„Papież umarł!” – krzyczy się, jeśli przypadkiem zauważy się na zegarku godzinę 21:37. W ramach wspomnień o tym, jak przeżywali śmierć Jana Pawła II 2 kwietnia 2005 roku i jak widzą tę chwilę obecnie, wyjaśnia to widzom młody chłopak, około dwudziestoletni, który siedemnaście lat temu spędził tę chwilę przed telewizorem u babci. Obok siedzi i wspomina babcia, zaskoczona jego słowami i może nawet wzruszona: „Pamiętają?”. To jeden z momentów, kiedy zgromadzona w Teatrze Polskim w Poznaniu widownia reaguje najbardziej żywiołowo.
To i inne wspomnienia pojawiają się na ekranach w trakcie spektaklu „Śmierć Jana Pawła II” (reż. Jakub Skrzywanek). Podobnie jak – otwierający spektakl – fragment encykliki „Evangelium vitae” (1995), który wyjaśnia różnice między „uporczywą terapią” a eutanazją, i inne „didaskalia” pomagające zrozumieć mniej oczywiste aspekty tego, co dzieje się na scenie.
To dobrze, że pojawiają się chwile, kiedy scenę coś przesłania (choć nigdy nie zasłania jej całkowicie), i kiedy można przekierować nie tylko wzrok, ale i uwagę na coś poza główną akcją spektaklu. Co jednak dzieje się na scenie?
Kto był blisko?
Choć scenarzyści i dramaturdzy lubią zaskakiwać publiczność, w tym przypadku tytuł nie zawiera żadnej podpuchy ani nawet przenośni. Kupiliśmy bilety na „Śmierć Jana Pawła II” i oto mamy śmierć, a dokładniej: umieranie i śmierć Jana Pawła II, w którego rolę wcielił się Michał Kaleta. Wyliczenie czynności, które wykonuje Kaleta lub które są na nim wykonywane, daje dobre wyobrażenie o akcji przedstawienia: siedzi, kaszle, ślini się, krztusi, pije z kubeczka z dzióbkiem, bez powodzenia próbuje jeść owsiankę, wydaje z wielkim trudem pojedyncze dźwięki, niezrozumiale próbuje coś powiedzieć, przyjmuje kroplówki, gorączkuje, próbuje wyrwać sobie kroplówki, leży, jest przewijany, rzęzi, umiera, leży nagi, podczas gdy balsamista (Alan Al-Murtatha) wtyka w niego rurki, którymi wlewa lub usuwa różne płyny, a następnie (częściowo przykryty) leży, gdy tanatokosmetolożka (Kornelia Trawkowska) robi mu pośmiertny makijaż.
Czy poza konaniem i byciem martwym Jan Paweł II / Karol Wojtyła robi i znaczy w tym spektaklu coś jeszcze? Czy z autora „Osoby i czynu” pozostało tylko poddawane czynnościom ciało, czy jest nadal osobą? W mojej ocenie jego osobowość, mimo dojmującej niemożności ekspresji werbalnej, a następnie coraz bardziej ograniczonej jakiejkolwiek innej formy wyrażania siebie poprzez własne ciało, przebija się w drobnych gestach i próbach współpracy najpierw z włoskim pielęgniarzem (Mariusz Adamski), a później z jedną z sióstr sercanek, które wraz z pielęgniarzem zajmują się papieżem – siostrą Tobianą Sobótką (Barbara Krasińska).
