. Więcej — analogicznie wygląda to w przypadku osób leworęcznych! Na przestrzeni ostatniego stulecia liczba osób leworęcznych „eksplodowała” o 600% — na co w dużej mierze wpływ miało zaprzestanie ostracyzowania osób leworęcznych, patologizowania leworęczności i zaniechanie prób jej „wyleczenia”.

Węsząc spisek

Przygotowawszy sobie w ten sposób grunt, Sakowski sięga po chwyty z repertuaru guru medycyny alternatywnej w typie Jerzego Zięby: próbuje dezawuować medycynę i instytucje profesjonalne poprzez insynuowanie złych intencji, niejasnych spisków czy szemranych interesów.

Odnosi się na przykład do Światowej Organizacji Profesjonalistów na rzecz Opieki Zdrowotnej Osób Transpłciowych (WPATH), czyli instytucji zajmującej się przygotowywaniem wytycznych i standardów postępowania w diagnostyce i terapii osób trans. Sakowski nazywa ją „stowarzyszeniem lekarzy, psychologów i prawników zajmujących się transaktywizmem”. Jest to podobnie absurdalne jak nazwanie Sekcji Chorób Naczyniowych Mózgu Polskiego Towarzystwa Neurologicznego (przygotowującej wytyczne postępowania w udarze mózgu) „stowarzyszeniem aktywistów udarowych”. Nie jest to zresztą pierwszy taki przypadek. Gdy Rada Upowszechniania Nauki Polskiej Akademii Nauk opublikowała stanowisko, w którym sprzeciwiła się nieodpowiedzialnym i manipulacyjnym stanowiskom autora To Tylko Teorii, ten uznał Radę za „bardzo luźny organ mający bardzo mało wspólnego z instytucjonalnym PAN-em” i stwierdzając, że jest on zinfiltrowany przez queerowych aktywistów.

„Straszne” efekty uboczne

Sakowski celowo unika też precyzji w określeniu, jakie interwencje medyczne stosuje się w jakim wieku, straszy nieodwracalnymi efektami i działaniami niepożądanymi. Część z nich, jak osteopenia, czyli obniżenie gęstości kości, jest potencjalnym działaniem ubocznym blokerów dojrzewania, stosowanych też powszechnie w przedwczesnym dojrzewaniu płciowym. Blokery, których działanie jest w zasadzie całkowicie odwracalne, służą temu, by „kupić” dziecku i jego opiekunom czas do namysłu, nie skazując młodego pacjenta na potencjalnie traumatyzujące doświadczenie przejścia dojrzewania w ciele, które na jego oczach zmieniać się będzie w sposób dramatycznie nasilający dysforię. Pozwala też na łatwiejsze osiągnięcie pożądanych efektów terapii hormonalnej w przyszłości, jeśli – i tylko jeśli – zostanie podjęta decyzja o jej rozpoczęciu. Poważniejsze działania niepożądane, na przykład nowotwory mózgu — oponiaki, łagodne nowotwory opon mózgowo-rdzeniowych, których częstość wzrasta w populacji leczonych przez ponad dwa lata wysokimi dawkami octanu cyproteronu, blokera testosteronu stosowanego czasem w zastępczej terapii hormonalnej u osób transkobiecych — są rzadkie i nie przewyższają ryzyka innych interwencji medycznych stosowanych rutynowo w różnych gałęziach medycyny. W końcu tak straszne nieodwracalne efekty „silnych leków hormonalnych”, czyli ludzkich estrogenów i testosteronu, jak zmiana sylwetki, dystrybucji tkanki tłuszczowej, wzrost piersi lub mutacja głosu i wzrost owłosienia na ciele — to po prostu pożądane efekty terapii hormonalnej. Nietrudno zauważyć więc, że Sakowski albo stara się przestraszyć swoich czytelników, albo brakuje mu podstawowej wiedzy na temat stosowanych w leczeniu dysforii interwencji medycznych.

Dalej: w polskich warunkach interwencje chirurgiczne przed osiągnięciem pełnoletności w zasadzie nie są wykonywane. Operacje uzgodnienia płci (wagino- lub falloplastyka) wymagają oficjalnej zmiany oznaczenia płci w dokumentach, co jest dość trudno wykonalne przed 18 rokiem życia; mastektomia zaś może zostać wykonana wcześniej — jednak między 16 a 18 rokiem życia decyzję na temat wszelkich interwencji medycznych młody pacjent podejmuje zgodnie z polskim prawem wspólnie z opiekunem.

