Po śmierci Benedykta XVI liderzy katolickiej opinii publicznej w Polsce prześcigali się w peanach na jego cześć. Trudno się dziwić, że robiły to środowiska konserwatywne i przedstawiciele Kościoła hierarchicznego, dla których zmarły papież był uosobieniem snów o dawnej potędze. Problematyczne jest, że do chóru apologetów włączyły się także osoby, które od lat mówią o potrzebie zmian we wspólnocie katolickiej. Nie wiem, czy z ich strony to hipokryzja, czy naiwność. Wiem, że gdyby stawiano pomnik obecnemu kryzysowi w Kościele, na jego cokole powinien stanąć Benedykt XVI.
W komentarzach po śmierci emerytowanego papieża jak mantrę powtarzano dwa stwierdzenia. Po pierwsze, że Joseph Ratzinger wniósł wielki wkład do katolickiej teologii. Po drugie, że heroicznie oczyszczał Kościół z grzechu nadużyć seksualnych. Problem w tym, że żadne z tych twierdzeń nie jest prawdziwe.
Teologia w rozsypce
Tego, że Joseph Ratzinger „był wielkim teologiem”, nie podważają nawet jego przeciwnicy. Na ogół nikt nie precyzuje jednak kryteriów tej wielkości. A szkoda, bo teologia, choć wykładana na uniwersytetach, nie jest przecież nauką w klasycznym znaczeniu, a jej twierdzeń nie da się obiektywnie zweryfikować.
Jak więc ocenić „wielkość teologii”? Widzę dwa dość uniwersalne kryteria. Po pierwsze, czy dane poglądy teologiczne przynoszą dobre owoce. Po drugie, czy pozwalają Kościołowi na mądre poszukiwania nowych dróg. Teologia Ratzingera była zaprzeczeniem obu tych wartości.
W czerwcu 2021 roku papież Franciszek wygłosił niezwykle interesujące przemówienie na Papieskim Wydziale Teologicznym Południowych Włoch w Neapolu. Mówił w nim właśnie o misji teologa. Przekonywał, że „potrzebna jest wolność teologiczna. Bez możliwości doświadczania nowych dróg nie powstaje nic nowego i nie ma miejsca na nowość Ducha Zmartwychwstałego. Ludziom śniącym o monolitycznej doktrynie, bronionej bez żadnych wyjątków przez wszystkich, może się to wydawać niedoskonałym rozpraszaniem. Ale prawdą jest, że tego rodzaju różnorodność pomaga w ukazywaniu i lepszym pogłębianiu różnych aspektów niewyczerpanego bogactwa Ewangelii”. Po czym dodawał: „Nie można uprawiać teologii w środowisku strachu”.
Z tego punktu widzenia Joseph Ratzinger/Benedykt XVI wyrządził Kościołowi nieodwracalne szkody. Konsekwentnie uciszał teolożki i teologów, którzy już kilkadziesiąt lat temu stawiali pytania, które dziś ostrożnie próbują zadawać biskupi, zwłaszcza niemieccy. Za czasów jego rządów w Kongregacji Nauki Wiary niepokornych naukowców usuwano z katolickich uczelni i odbierano im prawo nauczania. Cenzurowano książki i artykuły. Tych, którym nic nie zarzucono, ogarniał efekt mrożący w postaci wszechobecnej w katolickich gremiach autocenzury.
Kierowana przez niego Kongregacja w znacznej mierze zajmowała się donosami. Wiązało się to często z nękaniem, mobbingiem i upokarzeniem, czego symbolem stało się dochodzenie przeciwko amerykańskim zakonnicom. Wszczęte w 2008 roku przez Watykan postępowanie dotyczyło 50 tysięcy sióstr z ponad trzystu zgromadzeń i klasztorów. Zbiorowo oskarżono je o „świecką mentalność” i uleganie „feminizmowi”. W ciągu wielu lat wizytacji przesłuchano setki sióstr, niekiedy – jak same wspominały – w okolicznościach przypominających sąd kapturowy. O szczegółach postępowania nie mogły informować opinii publicznej, co siostra Jeannine Gramick, zakonnica ukarana w 1999 roku przez Josepha Ratzingera za prowadzenie duszpasterstwa LGBT+, nazwała „przemocą milczenia”.
