Kościół katolicki funkcjonujący w Polsce może pełnić ważną rolę w integracji przybyszów z Ukrainy i Białorusi – powszechność Kościoła niektórym z nich ułatwia „odnalezienie się” w obcym kraju. Jednocześnie spostrzeżenia ukraińskich katolików i katoliczek na temat polskiego Kościoła mogą nas zainspirować do refleksji na temat kondycji naszej wspólnoty. Irena – katoliczka z Ukrainy oraz Alina – katoliczka z Białorusi opowiedziały mi o tym, jak układają się ich relacje z polskim Kościołem.
Yaryna Posuniak. W Ukrainie Kościół nie skupia się na prokreacji
Nie przyjechałam do Polski, gdy zaczęła się wojna, a na studia – jestem tu już osiem lat, skończyłam architekturę i historię sztuki. Całe moje życie jest związane z Kościołem. W wieku 12 lat zaczęłam chodzić do kościoła katolickiego – większość mojej rodziny jest wyznania greckokatolickiego, więc chodzili do cerkwi. W pewnym momencie w moim mieście pod Lwowem (która obecnie jest częścią Lwowa) świątynia katolicka z XVI wieku „dostała” proboszcza. Pojawił się tam ksiądz, który zaczął „wciągać” do tego kościoła młodzież. A ponieważ byłam zawsze zafascynowana zabytkami i starymi kościołami, poszłam tam, żeby… po prostu ten wiekowy kościół zobaczyć. Nie chodziło tutaj o żadna głęboka duchowość, kierowała mną zwykła ciekawość – tym bardziej, że moja rodzina nie była gorliwie praktykująca. Z czasem zaczęła mnie interesować katolicka liturgia, która wydawała mi się zrozumiała i poukładana.
Doświadczeniem formacyjnym było dla mnie zaangażowanie się we wspólnotę młodzieżową – proboszcz był bliski ludziom, otwarty na spotkania i pełen inicjatywy. Przy parafii zaczął się także – za jego sprawą – rozwijać ruch harcerski. Służyłam w kościele jako lektorka, co również pomogło mi pogłębiać moją wiarę i otworzyć się na ludzi, co dla mnie jako introwertyczki było bardzo cenne. Nie wszyscy w moim otoczeniu byli przychylnie nastawieni do mojego katolicyzmu, bo w Ukrainie Kościół katolicki bardzo mocno kojarzony jest z Polską. Po pewnym czasie zaczęłam jeździć do kościoła do Lwowa. Chciałam zrozumieć z wiary więcej, nie wystarczało mi powiedzenie, że czegoś robić nie wolno – sięgałam po różne książki i ikony, szukając odpowiedzi. Wierzę zresztą, że jest to przygoda na całe życie.
Przyjazd do Polski był dla mnie szansą na rozwój– akademicki oraz harcerski. Tym, co zrobiłam zaraz po przyjeździe do Polski (zamieszkałam w Lublinie), było znalezienie dla siebie kościoła. Wybrałam kościół akademicki, do którego zresztą z uwagi na sentyment chodzę do dzisiaj. Zaangażowałam się też w działalność harcerską, którą zaczęłam już w Ukrainie. Jednak wśród harcerzy czasami czułam się nieswojo. Harcerze-Polacy pytali mnie, czemu na mundurze mam ukraińska flagę, czemu nie chce przyjąć tej polskiej. Bez wątpienia to Kościół pomógł mi odnaleźć się w nowym miejscu i przetrwać naprawdę trudne chwile, których doświadczyłam w życiu. Księża w mojej parafii byli życzliwi i nie mieli „problemu” z moim pochodzeniem – proboszcz nazywał mnie nawet „wschodnią perełką”. Natomiast po pewnym czasie, gdy zaczęłam się coraz lepiej asymilować i komunikować w języku polskim, na wieść, że jestem z Lwowa, usłyszałam od jednego księdza, że „Lwów jest polski!”. W obliczu wojny tego rodzaju słowa są bardzo bolesne, tym bardziej, że padły… podczas pielgrzymki akademickiej, na którą poszłam w intencji pokoju w Ukrainie. Nie miałam wtedy podjęcia, jak można w ogóle w tej sytuacji coś takiego powiedzieć. Zwróciłam temu księdzu uwagę, a on odpowiedział mi, że… skoro tak dobrze mówię po polsku, to znaczy, że właściwie jestem już Polką. Ale ja nią nie jestem – prywatnie dalej modlę się po ukraińsku. Kościół katolicki w Polsce bardzo mocno akcentuje związek z narodem: ludzie modlą się za polską młodzież do Maryi Królowej Polski. W Ukrainie tego nie ma – nie modlimy się za młodzież ani ukraińską, ani polską, tylko po prostu za młodzież.
