fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Sujecka-Zając: Polska szkoła potrzebuje fermentu

Nic nie jest dane raz na zawsze, nic nie jest przyswojone i rozpoznane w sposób ostateczny. To, co w tym momencie wydaje się dobrze uzasadnione w sferze dydaktyki, też nie jest oczywiste i może ulec zmianie.
Sujecka-Zając: Polska szkoła potrzebuje fermentu
ilustr.: Zuzia Wojda

 Z prof. Jolantą Sujecką-Zając rozmawia Maria Rościszewska

Czy polscy nauczyciele są zacofani?

To za mocne sformułowanie. Z jednej strony nauczyciele są naprawdę coraz lepiej kształceni i jeśli chodzi o teoretyczny dostęp do nowoczesnej wiedzy, to myślę, że jest zupełnie dobrze. To już nie jest jakaś tajemna wiedza, ukryta – to naprawdę rzeczy, do których każdy może sięgnąć. Wobec tego moim zdaniem ogólna świadomość nowych koncepcji w dydaktyce jest całkiem wysoka. Z drugiej strony musimy myśleć o tym, jak możliwości nowoczesnego kształcenia są wdrażane w polskiej szkole. I tu będzie już mniej optymistycznie i mniej radośnie, choć też niejednorodnie.

W mojej instytucji, czyli Szkole Edukacji, mamy doświadczenie współpracy z nauczycielkami i nauczycielami, którzy rzeczywiście świetnie pracują, z entuzjazmem starają się połączyć swoje idee z praktyką i bardzo dobrze im to wychodzi. Gdy to się nie udaje, szukamy przyczyn. Jeden powód jest zawsze ten sam.

Jaki?

Kontekst i uwarunkowania administracyjno-formalne, które sprawiają, że nauczyciel jest mocno ograniczony w tym, co może zrobić. W klasie tylu i tylu osobowej, z liczbą godzin, która go przytłacza, i z administracją, która wyciska z niego siódme poty.

Niedawno kolega pokazywał mi klasówkę z historii swojej córki, chyba z szóstej klasy, a tam: data za datą, bitwa za bitwą. Dziewczynka musi naprawdę nauczyć się tego wszystkiego na pamięć. Czy to, że nauczyciel robi tego typu sprawdzian, oznacza, że jest zacofany? A może robi to, bo odczuwa presję: musi wystawić jakieś oceny, musi szybko wyrobić normę. Wtedy to najprostszy i najłatwiejszy dla niego sposób. Oczywiście od strony dydaktyki i formacji to się nie broni. Ale dlatego nie jest to dla mnie oczywiste, czy polscy nauczyciele są „zacofani”, czy nie, i co się na to składa.

Staramy się w naszym kształceniu wytrącić studentów z kolein myślenia deterministycznego. „Nic się nie da”. „Co ja mogę zrobić?”. „Muszę tak uczyć, by sprostać wymaganiom szkoły i przynajmniej części rodziców”. A my chcemy, by myśleli, że to ich wybór – to oni mogą decydować. Niech wybiorą sposób, który jest skuteczny i dobry, ale ich własny.

Jakich nauczycieli w tym wciąż rozwijającym się świecie nam potrzeba? Jakie umiejętności teraz są ważne, na które jeszcze niedawno nie zwracaliśmy uwagi?

To, jakich nauczycieli potrzebujemy, to kwestia bardzo ważna i nieoczywista. Gdy tylko pojawia się ten temat, odkręca się „kran z terminami” i leje się z niego wszystko, co jest możliwe. Nauczyciel powinien być zorientowany i na teraźniejszość, i na przyszłość; empatyczny; merytoryczny… W dokumentach Rady Europy o kompetencjach nauczycieli języków obcych jest przynajmniej 46 tych epitetów.

Przypominają mi się terminy: „kreatywny”, „innowacyjny”…

Tak, tych określeń jest naprawdę dużo. A przecież nie da się w ten sposób o tym myśleć. Musimy mieć wyraźne priorytety i ustalić, co będzie kluczowe. Myślę o tym w ten sposób – i tak też o tym rozmawiamy w Szkole Edukacji – że nauczyciel to przede wszystkim osoba, która jest otwarta dla siebie i dla innych. Na czym polega ta otwartość? Na tym, że nic nie jest dane raz na zawsze, nic nie jest przyswojone i rozpoznane w sposób ostateczny. Chcemy, by nasi studenci, przyszli nauczyciele, rozumieli, że to, co w tym momencie wydaje się nawet dobrze uzasadnione w sferze dydaktyki, nie jest oczywiste i może ulec zmianie. To oznacza, że nasz nauczyciel staje się podmiotowym badaczem swojego dydaktycznego warsztatu i kontekstu nauczania. Badaczem nie w sensie akademickim, mającym teorię, którą testuje, tylko badaczem empirycznym – zadającym pytania o rzeczywistość, która go otacza. Przyzwyczajamy ich do tego, by nie zatrzymywali się na pierwszej wygodnej odpowiedzi, tylko szli dalej. A zatem ważną cechą nauczyciela jest bycie badaczem: zadawanie pytań, niezadowalanie się tym, co jest tu i teraz, oraz kwestionowanie oczywistości.