Co więcej, uzyskanie odpowiedniej opieki medycznej, zwłaszcza u transpłciowych dzieci, stanowi w Polsce sporą trudność. Problemem jest brak specjalistów, szczególnie przyjmujących w ramach publicznego ubezpieczenia. Niektórzy lekarze nie trzymają się standardów postępowania wypracowanych przez światowe organizacje (na których wzorują się wytyczne Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego) i niepotrzebnie opóźniają interwencje. Oznacza to, że opowieści o straszliwym trans-lobby, które masowo zmusza dzieci do tranzycji na podstawie marnych przesłanek, można włożyć między bajki.

Stare dane poddane manipulacji

Repertuar pseudonaukowych manipulacji autora TTT składa się też z wybiórczego czytania i nadinterpretacji literatury naukowej. Pierwszy z brzegu przykład: twierdzenie, że „tylko od 2,5% do 20% wszystkich przypadków zaburzeń identyfikacji płciowej w dzieciństwie i okresie dojrzewania” jest przejawem trwałej transpłciowej identyfikacji, bazuje na przeglądowej pracy podsumowującej wcześniejsze badania. Jednak wspomniane „zaburzenia” są w tych pierwotnych źródłach ujęte bardzo szeroko. W pracy Greena z 1987 roku (często przywoływanej w tym, jak i w innych przeglądach, które Sakowski cytuje), są to takie zachowania jak: zabawa lalkami, odgrywanie ról żeńskich w zabawie z rówieśnikami, zakładanie dziewczęcych ubrań, preferowanie dziewcząt jako koleżanek i unikanie brutalnej (ang. rough and tumble) zabawy. Nijak ma się to do współczesnej definicji transpłciowości i obecnych kryteriów diagnostycznych.

Nie sposób z tych danych w żaden sposób wyciągnąć wniosków na temat populacji osób z dysforią ani osób leczonych. Podawanie więc tej pracy jako „dowód” na tezę, że „dysforia płciowa mija z wiekiem”, jest typową techniką manipulacji: autor podaje publikacje dowodzące jednej tezy („20% dzieci z niestandardową ekspresją płci przyjmuje później tożsamość trans”) jako rzekomy dowód na tezę inną i to znacznie mocniejszą.

Podobne zarzuty można wysunąć pod adresem pozostałych cytowanych źródeł. Często są to przeglądy opierające się na danych jeszcze starszych (przykładowo, większość prac cytowanych w przeglądzie z 2016 roku to publikacje z lat 1960-80). Żonglując wtórnymi odniesieniami do tych samych pierwotnych badań, Sakowski próbuje stworzyć iluzję licznych dowodów naukowych pochodzących z wielu źródeł.

Trzeba to jednak wyraźnie powiedzieć: te dobrane pod tezę pojedyncze prace, nawet po wyeliminowaniu z nich badań sprzed kilku dekad, odzwierciedlają nie tyle po prostu mały wycinek literatury na temat dysforii płciowej (wpisanie tej frazy w PubMed, wyszukiwarkę publikacji w dziedzinie nauk biomedycznych, daje, w momencie pisania tego tekstu, 1932 artykuły — i to wyłącznie z ostatnich dziesięciu lat), co wycinek celowo dobrany tak, by wprowadzić czytelnika w błąd.