Myślę, że głównym problemem kościoła w Polsce jest zamknięcie się na mniejszości: seksualne, etniczne, narodowe. Są jednak od tej reguły chlubne wyjątki: w mojej parafii księża odstąpili pokój na plebanii ukraińskiej rodzinie, natomiast ja, gdy śpiewałam w scholi, zaproponowałam, że jedna pieśń będę śpiewać po ukraińsku – i zostało to bardzo dobrze przyjęte. Wyzwaniem jest także dostęp do sakramentów dla osób niemówiących po polsku. Ja spowiadam się po polsku, ale wiele osób potrzebuje spowiednika posługującego się językiem ukraińskim czy rosyjskim – a takich jest bardzo niewielu. W Lublinie jest ich zaledwie czterech. Spotkałam kiedyś dziewczynę, która przyjechała do Polski z Białorusi – od słowa do słowa wyszło, że te jest wierząca. Z radości padłyśmy sobie w ramiona: ja z kraju ogarniętego wojną, obie z kraju, który jest zniszczony spotykamy się w Polsce, a łączy nas wspólna wiara. Moja nowa znajoma chciała znaleźć spowiednika mówiącego po rosyjsku, w czym jej pomogłam – to było dla mniej bardzo ważne. Dla wielu osób istotne jest także to, by w Polsce mogły uczestniczyć w mszy sprawowanej w ich języku – oczywiście msza jest wszędzie tym samym, ale to zrozumiałe, że ma się potrzebę usłyszenia liturgii we własnym ojczystym języku. Chciałabym, żeby mszy po ukraińsku było więcej, mimo że ja sama już płynnie mówię po polsku.
To, co również jest dla mnie widoczne i zaskakujące, to skupienie polskiego Kościoła na temacie prokreacji i seksualności. W Ukrainie chyba nigdy nie słyszałam kazania, które byłoby skupione na zachęcaniu ludzi do płodzenia dzieci. Nie rozumiem tez zupełnie przeciwstawiania katolicyzmu byciu osobą LGBT – w Ukrainie księża nie straszą nikogo osobami homoseksualnymi. Myślę, że Kościół katolicki w Polsce jest bardzo jest zróżnicowany i podzielony z uwagi na swoją duża liczebność – ludzie potrzebują mieć „swój” kawałek Kościoła, w którym inni myślą podobnie. Ogromna liczebność parafii sprawia też, że spada jakość kazań – trudno jest stworzyć kazanie dla ludzi, których się nie zna i nie rozumie ich potrzeb. Zadziwiające było dla mnie również to, jak jeszcze w czasach studenckich w akademiku spotykałam Polaków, którzy uważali, że są lepszymi katolikami niż ja tylko dlatego, ze sa z Polski. Kiedy natomiast w rozmowie okazywało się, że więcej od nich wiem o liturgii i historii Kościoła, to się wściekali – przecież to oni powinni móc mnie pouczać. Dotyczyło to zwłaszcza mężczyzn. Wielu z nich uważa, że każdy Ukrainiec powinien byc prawosławny. A ja chciałabym być w Ukrainie przyjmowana z moim katolicyzmem, a w Polsce – z moją ukraińskością.
