fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Teraz to ja jestem uchodźcą

Przyjechałem do Polski jako turysta z dobrze płatną pracą i obiecującą karierą, a stałem się uchodźcą, który musi zacząć wszystko od zera, by tu odbudować swoje życie. I jestem wdzięczny.
Teraz to ja jestem uchodźcą
ilustr.: Gabi Kowol

Tekst oryginalnie napisany w języku angielskim.

Tłumaczenie: Paulina Olivier.

***

Kair, Egipt, 5 kwietnia 2024 roku. To był przyjemny dzień. Udało nam się zebrać fundusze, by pomóc kilku rodzinom z Gazy – zapewnić im schronienie, jedzenie, leki i ubrania. Od listopada 2023 roku zbieraliśmy datki na pomoc dla Gazy i palestyńskich uchodźców. O naszej akcji informowaliśmy znajomych. Te działania były z jednej strony niezwykle poruszające i satysfakcjonujące, a z drugiej – smutne. W końcu pomyślałem, że wybiorę się w podróż po Europie – żeby się zrelaksować. Złożyłem wniosek o wizę, a 28 kwietnia zarezerwowałem bilety na lot z Egiptu na 22 maja – dobrze pamiętam tę datę. Czułem wdzięczność, że mogę pomagać ludziom w prawdziwej potrzebie. Czułem wdzięczność za wszystko – za modlitwy, które zostały wysłuchane, za mój samochód, dom i dobrze płatną pracę. Poczułem, że wreszcie zyskałem stabilizację i kontrolę nad własnym życiem.

W czwartek 23 maja wylądowałem w Krakowie i od razu zachwyciłem się tym, jak piękno natury współgra tu z wyjątkową architekturą. Cieszyłem się życiem, spacerując po Starym Mieście, miałem wrażenie, że te ściany kryją w sobie niezliczone opowieści. Szybko uzależniłem się od polskiego jedzenia, szczególnie placków ziemniaczanych. Zwiedziłem obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau, w którym uświadomiłem sobie, jak szyderczo historia potrafi się powtarzać. Zakochałem się w Tatrach – w widoku śniegu, jezior i zielonych łąk.

***

W niedzielę, odpoczywając po całym dniu spędzonym w Zakopanem, odebrałem telefon od przyjaciela. Brzmiał niepewnie, zupełnie nie jak on. Zapytał, gdzie jestem i czy wszystko ze mną w porządku. Odpowiedziałem pewnym, radosnym tonem: „Jestem w Polsce!”. Wtedy usłyszałem tylko: „Nie wracaj do Egiptu”. Był śmiertelnie poważny, więc zapytałem, co się dzieje. Opowiedział mi, że za organizowanie pomocy humanitarnej, którą zapewnialiśmy Gazie i uchodźcom, aresztowano około dwudziestu naszych przyjaciół. Pozostali, którzy zdołali się wymknąć, byli już poza granicami Egiptu.

Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Zostać? Ale jak miałbym tutaj ułożyć sobie życie? A co z rodziną, pracą, długoterminowymi planami? Co, jeśli wrócę? Czy mógłbym znieść pobyt w więzieniu? Na pewno nie.

Kolejny lot – do Włoch – miałem zaplanowany na wtorek, dwa dni po tej rozmowie. Wyparłem ją i następny dzień spędzałem tak, jakby nic się nie stało. Jednak kolejnej nocy nie mogłem zasnąć. Nadszedł czas, by zmierzyć się z rzeczywistością. Mój lot był za dwanaście godzin, a ja nie wiedziałem, czy nim polecę. Przeanalizowałem różne scenariusze i pomyślałem – albo tak mi się wtedy wydawało – że poradzę sobie, realizując każdy z nich. Rano zadzwoniłem do ojca, wyjaśniłem mu sytuację i podjęliśmy racjonalną decyzję, żebym został tam, gdzie jestem. Pamiętam, jak leżałem w łóżku po tej rozmowie – przytłoczony chaosem myśli, niepewnością i poczuciem, że znów tracę kontrolę nad swoim życiem.