Wisienką na tym pseudonaukowym torcie jest fakt, że tam, gdzie dowodów — nawet niskiej jakości lub tendencyjnie dobranych — brakuje, Sakowski zwyczajnie je sobie zmyśla. Stawia kuriozalną tezę, że tranzycja „u każdego, kto zaczął ją przed 25. r.ż., może zostać podważona”, czy też że u takiej osoby decyzja o tranzycji „nie była podjęta w sposób zupełnie świadomy”. Jako „dowód” podaje raport cytujący pracę przeglądową o badaniach podstawowych na… zwierzętach. Tymczasem oryginalne źródło zawiera jedynie sugestię, że warto byłoby zbadać, czy subtelne zmiany w późnych etapach rozwoju mózgu wywołane podczas dojrzewania przez hormony płciowe można w ogóle jednoznacznie przyporządkować jakimś efektom kognitywnym. Innymi słowy: czy hormony płciowe na tym etapie w ogóle wpływają na zdolności poznawcze mózgu w jakikolwiek mierzalny sposób. A mówimy tu nadal o badaniach na zwierzętach: zatem, chcąc odnieść te dane do ludzi, należałoby wpierw udokumentować takie zmiany (i ich mechanizm) u zwierząt doświadczalnych, a następnie zestawić z podobnymi zmianami (i ich mechanizmami) u ludzi. Tak zaawansowany poziom przeskakiwania od wyników eksperymentów na zwierzętach (czy wręcz kulturach komórkowych in vitro) wprost do ogłaszania poważnych wniosków klinicznych jest klasycznym przykładem pseudonauki na użytek oszustw medycznych (ile razy słyszeliśmy, że coś „zabija 99% komórek rakowych”?).

Co nauka mówi, tak naprawdę?

Natomiast to, co Sakowski całkowicie pomija, to badania na tysiącach pacjentów, gdzie zademonstrowana została skuteczność terapii afirmacyjnej. Badanie z 2022 pokazuje, że wśród dzieci identyfikujących się jako transpłciowe, owa identyfikacja w ciągu następnych pięciu lat jest trwała w 94% — a jedynie 2,5% dzieci identyfikuje się po tym czasie jako cispłciowe (pozostała grupa określa się jako niebinarne). Co więcej, największy odsetek detranzycji obserwowano wśród dzieci, które przeszły jedynie tranzycję społeczną, polegającą na zmianie imienia i zewnętrznej prezentacji, nie zastosowano u nich więc żadnych interwencji medycznych.

Liczne przeglądy literatury naukowej (na przykład: JAMA Network Open, British Columbia Medical Journal, What We Know) pokazują jasne i jednoznaczne korzyści z tranzycji — wzrost jakości życia i samooceny, satysfakcji ze związków, spadek lęku, depresji i skłonności samobójczych. Zwracają one także uwagę na inne fakty: na efekty tranzycji wpływ ma wsparcie społeczeństwa, otoczenia i rodziny czy łatwość dostępu do wykwalifikowanych i kompetentnych specjalistów. Łącznie odsetek osób żałujących podjęcia interwencji afirmujących płeć wypada pomiędzy 0,3 a 3,8%, co w świecie medycyny jest wynikiem bezprecedensowo niskim. Dla porównania: endoprotezoplastyki stawu kolanowego żałuje do 20% pacjentów. Okazuje się, że odsetek osób żałujących tranzycji jest większy w sytuacjach braku wsparcia otoczenia i przy dyskryminacji osób transpłciowych. Innymi słowy, żałowanie tranzycji wcale nie wiąże się koniecznie z powrotem do identyfikacji jako osoba cispłciowa, ale może wiązać także z cierpieniem, jakie wywołuje prześladowanie i wykluczenie społeczne.

Inne badania (dostępne tutu) pokazują też, że im wcześniej podjęte zostaną interwencje afirmujące płeć, tym lepsze ma to efekty dla zdrowia psychicznego. Interwencje takie jak stosowanie blokerów dojrzewania u adolescentów zmniejszają ryzyko myśli i tendencji samobójczych nie tylko w okresie dojrzewania, ale także później, w dorosłości.

Ignorowanie przez Sakowskiego obszernej, przytłaczającej literatury naukowej wskazującej pozytywne skutki interwencji afirmujących płeć jest zniekształcaniem obrazu aktualnego stanu wiedzy naukowej. To zaprzeczenie hasła jakim posługuje się TTT: „powiedz TAK nauce” i stanowi praktykę najzupełniej analogiczną do zachowań na przykład denialistów klimatycznych i rażąco niezgodna z etosem popularyzatora nauki.

Podłoże pod przemoc

Ciężko stwierdzić, na ile Sakowski cynicznie instrumentalizuje naukę w ideologicznych celach, a na ile sam wierzy w to, co pisze, i ulega rozmaitym błędom poznawczym. To w gruncie rzeczy rozróżnienie bez znaczenia. Niezależnie od intencji, efekty aktywności TTT są takie same. Tym bardziej, że wszystkie te pseudonaukowe argumenty służą Sakowskiemu do podbudowywania teorii spiskowych promujących nienawiść i przemoc.