Alina Skapets. Pożegnałam zakon, ale nie wiarę
Mieszkam w Polsce już 10 lat. Z Białorusi wyjechałam, gdy miałam lat 18 – nie był to, jak pewnie spodziewałoby się wiele osób, wyjazd na studia lub do pracy, lecz dlatego, ze wówczas… byłam w zgromadzeniu zakonnym. Należałam do zgromadzenia sióstr kapucynek. Pobyt w zgromadzeniu trwał siedem lat – i był to dobry czas w moim życiu, mimo że finalnie rozstałam się z zakonem.
Powołanie odkrywałam powoli. Kiedy kończyłam szkołę (jeszcze na Białorusi), zadawałam sobie pytania, które chyba zadaje sobie każda młoda osoba: co mam robić w życiu? Co dalej, którędy mam iść? Pomocą było dla mnie to, że odkąd pamiętam, byłam związana z Kościołem – wiara była obecna i naprawdę ważna w moim życiu. Krok po kroku odkrywałam, że moją drogą może być związanie się z Kościołem na zawsze i służenie Bogu właśnie w zakonie.
W Białorusi nie jest wcale oczywiste, że każdy musi być ochrzczony. Ja byłam, gdyż zarówno moi dziadkowie, jak i rodzice byli osobami wierzącymi i praktykującymi. Mama zawsze troszczyła się o to, bym chodziła na katechezę. Przez pewien czas moja wiara była „tradycyjna”, natomiast świadomie zaczęłam angażować się w zycie Kościoła mając 14-15 lat. Jeździłam wtedy na rekolekcje młodzieżowe. Podczas jednego z tych wyjazdów zadałam sobie pytanie, jaki jest właściwie sens mojej pobożności – wtedy, mówiąc językiem kościelnym, Bóg dał mi łaskę zrozumienia, że wszystko w moim życiu dzieje się z Jego przyczyny, że jest w tym wszystkim głębia i większy cel. Od tej pory zaczęłam uczęszczać do kościoła codziennie i świadomie czytać Pismo Święte.
Ponieważ w mojej parafii działali bracia kapucyni, zaczęłam myśleć, że życie zakonne może być właśnie tą drogą, którą powinnam pójść. W Białorusi nie ma wielu zgromadzeń zakonnych, jest więc mniejszy „wybór”. Ja byłam zachwycona świętym Franciszkiem i właśnie kapucynami, którzy również ten święty jest bardzo bliski – nie wyobrażałam sobie wstąpić do innego zgromadzenia, niż do sióstr kapucynek, których w Białorusi nie było – dlatego zdecydowałam się na wyjazd do Polski. Poza mną w zgromadzeniu nie było żadnej Białorusinki – dopiero razem ze mną do nowicjatu zgłosiła się jedna moja rodaczka. Początki nie były łatwe. Wiek dojrzewania również dla mnie był czasem, kiedy odkrywałam swoją osobowość. Mogę tez powiedzieć, że to właśnie w Polsce odkrywałam swoją tożsamość jako Białorusinki – obserwując Wasze zwyczaje i patriotyzm zauważałam, że mam braki we własnej tożsamości narodowej. W zgromadzeniu ani w ogóle w Polsce nikt nie dawał mi odczuć, że jestem kimś obcym – wręcz przeciwnie, kiedy mówiłam, że moja babcia jest z Grodzieńszczyzny, w odpowiedzi słyszałam, że w takim razie ja to w sumie jestem Polką. Bardzo mi się to jednak nie podobało. Miałam ochotę krzyczeć „Dajcie mi być Białorusinką!”. Myślę, że taka postawa moich rozmówców wynika z tęsknoty za Kresami Wschodnimi.
