Socjalpatriotyzm
Lewicowy patriotyzm powinien wiązać się nie tylko z dumą, ale również z konstruktywnym samokrytycyzmem. „Polska silna i suwerenna” nie oznacza w tym planie kraju o mocarstwowych ambicjach, ale państwo, które potrafi przeciwstawić się wielkim korporacjom i bronić przed nimi swoich obywateli.
Lewicowy patriotyzm powinien wiązać się nie tylko z dumą, ale również z konstruktywnym samokrytycyzmem. „Polska silna i suwerenna” nie oznacza w tym planie kraju o mocarstwowych ambicjach, ale państwo, które potrafi przeciwstawić się wielkim korporacjom i bronić przed nimi swoich obywateli.
W ostatnim czasie o patriotyzmie mówi się w lewicowej niszy stosunkowo dużo. Do tego stopnia, że pojawiła się fala krytyki sugerującej, że odwoływanie się do patriotycznego języka i symboliki staje się – o zgrozo –postawą dla tej formacji dominującą. W rzeczywistości jeszcze do tego daleko, niemniej jednak głosów w różny sposób odwołujących się do spuścizny lewicy niepodległościowej (czyli przede wszystkim do tradycji PPS-owskiej, a także do ruchu spółdzielczego czy lewicowego ruchu ludowego) zdaje się być dzisiaj nieco więcej niż jeszcze kilka lat temu.
Krytyka lewicowego patriotyzmu ma wiele wątków. Zarzut dominujący brzmi następująco: „socjalpatrioci”, dostosowując się do prawicowego języka, niejako kapitulują wobec jego hegemonii. Lewicowy patriotyzm byłby zatem sztucznym konstruktem, efektem słabości przejawiającej się w braku własnej, dystynktywnej narracji. Przyjmując patriotyczne oblicze, lewica zdradzić miała własne ideały – rzekomo porzuciwszy klasową interpretację rzeczywistości społecznej. Tymczasem, jak twierdzą owi krytycy „lewicy patriotycznej”, granica między patriotyzmem a nacjonalizmem jest tak cienka, że patriotyzm w jakiejkolwiek wersji jest „niebezpieczny”.
Zarzut ten opiera się na założeniu, że tradycje patriotyczne są lewicy zasadniczo obce. Nic bardziej mylnego. Ci, którzy tak twierdzą, albo nie znają tradycji polskiej lewicy niepodległościowej, albo świadomie odwołują się do innych nurtów – anarchistycznych bądź komunizujących – nie mających jednak monopolu na lewicowość. Jestem przekonana, że spora część krytyki lewicowego patriotyzmu wynika z nieporozumień co do znaczenia podstawowych pojęć, które raz po raz pojawiają się w toczonych sporach jako nacechowane emocjonalnie zbitki. Żonglowanie owymi zbitkami sprawia, że patriotyzm w wydaniu lewicowym nie dość, że uznawany jest za nieporozumienie, to dodatkowo traci swoją specyfikę. Poniżej dokonuję zatem próby ustosunkowania się do kluczowych pojęć pojawiających się w tej dyskusji – jeśli to wyjaśnienie nie przekona przeciwników lewicy patriotycznej, to przynajmniej utrudni im manipulacje związane z tych pojęć użyciem. Mam nadzieję, że przygotowany przeze mnie „słownik”, choć daleki od bycia wyczerpującym, pomoże także odróżnić lewicowe tradycje rozumienia patriotyzmu od postaci, którą nadaje się mu w narracji prawicowej.
Faszyzm
Krytycy twierdzą, że patriotyzm płynnie przechodzi w nacjonalizm czy wręcz faszyzm. Temu absurdalnemu przekonaniu przeciwstawić można oparte na wynikach badań społecznych twierdzenie, że postawy ksenofobiczne – niezbędne do zbudowania skrajnie prawicowej tożsamości – pojawiają się tam, gdzie brakuje pozytywnej identyfikacji narodowej i regionalnej. Nieustanne deprecjonowanie wszystkiego, co polskie, jako bezwartościowego może wywołać emocjonalną reakcję w postaci megalomańskich bajań o narodowej wielkości i honorze.
