fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Szymon Jadczak: Brzydzę się kłamstwem i hipokryzją

Szczególnie w sferze publicystyki i polityki dziennikarze przeceniają swoją sprawczość i swoje zasługi. Jesteśmy od opisywania historii, czasem staramy się wyjaśniać świat, ale tak naprawdę mamy niewielki wpływ na rzeczywistość.
Szymon Jadczak: Brzydzę się kłamstwem i hipokryzją
ilustr.: Andrzej Dębowski, wykorzystano zdjęcie autorstwa Arilyn87, CC BY-SA 4.0

Z Szymonem Jadczakiem, dziennikarzem Wirtualnej Polski, dwukrotnym laureatem nagrody Grand Press, rozmawia Szymon Rębowski.

Nie lubi pan świętości?

Dlaczego?

Tylko z tego roku: Jadczak atakuje Kościół – to po reportażu o siostrach z Jordanowa. Atak na polską piłkę przed mundialem – po artykułach o selekcjonerze kadry, Czesławie Michniewiczu. Wreszcie targnął się pan na ikonę liberalnej opozycji – Tomasza Lisa – opisując kulisy jego odejścia z Newsweeka.

Dodałbym do tej wyliczanki dwóch wiceministrów, którzy odeszli z rządu po moich artykułach. Ale wracając do pytania o świętości, faktycznie chyba lubię strącać je z cokołów. W obecnych czasach trudno być autorytetem i trudno mieć autorytety. Tym bardziej będąc dziennikarzem, bo dziennikarstwo skraca dystans, jest blisko ludzi – również tych ze szczytów. W efekcie jesteśmy blisko tych, których ceniliśmy i podziwialiśmy, a którzy przy bliższym poznaniu często nie okazują się tak nieskazitelni.

Stracił pan zaufanie do autorytetów?

Poznałem za dużo osób, środowisk i zjawisk, żeby je zachować. Od każdego staram się wyciągać dobre rzeczy, ale nie ma co ludzi stawiać na cokoły czy na siłę robić z nich świętych, bo można się po prostu bardzo mocno zawieść.

Czy coś łączy najważniejsze sprawy, które opisał pan w tym roku?

Wszystkie leżały na wierzchu, były na wyciągnięcie ręki, tylko nikt nie chciał się nimi zająć. Jeśli rozmawiamy o Czesławie Michniewiczu czy Tomaszu Lisie, to wszyscy wiedzieli, że coś jest nie tak.

Innym brakowało pańskiej odwagi?

Głupio mi tak o sobie mówić. Ale jeśli nawet była do odwaga, to dodałbym do niej wrodzoną dociekliwość. Od zawsze staram się wkładać palce między drzwi. Robię to trochę – górnolotnie mówiąc – dla społeczeństwa, ale przede wszystkim dla siebie. Nie lubię być okłamywany, nie lubię żyć w fikcji. Dlatego w dużej mierze napisałem te teksty dla siebie. Bo lubię być w kontrze. Dla jednych problemem jest wychodzenie ze strefy komfortu i obalanie świętości, dla mnie to największą frajda, jaką daje ten zawód. Nie muszę być lubiany przez wszystkich. Hejt już nie jest w stanie mnie zranić. Źle jest, jeśli hejt się nie pojawia, to znaczy, że tekst nikogo nie poruszył.

Czeka pan na hejt?

Hejt świadczy o tym, że moja robota kogoś ruszyła i że ktoś próbuje ze mną walczyć. Jednocześnie, jak już mówiłem, brzydzę się kłamstwem i hipokryzją. To rzeczy, które w życiu publicznym mierżą mnie najbardziej. Dlatego poprzez moją pracę staram się odkrywać zakłamanie świata. Jeśli są postacie, które zachowują się w sposób karygodny, to chciałbym to pokazać, choćby w małym wycinku. W praktyce jestem w stanie dogłębnie prześwietlić i opisać kilka osób rocznie. Dlatego też staram się, jeżeli już się za coś biorę, żeby były to osoby, zjawiska czy historie, które odbiją się echem, będą odpowiednio głośne.

Czy aby zająć się tego typu sprawami, wystarczą osobiste cechy dziennikarza – odwaga i dociekliwość – czy konieczne są również warunki systemowe, stworzone przez redakcję?

