Na początku były postulaty ekonomiczne
Dla porządku warto przypomnieć podstawowe fakty. Bezpośrednią przyczyną wybuchu strajku w Stoczni Gdańskiej było zwolnienie z pracy Anny Walentynowicz 8 sierpnia 1980 roku, na pięć miesięcy przed jej odejściem na emeryturę. W reakcji na to wydarzenie Bogdan Borusewicz, Jerzy Borowczak, Bogdan Felski i Ludwik Prądzyński, którzy byli przyjaciółmi Walentynowicz z Wolnych Związków Zawodowych, podjęli decyzję o zorganizowaniu na terenie całego zakładu pracy akcji strajkowej. Początek zaplanowano na 14 sierpnia na 6.00 rano. To rozpaliło iskrę.
Następnego dnia kolejne zakłady pracy stanęły. Powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy (MKS). 18 sierpnia ustalono ostateczną wersję 21 postulatów, w tym żądania akceptacji przez władzę powstania niezależnych związków zawodowych, oraz uzgodniono, że MKS jest jedynym przedstawicielstwem strajkujących do rozmów z rządem. 20 sierpnia do godziny 12.15 w Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym było już zarejestrowanych 280 zakładów pracy. Z początku strona rządowa próbowała rozbijać jedność strajkujących, ale ostatecznie zdała sobie sprawę, że nie da się dłużej lekceważyć istnienia MKS. Rozmowy rozpoczęto 23 sierpnia, a zakończono je 31 sierpnia. Porozumienie zostało podpisane. Wicepremier Jagielski zobowiązał się do spełnienia wszystkich żądań strajkujących.
Dla opisującego te wydarzenia Davida Osta, brytyjskiego socjologa polityki o bardzo lewicowych tradycjach rodzinnych, uderzające było to, że to właśnie robotnicy wystąpili przeciwko formalnie robotniczej władzy, a wszystko to przy wsparciu Kościoła. Ost podjął więc próbę opisu sierpnia ’80 w kategoriach gniewu klasowego. Opowieść, którą rozwija brytyjski socjolog w książce „Klęska «Solidarności»”, to historia zdradzonego proletariatu, który najpierw upomniał się o swoje, potem jednak – jeszcze przed ’89 rokiem – był atakowany jako potencjalnie nieodpowiedzialny, a w ostatecznym rozrachunku został wepchnięty w neoliberalną politykę Balcerowicza. Analiza Osta jest niewątpliwie celna w wielu miejscach. Bardzo dobrze tłumaczy początkową motywację strajkujących, lecz nie wyjaśnia, w jaki sposób ruch ekonomiczny przekształcił się w ogólnopolski antykomunistyczny ruch opozycyjny.
Klasowość tłumaczy jedynie początek
Klasowej interpretacji „Solidarności” trzeba oddać sprawiedliwość. Bardzo dobrze tłumaczy fakt, że istotnie wszystko zaczęło się od zwolnienia pracownicy stoczni, a pierwsze roszczenia miały wymiar czysto ekonomiczny. Z chwilą jednak włączenia do postulatów MKS żądania utworzenia niezależnego związku zawodowego interpretacja Osta zaczyna być naciągana. Brytyjski socjolog chce w tym widzieć „antypolitykę” – skanalizowany gniew klasowy ludzi, którzy robią politykę w formule związkowej, a nie partyjnej. Takie podejście jednak lekceważy kontekst ówczesnych stosunków społecznych i politycznych.
Po pierwsze, wpisanie na listę postulatów żądania, żeby władza zgodziła się na niezależny związek zawodowy, zmienia dynamikę tamtych wydarzeń. Na początku rzeczywiście chodziło o solidarność wewnątrzgrupową. Potem jednak powstanie NSZZ „Solidarność” oznaczało, że odbiera się partii komunistycznej wyłączność na reprezentację interesów i wyłączność na dyskurs ideowy. Obok PZPR, która zgodnie z art. 3 Konstytucji PRL miała być przewodnią siłą narodu, wyrasta nagle bardzo duża organizacja, z którą trzeba negocjować politykę wewnątrzkrajową w sprawach społecznych i gospodarczych. Być może zaczęło się od klasowych postulatów ekonomicznych, jednak 31 sierpnia skończyło się de facto na żądaniu wolności politycznej. Jak do tego doszło, tego już perspektywa Osta nie tłumaczy.
Po drugie, prawdą jest, że „Solidarność” składała się w głównej mierze z robotników, i to tej grupie należy przede wszystkim przypisywać sukces. Jednak wraz z rozwojem akcji strajkowej do protestujących szybko dołączyła inteligencja. Trzymanie się wyłącznie klasowej interpretacji sierpnia ’80 oznaczałoby zgodę na pomniejszenie zasług wielu inteligentów, jak chociażby tych, którzy byli zrzeszeni w Ruchu Młodej Polski. Niektórzy z nich byli w Stoczni od samego początku. Inni organizowali pracę propagandową: drukarnie, oświadczenia, druk postulatów. To także pokazuje, że wraz z wybuchem strajku coraz więcej ludzi pochodzących z różnych grup społecznych zaczęło wierzyć, że gra idzie o znacznie wyższą stawkę niż przywrócenie do pracy jednej osoby i 2000 zł podwyżki. Klasowa interpretacja również nie tłumaczy ani tego procesu ani nie oddaje należnej pamięci z konieczności mniej licznym inteligentom.
