Świat pracy po pandemii – krajobraz po bitwie
Dwa lata temu ilość towarów konsumpcyjnych przewożonych przez globalną flotę handlową spadła o połowę, a luksusowe statki pasażerskie stały się pływającymi wylęgarniami wirusa Covid-19. Przepowiadano koniec konsumpcyjnego kapitalizmu jako stylu życia i sposobu produkcji. Z perspektywy czasu wygląda jednak na to, że po początkowym kryzysie maszynę globalnej gospodarki przeprogramowano. Napędem, wprawiającym w ruch jej coraz szybciej kręcące się trybiki, jest przenoszenie kolejnych branż i sektorów gospodarki do pozbawionej prawnych regulacji strefy home office oraz intensyfikacja wypracowanych już w XIX wieku metod kontroli i wyzysku pracowników.
Nie żyjemy w XIX wieku. Doba spędzana w pracy to nie ekonomiczna konieczność, tylko świadoma decyzja przełożonych, rekompensujących koszty covidowego kryzysu coraz sprawniejszym zagarnianiem wolnego czasu, zdrowia, wolności osobistej, przestrzeni i innych zasobów, należących do pracowników. Wzajemnej rywalizacji między pracownikami jak cień towarzyszy paranoja podkręcana przez udoskonalanie narzędzi kontroli, które monitorują wydajność i zachowanie pracowników już nie tylko w biurze czy fabryce. Dom przestał być przestrzenią prywatną, stając się miejscem pracy. Rzecznicy work and balance zapominają, że ich postawa wobec wymagań rynku pracy często ma niewiele wspólnego z osobistym wyborem. Większość mężczyzn może w pełni poświęcić się karierze albo ograniczyć pracę zawodową do 8 godzin dziennie dzięki niewidzialnej pracy kobiet, przeznaczających średnio ¾ dodatkowego, bezpłatnego etatu na opiekę nad dziećmi i osobami zależnymi. W tym samym czasie media głównego nurtu jako lekarstwo na kondycję pracownika przyrządzają nam fast food w postaci kazań kapłana Kościoła Pod Wezwaniem Św. Zap…, zachwycającego się swoimi wyjątkowymi genami, „które współcześni bolszewicy chcą opodatkować”. Profesor Maciej Matczak coachingowe porady wypowiada tonem trenera „sztuki podrywu” z kanału na youtube.
Czy jesteśmy pracownikami, czy „zasobami ludzkimi” i wreszcie, czy alternatywą dla wolności, godności i bezpieczeństwa pracy ma być przepojona bezgraniczną chciwością dusza XIX-wiecznego kapitalizmu w nowym, cybernetycznym ciele?
Świat jako filia Amazona
Wpisana dziś na Listę światowego dziedzictwa UNESCO przędzalnia New Lanark była atrakcją turystyczną już u progu rewolucji przemysłowej. Zwiedzający mogli w niej podziwiać niezwykły zegar, zsynchronizowany z maszynami i umożliwiający pomiar wydajności produkcji. Właściciel przędzalni, Robert Owen, wprowadził do użytku silent monitor – niemego nadzorcę oceniającego wydajność pracy robotników. Celem nowego wynalazku było wprowadzenie elementu współzawodnictwa między zatrudnionymi. Poprzez kontrolę każdego ruchu i gestu, przemysłowiec dążył do udoskonalenia człowieka. Wizja świata jako sceny z perfekcyjnie rozpisanymi rolami już wówczas budziła niesmak i powodowała oskarżenia o dehumanizację i przemianę zatrudnionych w marionetki, których sznurkami porusza wielka machina fabryki.
Sukces Amazona to efekt realizacji sprzecznej z biologią utopii o człowieku przez wiele godzin pracującym równie wydajnie, co obsługiwana przez niego maszyna. Pracownicy są tu de facto surowcem idealnym. Można ich kontrolować równie łatwo, jak obsługiwane przez nich czytniki do skanowania pakowanych towarów. Przy okazji są oni także najtańszym i najszybciej zużywającym się elementem ekonomicznej kalkulacji. Dowolną sortownię Amazona łatwo jest pomylić z przędzalnią New Lanark, różnica jest tylko taka, że liczące ponad sto lat muzealne eksponaty zastąpiono nowoczesną technologią. W dobie pandemii gigant z Seattle wielokrotnie zwiększył obroty i zatrudnienie. Obok nawyków konsumenckich milionów odbiorców, największym atutem firmy byli ludzie, którzy mimo lockdownu i ryzyka zakażenia wypełniali wyśrubowane normy produkcyjne.
– Na początku pandemii Amazon zabronił pracownikom stłoczonym w halach produkcyjnych zakładania maseczek, jednak dość szybko wycofał się z tego pomysłu – mówi Blanka Hasterok, pracownica Amazona i działaczka związkowa zrzeszona w Inicjatywie Pracowniczej.
Nie zmieniła się istota pracy w firmie polegająca na skanowaniu produktów pod presją czasu (w niektórych działach Amazona dzienny wydatek energetyczny pracownika dwukrotnie przekracza normy rekomendowane przez polskich lekarzy i specjalistów od BHP). Pracownicy dalej są rozliczani z norm. Zrezygnowano jedynie z cotygodniowych wizyt brygadzisty, który przynosił pracownikowi do podpisu zaświadczenie o niewyrobieniu normy.
