Z Ianem Thompsonem z Kanadyjskiej Służby Leśnej rozmawia Kamil Lipiński. Wywiad pochodzi z 25. numeru papierowego Magazynu „Kontakt” pod tytułem „Niemoc pomocy”.
***
KAMIL LIPIŃSKI: Wiele osób uważa, że problem „deforestacji”, czyli masowej wycinki drzew, jest czysto „ekologiczny”. Czy są jakieś inne aspekty, ekonomiczne, kulturowe, społeczne tego zjawiska?
IAN THOMPSON: Deforestacja ma bardzo wiele przyczyn, a większość z nich jest „zakorzeniona” w marnym zarządzaniu lasem, braku kontroli – czy to nad firmami zajmującymi się wycinką, usuwającymi las dla zysku, czy to nad jednostkami, karczującymi las, aby pozyskać nowe tereny pod uprawę roli. Większość przyczyn deforestacji jest zatem całkiem nieźle rozpoznana. Należy jednak pamiętać, że zmieniają się one w zależności od warunków lokalnych. Oczywiście, jakaś ziemia jest rolnictwu i hodowli potrzebna dla utrzymania populacji, ale to tyle!
Jesteśmy po prostu chciwi?
Niestety. Powinniśmy te kwestie znacznie lepiej regulować, a ten rodzaj konsumpcji, który oddziałuje na lasy, powinien przebiegać w sposób zorganizowany. Gdyby lasy były wykorzystywane rozsądnie, wylesianie nie miałoby miejsca! Efekty nie są zatem wyłącznie „ekologiczne”. Mówiąc o lasach, zahaczamy o wiele dziedzin: prawa własności, ekonomię czy obsesyjne pragnienie jednostek do usuwania lasu pod uprawę, czyli zjawisko przede wszystkim socjologiczne. Nie mówimy po prostu o szalonym facecie z siekierą.
W procesie deforestacji uczestniczą rozmaite frakcje: biznes, lokalne władze, władze państwowe, międzynarodowe organizacje, jednostkowi aktywiści… Próbują jej zapobiec, wynegocjować obszary, których mogłaby dotykać, bronić swoich interesów. Czy mają szansę wspólnie wypracować nowy porządek?
Tak się powinno dziać. Powinny wypracowywać wspólny program użytkowania lasu. Ale po to, by takie negocjacje w ogóle mogły mieć miejsce, rząd musi posiadać rzetelna wiedzę dotyczącą zasobów, którymi dysponuje: powierzchni lasu, charakteru drzewostanu, organizmów, które go zamieszkują. To daje nam podstawy do tego, by przypuszczać, jak las będzie się rozwijał, a w związku z tym, jak można z niego rozsądnie korzystać czy też go odbudowywać.
Rządy tego nie wiedzą?
W wielu miejscach rzeczywiście nie. Rządy nie mają więc możliwości wypracowania odpowiednich, „leśnych narzędzi”. Często nie wiedzą nawet, ile tak naprawdę lasu mają w obrębie swojego państwa, a już z całą pewnością nie mają środków na konsekwentną realizację ambitnych rozporządzeń, które wprowadzają. A realizacja ma w tym wypadku zasadnicze znaczenie.
Czy zapobieganie deforestacji rzeczywiście jest rolą przede wszystkim rządu?
Jedna z wielu koncepcji polityki leśnej zakłada istnienie silnego rządu zdolnego do kontrolowania wykorzystywania zasobów. W takim modelu państwo zakłada i utrzymuje służbę leśną, zapewnia profesjonalną obsługę, gromadzi zasoby wiedzy, współpracuje ze środowiskiem międzynarodowym. To jedno z możliwych rozwiązań, forsowane często przez organizacje międzynarodowe, które służą państwom szkoleniami i ekspertyzą. Dla wielu państw wprowadzenie takiego modelu jest jednak całkowicie nieosiągalne. Dotyczy to zwłaszcza krajów tak zwanego trzeciego świata.
Czy jednak nie jest tak, że wiele działań rządów idzie niejako wbrew ochronie lasów?
Dlatego trzeba zadbać o współpracę międzyministerialną. Wiele obszarów działania rządów państwowych – uprawy wielkoobszarowe, rozbudowa infrastruktury, przemysł wydobywczy – jest często głównymi przyczynami deforestacji! Dlatego taka strategia zakłada stworzenie ciał pośredniczących, które mogłyby ułatwiać uzgadnianie wspólnego stanowiska przez rywalizujące ze sobą agendy różnych ministerstw.
Jakie są inne modele?
Innym, często wprowadzanym równolegle rozwiązaniem, jest praca z lokalnymi wspólnotami w taki sposób, by ostatecznie móc na nie przenieść obowiązek zarządzania lasem. Sensowne strategie tego typu są oczywiście wsparte badaniami tych wspólnot. Jest to sposób na to, by przenieść centralną, formalną kontrolę na poziom znacznie bardziej przyziemny, bliższy ludziom i lasowi. W takich przypadkach ważne jest, aby służba leśna tworzyła lokalne, ochotnicze komitety leśne, które wspólnie z państwowymi strażnikami będą zajmować się ochroną lasu. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest też to, że pozwala na korzystanie z lasu w zgodzie z lokalnymi zwyczajami, jednocześnie zapewniając jego zrównoważony rozwój.