Na szczęście postępowanie nie zdążyło się zakończyć za pontyfikatu Benedykta XVI. W dwa lata po wyborze Franciszka na konferencji prasowej w Rzymie przedstawiono obszerny raport z wizytacji apostolskiej u amerykańskich zakonnic. Watykan nie tylko całkowicie oczyścił siostry z wszelkich zarzutów, ale też wyraził im wdzięczność za działalność na rzecz osób biednych, bezdomnych i chorych oraz na polu oświaty.
Polityka tłumienia dyskusji w Kościele nie krzywdziła wyłącznie samych niepokornych teologów i duszpasterzy. Psuła też Kościół i wywierała negatywny wpływ na całe grupy społeczne. Zniszczenie teologii wyzwolenia odsunęło od Kościoła wiele osób walczących z biedą, ale też umacniało społeczne struktury zła. Niezgodne z wiedzą medyczną i psychologiczną nauczanie o seksualności łamało życiorysy wielu osobom LGBT+, a także na przykład małżeństwom niesakramentalnym. Kardynałowi Ratzingerowi nie wystarczało zresztą głoszenie homofobicznej teologii. Jeszcze w lipcu w 1992 roku opublikował oficjalny dokument Kongregacji („Uwagi dotyczące odpowiedzi na propozycje ustaw o niedyskryminacji osób homoseksualnych), w którym poparł eliminowanie gejów i lesbijek z zawodu nauczyciela, trenera sportowego, a także z armii. Z kolei stłumienie teologii feministycznej pogłębiało dyskryminację kobiet nie tylko w Kościele, ale też w społeczeństwie.
Cała ta kościelna polityka uprawiana była w wyjątkowo perfidny sposób. Po śmierci Benedykta XVI wybitny amerykański znawca Kościoła jezuita Thomas Reese przyznał, że w wyniku nieoficjalnych nacisków Josepha Ratzingera w 2005 roku został pozbawiony posady redaktora naczelnego amerykańskiego pisma „America”. Wszystko odbywało się zakulisowo, przy pomocy intryg i niedomówień. Winą księdza Reese’a nie było bynajmniej to, że na łamach magazynu prezentował linię odbiegającą od oficjalnego nauczania Kościoła. Jego „przestępstwo” polegało na tym, że do redakcyjnych dyskusji – obok konserwatystów – zapraszał również zwolenników kościelnych reform w takich sprawach jak antykoncepcja czy podejście do homoseksualności.
Inna historia, opisana także przez księdza Reese’a, dotyczy wybitnego belgijskiego teologa księdza Jacquesa Dupuisa. W 2001 roku został zdyscyplinowany przez kardynała Ratzingera za publikację jednej ze swoich książek o dialogu międzyreligijnym. Starszy i mocno schorowany jezuita przygotował dwustustronicową odpowiedź na zarzuty Kongregacji. Wezwany później do dykasterii, został ponownie poproszony przez kurialnych urzędników o wyjaśnienia. Gdy wskazał na leżący przed nimi dokument swojego autorstwa, usłyszał szyderstwa: „Chyba ksiądz nie sądzi, że będziemy to czytać?”. Jak wspominają przyjaciele Dupuisa, swą przygodę z Kongregacją sędziwy duchowny przypłacił załamaniem zdrowia fizycznego i psychicznego.
Przytaczam te dwie historie nie dlatego, że są najbardziej bulwersujące. W czasach kardynała Ratzingera Kongregacja Nauki Wiary uciszała przecież o wiele ważniejszych teologów niż Reese czy Dupuis. Pokazują one jednak małostkowość i niegodziwość metod działania dykasterii, która rzekomo wiernie stała na straży prawdy. Obalają też mit, że pracowała tam intelektualna elita Kościoła.