Warunki pracy sprowadzają niektóre z wymaganych ustawowo zabezpieczeń do luźnego zbioru życzeń. Wprawdzie przepisy wymuszają zachowanie dwumetrowego dystansu między pracującymi, ale w praktyce może być on zachowany tylko przy zejściu do hali produkcyjnej i to wyłącznie tam, gdzie pilnuje tego ochrona obiektu. Przed kołowrotkami uruchamianymi przy pomocy karty magnetycznej postawiono tak zwanych ambasadorów zdrowia. Ich rola polega na sprawdzaniu odstępów między wchodzącymi i mierzeniu temperatury przy pomocy elektrycznych termometrów.
– W trakcie pracy stale towarzyszyły nam komunikaty. Obok informacji o charakterze motywującym, radiowęzeł transmitował również informacje o zagrożeniach. W kwestii zakazu noszenia maseczek powoływano się na opinię Światowej Organizacji Zdrowia, która nie zaleca stosowania masek w przypadku osób zdrowych – informuje Blanka Hasterok.
Na samym początku epidemii dyrekcja polskiej filii Amazona miała obiekcje odnośnie tego podstawowego środka ochrony. Z zakazu zrezygnowano w marcu 2020 roku. Maski zaczęli nosić nieliczni pracownicy, którzy zaopatrzyli się w nie na własny użytek. Nakaz noszenia maseczek pojawił się za sprawą presji związkowców dopiero wówczas, gdy maseczki stały się obowiązkowe w całym kraju.
Amazon testował też swoich pracowników na obecność Covid-19. Firma wprowadziła także możliwość szczepień na terenie zakładu. Pracownicy nie korzystają jednak z tej opcji. Musieliby wrócić do pracy bez taryfy ulgowej już 15 minut po zabiegu.
Możliwość przejścia na pełne L4 w razie zachorowania na Covid-19 to z kolei efekt objęcia pracowników odgórnymi i ogólnokrajowymi normami, dotyczącymi ochrony zdrowia w czasie pandemii. Stoliki w kantynie zostały przedzielone szybką z plexi.
Co z tego, skoro górę nad przepisami sanitarnymi wzięła kultura organizacyjna firmy, stawiająca na indywidualną rywalizację. W obawie przed wystawieniem złej oceny oraz mając na uwadze fakt, że wcześniej kierownictwo Amazona szybko pozbywało się chorujących pracowników, wielu zatrudnionych szło do pracy z pełnoobjawowym Covid-19. Amazon świadomie angażuje głównie osoby na umowach tymczasowych. Jak dotychczas korzystanie z L4 w trakcie miesięcznej umowy automatycznie wiązało się z nieprzedłużeniem umowy na kolejny miesiąc.
Podczas epidemii wiele korporacji takich jak Amazon czy LPP wysyłało w przestrzeń medialną solidarystyczne komunikaty. Wobec powszechnego braku zaufania do państwa, to właśnie globalne korporacje wchodziły w rolę filantropijnych organizacji zastępujących rząd w dziedzinie walki ze społecznymi skutkami pandemii. Związki zawodowe nie mogły wchodzić w szranki z organizacjami dysponującymi funduszami i zapleczem medialnym porównywalnym z możliwościami małych, autonomicznych państw. Niezależnie od swoich intencji szef Amazona Jeff Bezos, wzywając użytkowników mediów społecznościowych do zbiórki pieniędzy na wypłaty dla swoich pracowników, wyglądał bardziej jak kierownik małej, rodzinnej piekarni niż multimiliarder podwajający swoje zyski w samym środku pandemii.
– Przez cały okres pandemii w naszych pracowniczych toaletach wisiały plakaty, na których kobieta z USA dziękuje nam za możliwość wykonywania zdalnie swojej pracy. Przesłanie było jasne: możemy być dumni z przynależności do zespołu. Pakując paczki dla klientów na całym świecie ratujemy ludzkie życie. Oczywiście nietrudno się domyśleć, że w paczkach rozsyłanych przez Amazon były nie tylko przybory biurowe i artykuły pierwszej potrzeby. Amazon zwielokrotnił swoje zyski, a pracownicy nie pracowali mniej – relacjonuje działaczka związkowa.
Zarówno w tradycyjnych mediach, jak i na facebookowych grupach dominowało przesłanie, że związki przeszkadzają w codziennej pracy korporacji, desperacko usiłującej utrzymać zyski i zachować miejsca pracy. Zdaniem związkowców Amazon ma nawet własne fermy trolli internetowych.
– Obecnie w Austrii do związków należy 98% zatrudnionych, podczas gdy w kolebce dziesięciomilionowego ruchu społecznego „Solidarność” uzwiązkowienie wynosi niespełna 28%. Formalnie w Amazonie jest nas dużo. Jednak w praktyce rozpływamy się w armii dziesiątek tysięcy niezrzeszonych pracowników, zatrudnionych w całym kraju – ocenia pracownica Amazona.
Ludzie boją się zapisywać do związku, bo spodziewają się zwolnień i szykan ze strony przełożonych. Jednocześnie ci sami ludzie zwracają się do związku, jeśli poczują się niesłusznie ukarani przez szefów.
– W głębi duszy wielu pracowników wciąż uważa, że związkowiec to niezbyt przepracowany starszy pan z charakterystycznym wąsem, lubiący wraz z kolegami palić opony na górniczej demonstracji w Katowicach. Młode osoby pracujące w Amazonie nie mają w ogóle świadomości, czym są związki i w czym miałyby im one pomóc – analizuje Blanka Hasterok.