Wzorowym tego przykładem jest wielokrotne promowanie tezy, że „wśród ludzi chcących grzebać w dziecięcej płciowości” będzie wiele „powiązań pedofilskich”. Jest to praktykowana od dekad teoria spiskowa w duchu paniki moralnej na temat rzekomej „seksualizacji dzieci” — jako przysposabiania do seksualnego wykorzystywania nieletnich (ang. grooming) — najpierw przez osoby LGBT, a potem przez „aktywistów LGBT” i na przykład osoby uczące według standardów edukacji seksualnej WHO.

Konsekwencje rozpowszechniania propagandy anty-trans są dramatyczne dla samych osób transpłciowych. W Stanach Zjednoczonych w coraz większej liczbie stanów uchwalane są przepisy kryminalizujące interwencje afirmujące płeć u nieletnich, a nawet pełnoletnich, ograniczające dostęp do związanej z tranzycją opieki zdrowotnej czy utrudniające zmianę oznaczenia płci w dokumentach.

W stanie Oklahoma uchwalana jest właśnie ustawa, która będzie nawet zmuszać osoby do 26 roku życia do detranzycji. W stanie Tennessee początkiem marca wprowadzono zakaz między innymi „imitowania kobiet lub mężczyzn” podczas występów rozrywkowych, których świadkami mogą być osoby nieletnie. Zakaz skierowany jest przeciwko występom drag queens, ale jego zapis jest tak ogólny, że przy odpowiednio szerokiej interpretacji kara grozić może każdej osobie transpłciowej.

To nie są obawy pozbawione podstaw: podczas konserwatywnej konferencji CPAC, pochodzący z Tennessee komentator Daily Wire Michael Knowles wezwał do „wytępienia transpłciowości” — spotykając się z gromkim aplauzem publiczności. Już w tej chwili rodziny z dziećmi trans masowo uciekają ze stanów takich jak Teksas, gdzie władze zaczęły klasyfikować wspieranie przez rodziców terapii uzgodnienia płci ich dzieci jako „znęcanie się nad dziećmi”. Tego rodzaju przypadki zobowiązani są zgłaszać nawet sąsiedzi tych rodzin, co rodzinom żydowskiego pochodzenia przywołuje na myśl historie ucieczki ich rodzin z faszystowskich Niemiec.

Tymczasem 11 lutego w biały dzień w publicznym parku w angielskiej miejscowości Culcheth zadźgana została transpłciowa szesnastolatka, Brianna Ghey. Solą na świeżą ranę jest fakt, że jako nieletnia nie mogła otrzymać Gender Recognition Certificate — dokumentu, który pozwoliłby przynajmniej pochować ją pod jej wybranym imieniem. A to tylko ostatnia głośna historia. Osoby transpłciowe spotykają się z przemocą ponad czterokrotnie częściej niż osoby cis.

Wszystko to buduje klimat zagrożenia, w którym funkcjonują na co dzień osoby trans. Lawina złych wiadomości budzi lęk, zabiera poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Oddala się wyczekiwany moment kiedy transpłciowość będzie traktowana w społeczeństwie po prostu jako fakt, nad którym trzeba przejść do porządku dziennego, a same osoby transpłciowe będą mogły normalnie funkcjonować. Utrata dostępu do interwencji afirmujących płeć, które dla wielu osób trans są absolutnie niezbędne, może być tragiczna w skutkach, co pokazuje niedawna historia Eden Knight, mieszkającej w Stanach Saudyjki, która – wmanipulowana w powrót do rodzinnego kraju i zmuszona do detranzycji – popełniła samobójstwo. Oprócz tego obawy dotyczą utraty podstawowych praw i normalnego dostępu do przestrzeni publicznej oraz narażenia na bezpośrednią fizyczną przemoc – wszystko to za samo tylko istnienie jako osoba trans.