Pogromca pedofilii
Zdecydowanie przeceniane są też zasługi Josepha Ratzingera w walce z nadużyciami seksualnymi. Deklarując walkę z pedofilią, Benedykt XVI zwalczał przede wszystkim homoseksualnych duchownych. W tekście pod tytułem „Kościół i skandal nadużyć seksualnych”, napisanym już na papieskiej emeryturze, stwierdził wprost, że za nadużycia seksualne kleru odpowiada rewolucja seksualna lat 60., homoseksualni duchowni i „kultura gejowska”. Mniej dosadnie podobne stanowisko wyrażał wielokrotnie wcześniej. Za tym kuriozalnym poglądem szły, niestety, konkretne czyny. Jedną z pierwszych decyzji pontyfikatu był wydany w 2005 roku zakaz udzielania święceń kapłańskich osobom homoseksualnym. Uzasadnieniem była kłamliwa teza o rzekomej niedojrzałości psychicznej gejów. Tej żenująco błędnej diagnozie nie towarzyszyła żadna refleksja, że molestowanie seksualne dzieci przez duchownych może być wynikiem systemowych patologii tkwiących wewnątrz Kościoła.
Nie wszyscy w Kościele podzielali w tej sprawie poglądy Ratzingera/Benedykta, jednak ich głos był konsekwentnie uciszany. Jednym z nielicznych hierarchów, który sprzeciwiał się tezie, że aby zwalczyć kościelną pedofilię, należy uderzyć w gejów, był pomocniczy biskup Sydney Geoffrey Robinson. To zresztą on jako jeden z pierwszych hierarchów w Kościele zwracał uwagę na problem wykorzystywania seksualnego. Znaczną część życia poświęcił na wspieranie ofiar księży pedofilów. Rozsądnie twierdził, że źródłem nadużyć seksualnych w Kościele i ich systemowego ukrywania są patologiczne i skrajnie nietransparentne mechanizmy władzy, obowiązkowy, choć nieakceptowany przez wielu duchownych, celibat oraz związane z nim tłumienie seksualności i – co może jeszcze gorsze – wypieranie potrzeby miłości. Wszystkie te czynniki stworzyły zdaniem biskupa Robinsona niebezpieczną mieszankę wybuchową przyczyniającą się do krzywdzenia nieletnich.
Nic dziwnego, że nominację biskupią Robinsona już w latach 80. oceniano w Watykanie jako wypadek przy pracy. – Uznano wtedy, że nigdy nie powinienem awansować – mówił biskup w wywiadzie udzielonym w 2017 roku, gdy poważnie chorował na raka. Ale brak awansu to nie wszystko. W 2008 roku Konferencja Episkopatu Australii, w porozumieniu z Rzymem, wydała oświadczenie publicznie dystansujące się od poglądów biskupa Robinsona.
Najbardziej znanym przykładem mającym świadczyć o niezłomnej postawie Josepha Ratzingera/Benedykta XVI wobec pedofilii jest historia Marciala Maciela Degollado, założyciela Legionistów Chrystusa. Ten hołubiony przez Jana Pawła II duchowny okazał się po latach dewiantem seksualnym, gwałcicielem seminarzystów i dzieci (w tym także własnych), bigamistą i malwersantem finansowym.
W jakich okolicznościach przyszły papież Benedykt dowiedział się o stawianych Macielowi zarzutach? Otóż do jego Kongregacji podobno już w 1999 roku wpłynęły skargi na tego meksykańskiego duchownego. Wtedy jeszcze jego dykasteria nie zajmowała się szczególnie mocno nadużyciami seksualnymi duchownych. Dopiero wiosną 2001 roku, pod wpływem afer w Kościele USA, Jan Paweł II nakazał zgłaszanie wszystkich przypadków pedofilii do kierowanej przez Josepha Ratzingera Kongregacji Nauki Wiary. Aktem wykonawczym do decyzji papieża był dokument o nazwie „De delictis gravioribus”, który określał procedury zgłaszania przypadków pedofilii do Watykanu. Kardynał Ratzinger podtrzymał w nim stanowisko Kościoła, że postępowania przeciwko księżom pedofilom objęte są „tajemnicą papieską”. Niezwykle utrudniało to między innymi amerykańskim sądom prowadzenie dochodzeń w tych sprawach, choć trudno powiedzieć, czy taka była intencja prefekta Kongregacji Nauki Wiary.