Zdaniem członkini związku zawodowego pandemia okazała się swego rodzaju poligonem doświadczalnym dla korporacji. Wypracowane dziś rozwiązania staną się oczywistością, kiedy pandemia przestanie już być masowym zagrożeniem dla zdrowia publicznego.
– Nasza praca stała się jeszcze cięższa. Pakowanie paczek przez 10,5 godziny w masce na twarzy nie jest łatwym zadaniem. Angażowanym przez firmy podwykonawcze kierowcom rozwożącym paczki poza granicę kraju jest jeszcze ciężej, bo w magazynach po niemieckiej stronie granicy nie mogą już liczyć na prysznic. Za całą przestrzeń socjalną muszą im wystarczyć blaszane boksy, w których, mimo sanitarnych obostrzeń, pracownicy tłoczą się na tak niewielkiej przestrzeni, że wielu z nich nie może nawet usiąść – mówi działaczka związku.
Podczas pandemii badania wstępne do pracy zostały ograniczone do rozmów telefonicznych z lekarzem medycyny pracy. Jednocześnie na czas pandemii zawieszono wszelkie kontrole PiP. We Francji w szczytowym okresie pandemii na miesiąc zamknięto magazyny Amazona. Firma odbiła to sobie w Polsce, nie przerywając produkcji, zwiększając zatrudnienie i jednocześnie pogarszając warunki pracy. Dodatek pandemiczny w wysokości 4 zł na godzinę dla pracujących pod presją zarażenia został bardzo szybko zlikwidowany.
Normy w Amazonie działają jak idealna wyciskarka wydajności – przez krótki czas. Jak głosi Prawo Murphy’ego, jeśli zrobisz coś dobrze raz, to od tej chwili stanie się to twoim obowiązkiem. W Amazonie ta ironia szczególnie rzuca się w oczy. Mechanizm jest prosty – niewykonanie norm skutkuje zwolnieniem, jednakże im pracownicy szybciej i sprawniej wykonują swoje obowiązki, tym szybciej norma zaczyna przekraczać fizyczne możliwości każdego człowieka. Podczas pandemii miejsce psychicznie wypalonych i fizycznie wyczerpanych szybko zajmują potrzebujący pracy zwolnieni pracownicy gastronomii oraz pozbawieni źródeł utrzymania byli właściciele małych firm.
W XIX-wiecznych fabrykach zegary mierzyły czas i wydajność wykonywanej pracy. Pracownikom surowo zakazywano posiadania własnych zegarków. Fabryczne zegary stawiano w centralnym miejscu hal produkcyjnych niczym ołtarze w kościołach. Zakaz posiadania własnych zegarków miał zapobiec wykryciu oszustwa, którego prostacka i łatwa do wykrycia forma sprowadzała się zazwyczaj do cofania wskazówek „centralnego” zegara. W dobie masowego stosowania elektrycznych aplikacji oszukiwanie pracowników na czasie wykonywanej pracy (a zatem również wynagrodzeniu) są równie powszechne i odczuwalne dla pracowników. Różnica polega na tym, że obecnie pracujący często nie wiedzą, jak działa oceniający ich system, a nawet jeśli wiedzą, to często nie pozostaje im nic innego, jak tylko milcząco go zaakceptować. W czasie pandemii w Amazonie formalnie zniesiono system oceny wydajności pracowników, (tak zwany feedbeck) ale tylko pozornie. Zaczęto bowiem rozliczać ludzi z tak zwanych offtasków – przerw miedzy jednym a drugim zeskanowanym produktem. Amazon wychodzi z założenia, że wówczas ludzie nie pracują.
Technologia, którą dysponuje firma, to tylko jedna strona medalu. Tak naprawdę istotą stworzenia idealnej wyciskarki wartości dodanej z każdego pracownika jest świadome wywołanie prostego mechanizmu psychologicznego. Ludzie na najniższych, szeregowych stanowiskach rywalizują między sobą, stając się swoimi najskuteczniejszymi i najbardziej bezwzględnymi nadzorcami.
– Mimo wszystko jesteśmy w stanie przeciwstawić się najbardziej darwinistycznym pomysłom przedsiębiorców. W marcu i kwietniu 2020 roku spora grupa pracowników udała się na zwolnienia lekarskie, a także na opiekę nad dziećmi ze względu na zamknięcie szkół. Dzięki mobilizacji pracownic i pracowników z różnych krajów, zorganizowano wspólne wystąpienia, konferencje, a także został napisany list z żądaniami do Bezosa. Presja była na tyle duża, że otrzymaliśmy 4 zł brutto dodatku do każdej przepracowanej godziny (był on wypłacany przez około jeden miesiąc) oraz dodatkowy, jednorazowy bonus. Jasno określone żądania, wspólna mobilizacja ludzi z różnych krajów, a także widmo masowej absencji w czasie pandemii pozwoliły wywrzeć presję na korporację. Jednak dalsze sukcesy będą zależały od wzrostu społecznej świadomości. Wiele ustępstw, które udało się nam wywalczyć jako Inicjatywie Pracowniczej, zostało potem przedstawione przez dział CR korporacji jako wyjątkowa „łaskawość” i racjonalizatorska inicjatywa kierownictwa. Ludzie muszą sobie uświadomić, że każdy, pojedynczy pracownik w zderzeniu z globalnym gigantem jest niczym. To trudne zadanie, bo korporacjom przecież nie zależy na zacięciu się doskonale naoliwionej machiny generującej wielomiliardowe zyski, a rządom na dialogu z siłą, która mogłaby potencjalnie zmienić system, tak jak „Solidarność” pod koniec lat 80. – podsumowuje Blanka Hasterok.