Pracowałem w bardzo wielu redakcjach i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nie byłem w lepszej redakcji niż obecnie.

Mówimy o Wirtualnej Polsce.

Moi szefowie, Paweł Kapusta i Piotr Mieśnik, stworzyli miejsce, w którym dziennikarze działają w bardzo komfortowych warunkach. Mamy wsparcie wielkiego koncernu, nie oszukujmy się, to jest ważne. Miałem kiedyś pomysł, żeby iść na swoje, założyć Patronite i robić śledztwa samemu, ale wtedy kompletnie nie miałbym tego komfortu, który mam, pracując w WP. Czasem śmieję się, że mój szef odnalazł święty Graal polskiego dziennikarstwa, który był na wyciągnięcie ręki.

Czyli?

Znalazł dobrych ludzi i daje im cierpliwie pracować, z zaufaniem do ich działań i bez narzucania własnych poglądów. Dodatkowo nie jesteśmy obłożeni korporacyjnymi zasadami, które zabijają kreatywność. I ten model przynosi efekty. Obecnie Wirtualna Polska jest na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o liczbę odsłon czy unikalnych użytkowników. Do tego dochodzą cytowania i nagrody. Okazuje się, że dziennikarstwo to nie jest bardzo skomplikowana materia i kiedy pozwoli się komuś spokojnie i uczciwie pracować, to zawsze przyniesie to efekty.

Czy ten sukces nie ma swojej drugiej strony? Sama Wirtualna Polska, ale też oczywiście inne portale internetowe, jak chociażby Onet, często przyciągają nas klikalnymi nagłówkami typu „Polak mistrzem świata, jak on to zrobił!”, po czym okazuje się, że były to mistrzostwa świata w bierkach, z całym szacunkiem dla tej dyscypliny. Czy ważne – analityczne i śledcze – magazyny nie spoczywają na barkach tych, którzy muszą masowo tworzyć takie treści, chyba niekonieczne zgodne z ideałami dziennikarstwa?

W Wirtualnej Polsce pracuje kilkuset dziennikarzy. Nie każdy z nich będzie tworzył dziennikarstwo śledcze, które jest kosztowne, wymaga czasu i, nie oszukujmy się, wyjątkowych umiejętności. Co więcej, nie każdy chce czytać teksty śledcze, które są często bardzo długie i skomplikowane. Będę się upierał, że większość odbiorców chce dowiedzieć się o tym, że Polak został mistrzem świata w bierkach. To jedna z wielu informacji, które docierają do nas, kiedy jedziemy tramwajem czy autobusem. Takie informacje też są potrzebne.

Natomiast mówiąc o samej Wirtualnej Polsce, to przeszła ona długą drogę, w efekcie której bardzo się rozwinęła.

Coś jeszcze odróżnia WP od pana wcześniejszych miejsc pracy?

Wcześniej pracowałem w mediach, które są uznawane za tożsamościowe. Z jednej strony, ta tożsamość łączy się z etosem czy, przynajmniej deklaratywnym, przywiązanie do określonych grup i wartości. Z drugiej strony, jest też olbrzymim obciążeniem. Dla mnie „nietożsamościowy” status Wirtualnej Polski jest ogromnym plusem. Trudno nas zaklasyfikować, zarzucić stronniczość. Kiedy wychodzą nasze teksty, to odbiorcy wiedzą, że nie były pisane na zamówienie, nie wynikały z emocji zgodnych z określoną linią światopoglądową portalu. Nikt nie wie, jaką linię polityczną ma Wirtualna Polska. To zwiększa zaufanie obiorców, ale też daje oddech samym dziennikarzom – nie wiem i nie potrzebuje wiedzieć tego, jakie poglądy polityczne mają moi szefowie.

Rozumiem, że duże portale internetowe stwierdziły, że oprócz krótkich informacji i chwytliwych nagłówków potrzebne są również przestrzenie, w których jest czas i spokój na pracę nad materiałem – czy to śledczym, czy analitycznym?

