Opublikowany w poniedziałek raport Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego i Biura Delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży informuje o 292 zgłoszeniach, które od połowy 2018 do końca 2020 roku spłynęły do diecezjalnych i zakonnych delegatów ds. ochrony nieletnich. Choć w przypadku raportu statystycznego łatwiej mówić właśnie o „przypadkach” niż o ludziach, to jednak za abstrakcyjnymi liczbami kryją się jednostkowe historie krzywdy, winy i grzechu, o których wcześniej nie było wiadomo. Raport uzupełnia bowiem poprzedni, podobny, choć nie tak dokładny, dokument z 2019 roku, który mówił o 382 zgłoszeniach. I tu widać największą przepaść: przez dwa lata sumaryczna liczba zgłoszeń zwiększyła się o 80 procent, a raport z 2019 roku obejmował zgłoszenia od 1990 roku. Zaledwie przez dwa lata zgłoszono niemal tyle nadużyć, co w trzech poprzednich dekadach. Fala rośnie i nie zapowiada się na to, by miała opadać.
Nowy raport jest znacznie bardziej dokładny niż poprzedni, co zawdzięczamy ulepszonej aparaturze i metodologii a jego powstanie to wielka zasługa Fundacji Świętego Józefa. Dzięki wprowadzonym usprawnieniom widać, jak nowy raport uzupełnia kwestie pominięte w poprzednim, ale choć zacząłem od wyliczeń liczbowych, to nie liczby, a żywe osoby są tu najważniejsze. Dlatego siadam do lektury obu raportów starając się wyłonić informacje, które umykają w pobieżnej lekturze depeszy prasowych.
Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła, są dane nieobecne w raporcie z 2019 roku, informujące o tym, kiedy dochodziło do wykorzystywania seksualnego. Zakres czasowy sięga lat 1958–1968. To dziesięć zgłoszeń, ale te daty są jak cios, bo przecież pokrzywdzeni w tamtym okresie mogą dziś mieć około siedemdziesiąt lat i mimo wieloletniego przedawnienia czynów w kodeksie karnym, a z dużym prawdopodobieństwem również śmierci sprawców, nadal ciążyła na zranionych potrzeba poradzenia sobie z cierpieniem, które naznaczyło ich życie. Jeśli spojrzeć na kolejne lata, to widać stały wzrost zgłoszeń. To pozwala wątpić w rzekomą wyjątkową świętość Polaków, a co za tym idzie i polskiego duchowieństwa, w podkreślaniu której tak wielu polskich księży od lat się lubuje – byle tylko znaleźć coś, czym możemy się różnić od „zepsutego Zachodu”. Uderzająca jest potężna liczba zgłoszeń przypadków z lat 2018–2019, bo oznacza ona, że choć wiemy więcej na temat wykorzystywania seksualnego z rąk księży, to jednak problem nadal istnieje. Może to kwestia pomiaru, może tak się akurat złożyło. Pewnie w jakiejś mierze wpłynął na to zaawansowany wiek pokrzywdzonych w poprzednich latach oraz nagłaśnianie sytuacji w mediach – a zatem zwiększanie świadomości społecznej – ale aż 18 procent wszystkich zgłoszeń dotyczyło czynów z trzech ostatnich lat.
Budujący jest fakt, że najczęściej zgłaszały się osoby pokrzywdzone. Wiążę z tym jakąś nadzieję, bo wierzę, że każda z tych osób zdobywając się na odwagę konfrontacji z bolesną przeszłością, wyszła z niej silniejsza. 24 procent zgłoszeń pochodziło od księży, co też pokazuje, że są w Kościele nieobojętni duchowni. Niemniej z samym radzeniem sobie ze zgłoszeniami było już różnie. Nie wszyscy oskarżeni są odsuwani od pełnienia posługi na czas badania zarzutów. To nawet nie połowa, a jeśli popatrzy się na listę doraźnych sankcji, które w raporcie są wymienione (to między innymi zakaz pracy z dziećmi czy zakaz przebywania w określonej parafii), to właśnie odsunięcie od pracy duszpasterskiej jest najczęściej stosowanym środkiem doraźnego odosobnienia oskarżonego księdza. To oznacza, że ponad połowa duchownych, co do których pojawiły się wątpliwości, w trakcie śledztwa dalej pełniła publiczną posługę kapłańską. Szczególnie skandaliczny jest fakt, że zakaz kontaktów z dziećmi i młodzieżą miał miejsce w niewiele ponad jednej trzeciej przypadków. Co się właściwie dzieje z oskarżonymi? Wszystko zależy od zakonu czy diecezji, bo z raportu wiemy tyle, że nie ma jednolitej procedury postępowania. Skutki widać w praktyce, bo historie o duchownych, którzy nadal dopuszczali się molestowania czy to dzieci, czy dorosłych, unikając kontroli przełożonych, są regularnymi przypadkami.