Wiadomo natomiast, że początkowo Ratzinger niespecjalnie palił się do wojny z nadużyciami seksualnymi duchownych. W listopadzie 2002 roku na konferencji zorganizowanej przez Katolicki Uniwersytet św. Antoniego w hiszpańskiej Murcji zapytano go o ujawniane w USA przypadki przestępstw seksualnych w Kościele. Przyszły papież odpowiedział: „Księża też są grzesznikami. Osobiście jednak jestem przekonany, że natłok informacji prasowych o grzechach katolickich księży, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, to element zaplanowanej kampanii. Odsetek księży dopuszczających się tych wykroczeń nie jest wyższy niż w innych grupach zawodowych, a być może jest nawet niższy. Tymczasem w USA doniesienia na ten temat pojawiają się nieustannie. (…) Można przypuszczać, że jest to celowa manipulacja mająca na celu zdyskredytowanie Kościoła”.
Wracając do sprawy Maciela – trzeba przyznać, że to właśnie kardynał Ratzinger próbował doprowadzić do jego ukarania. Z jego inicjatywy nad zgromadzonym przez Kongregację Nauki Wiary materiałem obciążającym założyciela Legionistów Chrystusa obradowała specjalna komisja kurialnych kardynałów. W trakcie dyskusji kardynał Ratzinger domagał się wszczęcia postępowania przeciwko Macielowi. Niestety, w obronie meksykańskiego duchownego skutecznie stanęli sekretarz stanu kardynał Angelo Sodano oraz kardynał Eduardo Martinez Somalo, prefekt Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, której podlegali Legioniści. Po powrocie z obrad, kardynał Ratzinger miał powiedzieć swojemu sekretarzowi, że w tej sprawie „zwyciężyła druga strona”. Polecił też materiały dotyczące bulwersujących oskarżeń przekazać do tajnego archiwum. Wydobył je stamtąd natychmiast po wyborze na papieża. Zakończyło to kościelną karierę Maciela, choć – co warto zaznaczyć – nigdy nie został on wykluczony ze stanu duchownego.
Powyższą historię, której prawdziwość w 2019 roku potwierdził papież Franciszek, podaje się na ogół jako dowód determinacji Josepha Ratzingera w walce z pedofilią. Czy jednak zamknięcie na lata dokumentów świadczących o jednej z największych afer seksualnych we współczesnym Kościele można uznać za wyraz bezkompromisowości? Wiadomo, że w naradzie kardynałów nie uczestniczył Jan Paweł II. Czy kardynał Ratzinger, który miał do niego stały dostęp, próbował interweniować u papieża? Dlaczego, będąc jedną z najpotężniejszych osób w Kościele, nie zrobił nic, by sprawę nagłośnić, nawet ryzykując karierę? Na te pytania nie znamy odpowiedzi.
Nie ma wątpliwości, że w porównaniu z poprzednikiem, Benedykt XVI jako papież zrobił znacznie więcej, by oczyścić Kościół z afer seksualnych. Chyba jednak za mało, by stać się symbolem nieprzejednanej walki z nadużyciami seksualnymi.
Dusza inkwizytora
Przedstawione tu krytyczne uwagi pod adresem Benedykta XVI nie muszą bynajmniej stać w sprzeczności z przekonaniem wielu ludzi Kościoła, że był to subtelny intelektualista o wysokiej kulturze duchowej i intelektualnej. Zapewne w swoim przekonaniu służył Kościołowi najlepiej, jak potrafił. Nie przekreśla to jednak faktu, że jego publiczna działalność na najwyższych urzędach Kościoła była bardziej misją wykluczania niż jednania. Nieprzypadkowo w ogłoszonym już po śmierci papieża „Duchowym testamencie” Benedykt XVI nie przywołuje, jak to zwykle robi się w takich dokumentach, swych duchowych mistrzów ani mentorów. Wymienia natomiast trzech protestanckich teologów: Adolfa von Harnacka, Adolfa Jülichera i Rudolfa Bultmanna. Robi to jednak nie po to, by oddać im hołd, ale by skrytykować ich „błędne” poglądy.
Nie wiem, jakie mechanizmy psychologiczne mogą kierować człowiekiem, który w obliczu własnej śmierci rzutem na taśmę decyduje się na napiętnowanie teologicznych przeciwników (w dodatku z innego Kościoła). Trudno mi się jednak oprzeć wrażeniu, że jeszcze raz, już ostatni, z subtelnego intelektualisty, za jakiego uchodził Benedykt, wyfrunęła dusza inkwizytora.