Społeczenstwo opiekuńcze
Przekonanie o tym, że dobrze jest do wszystkiego dojść samemu i nikomu nic nie zawdzięczać jest głęboko w nas zakorzenione. Na nim oparty jest kapitalizm - wolny człowiek na własną odpowiedzialność i własny rachunek dokonuje wyborów i musi ponieść ich konsekwencje. Czy jednak naprawdę chcielibyśmy żyć w świecie w którym nikt nikomu nic nie zawdzięcza?
Opiekuńczość to troska o Drugiego. To gotowość niesienia mu pomocy i bycia dla niego wsparciem. Zwolennicy państwa opiekuńczego tego właśnie oczekują – troski instytucji o obywatela, jego pomyślność i szczęście. Zanim jednak to wymagające zadanie postawimy przed państwem, powinniśmy odpowiedzieć, czy my sami jesteśmy opiekuńczymi ludźmi w stosunku do Drugich? W świecie kapitalizmu dostrzec można zjawisko, które nazwałbym „etyką własnego podwórka”. Według niej troszczyć się należy przede wszystkim o dobro własne oraz swoich bliskich i ze względu na nie podejmować decyzje. Tymczasem nasze wybory dotykają ludzi, których nie tylko nie znamy, ale nawet nie wiemy o ich istnieniu. Tym ludziom również winniśmy troskę i opiekę. Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za siebie i swoich bliskich, ale za każdego człowieka. Nie może ograniczać się do niesienia fakultatywnej pomocy bliźniemu akurat w tej chwili, gdy nasze ego wymaga podbudowania. Troszcząc się o bliźniego, nie wchodzę na wyższy poziom wtajemniczenia w chrześcijańskim miłosierdziu, ani nie staje się dobrym człowiekiem. Wypełniam tylko swój bezwzględny obowiązek.
„Nie chcę nikomu zawdzięczać niczego”, „sam doszedłem do tego, co mam, choć łatwo w życiu nie miałem”. Podobne deklaracje wygłaszane z dumą słyszy się niezwykle często. Przekonanie o tym, że dobrze jest do wszystkiego dojść samemu i nikomu nic nie zawdzięczać jest głęboko w nas zakorzenione. Na nim oparty jest kapitalizm – wolny człowiek na własną odpowiedzialność i własny rachunek dokonuje wyborów i musi ponieść ich konsekwencje. Jest też oczywistą bzdurą, ponieważ do niczego nie dochodzi się wyłącznie w pojedynkę. Co więcej, ludzie, którym przy jedynie małym wsparciu innych udaje się osiągnąć sukces, są zazwyczaj (przez Boga, przez los) obdarzeni wyjątkowymi zdolnościami i siłą charakteru pozwalającą przezwyciężyć trudności. Są bohaterami i chwała im za to, ale nie wszystko zawdzięczają wyłącznie sobie. Zresztą, czy naprawdę chcielibyśmy żyć w świecie, w którym nikt nikomu nic nie zawdzięcza?
Choć społeczeństwo oparte na opiekuńczości i poczuciu odpowiedzialności także za tych, których nie znamy, mogłoby być lepsze od tego, w którym żyjemy, niestety częściej można dziś zaobserwować zjawisko odwrotne. Bezinteresowna pomoc, nawet w kręgach ludzi z jednego środowiska czy wspólnoty, coraz częściej zmienia się w wycenione usługi. Coraz rzadziej zwracamy się do bliskich o pomoc, np. przy opiece nad dzieckiem, czy remoncie, za to coraz częściej nawet osoby nam bliskie za swoje wsparcie oczekują zapłaty. Co więcej na ogół nie rodzi to niczyjego sprzeciwu. Usługodawca oferuje swój cenny czas (w przypadku usług) lub jakiś, dziś już mu niepotrzebny, przedmiot (w przypadku towarów), który kiedyś kupił jednak za konkretne pieniądze, więc należy mu się za nie opłata. Usługobiorca nie musi z kolei czuć wdzięczności, ponieważ zapłacił za usługę lub towar. Przestał być beneficjentem pomocy, a stał się klientem. Niby więc wszyscy powinni być zadowoleni. Pytanie jednak, czy na pewno nie tracą na tym nasze relacje społeczne? Może czasem dobrze jest czuć wobec kogoś wdzięczność, być czyimś dłużnikiem. Może właśnie ta wdzięczność z jednej strony i satysfakcja z niesionej komuś pomocy mogą na trwałe i w mocniejszym stopniu wiązać ludzi ze sobą?