Czytając nowy raport i zestawiając go z dotychczasowym stanem wiedzy, można pomyśleć, że im więcej wiemy, tym gorzej, bo więcej przypadków wychodzi na jaw, ale byłaby to wyjątkowo klerykalna diagnoza. Z perspektywy nieklerykalnej – tym lepiej, bo widać, że presja ma sens. Ostatnie lata, w których ujawniane są kolejne tragedie zranionych, dają ofiarom odwagę do mówienia o swojej krzywdzie i dążenia do uzyskania zadośćuczynienia, a co za tym idzie – do oczyszczenia największej rany Kościoła, jaką jest krzywda tworzących go wiernych. Wielu zranionych to osoby, które z Kościołem były związane jako ministranci, uczniowie i uczennice przygotowujące się do sakramentów, członkowie duszpasterstw i scholii. To właśnie oni byli przede wszystkim krzywdzeni przez zepsutych pasterzy. Raport pokazuje również, że niezależnie od wieku pokrzywdzonych, procent dziewcząt do chłopców jest zbliżony, co skutecznie uderza w lansowany gdzieniegdzie idiotyczny pogląd o powiązaniu nieheteronormatywnej orientacji z pedofilią czy efebofilią. Nie, księża gwałcą zarówno dzieci płci żeńskiej, jak i męskiej, więc jeśli już szukać jakiejś przyczyny, to nie w orientacji homoseksualnej, lecz nadużywaniu pozycji władzy nad świeckimi, często najsłabszymi – dziećmi czy osobami małoletnimi – przez duchownych.
Mimo gorzkiego wydźwięku, dobrze, że najnowszy raport z kwerendy Biura Delegata KEP i ISKK jasno pokazuje skalę zagadnienia. Przynajmniej nikt o zdrowych zmysłach nie może dalej twierdzić, że w Kościele w Polsce nie ma problemu nadużyć seksualnych, bądź że wykorzystywanie seksualne stanowi margines, a przecież jeszcze nie tak dawno właśnie takie głosy dominowały, gdy tylko podnoszono temat pedofilii w Kościele w Polsce. Jeśli czegoś w raporcie szczególnie mi brakuje, to podziału informacji na diecezje i zgromadzenia zakonne: które wywiązują się z pracy ze zranionymi, a które nieszczególnie? Jestem pewien, że wyczytalibyśmy z niego coś ciekawego, bo jeśli pomyślę o kolejnych polskich biskupach i kardynałach karanych przez Watykan za zaniedbania, to nieprzypadkowo w całej tej grupie dominują ci duchowni, którzy najgłośniej gardłowali przeciwko każdemu głosowi piętnującemu wykorzystywanie seksualne w Kościele. Biskupi Janiak, Tyrawa, Głódź czy Napierała głośno pomstowali na kierowane względem nich zarzuty. Wiadomości o hamulcowych działaniach Janiaka, występującego przeciwko prymasowi Wojciechowi Polakowi, delegatowi KEP ds. ochrony nieletnich, są znane publicznie. Nad całym tym gronem parasol ochronny otwierały opiekuńcze dłonie ks. Tadeusza Rydzyka, którego dom medialny produkował liczne felietony i audycje, w których brano w obronę biskupów koniec końców uznanych za winnych przez Watykan. Tym istotniejsze wydaje się upublicznienie danych statystycznych porównujących poszczególne diecezje pod względem skuteczności podejmowanych działań, liczby przyjętych zgłoszeń, a także podanie takich danych do dalszej kwerendy. Choć obecnie, dzięki fundamentalnej pracy o. Adama Żaka SJ i Centrum Ochrony Dziecka, abpa Wojciecha Polaka i Fundacji Świętego Józefa, już wszędzie działają delegaci ds. ochrony nieletnich, są wdrażane programy pomocowe i stypendialne czy choćby prowadzone dokładniejsze badania ISKK dotyczące skandalu wykorzystywania seksualnego, to przecież jeszcze nie tak dawno na stronie przykładowej archidiecezji gdańskiej numeru do delegata próżno było szukać. To pozwala domniemywać, że leczenie Kościoła w Polsce przyjmuje nierówne tempo i jeśli jego pasterze nie wezmą się w garść i nie zabiorą się za przyspieszenie tego procesu, to przy takiej skali wzrostu zgłoszeń, jak przez ostatnie dwa lata, już wkrótce mogą nie mieć czego naprawiać.