Transpłciowość nie odbiera człowieczeństwa

Propaganda taka, jak ta rozsiewana przez Sakowskiego, stanowi świetne podłoże dla dalszego rozkwitu tej przemocy, przykładając się do tak zwanego stochastycznego terroryzmu: nie nawołując do aktów przemocy wprost, tworzy warunki zwiększające prawdopodobieństwo ich wystąpienia. Dehumanizuje osoby transpłciowe, odbiera im podmiotowość i autonomię, maluje jako zaburzone, ale i groźne, czyhające na wrażliwe i podatne na wpływy dzieci, by zrobić im krzywdę, która będzie trwała i nieodwracalna. „Transaktywiści” stają się tu ewidentnymi złoczyńcami, przed którymi należy bronić siebie i dzieci, a „prawdziwa” transpłciowość opisywana jest jako marginalny problem dotyczący malutkiej garstki osób, dla których tranzycja pozostaje ostatecznym rozwiązaniem, gdy lata innych interwencji i prób wyperswadowania im tego dziwnego zaburzenia nie przyniosły żadnego efektu.

To retoryka nie tylko krzywdząca i dyskryminująca, ale wręcz eliminacjonistyczna. Jej fundamentem jest założenie, że najlepiej by było, gdyby osób transpłciowych zwyczajnie nie było — należy więc robić, co tylko się da, by ich liczbę ograniczyć. I choć nie ma tu wprost nawoływania do fizycznej przemocy, jest oczernianie, które taką przemoc podpowiada. I na pewno są postulaty, które mają osoby trans wyeliminować ze społeczeństwa w sposób systemowy, bez brudzenia sobie rąk. Już w 1979 radykalna feministka mająca na koncie publikacje uderzające bardzo mocno w osoby transpłciowe, Janice Raymond, wyłożyła to podejście w książce „The Transsexual Empire” następująco: dostęp do tranzycji powinien być możliwie najtrudniejszy, obwarowany koniecznością wieloletniej obserwacji i kontroli lekarskiej i urzędniczej, a każdy krok powinien być jak najbardziej upokarzający, by zniechęcić do tranzycji każdego, kogo fizycznie da się zniechęcić. Jak pisze Raymond, „Problem transpłciowości najlepiej byłoby rozwiązać, czyniąc ją rzeczą całkowicie moralnie nieakceptowalną” (tłumaczenie własne).

Sakowski nie wyraża się aż tak wprost, ale proponowany przez niego model „opieki” nad osobami transpłciowymi sprowadza się właśnie do tego i stanowi krok, a właściwie duży skok, wstecz w stosunku nawet do tego niewielkiego postępu, jaki się już dokonał w naszym kraju. Cały ten model oparty jest na założeniu, że transpłciowość jest czymś niepożądanym, a każda osoba ostatecznie podejmująca decyzję o tranzycji stanowi w jakimś stopniu porażkę społeczeństwa, w którym żyje.

Stoi to w kompletnej sprzeczności z obecnym podejściem organizacji naukowych i lekarskich — z konsensusem naukowym, jaki brzmi w oświadczeniach wspomnianego już WPATH, ale i WHO, Towarzystwa Endokrynologicznego, Amerykańskiej Akademii Pediatrii, Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego czy wreszcie Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Transpłciowość nie jest chorobą, jest wariantem ludzkiej tożsamości płciowej i nie stanowi patologii, a terapie afirmatywne są skuteczne i korzystne — taki jest obecny stan wiedzy na ten temat, którego odrzucanie na podstawie tendencyjnie dobranych badań i własnych uprzedzeń jest niczym więcej jak pseudonaukowym denializmem.

Przede wszystkim zaś Sakowski kompletnie ignoruje głosy samych osób transpłciowych. Nie poruszamy się tu już wyłącznie na gruncie naukowym — po prawdzie nigdy tego nie robiliśmy, jakkolwiek Sakowski chciałby udawać, że jest inaczej. W rozważaniach, co zrobić z „kwestią transpłciowości”, należy zastanowić się nad aspektem społecznym, etycznym, humanitarnym. Wreszcie: warto dowiedzieć się, co sami zainteresowani mają do powiedzenia. Wysłuchać ich historii. Potraktować ich jak ludzi.

Być może usłyszycie wtedy opowieść o trudnościach, o których istnieniu nie mieliście pojęcia — i ich przezwyciężaniu. O walce z sobą i odnalezieniu siebie. O rozpoczęciu życia na nowo, gdy wydawało się, że to już jego koniec. O wytrwałości, o strachu i odwadze. I zobaczycie w osobie, z którą rozmawiacie, człowieka.