Narcystyczne dążenie do wielkości bierze się z niestałej samooceny, braku pewności siebie – na poziomie jednostkowym i społecznym. Najlepszym tego przykładem jest eskalacja przemocy ze strony grupek neonazistowskich w Białymstoku, mieście stanowiącym część opisywanej jako zapóźnionej ściany wschodniej, „Polski B”.
Internacjonalizm
Romantyczna idea narodu, będąca podstawą XIX-wiecznych ruchów demokratycznych (patrz: Naród), była zarazem partykularna i internacjonalistyczna w tym sensie, że wolność ojczyzny i emancypacja ludu miała iść w parze z międzynarodową solidarnością. Druk ulotny „obozu demokratycznego” z 1834 roku głosił, że Polska „nie podbijała, daleka od zakołów demokracji, szła drogą propagandy i głosem wolności wiązała narody, przelewała w nie swą narodowość i była wolną”. Ta idealizacja skłania do pytania, czym powinna być międzynarodowa solidarność dzisiaj. Mogłoby nią być chociażby budowanie wspólnego frontu krajów, które w systemie kapitalistycznym pełnią rolę peryferyjną i w sposób szczególnie dotkliwy odczuły skutki kryzysu ekonomicznego po 2008 roku, wspólnego również z pozaeuropejskimi peryferiami, brutalnie eksploatowanymi przez Zachód. Akcja wspierająca strajkujących pracowników przemysłu odzieżowego w Bangladeszu nie stoi w żaden sposób w sprzeczności z troską o sprawiedliwość społeczną we własnym państwie.
W 1908 roku działacz PPS, Władysław Gumplowicz, pisał w dziele „Kwestia polska a socjalizm”: „Beznarodowość sfer kierujących, która ignoruje narodowe potrzeby mas ludowych, zawsze tylko zaostrza i zatruwa walki narodowe, bo rzuca słabszych na żer silniejszym, bo rozzuchwala silniejszych, a słabszych doprowadza do rozpaczy. Prawdziwa międzynarodowość to (…) sojusz żywiołów ludowych różnych narodów na podstawie wzajemnego uznania słusznych praw każdego narodu, z czym się ściśle łączy wyrzeknięcie się wszelkich niesłusznych pretensji zaborczych”. Dziś „sfery kierujące” to przede wszystkim międzynarodowe korporacje i instytucje finansowe, na różne sposoby próbujące ograniczyć państwową suwerenność.
Komunizm
Gdy 7 listopada 1918 roku w Lublinie utworzył się Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej, SDKPiL (które za chwilę miało przekształcić się w Komunistyczną Partię Polski) ogłosiło jego bojkot, konstatując burżuazyjny charakter gabinetu i wprowadzanego przezeń porządku społeczno- politycznego. Gabinet Jędrzeja Moraczewskiego, będący kontynuacją rządu tymczasowego, wprowadził ośmiogodzinny dzień pracy, prawa głosu dla kobiet, osłony dla pracowników. Daleko posunięte ustawodawstwo socjalne łączyło się z zapewnieniem swobód demokratycznych. Oczywiście dominacja socjalistów nie trwała długo, a kształt międzywojennej Rzeczpospolitej ostatecznie mocno różnił się od kierującego nimi marzenia o pluralistycznej wspólnocie wolnych i równych obywateli. PPS pozostało jednak ważną siłą polityczną, która konsekwentnie opowiadała się za prawami mas pracujących, za co jej działacze zapłacili ciężkimi represjami w czasie sanacyjnych rządów.