Koncerny internetowe bardzo się rozrosły. To one są dzisiaj najpotężniejsze na rynku, więc po prostu generują przychody, które pozwalają im na tworzenie różnego rodzaju treści. Oczywiście te pieniądze można spożytkować na różne sposoby, ale chwała ludziom, którzy tym zarządzają, że zdecydowali się przeznaczyć je na jakościowe dziennikarstwo. Myślę, że zadziałał tu również mechanizm odpowiedzialności za państwo i społeczeństwo. Biznes działa przecież w konkretnym otoczeniu, a dziennikarstwo może to otoczenie poprawiać. Bez dziennikarstwa i patrzenia władzy na ręce już dziś mielibyśmy w Polsce Węgry, gdzie nie ma już wolnych mediów.

A żeby być tam biznesmenem inwestującym w media, trzeba dobrze żyć z władzą.

Dokładnie. Na szczęście w Polsce odpowiedzialni za media ludzie rozumieją, że inwestycja w dziennikarstwo to też zabezpieczenie własnego interesu.

Wspomniał pan o założeniu własnej działalności. Jak patrzy pan na rozrost oddolnych inicjatyw dziennikarskich? Z jednej strony, mamy chociażby przykład Dariusza Rosiaka, z drugiej, w ostatnich latach powstały dwie internetowe telewizje sportowe, Kanał Sportowy i Meczyki, które mają olbrzymią widownię i zabierają głos w bardzo różnych tematach…

To „bycie na swoim” – bez koncernu, funduszy, stałych przychodów i otoczenia innych dziennikarzy – nie jest takie proste. Ostatnio Wirtualne Media opisywały perypetie z filmem braci Sekielskich o Skokach, który miał powstać ze składek widzów, filmu wciąż nie ma, a zdenerwowani patroni odchodzą i zmniejszają finansowanie, co tym bardziej utrudni jego dokończenie.

Klasyczne redakcje są więc wciąż potrzebne?

Tak, choć boję się, że czeka nas narastające rozdrobnienie dziennikarstwa. Jestem pesymistą co do przyszłości tego zawodu. Mam poczucie, że obserwujemy schyłek tej branży, że uczestniczymy w rozciągniętym w czasie pogrzebie.

Pogrzebie?

A jak inaczej nazwać „czarny piątek”, który miał miejsce kilka tygodni temu? Jednego dnia z trzech dużych polskich koncernów medialnych zwolniono 250 osób. Przeraziłem się! 250 osób nagle wypada z branży, to przecież mnóstwo ludzi! Nie będzie już tekstów, które pisali czy redagowali, treści, które tworzyli. Część tytułów znika, część będzie ograniczona. Podejrzewam, że wobec nadchodzącego kryzysu to dopiero początek tego, co nas czeka. Chciałbym się mylić, ale mam poczucie, że dziennikarstwo staje się coraz bardziej niszowym zawodem, a jednocześnie jestem przekonany, że nie uratują go YouTuberzy.

Dlaczego redakcja, jako instytucja, jest potrzebna?

Mało osób uświadamia sobie to, że dziennikarstwo to praca zbiorowa i zespołowa. Nawet jeśli pod tekstem podpisany jestem tylko ja, to pracował nad nim również redaktor, pieczę trzymał mój szef, a ja cały czas byłem w konsultacjach z kolegami. Mnóstwo osób dbało o to, żebym mógł spokojnie pracować. Dodatkowo przy każdym materiale korzystam z narzędzi, które zapewnia mi redakcja.

A jak przyjdzie pozew, to…

To mam opiekę prawników. Ludziom może się wydawać, że łatwo jest pójść na YouTube i Patronite i coś robić samemu. To największy mit, w który uwierzyły gwiazdy dziennikarstwa. Zobaczmy, w jakim miejscu są one teraz, po odejściu z dużych redakcji. Zazwyczaj znikają albo tworzą mniej wartościowe treści. Na YouTube nie ma też dziennikarstwa śledczego.

Dlaczego?

Każda firma i każdy polityk jest w stanie zatrzymać publikację takiego materiału dwoma mailami. Zgłosić naruszenie praw, regulaminów, wykorzystać zależności biznesowe. Pojedyncze przypadki tego nie zmienią, żeby robić dziennikarstwo śledcze trzeba po prostu mieć bezpieczne miejsce, które opublikuje tworzone treści.