To wymaga chyba także edukacji?
Oczywiście. Rząd próbuje uświadamiać ludności lokalnej znaczenie, jakie las odgrywa dla ich życia, zarówno na poziomie ideowym, abstrakcyjnym, ale także ekonomicznym, życiowym. Przeprowadza konsultacje społeczne, służące opracowaniu planu rozwoju dla lasu, który zachowałby interesy każdej ze stron.
To przekonujący model, ale nie zawsze możliwy do zrealizowania…
Jeszcze inną strategią, często stanowiącą uzupełnienie dla powyższych, jest wprowadzenie certyfikacji pochodzącej od strony trzeciej, najczęściej organizacji międzynarodowej. Jeżeli nie ma się zaufania do polityki leśnej danego państwa, można zobowiązać dodatkowo firmy do uzyskania akceptacji swojej działalności ze strony jednej ze znaczących organizacji, które sprawdzą jej program, ocenią go i orzekną, czy zamiary firmy pozostają w zgodzie z poprawnym rozwojem lasu.
A jaki model funkcjonuje w Kanadzie?
Nasze rozwiązania najbliższe są pierwszemu, państwowo-rządowemu modelowi. Oprócz dobrego prawa i sprawnej służby leśnej, istnieje także wymóg przedstawiania przez potencjalnych użytkowników długoterminowego planu zarządzania lasem, opartego o szereg wymiernych zmiennych, określających na przykład zachowanie bioróżnorodności czy produktywności drzewostanu. Plan musi zapewniać lasowi możliwość zrównoważonego rozwoju na wielu poziomach. W innym wypadku pozwolenie na jego użytkowanie nie zostaje przyznane. Na podstawie tych planów prywatnym firmom przyznaje się jednak wolny dostęp do całych obszarów leśnych. Coś za coś.
Narzędzi, jak widać, jest sporo.
A jednak, pomimo tak szerokiego wachlarza możliwych rozwiązań, mniej niż 19% zasobów leśnych w krajach rozwiniętych jest zarządzana w sposób zrównoważony. Czeka nas zatem dużo pracy.
Wielokrotnie używa pan sformułowania „zrównoważony rozwój”. To nośny termin, ale nieoczywisty w stosunku do świata natury. Mało kto stwierdzi, że las „rozwija się” w sposób analogiczny do miasta czy gospodarki.
Rzecz w tym, by wszystkie korzyści, których zazwyczaj dostarczał nam las – a więc drewno, żywność, rekreację – czerpać w taki sposób, aby jego samego nie obciążać. Zaspokajając swoje potrzeby, powinniśmy jednocześnie obserwować, czy nasze działanie nie wywołuje szkodliwych w długim terminie efektów ubocznych. Badamy różne zmienne: jakość wody, zachowania drzewostanu, ilość wytwarzanych grzybów – wszystkie te rzeczy mogą być dobrymi wskaźnikami tego, czy las jest zarządzany w sposób zrównoważony. Wykorzystują je zarówno rządy, lokalne służby, jak i organizacje międzynarodowe.
Brzmi to prosto, łatwo i przyjemnie – ale tylko pod warunkiem, że wszystkie strony są gotowe do współpracy. Co jednak robić, gdy mamy do czynienia z konfliktem interesów, na przykład między myśliwymi i miłośnikami nietkniętej natury?
Rozwiązanie widzę, po pierwsze, w umiejętnym „strefowaniu”. Wyznaczmy i obszary ścisłej ochrony, i obszary, na których łowiectwo będzie dozwolone. Dzięki temu obie grupy będą mogły mówić o przynajmniej częściowym osiągnięciu swoich celów. Drugim rozwiązaniem, pomocnym w miejscach, w których podział na strefy okazuje się niemożliwy, jest spotkanie przy jednym stole i opracowanie planu. Można wtedy na przykład dostrzec, że skoro każdej ze stron zależy na wysokiej populacji zwierząt w lesie, to ich siedliska i miejsca godowe muszą być pod ścisłą ochroną. Takie rozwiązania były i będą wypracowywane. Ale także wtedy potrzeba dobrze zorganizowanej kontroli rządu – inaczej egzekucja podobnych, lokalnych kompromisów może okazać się bardzo trudna.
Czyje są lasy?
W literaturze poświęconej problemowi deforestacji wymienia się często cztery rodzaje własności lasu: las publiczny, las prywatny, las wspólny i las „klubowy”. W praktyce, funkcjonują trzy stronnictwa – lasu jako prywatnego dobra firm, lasu jako publicznej własności państwa i lasu jako własności lokalnej wspólnoty.
Zwolennicy lasów prywatnych powołują się na przykład Finlandii, w której ich prywatyzacja zatrzymała degradację. Czy uważa pan, że prywatyzacja lasów to dobry pomysł?