Sztuczna inteligencja – pomocnik czy bat?
Czy zatem, parafrazując tytuł słynnej powieści Phillipa K. Dicka, kapitaliści marzą o elektronicznych pracownikach? Zdaniem związkowców Amazon jest pionierem, którego działania bacznie obserwują inni.
– Gigant z Seattle doskonale wie, jak wycisnąć najwięcej pracy z człowieka. Świat jako wielki, rozgałęziony na liczne filie i oddziały magazyn Amazona? To wizja, w której człowiek jest zawsze niewielkim i nieco zbędnym elementem. Każdego można w każdej chwili wymienić na osobę, która będzie pracowała jeszcze szybciej i wydajniej – ostrzega pracownica.
Obawy świata pracy potwierdza ogólna tendencja rynku pracy do coraz powszechniejszego zastępowania tradycyjnych metod nadzoru nad pracownikami poprzez wyspecjalizowaną sztuczną inteligencję. Obecnie nowe technologie kojarzymy z fabrykami i magazynami, czasem z kurierami i dostawcami jedzenia na wynos, którzy w szczytowym okresie lockdownu byli charakterystycznym elementem wyludnionych ulic. Jednak zdaniem dr hab. Krzysztofa Stefańskiego z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego zjawiska odbierane obecnie przez starsze pokolenie komentatorów prawa pracy jako scenariusz filmu sf będą codziennością już za 10 lat.
Jak na razie kwestia zastosowania sztucznej inteligencji jest czystą kartą w polskim prawie pracy. Sztuczna inteligencja rozwija się nieprzerwanie od co najmniej 20 lat. Analizy zespołu łódzkich naukowców szybko zaprzeczyły spadkowi tempa badań nad jej rozwojem. Wprawdzie problemy finansowe wielu firm ograniczyły zasięg badań, jednak równocześnie pandemia pokazała, jak sztuczna inteligencja i automatyzacja są niezbędne dla funkcjonowania współczesnej gospodarki. W Polsce koordynowała ona pracę kurierów. W niektórych miastach świata automatyczne pojazdy dowożące najpotrzebniejsze produkty wybierały trasę w oparciu o analizę odległości od zamawiających i natężenia ruchu. Pandemia okazała się katalizatorem przyspieszającym tempo zmian.
Wszystkie przedsiębiorstwa o międzynarodowym zasięgu używają algorytmów już na wstępnym etapie rekrutacji. Już wtedy pojawia się ryzyko dyskryminacji. Nic nie jest w stanie konkurować ze sztuczną inteligencją w dziedzinie błyskawicznego przetwarzania danych. Ale ich selekcja w oparciu o wybrane kryteria jest już pracą należącą do działów HR dużych firm bądź pracujących dla nich firm headhunterskich. Wątpliwości rodzi rodzaj pozyskanych danych. Obok standardowych informacji o wykształceniu i przebiegu pracy, do baz danych pracodawców mogą łatwo wyciec informacje z rejestrów medycznych. Kto wie, czy rekruterzy nie będą nawet dysponowali wyciągami z naszych przeglądarek internetowych?
Praca pod dyktando sztucznej inteligencji rodzi lęk związany ze śmiercią prywatności. Złudzenie obiektywizmu łatwo powiększa dysproporcję między zatrudnianymi a zatrudniającymi. Obecnie w USA toczą się postępowania sądowe, w których o dyskryminację oskarżane są właśnie firmy stosujące algorytmy w postępowaniach rekrutacyjnych. Technologia wdrażana przez dział HR pewnej dużej amerykańskiej firmy błyskawicznie nauczyła się dyskryminować Afroamerykanów.
Obok firm kurierskich, logistycznych i call centre, a także przedsiębiorstw sprzedających produkty, nieoczywistym przykładem firm stosujących algorytmy są hotele. Pewna sieć hoteli dyskretnie zainstalowała kamerkę nakierowaną na pracowników obsługujących gości. Sztuczna inteligencja doskonale rozpoznawała obrazy. Nie tylko rozliczała pracowników z liczby posłanych klientom uśmiechów, ale nawet zliczała ich łączny czas. Firma wyszła z udowodnionego przez marketing założenia, że uśmiechnięty pracownik wpływa na lepsze postrzeganie firmy w oczach klienta.
Kolejny problem wiąże się z nieprzejrzystością algorytmów. Człowiek poddany działaniu algorytmu ma minimalne szanse by dociec, dlaczego wystawiono mu złą notę w pracy, nie przyjęto go na wymarzone studia czy nie przyznano kredytu. Nawet jeśli jakimś cudem ktoś dopuści nas do technologicznych tajemnic instytucji, przeciw której toczymy postępowanie, to bariera technologiczna związana z obsługą tak wyspecjalizowanej technologii i tak pozostawi nas bez odpowiedzi na podstawowe pytania.