Przypadkiem okazało się, że biuro UNHCR znajdowało się przy tej samej ulicy, przy której się zatrzymałem. Udałem się tam, wyjaśniłem swoją sytuację, a oni skierowali mnie do kancelarii prawnej. Spotkałem się z prawnikiem, który wysłuchał mojej historii i doradził, abym złożył wniosek o ochronę międzynarodową. Tydzień później odbyło się spotkanie w Urzędzie Straży Granicznej w Krakowie, w którym szczegółowo opowiedziałem swoją historię – mój prawnik cały czas służył mi wsparciem. Powiedziano mi, że zostanę przeniesiony do tak zwanego „otwartego obozu”, w którym miałem pozostać na czas rozpatrywania wniosku. Spędziłem w Krakowie jeszcze weekend przed wyjazdem do Warszawy. Tuż po wizycie w Urzędzie Straży Granicznej uczestniczyłem w dorocznej Paradzie Smoków, próbując zachować w sobie „turystę” tak długo, jak to tylko możliwe.

***

W poniedziałek na dworcu kolejowym spotkałem życzliwą kobietę. Miała na imię Agnieszka. Jechała do obozu razem ze mną i jeszcze jednym mężczyzną z Maroka. W czasie drogi rozmawialiśmy, a ona była szczerze zaskoczona, słysząc moją historię. Kiedy dotarliśmy do obozu, zapytała mnie: „Dlaczego złożyłeś wniosek o azyl tutaj? Powinieneś był pojechać do Niemiec – tam na pewno byś go dostał” – po czym wysiadła z samochodu. Od tej chwili zaczęły docierać do mnie kolejne zaskakujące informacje. Egipcjanin przywitał nas przy bramie i zaczął zadawać pytania podobne jak Agnieszka. Gdy usłyszał moją historię, zareagował gwałtownie, powtarzając: „O mój Boże! Coś ty zrobił?! Nie ma tu dla nas miejsca”. Byłem bardzo zdezorientowany i zaniepokojony. Kto mówił prawdę? Mój prawnik? Agnieszka? Tamten człowiek? Trudno było zaakceptować to, że z turysty stałem się uchodźcą.

Mój prawnik skontaktował się ze mną, by sprawdzić, jak się trzymam. Opowiedziałem mu, co się wydarzyło. Uspokoił mnie, radząc, bym nie przejmował się pesymistycznym nastawieniem innych imigrantów. Nie miałem pojęcia o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, o przemycie i innych tego typu sprawach. Zszokowało mnie, że prawie nikt z przebywających w obozie nie przybył do Polski legalnie. Czułem się, jakbym nagle trafił do innego świata, do którego musiałem się przystosować. Kilka dni później przeniesiono mnie do ośrodka w Lininie, w którym dzieliłem pokój z pięcioma osobami. Pochodziliśmy z różnych krajów, mieliśmy za sobą różne historie i różne aspiracje przed sobą. Kluczem do pokojowego współistnienia była odporność i umiejętność adaptacji. Musiałem zachować morale, bo czekały mnie kolejne wyzwania: nauka języka, kontakt z pracodawcą, by zachować pracę (którą i tak straciłem kilka dni później), zbieranie dowodów i wiele więcej. Wtedy pojawili się życzliwi Polacy, którzy mi pomogli. Pamiętacie Agnieszkę? Pomogła mi w nauce polskiego, dała ubrania na chłodne noce i udzieliła cennych rad. Spotkałem też wspaniałą kobietę o imieniu Magdalena, która gościła mnie u siebie, gdy uczestniczyłem w warsztatach (poleciła mnie na nie inna Magdalena). Magdalena była niezwykle troskliwa; przygotowywała pyszne jedzenie, spędzaliśmy długie godziny na spacerach i rozmowach, podczas których towarzyszył nam Okoń, jej pies, który zachowywał się jak rozbrykany pięciolatek.

***

Warszawa, Polska, 22 sierpnia 2024 roku. Siedząc przy kawie w pochmurny dzień, myślę: „Przyjechałem do Polski jako turysta z dobrze płatną pracą i obiecującą karierą, a stałem się uchodźcą, który musi zacząć wszystko od zera, by tu odbudować swoje życie. I jestem wdzięczny. Wdzięczny Bogu i wszystkim ludziom, którzy mi pomagają, tak jak ja pomagałem 5 kwietnia – tylko że tym razem to ja jestem uchodźcą”.

***

Wszystkie „Pamiętniki uchodźcze” dostępne także w wersji e-booka i audiobooka tutaj!
Papierowe wydanie będzie dostępne od stycznia w formie cegiełki na działania Grupy Granica.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×