Nie jest to aż tak ważne, jak się powszechnie sądzi. Publiczny czy prywatny, las musi być chroniony szeregiem regulacji. W tym sensie zgadzam się z moimi fińskimi kolegami – czasem wprowadzenie własności prywatnej lasów może zmusić polityków do zajęcia się szerszymi kwestiami – choćby w tym celu, by wiedzieć, co i za ile sprzedawać.
W przypadku większych obszarów leśnych należy jednak być bardzo ostrożnym – szybkie pozbycie się ich przez rząd uniemożliwi mu sprawowanie jakiejkolwiek nad nimi kontroli. Zdecydowanie opowiadam się za własnością wspólną lasów, połączoną z zaangażowaniem mieszkańców w aktywną ich ochronę.
Zdarzają się jednak sytuacje, w których wydaje się, że na dewastacji lasu korzystają wszyscy. W krajach tak zwanego trzeciego świata lokalni rolnicy mają ziemię i opał, politycy łapówki, a biznesmeni tanie zasoby. Jak rozwiązać tę patową sytuację?
W takim wypadku naprawdę wierzę w siłę lokalnej, ochotniczej służby leśnej. Wyjaśnienie ludziom, że to wspólnoty mają prawo do swoich lasów, wsparte dodatkowo ekspertyzami, może wiele zdziałać. Lokalni mieszkańcy, gdy już uświadomi im się, jak wielu codziennym dobrom i usługom, z których korzystają, zagraża chaotyczna wycinka lasów, często sami się organizują, by walczyć z zagrożeniem. Zaczynają bronić swojego interesu.
Na ostatnim Szczycie Klimatycznym wspomniał pan, że każdy ekosystem ma kilka możliwych równowag. Stabilny las może na stałe zamienić się w stabilną sawannę, sawanna w pustynię, i odwrotnie. Czy naszym zadaniem nie jest w takim razie prosty wybór między tymi równowagami oparty o ekonomiczną kalkulację?
To o wiele bardziej skomplikowane! Nie każdy ekosystem da się tak zmieniać. Należy też uważać, aby stabilny las nie zamienił się w stabilną plantację drzew, jak to ma miejsce w wielu miejscach świata. Kiedy jednocześnie sadzisz i ścinasz drzewa, większość cyfr się nawet zgadza, a ty wyciągasz z lasu potrzebne ci produkty. To przecież bardzo stabilny system. Tyle tylko, że stanowi on całkowite wypaczenie tego, czym las powinien być. A powinien być miejscem zachowania bioróżnorodności.
Wielu ekologów, zajmujących się problemem wylesiania, skupia się głównie na lesie jako magazynie i filtrze dwutlenku węgla. Jakie zagrożenie wiąże się z takim podejściem?
ONZ ciężko pracuje nad zneutralizowaniem tego problemu. Osoby zafiksowane na problemie gazów cieplarnianych często nie dostrzegają innych korzyści, które bioróżnorodność zapewnia lokalnym mieszkańcom. Możemy zresztą naukowo udowodnić, że jeżeli już chcą jedynie magazynować dwutlenek węgla, to i tak wydajniej zrobi to pełnowartościowy las niż plantacja drzew.
Opracowywanie planu zrównoważonego rozwoju dla lasu ma być „polityką opartą na nauce”. Co pan rozumie pod tym pojęciem?
Chodzi o to, by z pomocą najlepszych metod naukowych przeprowadzić badania, których wyniki przedstawione zostaną osobom, od których zależą decyzje polityczne. Naukowcy, ale także i politycy, muszą przy takim podejściu pamiętać, że ich działania są w pewnym sensie hipotezami naukowymi. Testują konkretną naukę, teorię czy tezę, jej zdolność do przewidywania rzeczywistości. Konsekwentnie zarządzając lasem, gromadzimy zatem wiedzę, która pozwala nam na kolejne ulepszanie naszych badań. Koło się zamyka.
Co zatem jest ważniejsze: wola polityczna czy zbieranie informacji?
Paradoksalnie, ani jedno, ani drugie, bo takie postawienie sprawy sugeruje, że chodzi o jakąś wielką ideę, którą chcemy zrealizować. Tymczasem lasy i tak cały czas regulują nasze życie na planecie: dają nam zasoby, tlen i regulują obieg wody w przyrodzie. Kiedy to zrozumiemy, las przestaje być dla nas abstrakcyjną, słodką „naturą”. To sprawa bieżąca. Zarządzanie lasem jest po prostu problemem politycznym, jak dyplomacja czy służba zdrowia. Potrzebujemy odpowiednich działań na co dzień.
***
Dr Ian Thompson jest kanadyjskim badaczem i ekologiem zajmującym się ekosystemami leśnymi. Od ponad trzydziestu lat zajmuje się badaniem bioróżnorodności w ramach pracy w Kanadyjskiej Służbie Leśnej. Uczestnik Szczytu Klimatycznego w Warszawie.