– Sztuczna inteligencja to przyszłość już teraz kształtująca realia rynku pracy. Państwo nie może pozostawiać bez odpowiedzi pytań, o sposób wdrażania nowoczesnych technologii informatycznych. Dotyczy to zresztą nie tylko prawa pracy. Jak na razie problemem jest niewiedza i brak refleksji. Nigdzie na świecie nie wypracowano jeszcze wzorców, które moglibyśmy zaadoptować do polskich realiów. Unia Europejska dyskutuje o pomysłach certyfikacji algorytmów, wprowadzania kontroli czy funduszu ubezpieczeń. Jednak w dobie zglobalizowanej gospodarki nawet wysoko podniesiony standard bezpieczeństwa nie załatwia sprawy. Światowy gigant może łatwo ominąć wszelkie ograniczenia, przenosząc się do Chin czy na Tajwan. Korporacje znajdują gigantyczne środki na badania nad ekonomicznymi korzyściami i możliwościami wdrażania sztucznej inteligencji. Równocześnie wiele krajów Unii Europejskiej rozwija badania nad społecznymi skutkami ich stosowania. Zespół profesora Prassla z Oxfordu otrzymał od Unii Europejskiej grant w wysokości 1,5 mln euro. Jak na razie nasz zespół z Uniwersytetu Łódzkiego jest jedynym w Polsce, podejmującym zagadnienie sztucznej inteligencji z punktu widzenia prawa pracy. Rząd zdaje się nie dostrzegać wagi tych problemów. Nie możemy nawet uzyskać funduszy na nasze badania. Unormowanie sztucznej inteligencji to ponadprzeciętnie trudne zadanie. W żadnym wypadku nie oznacza to, że decydentom wolno zrzekać się odpowiedzialności za naszą przyszłość – apeluje prawnik.
Z kolei zdaniem dr Macieja Szlindera, członka Zarządu Krajowego partii Razem, główny ciężar problemu nadużyć związanych z zastosowaniem sztucznych inteligencji wiąże się właśnie ze społecznym przyzwoleniem na kapitulację rządzących przed wielkim biznesem.
– Kryzys nie był ojcem nowych negatywnych zjawisk czy trendów, a raczej powodem ich przyspieszenia, poszerzenia skali czy intensyfikacji. Wykorzystanie technologii i jej rozwój w kierunku wyzysku i inwigilacji, to także kwestia wyborów politycznych, jakie poczyniliśmy. Jednak społeczna świadomość tych zagrożeń także rośnie. Ludzie już wiedzą, że nie chcą, by ich świat wyglądał jak montownia czy filia Amazona. Problemem jest brak wystarczająco silnych i zorganizowanych instytucji zdolnych do oporu. Ważne żeby mieć świadomość, że kierunek rozwoju nauki czy technologii to nie jest jakaś rzeczywistość dana z zewnątrz, ale efekt walki społecznej i politycznej. To w jakich obszarach rozwijają się one szybciej, a w jakich wolniej, wpływa też zwrotnie na warunki walki. Technologia może uczynić nasze życie lepszym, ale inwigilujących aplikacji ciężko będzie użyć na przykład do rozwijania technologii planowania gospodarczego i skracania czasu pracy. Przesterowanie obecnie wykorzystywanych narzędzi i stworzenie nowych rozwiązań potrwa i to nawet zakładając, że siły prospołeczne przejmą polityczną władzę. Wymaga to świadomych nakładów finansowych na każdym z etapów procesu badawczego – ocenia dr Maciej Szlinder.
No work, no balance
Historia lubi zataczać koło, grając na nosie definicjom zapisanym na kartach słowników i podręczników. Na początku ery przemysłowej pod koniec XVIII i na początku XIX wieku pracodawcy dążyli do rozdzielenia pracowników i środków produkcji. Tracący źródła dochodów drobni tkacze – chałupnicy – nie pracowali już w swoich domach. W rezultacie stali się armią robotników, których życie regulował fabryczny regulamin. Tak powstawała współczesna klasa robotnicza oraz klasyczne metody wyzysku. Dziś liczne sektory gospodarki powróciły do chałupnictwa. Mimo pozoru wygody i oszczędności na dojazdach, pracodawcy zrzucili na podwładnych koszty wykonywanej pracy. Tarcza Antykryzysowa podkreśla asymetryczne stosunki między pracodawcą, który może wysłać swojego podwładnego na pracę zdalną praktycznie z dnia na dzień. Próby prawnego uregulowania pracy zdalnej na skalę, na jaką zaistniała ona w trakcie pandemii, ugrzęzły już na poziomie projektów i jak do tej pory nie były nawet przepracowane przez sejm. Namiastką regulacji pozostały funkcjonujące od kilku lat przepisy dotyczące telepracy, które nie są w stanie ująć całej złożoności pracy zdalnej – relacjonuje dr hab. Krzysztof Stefański.
Próba pogodzenia piętrzących się obowiązków w pracy z tradycyjną rolą kobiety w patriarchalnym społeczeństwie sprawiły, że zwłaszcza pracownice były zmuszone do spędzania w pracy większej części doby. Kobiety zostały zmuszone do naprawiania kosztem własnego zdrowia i czasu świadomych zaniechań neoliberalnego państwa i patriarchalnego społeczeństwa.