Chciałbym wrócić do spraw, od których zaczęliśmy – korupcja w polskiej piłce, mobbing w pracy, nadzór polskiego państwa nad ośrodkami pomocy społecznej. Każda z nich to tak naprawdę problem systemowy. Jednocześnie w tych historiach główne role grają konkretne osoby i to często ze świecznika, jak choćby Michniewicz czy Lis. Czy nadanie konkretnych twarzy tym sprawom nie sprawia, że dyskusja zamienia się w konflikt personalny, który może przyćmić, szerszy przecież, problem?

Działam zgodnie z zasadą „od szczegółu do ogółu”. Powstało mnóstwo tekstów o mobbingu czy o korupcji w piłce, nawet o przemocy w domach opieki społecznej, ale żaden z nich nie odbił się takim echem jak nasz. To akurat chyba najdobitniej pokazał tekst o Tomaszu Lisie – podłożyliśmy nim, nawet nieświadomie, bombę pod całe środowisko. Przyznam szczerze, że w ogóle nie spodziewałem się, że ten tekst będzie tak rezonował. Po jego publikacji dostałem maile o mobberach z wielu polskich redakcji. Dzięki tym informacjom można by stworzyć atlas mobbingu w polskich mediach. Co więcej, okazało się, że ten temat nie dotyczy tylko mediów, ale całej Polski, cała nasza

Kultura pracy…

…jest niestety oparta na narcyzach, których w ogóle się nie kontroluje i którzy bezkarnie krzywdzą ludzi. Po takim tekście pojawia się z jednej strony poczucie satysfakcji, ale z drugiej także bezradność, bo nie mogę pomóc tym wszystkim ludziom. Chociaż bym chciał, to nie jestem w stanie pisać o kolejnych osobach, bo każdy taki tekst wymaga mnóstwa pracy i czasu. Musiałoby być sześćdziesięciu Szymonów Jadczaków, żeby przebrnąć przez to, co dostaję na skrzynkę mailową. Ale też ten tekst, jestem co do tego przekonany, zmienił wiele rzeczy.

Jakich?

Parę osób na pewno przemyślało i zmieniło swoje zachowanie, a inna grupa odważyła się mówić o mobbingu. Podobnie jest z Michniewiczem. Pisząc ten tekst, uświadomiłem sobie, że jest całe pokolenie kibiców, którzy są na tyle młodzi, że nie pamiętają tamtej rzeczywistości. Dzięki mojemu tekstowi może zrozumieją, co się działo przed laty w polskiej piłce. Oczywiście, że chciałbym, żeby po moich tekstach zachodziły zmiany systemowe, ale pamiętajmy, że żyjemy w kraju, w którym żadne problemy nie są rozwiązywane systemowo. Nie oszukujmy się, że zmieni to jeden dziennikarz.

Rozumiem, że jeśli lokalizuje pan problem, to nadanie mu twarzy osoby ze szczytów sprawia, że tekst może uruchomić lawinę. Skoro da się nagłośnić kwestię mobbingu na przykładzie jednego z najważniejszych polskich dziennikarzy, to także innym osobom będzie może łatwiej zgłaszać podobne problemy, bo okazuje się, że nikt nie jest tym świętym, nikt nie jest nie do ruszenia?

Nie chciałbym tworzyć takiej teorii. Nie mam takich przemyśleń, kiedy wybieram temat. Zastanawiam się po prostu, czy jest to interesująca historia i czy da się ją dobrze opowiedzieć. Nie przeceniajmy dziennikarzy, mam poczucie, że szczególnie w sferze publicystyki i polityki dziennikarze przeceniają swoją sprawczość i swoje zasługi. Jesteśmy od opisywania historii, czasem staramy się wyjaśniać świat, ale tak naprawdę mamy niewielki wpływ na rzeczywistość. Nigdy bym nie powiedział, że biorąc się za jakiś temat, liczyłem na epokowe zmiany, pokazanie jakiegoś zjawiska czy wywołanie dyskusji. Po prostu chcę pokazywać ciekawe historie i robić to w taki sposób, żeby ludzie o nich przeczytali.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×