Dlatego też zakrawa na paradoks, że większość przeciwników lewicy patriotycznej odnosi się dziś do tradycji, w ramach której wyzywano rząd lubelski od burżuazyjnej reakcji. Choć mało kto skłonny byłby usprawiedliwiać dziś zbrodnie radzieckie, w szczególności stalinowskie, to trudno oprzeć się wrażeniu, że są one przez wiele środowisk lewicowych traktowane z pobłażaniem. W ostatnim numerze pisma „Bez dogmatu” „antykomunizm” wymienia się jednym tchem z rasizmem i antysemityzmem. W efekcie powstaje złudne przekonanie, że lewica nie ma się z czego rozliczać, więc może sobie bez problemu pozwolić na moralną wyższość. Co więcej, przeciwstawianie „ludzkiej twarzy” realnego socjalizmu dowolnej formie patriotyzmu jako niebezpiecznej reakcji powinno wydawać się humorystyczne każdemu, kto zna historię gry komunistycznych władz na uczuciach narodowych czy wręcz nacjonalistycznych, rozgrywania etnicznych antagonizmów i uprzedzeń (choćby w postaci antysemickiej czystki w marcu ’68). Rzeczywiście, tak instrumentalnie rozumiany „patriotyzm” – nawet w wydaniu komunistycznym – bywa niebezpieczny.
Naród
Z punktu widzenia przeciwników lewicy patriotycznej naród jest z konieczności zdefiniowany etnicznie – jako wspólnota ziemi i krwi. Jako obłędny konstrukt, dla którego poświęca się ludzkie życie i gnębi mniejszości.
Trudno nie uznać, że w idei narodu tkwi ambiwalencja. W filozofii polityki rozumiany był jako wspólnota polityczna – suweren powołujący do życia państwo. Ta obywatelska wizja narodu rywalizowała jednak z drugą – etniczną, wykluczającą. To ona została przyjęta przez nowoczesny nacjonalizm i użyta jako uzasadnienie dla dyskryminacyjnej, a w konsekwencji zbrodniczej polityki. Zasadne jednak wydaje się twierdzenie, że w ramach szeroko krytykowanego – jako irracjonalnego, patriarchalnego i domagającego się krwi – „etosu romantycznego”, naród polski rozumiany był jako pluralistyczna wspólnota, a jego wolność, zgodnie z dziedzictwem rewolucji francuskiej, jako część szerszego dzieła nadania równych praw całej ludzkości (patrz: Internacjonalizm).
Twierdzenie, że sama idea narodu nierozłącznie związana jest z szowinizmem, jest po prostu nie do obrony. Równie niesłuszny wydaje się podnoszony po wielokroć zarzut, że idea narodu polskiego to wymysł szlachecki, z gruntu obcy „ludowi”. Rozwijająca się świadomość narodowa oznaczała emancypację chłopów, czego dowodzi chociażby program stronnictwa czerwonych w powstaniu styczniowym. Również późniejsza lewica PPS-owska odwoływała się do „otwartej” koncepcji narodu (choć wywodzące się z niej środowiska sanacyjne po śmierci Piłsudskiego wykorzystywały do swoich celów tę drugą, wprowadzając regulacje antysemickie czy prześladując mniejszość ukraińską).
Państwo
Jedną ze zgubnych konsekwencji dominacji wspominanej wyżej w pozytywnym kontekście tradycji romantycznej, o czym przypomina na przykład historyk Marian Serejski, było oderwanie koncepcji narodu od państwa – w czasie zaborów wspólnota polityczna została odsunięta na plan dalszy, a naród miał trwać jako skarbnica tradycji i wartości. Być może dzisiejszy brak zaufania do państwa i deficyt troski o to, co wspólne, są efektami owego dawnego rozejścia, być może zresztą nieuniknionego ze względu na realia polityczne, które tę tradycję ukształtowały.