– Już samo funkcjonowanie w ciągłym ryzyku zagrożenia życia i zdrowia jest olbrzymim stresem. Dodajmy do tego troskę o bliskich z grupy podwyższonego ryzyka ze względu na wiek, stan zdrowia czy wykonywany zawód. Stres rósł wraz z przedłużającą się pandemią. Pandemia uwydatniła wszystkie zaniedbania państwa dotyczące ochrony zdrowia, pomocy społecznej, ale też w innych obszarach. Koszt tych zaniedbań spadł na społeczeństwo – to my musieliśmy sobie „jakoś radzić”. Najgorszej jest to, że piętrzące się i od lat nie rozwiązane problemy infrastrukturalne uderzały w pracownice i parcowników w stopniu zależnym od ich pozycji społecznej – ci w najgorszym położeniu, zapłacili najwięcej – wspomina Maria Świetlik, działaczka związkowa z Komisji Krajowej Inicjatywy Pracowniczej oraz członkini rady konsultacyjnej Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
W Polsce brakuje mieszkań, a większość tych, które są, jest przeludniona w sposób przekraczający wszelkie unijne standardy.
– W moim dwupokojowym mieszkaniu dwie dorosłe osoby wykonywały pracę zdalną, a jednocześnie kilka metrów od nas moje dwie córki uczestniczyły w zdalnych lekcjach. Gdy miałam spotkanie online, dzieci uczestniczące w tym samym czasie w lekcjach musiały być cicho, a gdy one odpowiadały, ja musiałam przerywać rozmowę. Dopiero po kilku tygodniach udało się nam wspólnie wypracować system porozumiewania się na migi – relacjonuje Maria Świetlik.
Zdaniem działaczki związkowej już po kilku tygodniach okazało się, że jakość zdalnego nauczania pozostawia wiele do życzenia. Bez przestrzeni domowego wsparcia ze strony rodziców, dzieci (zwłaszcza młodsze) nie są w stanie realizować programu nauczania. Kontakt z nauczycielem przez komunikator jest utrudniony przez wiele rozpraszających bodźców w postaci na przykład śmiechów czy rozmów innych dzieci.
– Jakość nauczania była różna w zależności od szkoły. W niektórych przez pierwsze tygodnie nauczanie ograniczało się do wykonywania telefonów do dzieci i zlecaniu im listy zadań do wykonania. Niektóre placówki w ogóle nie zaproponowały zdalnego nauczania, by po pewnym czasie realizować program w zawrotnym tempie. Dzieci spędzające po 8 h dziennie przed komputerem i odcięte od rówieśników były obciążone psychicznie –dodaje Świetlik.
Nie tylko uczniów spotkały trudności wynikające z pracy zdalnej. Nawet kwestię zakupu sprzętu komputerowego w dużej mierze zrzucono na kadrę nauczycielską. Po kilku miesiącach nauczyciele mogli pobrać jednorazowy dodatek w wysokości 500 zł, jednak przytłaczająca większość pedagogów nie skorzystała z tej propozycji, bo nie została o niej poinformowana. Jednorazowa pomoc tylko częściowo wystarczyła na rekompensatę rosnących kosztów mediów.
– Miałam wrażenie, że żyję i pracuje w klatce, której pręty poszerzały się na chwilę tylko podczas wyprowadzania psa na spacer. Poczucie zamknięcia nie przekładało się na naszą efektywniejszą pracę i chęć nauki u dzieci. Przez dwa lata szkoła była dla dzieci przedłużeniem domu, a dla nas zatarciem granic między pracą a przestrzenią prywatną. Dzieci do chwili obecnej mają problemy z społecznym odnalezieniem się w wielu złożonych sytuacjach. Były przecież odcięte od świata w okresie nauki zasad, ról społecznych i sposobów działania w grupie – wspomina nauczycielka Agnieszka Gabryelska.
W naszej kulturze przyjmuje się, że za edukację i zdrowie dzieci odpowiadają prawie wyłącznie kobiety. Jednocześnie od lat kulejący system ochrony zdrowia pod wpływem pandemii znalazł się w stanie agonalnym.
– Nie było jak poradzić sobie z codziennymi problemami, takimi jak ból zęba dziecka czy konieczność posłania swojej pociechy do okulisty – tego nie da się załatwić teleporadą. Wizyta u lekarza specjalisty to od lat wyzwanie organizacyjne, a w pandemii było jeszcze gorzej. Samym sobie pozostawiono też dzieci i młodzież w kryzysie psychicznym. Ale chcę podkreślić, że to nie kwestia nagłego szoku, tylko trwającej od lat dysfunkcji sfery usług publicznych. Kolejne rządy zamiast rozwijać publiczną ochronę zdrowia, dopuszczają do jej dalszej prywatyzacji. W konsekwencji nie mamy z czego czerpać – w sytuacjach nagłego kryzysu wszystko rozsypuje się jak domek z kart – obrazuje Maria Świetlik.
Pracę zawodową z opiekuńczą można było połączyć tylko kosztem głębokich kompromisów w którejś z tych ważnych dziedzin życia. Dostosowanie do nowej sytuacji szło względnie łatwo wyłącznie tym, którzy mieli wysoki status społeczny.