„Solidarność” to republikańska podmiotowość
Słynne dziesięć milionów osób zrzeszonych w związku to oczywiście mit. Nawet, jeśli formalnie tylu było członków, to odległość między posiadaniem legitymacji a zaangażowaniem jest znaczna. Niechby jednak ta liczba była dziesięciokrotnie mniejsza, a wciąż moglibyśmy mówić o dużej sile, która aż do stanu wojennego była w mocy jedną decyzją zatrzymać produkcję w kilkuset zakładach pracy. W ostatecznym więc rozrachunku „Solidarność” okazała się wybuchem podmiotowości i sprawczości politycznej.
Jak wspomniałem, interpretacja klasowa tłumaczy początek strajku, lecz nie wyjaśnia jego ostatecznej postaci. Znacznie lepiej spojrzeć na sierpień ’80 w kategoriach republikańskich. Republikański ideał dobrego życia mieści zarówno troskę o byt ekonomiczny, jak i żądanie wolności politycznej oraz żądanie uznania godności. Bez wolności słowa i zakresu swobód obywatelskich nie można skutecznie walczyć o swoje prawa, a tych dwóch elementów w PRL-u brakowało. Nie można też mówić o rzeczywistej niezależności, gdy cierpi się materialną nędzę. Tylko ta dwuaspektowość republikańskiej wolności jest w stanie wytłumaczyć porozumienia sierpniowe, godząc ich ekonomiczną treść z politycznym wydźwiękiem. Odzyskanie godności było możliwe wyłącznie dzięki upodmiotowieniu strajkujących – odzyskaniu obywatelskiej i politycznej możliwości wpływania na poprawę swojej sytuacji materialnej.
Podmiotowość utracona
„Niech żyje «Solidarność», ale strzeżmy się jej proletariackiego zaplecza. W 1980 roku mogliśmy je uważać za rozsądnych i racjonalnych aktorów sceny politycznej. W rzeczywistości są to irracjonalni narwańcy, wrodzy rozumowi i zdrowemu rozsądkowi, pogardzający pojęciem kompromisu, niezdolni do zaakceptowania «realiów i limitów» rzeczywistego świata” – pisał Adam Michnik w swojej pracy Takie czasy... David Ost nie ma racji, przyjmując klasową perspektywę na sierpień ’80. Ma jednak rację, pisząc o zdradzie elit.
„Solidarność” nie miała spójnej ideologii politycznej. Niemniej jedno jest pewne: z dyskusji wewnątrz związku wyłaniał się kierunek zmian, którego nie dało się pogodzić z neoliberalizmem. Mimo to intelektualiści, którzy na początku włączyli się w ten lub inny sposób w działalność związku, uznali potem, że mają monopol na rozsądne przywództwo polityczne. Powyższy cytat z Michnika jest tego ilustracją. Oczywiście, trzeba, gwoli ścisłości, uwzględnić obiektywne czynniki, takie jak optyka Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który wymusił neoliberalny kurs w roku 1989. Trzeba też wziąć pod uwagę, że aż do wyborów 4 czerwca nie było wiadomo, jak zachowa się władza ani jak zachowa się Moskwa. Jednak nawet pamięć o tych faktach nie rozgrzesza tak antyobywatelskiej retoryki. Choć bowiem kwestia przywództwa pozostanie otwarta w nawet najbardziej obywatelskim społeczeństwie, to jednak odgórne dystrybuowanie cechami, które do tego przywództwa uprawniają, jest rzeczą wyjątkowo szkodliwą.
Jeśli historia o „Solidarności” została potem podzielna na osobne fragmenty, to nie stało się tak ani z powodu zapomnienia o jej robotniczych początkach, ani z powodu zapomnienia o kobietach, które brały udział w wydarzeniach roku ’80. Zresztą kobietami były czołowe postacie ruchu: Walentynowicz, Duda-Gwiazda, Krzywonos i tak dalej. Tragizm opowieści o „Solidarności” polega na zredukowaniu całego ruchu społecznego do kilku postaci, które następnie weszły ze sobą w konflikty polityczne. W ten właśnie sposób powstały osobne historie o „Solidarności”, które stały się konkurującymi ze sobą mitami politycznymi. Ten fakt oraz samowolne przyznanie sobie przez elity prawa do rozsądnego przywództwa skutecznie pogrzebały solidarnościowy wybuch podmiotowości. Jeśli chcemy sobie opowiedzieć coś rzeczywiście pożytecznego o strajku z sierpnia 1980 roku, to warto na początek odłożyć na bok pomnikowe postacie i towarzyszące im spory o to, kto bardziej obalił komunizm – Wałęsa, Walentynowicz czy Jan Paweł II – i zobaczyć w „Solidarności”, że można było sensownie zaangażować się w walkę o dobro wspólne, i to bez pozwolenia lub czekania na mądre przywództwo. Zwykły zmysł sprawiedliwości w większości wypadków wystarczy.
***
Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski imienia Henryka Wujca zarządzany przez Fundację dla Polski.