Dotkliwy kryzys zaufania do państwa widać także na lewicy, której przedstawiciele dużo mówią o potrzebie ponadnarodowej walki z wyzyskiem – poza „przestarzałymi” strukturami państw narodowych. Tymczasem, dość paradoksalnie, wiele lewicowych postulatów sprowadza się w praktyce do wzmocnienia roli państwa. Gdy zredukujemy szeroko pojętą, pozaparlamentarną lewicową debatę do konkretnych żądań społeczno-ekonomicznych, pozostanie wśród nich sprzeciw wobec prywatyzacji kolejnych sfer życia społecznego (służby zdrowia, szkolnych stołówek, komunikacji publicznej), likwidacji usług publicznych, apel o przestrzeganie prawa pracy i wzmocnienie osłon socjalnych dla różnych grup społecznych (emerytów, młodych rodziców, pracujących na umowach śmieciowych, lokatorów prywatyzowanych kamienic i tak dalej). Z drugiej strony pojawiają się żądania zwiększenia uczestnictwa obywateli w rządzeniu – jak przy okazji warszawskiego referendum czy postulatów związanych choćby z wprowadzeniem budżetu partycypacyjnego.
Mamy zatem uzasadnione roszczenia wobec państwa. Jak jednak je „odzyskać”, unikając jakiejkolwiek identyfikacji, związanej z nim pozytywnej tożsamości? Czy może ono działać jak bezosobowe narzędzie, pozbawione otoczki historyczno-kulturowej, jako usługa dla amorficznego zbiorowiska jednostek zamieszkujących dane terytorium? Takie przekonanie, implicite (choć nie wiem, czy świadomie) przyjmowane w radykalnych krytykach lewicy patriotycznej, jest nieco paradoksalne. Państwo potrzebuje narracji i przywiązania, które rodzi troskę o dobro wspólne. Jeśli więc patriotyzm uznawany jest przez część środowisk lewicowych za sentyment reakcyjny, można by zapytać, czy podkopywanie identyfikacji z państwem nie sprzyja przypadkiem neoliberalnej polityce, która dąży do tego, byśmy stali się doskonale mobilnymi, pozbawionymi więzi społecznych, gotowymi do pracy w każdym miejscu i warunkach wolnymi atomami. W neoliberalnej rzeczywistości jedynym wyznacznikiem „polskości” są de facto niskie płace i przyzwyczajenie do słabej ochrony praw pracowniczych – atut na europejskim rynku pracy.
Poza symbole
Projekt lewicowego patriotyzmu zakłada troskę o państwo, o sprawnie działające usługi publiczne, o uczciwość w zarządzaniu wspólnym majątkiem, o godne życie dla wszystkich obywateli i jednocześnie solidaryzowanie się z walką o prospołeczne rozwiązania w innych krajach. Poszanowanie, choć nie bezkrytyczny hołd, dla tradycji i pewnych elementów polskiej tożsamości jest ważnym elementem tej postawy, nie może jednak przysłaniać kwestii priorytetowej, jaką jest przyjęcie prospołecznych rozwiązań i odzyskanie zaufania dla państwa.
W tym sensie postawa ta zdecydowanie różni się od modelu patriotyzmu zazwyczaj propagowanego przez szeroko rozumianą polską prawicę (choć pojawiają się również jego wersje bardziej otwarte na kwestie związane ze sprawiedliwością społeczną). W jego ramach wspólne poczucie honoru i bezwarunkowej dumy z dokonań Polaków mają budować więź pomimo czy też niezależnie od rosnących nierówności. Wizji tej towarzyszy zazwyczaj bezwarunkowa akceptacja dla skrajnego gospodarczego liberalizmu w imię „poszanowania własności”. Polska suwerenność i niezależność objawiać się ma zaś w prowadzeniu jednostronnej zazwyczaj i bezwarunkowo gloryfikującej Polaków polityce historycznej i symbolicznych gestach. Co więcej, dla prawicy kwestia narodowa to gra o sumie zerowej – Polska raczej ma zyskiwać kosztem innych, a nie solidarnie z innymi.
Lewicowy patriotyzm powinien wiązać się nie tylko z dumą, ale również z konstruktywnym samokrytycyzmem. „Polska silna i suwerenna” nie oznacza w tym planie kraju o mocarstwowych ambicjach, ale państwo, które potrafi przeciwstawić się wielkim korporacjom i bronić przed nimi swoich obywateli.
UWAGA! W czasie wakacji internetowa odsłona „Kontaktu” będzie ukazywać się raz na dwa tygodnie – co drugi poniedziałek. Serdecznie zapraszamy do lektury!