– Pracownice z tak zwanych sfeminizowanych zawodów albo potraciły źródło dochodu, jak w przypadku pracownic gastronomii, fryzjerek, kosmetyczek, albo znalazły się na pierwszej linii frontu, jak pracownice zdrowia i nauczycielki. Na i tak trudną do zniesienia sytuację zagrożenia koronawirusem nałożyły się zatem różnice klasowe i patriarchat. Pandemia wymagała od nas łączenia pracy zawodowej na wysokim poziomie z całym mnóstwem społecznych oczekiwań. Wielki wór wymagań i pretensji z napisem „kobieta powinna” zdawał się nie mieć dna. Cała praca reprodukcyjna, czyli praca opiekuńcza, edukacyjna, żywienie rodziny, podtrzymywanie i budowanie więzi społecznych i wiele wiele innych, musiała być przecież nadal wykonywana bez względu na niewydolność państwa czy rejteradę wielu pracodawców. W moim przypadku w warunkach pandemii musiałam poświęcić przynajmniej dodatkowe 10 godzin tygodniowo na opiekę nad swoimi dziećmi, przede wszystkim na gotowanie i pomoc w nauce. Oznacza to pracę za darmo na przynajmniej ¼ etatu poza zarobkową. Odczułam to wyraźnie na własnym zdrowiu i kondycji psychicznej, mimo że mój pracodawca starał się na różne sposoby ułatwić mi życie, a szkoły moich córek też szukały najlepszych rozwiązań – tym bardziej jestem pełna podziwu dla kobiet, które radziły sobie w znacznie trudniejszych okolicznościach – ocenia Maria Świetlik.
Rozdroże czy nowy porządek?
Czy pandemia była więc spełnionym snem ultrakonserwatystów, chcących ograniczyć przestrzeń kobiet do domu i dzieci oraz zwolenników skrajnej deregulacji gospodarki, z ich pogardą dla problemów społecznych w stylu Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher? Zdaniem moich rozmówców rzeczywistość przypomina bardziej bryłę modeliny niż gotowy scenariusz filmu katastroficznego z rozpisanymi rolami i dialogami.
– Zależy mi na tym, żeby nie malować obrazu „kobiety w pandemii” wyłącznie czarnymi farbami. Te dwa lata udowodniły przecież, że potrafimy się fantastycznie samoorganizować. Zaprocentowała kobieca kultura budowania bliskich relacji przyjacielskich i rodzinnych. Pojawiły się inicjatywy, których celem było wspieranie osób w gorszej sytuacji. Siła kobiet, wraz z ich kulturą wsparcia, współdziałania i solidarności, była też widoczna podczas demonstracji Strajku Kobiet i kolejnych miesięcy współpracy. Działając w ramach Grupy do spraw Pracowniczych w Radzie Konsultacyjnej przy Strajku Kobiet, przygotowałyśmy w trakcie pandemii szereg postulatów związanych między innymi z pracą opiekuńczą. Postulujemy na przykład wydłużenie dni na opiekę do 12 dla każdego rodzica czy opiekuna (w tej chwili są to tylko 2 dni rocznie, z których poza zwykłym urlopem wypoczynkowym mogą korzystać łącznie rodzice dzieci do lat czternastu). Gdyby udało się zrealizować ten postulat, rodzic mógłby w zupełności poświęcić się opiece nad dzieckiem, przynajmniej raz w miesiącu – proponuje działaczka związkowa i feministyczna.
Z kolei dr hab. Stefański zwraca uwagę na to, że mimo wszystko pandemia nie potwierdziła w Polsce największych obaw związanych z pojawieniem się masowego, dwucyfrowego bezrobocia. Taki scenariusz mógłby stać się gwoździem do trumny praw pracowniczych w Polsce. Do masowych zwolnień nie doszło między innymi ze względu na niewystarczającą liczbę pracowników. Niedoboru w wielu branżach nie jest w stanie zaspokoić nawet obecność ponad 2 mln cudzoziemskich pracowników na polskim rynku pracy.
– Spowodowany przez pandemię globalny kryzys ekonomiczny wkrótce dotknie również Polskę, nakładając się na pogarszającą się sytuację gospodarczą kraju. Te fakty mogą stać się potencjalnym paliwem dla strajków i protestów społecznych. Nie łudźmy się jednak. Ludzie wychodzą na ulice dopiero wówczas, gdy jest im dramatycznie gorzej i gdy widzą to na własne oczy. Nikt nie wie jednak, jak wysoko wisi poprzeczka ludzkiej wytrzymałości. Osobiście nie wierzę, by masowe protesty rozlały się po kraju. Do obecnie protestujących medyków dołączą też inne grupy społeczne, ale nie sądzę, by były to grupy, które mogą cokolwiek zmienić politycznie – twierdzi dr hab. Stefański.
Zdaniem prawnika, polskie społeczeństwo doby pandemii przypomina pacjenta z ostrą niewydolnością układu krążeniowego, którego lekarz amator postanowił doraźnie leczyć przy pomocy środków pobudzających. Myślenie w kategoriach odpowiedzialności za pacjenta jest poza kompetencjami i chęciami lekarza.
Większym optymistą jest dr Maciej Szlinder. Działacz Partii Razem wskazuje na to, że na całym świecie pandemia wykazała rolę państwa jako niezastąpionego organizatora życia społecznego.