Opiekuńczość musi być wzajemna. Jednostronna, niesymetryczna pomoc zawsze postawi pomagającego z jego dobrym samopoczuciem na piedestale, a beneficjenta pomocy gdzieś poniżej. Ponieważ jednak wszyscy potrzebujemy pomocy (często, by nie musieć czuć wdzięczności, ją kupujemy), a siatka tej wymiany opiekuńczości może być bardziej skomplikowana, nie jest to zadanie niewykonalne. Od nas wszystkich jednak – od tych, którzy dziś pomoc i troskę od kogoś dostali, i tych, którzy tę pomoc ofiarowali, niczym w filmie „Podaj dalej” z Haelym Joelem Osmentem, wymaga gotowości niesienia pomocy i przyjmowania jej. Tylko, inaczej niż w filmie, nie może być to tylko pojedynczym gestem, a, mówiąc górnolotnie, sposobem na życie.
Społeczeństwa opierającego się na opiekuńczości nie da się zbudować ad hoc i na pewno nie ustanowi się go za pomocą dekretów. Miejscem, które mogłoby budowy takich relacji uczyć, jest szkoła. Dziś niestety to w szkole zaczyna się atomizacja społeczeństwa. Szkoła uczy rywalizacji, działania na własny rachunek, ciągłego życia w porównaniu z innymi. W szkole należy zachęcać uczniów, by nawzajem udzielali sobie wsparcia. Środowisko szkolne nie jest jednak najlepiej do tego zadania przygotowane. Ponieważ w tych samych klasach i szkołach znajdują się ludzie pod wieloma względami do siebie podobni, trudniej dostrzec, że uczeń naprawdę mógłby komuś pomóc. Uczy się w klasach, do których chodzą właściwie tylko jego rówieśnicy, kontakt z „innymi” – młodszymi lub starszymi – ogranicza się do „dżungli” szkolnego korytarza. Nieco inaczej rzecz wygląda w klasach i szkołach integracyjnych, gdzie wprawdzie dalej uczą się rówieśnicy, jednak różnice doświadczeń i deficyty niektórych uczniów prowadzą do sytuacji, w której spotykamy się z kimś innym, przeważnie słabszym i potrzebującym wsparcia. Niestety, w większości szkół ta pomoc w całości spoczywa jednak na barkach nauczycieli. Dzieci dalej nie uczą się odpowiedzialności za siebie nawzajem.
Może zatem metodą mogłoby być odchodzenie od podziału na klasy ze względu na wiek? Może w przemieszanych wiekowo klasach, w których starsi byliby (a w każdym razie bywali) odpowiedzialni za młodszych, przy odpowiednim przygotowaniu i zaangażowaniu nauczyciela, moglibyśmy uczyć się troski o innych, najpierw przyjmując ją jako młodsi, a później okazując, będąc starszym? Może innym rozwiązaniem mogłaby być próba mieszania w szkołach ludzi o różnych zdolnościach i różnym kapitale kulturowym? To tylko propozycje, wybrane z zapewne wielu możliwych. Ciężko w tej chwili wskazać gotowe rozwiązania, na pewno jednak należy ich szukać. Wierzę, że dobra przyszłość społeczeństwa zależy właśnie od tego, jak bardzo będziemy się czuli za siebie wzajemnie odpowiedzialni. I jak bardzo będziemy się sobą opiekowali.