***

Podziękowania

Chcemy podziękować doktorowi Michałowi Zabdyrowi-Jamrozowi za konsultacje i pomoc w doprowadzeniu tekstu do finalnego kształtu, jak również grupie trans i niebinarnych znajomych i przyjaciół, którzy poświęcili swój czas na przeczytanie tekstu i podzielenie się swoimi spostrzeżeniami.

***

Publikujemy sprostowanie nadesłane przez Łukasza Sakowskiego:

Artykuł pt. „To tylko teoria spiskowa” przedstawia szereg kłamstw i manipulacji, zarówno na mój temat, jak i o transseksualizmie oraz zmianie płci. Autorzy w sposób erystyczny próbują przypisać mi „wrogość” wobec transseksualistów, choć jej nie odczuwam, a także powiązać z „środowiskami skrajnie prawicowymi”, z którymi nic mnie nie łączy. Co więcej, moje teksty nazywają „atakami”, choć nigdy nie zawierały one rzeczywistych ataków na osoby transseksualne. Były relacjami najnowszych badań oraz działań instytucji medycznych lub analizami wyników naukowych.

Określanie moich tekstów popularnonaukowych „propagandą anty-trans” to kolejny chwyt retoryczny, sugerujący coś, co w rzeczywistości nie ma miejsca. Nie mniej manipulujące jest przyrównywanie mnie do antyszczepionkowców, Jerzego Zięby czy denialistów klimatycznych, dla których jestem zresztą jednym z głównych polemistów i krytyków w polskiej przestrzeni publicznej. Ciągłe zarzucanie mi kłamstwa i zmyślania, to działanie w nurcie powtarzania oszczerstwa tyle razy, by w końcu w nie uwierzono. Wszystkie takie zabiegi są znane od wieków jako sposoby na oczernienie kogoś po to, aby nie musieć mierzyć się z meritum, a wzorzec ten dopełnił się i w artykule „To tylko teoria spiskowa”.

Artykuł ten zawiera również wiele błędów i przekłamań merytorycznych. Na przykład taki, że odsetek osób cofających zmianę płci jest niewielki. Autorzy cytując pewne prace pomijają fakt, że badania te są bardzo kiepskiej metodologii. Zawierają ogromny błąd przeżywalności (ang. survivor bias), gdyż nie uwzględniają większości osób po detranzycji, a jedynie te, które cofnęły ją w sposób oficjalny, na drodze prawnej. Ignorują również różnice pokoleniowo-demograficzne – niskie wskaźniki detranzycji, i tak zaniżone względem rzeczywistych, dotyczą głównie starszych pokoleń, kiedy nie było boomu na zmianę płci i niebinarność. Autorzy cytują też badania obejmujące kilkuletnie okresy, podczas gdy proces tranzycji płci jest ciągły, wieloletni i o jego efektach czy słuszności wypowiadać się można po dłuższym czasie, niż kilka lat. Szczególnie, że – jak pokazują wstępne badania – większość osób dokonuje detranzycji po 4-8 latach od pełnego zakończenia zmiany płci. Wobec tego 5-letnie okresy badawcze, w dodatku liczone od zaczęcia, a nie zakończenia tego procesu, które przytaczają autorzy, niewiele mówią o stanie faktycznym. To tak, jakby badając pięcioletnie dziecko stwierdzić, że nigdy już nie urośnie, bo minęło 5 lat, odkąd jest poddane jakiejś obserwacji.

Nieprawdą jest też, że blokery dojrzewania nie są szkodliwe dla zdrowia, a ich efekty są odwracalne. Powodują one bowiem długotrwałą osteoporozę lub osteopenię, uszkodzenia wątroby, a także zmiany w ciele możliwe do cofnięcia tylko drogą operacji chirurgicznych, na przykład wzrost gruczołów piersiowych u chłopców, czy jabłka Adama u dziewcząt. Co więcej, wśród częstych skutków ubocznych tego typu leków występuje depresja, która nie tylko sama w sobie jest negatywna, ale też popycha do dalszych kroków tranzycji płciowej, skąd wynika fakt, że dzieci, którym zaczęto podawać środki farmakologiczne, rzadziej rezygnują ze zmiany płci.

W artykule, który sprostowuję, znajduje się znacznie więcej manipulacji, kłamstw i dezinformacji. Część z nich odkłamanych jest w tym artykule, do reszty odniosę się w osobnej polemice dla Magazynu „Kontakt”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×