– Oczywiście już Naomi Klein dowiodła, że neoliberalizm jest mistrzem w zagospodarowaniu kryzysów. Jednak tym razem deregulacje i zrzucanie kosztów na pracownika nie wystarczyły. Państwa musiały wpompować wiele publicznych środków, by podtrzymać chwiejący się system. Musiały też znacznie śmielej naruszać tak dotąd hołubioną równowagę budżetową. Państwo ma większe możliwości, niż się dotychczas wydawało większości, skażonego neoliberalnym myśleniem społeczeństwa i trudno będzie wcisnąć kolejnemu pokoleniu ściemę, że państwo jest „nocnym stróżem”, a problemy rozwiązuje „wolny rynek”. To nieplanowana, ale pozytywna zmiana – ocenia dr Maciej Szlinder.
Kłopot w tym, że pracownicy muszą płacić za kryzys właśnie dlatego, że wielki kapitał skutecznie narzuca nowe przestrzenie konfrontacji rozbitej i zdezorganizowanej klasie robotniczej.
– W pierwszym okresie pokovidowego kryzysu na rozbity świat pracy będą spadały kolejne ciosy, ale rzeczywistość pozostawia nam przestrzeń, by niepewność i codzienne upokorzenia przestały być regułą. Póki co, biorąc pod uwagę wielką dynamikę zjawisk społecznych, ta walka jest jeszcze nierozstrzygnięta i trudno jednoznacznie obstawiać jej wyniki – dodaje Szlinder.
Latem tego roku jeden z największych sporów zbiorowych po 1989 roku zakończył się po myśli pracowników, którzy wygrali z dużym, amerykańskim koncernem. Mimo lansowanej przez trzy dekady narracji politycznych przedstawicieli biznesu, w Polsce tegoroczna jesień upływa pod znakiem strajków.
– Obok pracownic i pracowników sektora publicznego, oburzonych zrzucaniem nadmiernych obciążeń związanych z kryzysem pandemicznym na ich barki, podczas pandemii protestują także pracownicy dużych zakładów prywatnych, w których od lat działał dobrze zorganizowany ruch związkowy. Takich miejsc nie ma niestety w Polsce wiele. Nie mamy też do czynienia z ludźmi, którzy są na samym dnie sytuacji materialnej i na ostatnim szczeblu drabiny pracowniczej. Kryzys zaognił konflikty, ale reakcja nastąpiła głównie tam, gdzie świat pracy był dobrze zorganizowany. Udowodnił tym samym, że walkę mogą podjąć tylko zjednoczeni pracownicy. W wielu słabo uzwiązkowionych sektorach pomóc mogą tylko lepsze regulacje państwowe, ustawowe zmiany sprzyjające pozycji pracowników i silna Inspekcja Pracy – ocenia działacz Partii Razem.
Zdaniem dr Szlindera kapitalizm nie musi dalej brnąć w skrajny neoliberalizm, by móc zgodnie ze swoją logiką dążyć do maksymalizacji zysków. Neoliberalizm jest w wiecznym kryzysie. Wykorzystuje zewnętrzne tąpnięcia do pomnażania władzy i pieniędzy. Jednak ze względu na swoją niestabilną naturę posunął się już zbyt daleko, tworząc problemy z odpowiednim efektywnym popytem na towary i usługi oraz brakiem sensownych inwestycji w zabezpieczenie grożącego katastrofą sektora finansowego.
– Póki co Polska zbyt wolno przestaje być skansenem neoliberalizmu ze względu na swoją sytuację polityczną. Istnieje zagrożenie, że schedę po partii rządzącej przejmie opozycja liberalna z Donaldem Tuskiem na czele ze wsparciem nie tylko coraz mniej ludowego PSL-u, ale też z częścią koncesjonowanych Konfederatów. W swej głównej warstwie narracja PO i Tuska po jego powrocie do Polski idzie w kierunku twardego liberalizmu lat 90. Na szczęście podatność na taką narrację ma swoje ograniczenia. Jako społeczeństwo nie tkwimy już po uszy w myśli neoliberalnej, jak jeszcze przed kilku czy kilkunastoma laty, i nie sądzę, żeby ta ideologia ponownie zapuściła tak głębokie korzenie. Balcerowicz i Gadomski (ani ich młodsi odpowiednicy) już nie będą herosami zbiorowej wyobraźni. Jednak odwrót od dogmatów jest zwykle powolny. Musimy robić swoje i uzbroić się w cierpliwość, nim ten proces przyniesie pozytywne rezultaty – podsumowuje dr Maciej Szlinder.
***
Po publikacji tekstu otrzymaliśmy oświadczenie Amazona, które publikujemy w całości:
Amazon jest obecny w Polsce od 2014 roku. Naszym pracownikom zapewniamy konkurencyjne wynagrodzenie, atrakcyjny pakiet benefitów, liczne możliwości rozwoju kariery, a wszystko to w bezpiecznym i nowoczesnym środowisku pracy. Jesteśmy dumni, że ponad 23 tysięcy osób w Polsce wybrało Amazon na swojego pracodawcę i poleca pracę w firmie swoim rodzinom i znajomym. Bezpieczeństwo i zdrowie naszych pracowników, partnerów oraz klientów jest dla nas najwyższym priorytetem. Już na wczesnym etapie epidemii wprowadziliśmy szereg działań, aby zapewnić dalszą obsługę naszych klientów, przy jednoczesnej dbałości o naszych pracowników. Jesteśmy odpowiedzialną firmą i ściśle przestrzegamy wytycznych rządowych i władz sanitarnych, wdrażając odpowiednie procedury we wszystkich naszych centrach logistycznych.