Ta otwartość jest też otwartością na zróżnicowanie – przede wszystkim kontekstów i środowisk, w których nauczyciele będą pracować. Nie do końca potrafimy sobie z tym poradzić – nie potrafimy na przykład wykorzystać zróżnicowania w klasie, a to może być atut.

Oprócz otwartości wśród ważnych kompetencji jest umiejętność współpracy. Chodzi jednak nie o jej powierzchowne rozumienie, polegające na przykład na wymienianiu się informacjami, tylko o współpracę jako proces. Już na poziomie uniwersytetu słabo to wygląda – jako wykładowczyni akademicka mam wrażenie, że moi studenci bardzo słabo współpracują ze sobą. Świat przyszłości to świat współpracy – widać to na przykład w rozwoju nauk, które stają się bardzo interdyscyplinarne. Już nie ma zasadniczo nauk, które są osadzone w jednym paradygmacie – ta dziewiętnastowieczna wizja już nie wróci.

Przyszli nauczyciele też potrzebują umiejętności współpracy. Między sobą i między różnymi podmiotami środowisk edukacyjnych. Trudnym zagadnieniem jest choćby kooperacja z rodzicami. Albo mówimy, że rodzice są roszczeniowi, albo że w ogóle nie są zainteresowani. Między tymi skrajnościami z pewnością jest pole do eksploracji, w ramach którego można rozpoznać swoje potrzeby i możliwości. W Szkole Edukacji współpraca jest bardzo ważna – uczymy jej na przykład poprzez to, że nasi studenci chodzą na praktyki parami. Tak że jest kooperacja wertykalna, to znaczy student i opiekun praktyk, który jest mentorem, ale też horyzontalna, pomiędzy studentami, którzy uczą się od siebie.

Podsumowując, powiedziałabym, że właśnie to wydaje mi się bardzo ważnym elementem myślenia o umiejętnościach nauczycieli: podejście badawcze, otwartość na zróżnicowanie i zdolność współpracy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to odpowiedzi na wysokim poziomie ogólności, ale da się to przekuć w konkretne działania.

To wszystko brzmi bardzo przekonująco i optymistycznie, a jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Szkoła Edukacji to wyjątkowe miejsce. Większość nauczycieli szkoli się na raczej słabej jakości studiach podyplomowych lub specjalizacjach w ramach kierunków studiów.

To wynika po części z przyzwyczajenia do myślenia w kategoriach opozycji „teoria” a „praktyka”. Czuję to bardzo mocno, bo jestem afiliowana przy największym polskim uniwersytecie, który jest jednak przede wszystkim uniwersytetem badawczym, naukowym, dla którego aspekt teoretyczny jest najważniejszy. W takiej sytuacji, gdy praktyka jest tylko dodatkiem dla akademickiej teorii, trudno będzie o naprawdę dobre kształcenie nauczycieli, bo ono nie może być oparte o tę dychotomię. A przecież trudno mówić, że to opozycja, to raczej dwie strony tej samej kartki papieru: jedna nie funkcjonuje bez drugiej i one wzajemnie przyczyniają się do skuteczności kształcenia.

Na szczęście widzę, przynajmniej jeśli chodzi o Uniwersytet Warszawski, zapowiedzi zmiany. Chociażby poprzez warsztaty i szkolenia, które są proponowane w Zintegrowanym Programie uniwersyteckim, tak zwanym ZIP-ie, w którym też mam okazję uczestniczyć.

Tak się składa, że uczestniczę w tym semestrze w takich zajęciach i muszę powiedzieć, że rzeczywiście różnica między nimi a podstawowym kursem specjalizacji nauczycielskiej jest bardzo duża.

Bardzo się cieszę, że to słyszę! To mają być praktyczne, całościowe warsztaty na przeróżne tematy. To są oczywiście dopiero początki tego programu, ale widać w tym inny typ myślenia o dydaktyce. Dzieje się to również w innych ośrodkach: na pewno w Poznaniu, w Katowicach. Ale ponieważ te zmiany zaczęły się niedawno, być może nie są jeszcze widoczne w ogólnej, szerszej perspektywie. Trzeba włożyć w to jeszcze dużo wysiłku, ale jest już jakiś początek.

Tak, jak pani powiedziała, Szkoła Edukacji to wyjątkowe miejsce, ale też dobrze jest mieć miejsce, które sieje ferment, proponuje inicjatywy, które potem gdzieś fermentują dalej. Ten obraz podpowiada mi metaforę szampana – bardzo czytelną dla romanistów – jako symbolu tego, co najlepsze, najbardziej kunsztowne i co wywołuje niezwykle różnorodny zakres doznań smakowych, wizualnych i estetycznych. Przywołuję tę metaforę ze względu na bardzo specyficzne warunki jego produkcji – wyprodukowanie szampana wymaga bowiem podwójnej fermentacji. Może tego właśnie potrzeba współczesnej edukacji?

***

Materiał powstał we współpracy z Fundacją Orange.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×