W pewnym momencie w zakonie rozeznałam, że jednak dalej w życiu chcę kroczyć inną drogą – choć byłam już po pierwszych ślubach i miałam już pracę w zgromadzeniu. Była to trudna decyzja, bo spędziłam tam sześć lat, przywiązałam się do sióstr, które były dla mnie jak rodzina – to przecież u nich przechodziłam swoją formację. Podejmując decyzje o odejściu miałam poczucie, jakbym spadała ze skały w nicość. Dotarło jednak do mnie, że to być może przez moje doświadczenia rodzinne byłam zamknięta na inną drogę życiową niż zakon. Postanowiłam zostawić wszystko, co miałam i pójść w inną stronę. Bałam się stereotypowego oceniania, że jeśli odeszłam, to jestem za mało wartościowa, za słaba, albo że zrobiłam coś złego. Co ważne, siostry zrozumiały mój wybór i do tej pory się z nimi przyjaźnię.
Będąc w zakonie myślałam o powrocie do Białorusi. Chciałam wrócić jako siostra. Po odejściu tez o tym myślałam, ale zderzyłam sie z faktem, że… tam wszystko się zmieniło. Oczywiście rodzina na mnie czekała, ale niektóre znajomości się zakończyły, a sytuacja polityczna jest inna niż wtedy, gdy wyjeżdżałam. Odejście ze wspólnoty nie zmieniło jednak tego, że nadal angażowałam się w życie Kościoła. Mimo że akurat wtedy zaczęła się pandemia, to znalazłam sobie wspólnotę – wybrałam neokatechumenat. Po doświadczeniu zakonnym wiedziałam, że trudno jest być w Kościele, nie mając swojej małej grupy. Zostałam ciepło przyjęta i jestem we wspólnocie już od ponad trzech lat.
Po przyjedzie do Polski uczęszczałam na msze święte po białorusku. Obecnie próbuję angażować młodych Białorusinów do udziału w mszach po białorusku chociaż raz w miesiącu – po mszach spotykamy się na kawę. Wiem, że ludzie potrzebują poczucia przynależności, spotkania się i porozmawiania w swoim ojczystym języku. Ja miałam to szczęście, że nigdy nie miałam bariery językowej i nawet tuż po przyjeździe do Polski spowiadałam się u polskiego kapłana. Wiem jednak, ze strony innych Białorusinów (których zresztą przybywa), że wielu z nich ma jednak trudności ze spowiedzią u polskiego księdza – mamy jednak dostęp do spowiednika, który mówi po białorusku.
Moim zdaniem polski Kościół ma swoje cechy szczególne. Katolicyzm jest mocno spleciony z historią i życiem publicznym, jest obecny także w polityce. Jednocześnie tysiącletnia historia chrześcijaństwa w Polsce zachwyca mnie, jest to w moich oczach coś niezwykłego. Ciekawe z mojego punktu widzenia jest to, że Kościół w Polsce jest tak „rozwinięty”. Na samym początku byłam w szoku, że macie tyle biskupów – w całej Białorusi jest ich około pięciu lub sześciu. W Białorusi nie można zorganizować procesji na Boże Ciało bez zgody władz – państwo utrudnia Kościołowi wychodzenie na ulice. W Polsce nie ma z tym problemu.
Kościół jest dla mnie również poczuciem, że niezależnie od miejsca, w którym jestem na świecie, łączy nas jeden Bóg i jedna wiara. Przynależność do niego ułatwiła mi odnalezienie się w Polsce. Gdy spotykam Białorusinów, którzy musieli wyjechać z kraju np. z powodów politycznych, to widzę, że próbują oni stworzyć tutaj „kawałek” białoruskiego Kościoła. Ja jednak tego nie potrzebuję. Czuję się połączona z Kościołem polskim, bo przecież stanowimy jedność. Kiedy się modlę, to mieszam języki: polski, rosyjski i białoruski. Przez pewien czas myślałam, że żeby być prawdziwą Białorusinką, powinnam wrócić do Białorusi – ale teraz już wiem, że tutaj, w Polsce, też mogę być sobą.
***
Wraz z moimi rozmówczyniami pozwalam sobie mieć nadzieję, że polski Kościół zawsze będzie dla nich przyjaznym i bezpiecznym domem – i pozwoli zachować wszystkim przybyszom ich własną tożsamość.