fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Tęcza nasza powszechna

„Spłonął symbol zarazy” – ogłosił wczoraj na Agrykoli Robert Winnicki. Lider Ruchu Narodowego, który w swoim wystąpieniu domagał się „respektowania tradycji chrześcijańskiej”.


Spłonął symbol zarazy – ogłosił wczoraj na Agrykoli Robert Winnicki. Lider Ruchu Narodowego, który w swoim wystąpieniu domagał się respektowania tradycji chrześcijańskiej, najwyraźniej zapomniał o tym, że w Księdze Rodzaju – jednym z najstarszych źródeł tej tradycji – tęcza posłużyła za znak przymierza, które Bóg zawarł z ludźmi po opadnięciu wód potopu.
 
Wspomniane przemilczenie można chyba tłumaczyć tym, że Winnicki mówił nie o tradycji chrześcijańskiej w ogóle, ani tym bardziej o tradycji żydowskiej, w obrębie której powstał Stary Testament, lecz o tysiącletniej chrześcijańskiej tradycji Polski. Wciąż jednak nie bardzo wiadomo, dlaczego w tej ostatniej miałoby zabraknąć miejsca dla znaku przymierza. Czyżby istniały teologiczne przyczyny, dla których naród polski (lub Naród Polski) przymierza nie potrzebuje?
 
Dla chłopców Winnickiego tęcza jest emblematem lewackiej czy też – jak był uprzejmy doprecyzować poseł PiS Bartosz Kownacki – pedalskiej rewolucji. Tymczasem, obok tak znienawidzonej przez nich tolerancji, w szczególności tolerancji dla mniejszości seksualnych, tęcza pełni w kulturze również inne funkcje. Od czasu XVI-wiecznych wystąpień niemieckich chłopów przeciwko panom feudalnym symbolizuje ona nadzieję na rewolucyjną zmianę społeczną, a od lat dwudziestych XX wieku – międzynarodowy ruch spółdzielczy (do dziś zobaczyć ją można w logotypach co poniektórych sklepów należących do sieci Społem). Krótko mówiąc, tęcza jest symbolem bardzo pojemnym, niosącym ze sobą znaczny potencjał szeroko pojętej inkluzywności. Nie przypuszczam, rzecz jasna, żeby przekonało to do niej samego Winnickiego.
 
Ofiara całopalna, którą złożyli ze stojącej na placu Zbawiciela tęczy bojówkarze idący w tegorocznym Marszu Niepodległości, jest już czwartą w krótkiej historii jej istnienia (nota bene, mało który spośród obserwatorów odnotował, że raptem kilka dni po jednym z podpaleń byliśmy świadkami quasi-biblijnego potopu na Stadionie Narodowym).
Jest to jednak zarazem pierwszy spośród związanych z ekspozycją incydentów, którego nie można sprowadzić do roli zwykłego aktu wandalizmu. Przemyślana czy spontaniczna, decyzja o spaleniu tęczy – podjęta zapewne przez grupę zadymiarzy, ale oklaskiwana przez uczestników Marszu Niepodległości i prawicowych komentatorów – dobrze komponuje się ze szturmem przeprowadzonym przez zakapturzonych bandytów na warszawskie squaty i jako taka ma wymiar symboliczny.
 
Na portalach społecznościowych odzywają się od wczoraj głosy rozsądku, które namawiają do usunięcia instalacji z placu Zbawiciela, skoro wzbudza ona tak wielkie emocje i pochłania tak znaczne nakłady finansowe. Myślę jednak, że właśnie od wczoraj nie wolno nam tego uczynić. Tęcza – niejako wbrew intencji autorki eksponatu, Julity Wójcik – nie jest już rozmytym symbolem, który zawsze powinien nieść ze sobą pozytywne skojarzenia. To już nie hipsterski landszaft, lecz scena oporu podjętego przeciwko bezmyślnej ulicznej przemocy. Przemocy tej nie warto utożsamiać z samym tylko Ruchem Narodowym ani z wystudiowanymi uśmieszkami typów w rodzaju Winnickiego i Zawiszy. Potencjał przemocy, którą mam na myśli, nie rodzi się na wiecach prawicy, choć na nich się ujawnia, intensyfikuje i zostaje ukierunkowany.
 
Rafał Bakalarczyk, jeden z najbardziej podziwianych przeze mnie działaczy młodej lewicy, napisał wczoraj na Facebooku: Aż nie chce mi się powtarzać tego, co zwykłem mówić w temacie nacjonalistyczno-kibolskich zrywów, iż jest to barbarzyńska i atawistyczna, często nieuświadomiona reakcja na wszechobecną brutalność rodzimych społecznych realiów, wraz z wykluczeniem, nierównością, dezintegracją. I choć bynajmniej nie do usprawiedliwienia, to do pewnego jednak społecznie wytłumaczalna. Że jest to skutek głębszych mechanizmów przemocy symbolicznej i strukturalnej. Takie refleksje na temat rzeczywistości mogą i powinni snuć ci, którzy chcą i próbują ją zmieniać, ale jakoś czuję nieadekwatność wyrażania akurat w tym dniu owej chłodnej diagnozy w stosunku do tego, co widziałem i czułem na gorąco.
W kilku zdaniach Rafał nazwał moje uczucia związane z wczorajszym dniem. O ile bowiem pozostaję głęboko przekonany o istnieniu strukturalno-społecznych źródeł potopu ulicznej przemocy, stąd zaś również o konieczności ich lokalizowania i osuszania, o tyle uważam, że z całą bezwzględnością należy osądzić pośrednich i bezpośrednich sprawców tego, co się wydarzyło. I odrestaurować tęczę, która – zbudowana rękami okolicznych mieszkańców oraz wolontariuszy (kobiet, mężczyzn i dzieci naznaczonych wykluczeniem, bezrobotnych, biednych, upośledzonych, którzy poświęcili swój czas i energię, by sprawić radość innym) – stała się symbolem społeczeństwa opartego na inkluzywności i współdziałaniu. Jego systematyczna dekonstrukcja jest najważniejszą przyczyną zaistnienia przemocy, w ogniu której tęcza spłonęła.
 
Może więc rekonstrukcja tęczy – pojętej już nie jako kolorowa dekoracja, lecz jako nowy znak przymierza, symbol inkluzywnego społeczeństwa – mogłaby się stać pierwszym krokiem do rekonstrukcji społecznych więzi? Obawiam się, że nie to ma na myśli prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, gdy deklaruje, że miasto będzie odbudowywało tęczę tyle razy, ile razy pojawi się taka potrzeba. Hipsterski landszaft nie jest tym, czego dziś potrzebujemy. W przeciwieństwie do społecznej zmiany.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×