fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Spotkanie z Poetą

Kiedyś dostałem list od mężczyzny, któremu nie udało się zostać poetą. - Nie chciał już więcej pisać.

Tadeusz Różewicz i Günter Grass

Przyszli, żeby zobaczyć poetę
i co zobaczyli?
zobaczyli człowieka
siedzącego na krześle
który zakrył twarz
a po chwili powiedział
szkoda, że nie przyszliście
do mnie przed dwudziestu laty

wtedy jeden z młodzieńców
odpowiedział
nie było nas jeszcze
na świecie

– Jak przebiegała pańska droga? – spytał mnie autor Kartoteki. Głos miał żywy, wesoły, inny od tego, który usłyszałem kilka godzin wcześniej, podczas naszej rozmowy telefonicznej.
– Niełatwo – odparłem. – Moja poezja zyskiwała skrajnie różne noty.

– Ależ ja pytam o pana drogę z Warszawy tutaj, do Konstancina – przerwał mi wybuchem śmiechu.
– Raczej wygodnie – odpowiedziałem również rozbawiony.

– Najlepiej dojechać tu autobusem podmiejskim – ciągnął poeta. – Niech pan spojrzy przez okno. Przystanek jest po lewej stronie, patrząc wzdłuż ulicy, niedaleko willi Moniki Żeromskiej.
Odwiedziłem Tadeusza Różewicza w miejscu o dziwnej nazwie: Dom Pracy Twórczej.

rozmawiałem z nim
raz w życiu
w jakimś domu pracy twórczej

czytam w jego wierszu Biedny poeta Stachura. Może to ten sam dom?
Powiesiłem płaszcz w przedsionku i na zaproszenie gospodarza usiadłem. Pokój niewielki, ale przytulny; jest skromny, urządzony z dyskretną dbałością o wygodę osoby w starszym wieku. Łóżko pościelone starannie i podobny porządek panuje na biurku: lampa, parująca herbata, kilka osobistych drobiazgów, ułożone kartki.

Tadeusz Różewicz jest ubrany w białą koszulę i szare spodnie. Siedzi przy oknie w niewyraźnym świetle późnego zimowego popołudnia. Spogląda na mnie zza przyciemnionych okularów.
– Nie mówmy o moich nowych utworach – zaczyna – Zostawmy to krytykom.

Był to początek rozmowy. Nie miała ona cech dyskursu mentorskiego, mimo że uczestniczył w niej człowiek sędziwy. Tonacja jego wypowiedzi zbliżona była do rodzinnej – prawie tak, jakby dziadek kierował słowa do wnuka: słowa ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem tworzenia poezji.

– Kiedyś dostałem list od mężczyzny, któremu nie udało się zostać poetą – usłyszałem. – Nie chciał już więcej pisać. Był też rozgoryczony swoim życiem urzędnika. Niepotrzebnie. Bo każdy jest ważny. Franz Kafka był urzędnikiem. Odpisałem mu: „Niech pan będzie jak on”.

Kierowane do mnie zdania ważyły prawie osiemdziesiąt pięć lat. To czterokrotnie więcej niż mój obecny wiek. Z tym większym trudem przychodziło mi przyswojenie tego przekazu. Jednoczenie niósł mi on pocieszenie bo z poezją przegrywałem już wielokrotnie. Ale liczy się przecież „wierność przegranej”, jak pisał Beckett w tytule zbioru esejów.
– Tak na prawdę debiutowałem późno – powiedział poeta. – Pierwsze wydanie tomu Niepokój powielałem własnoręcznie. Później przez jakiś czas drukowano go na papierze gazetowym. Ale paper to tylko papier – dokończył i zamyślił się na moment.
„Ale papier to tylko papier” – powtórzyłem w myśli. Czy zdanie to oznacza, że nie jesteśmy w stanie odróżnić się od bieli celulozy? Czy ta wątpliwość zawarta jest w tekście otwierającym tom wyjście?

biel się nie smuci
ani weseli
tylko się bieli
uparty
mówię do niej
że jest biała
ale biel nie słucha
jest ślepa
głucha
jest doskonała
i staje się bielsza
powoli powoli

– Wpiszę panu dedykację – usłyszałem wyrwany z zamyślenia.
– Dostałem kiedyś jedną od Ginsberga – ciągnął Różewicz – wraz z rękopisem jego wiersza. Miałem Okazję posłuchać, jak recytował swoje utwory w Royal Albert Hall. Krzyczał w stronę publiczności: a pana pieprzę, proszę pana”. Londyn wydaje się dziś tak blisko. Podobnie jak Paryż. Kiedyś podróż tam była jak wyprawa na Księżyc.

Ależ to był Księżyc – pomyślałem – w czasach lunatyków jak Aragon grywający w „ruletę swego ciała”; jak Soupault, który zaczepiał przechodniów, pytając: „Czy wiedzą państwo, gdzie mieszka Philippe Soupault?”.

– Grecja też pozostawała dla mnie przez długi czas poza zasięgiem – mówił dalej pisarz. – Pojechałem tam niedawno na zaproszenie moich sztuk. Proszę kiedyś odwiedzić Ateny.

Podałem do podpisu tom wyjście jego autorowi, który wysylabizował:
– Ar-tur. Mi-ka.
– Mika, jak minerał – dodałem.
– Coś w tym jest – zareagował Różewicz – Czy wie pan, że dziś mamy tłusty czwartek?
– Tak – potwierdziłem. – Gdy w księgarni kupowałem egzemplarz pana nowej książki dostałem za darmo pączka.

Opis spotkania młodego poety Artura Miki z Tadeuszem Różewiczem ukazał się w sierpniowym wydaniu „Twórczości” w 2005 roku.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×