Jeden z tekstów na bocznych ekranach przywołuje wspomnienie o tym, że to siostra Tobiana zrozumiała słowa papieża, w których prosił, by pozwolić mu odejść. Rzeczywistość przedstawiona na scenie sugeruje interpretację, w której przekazanie przez siostrę tej ostatniej woli konającego pacjenta jest decyzją i zarazem jedynym humanitarnym wyjściem z patowej sytuacji, w jakiej zdają się tkwić – i stawiać cierpiącego papieża – najbliżsi duchowni współpracownicy: obaj sekretarze, Dziwisz i Mokrzycki (Andrzej Szubski i Piotr B. Dąbrowski). Podczas gdy pielęgniarz i zakonnice mają jakikolwiek kontakt z umierającym człowiekiem, duchowni wchodzą do jego pokoju zawsze z własną agendą: żeby przemówił, a skoro naprawdę nie da rady, to przynajmniej pokazał się w oknie w niedzielę wielkanocną, a kilka dni później, już w agonii, by pobłogosławił korony dla Matki Boskiej Częstochowskiej, bo wierni o to proszą. Księża Dziwisz i Mokrzycki nie tylko reprezentują jakiś inny – nieludzki (sic!) porządek, ale też wydają się – wbrew powszechnemu przekonaniu o ich bliskości z Janem Pawłem II – zupełnie odlegli od ludzkich aspektów konania.
Rola wrażliwości
To konanie, jak wskazuje doświadczenie tych z nas, którzy towarzyszyli w odchodzeniu innych ludzi, może się wydać powtarzalne i zrównujące ze sobą każdego człowieka w agonii: króla i żebraka, papieża i każdego innego pacjenta z sepsą, a jednak jest miejscem spotkania z prawdziwym człowiekiem z krwi i kości, flegmy i kału, ale też człowieka, który – przynajmniej deklaratywnie – jest drogą Kościoła, człowieka, w którym objawia się Chrystus.
Naturalne procesy fizjologiczne związane z chorobą i agonią są nam pokazywane w skrócie, a jednak ze szczegółami – i to od wrażliwości i decyzji każdej i każdego z obecnych na widowni zależy, czy będzie odwracać wzrok czy też przyglądać się zbliżeniom z kamery umieszczonej bezpośrednio nad łóżkiem papieża.
Od widzów zależy także to, którą płaszczyznę przeżywania śmierci Jana Pawła II uznają za prawdziwą czy bliską sobie: śmierć Karola Wojtyły, ciężko chorego 85-latka, czy śmierć Jana Pawła II, papieża w dwudziestym siódmym roku pontyfikatu, którego czynności życiowe zatrzymują się całkowicie, gdy siostra Tobiana kończy czytać z Księgi Królewskiej o śmierci Jehu, który panował nad Izraelem w Samarii dwadzieścia osiem lat.
A może wcale nie trzeba oddzielać od siebie tych płaszczyzn? Może da się – jak papieski lekarz, Renato Buzzonetti, spełniający role zarówno medyczną, jak i ceremonialną w rytuale pośmiertnym, albo jak siostry asystujące zarówno przy czynnościach fizjologicznych, jak i udzielaniu konającemu sakramentu – przeżywać zarówno odchodzenie człowieka, jak i śmierć papieża? Może obecnie, po siedemnastu latach od pamiętnej 21:37, jesteśmy w stanie – jak dzielący się swoimi wspomnieniami bohaterowie nagrań towarzyszących spektaklowi – widzieć te wydarzenia z wystarczającego dystansu, by to rozdzielać i by oceniać zarówno sam proces, jak i jego uczestników. Bycie przy śmierci, bycie – choćby i przed telewizorem czy w autokarze jadącym na pogrzeb – świadkiem śmierci przynajmniej chwilowo zmniejsza albo całkowicie redukuje dystans. Obecność w teatrze i współudział w spektaklu, do którego na końcu włącza widzów ksiądz Mokrzycki, traktując ich jako wiernych, którzy przychodzą oddać hołd ciału zmarłego papieża, a następnie mogą kupić pamiątki, słyszenie rzężenia, dźwięku sprzętu szpitalnego, ale i modlitw i śpiewów, może włączać nawet tych z nas, którzy odwracali oczy od hiperrealizmu cierpienia.
Między żałobą a memem
Dla mnie osobiście bliskie spotkanie z odegranym kilka metrów ode mnie dramatem umierania i rytualnego radzenia sobie z nim było mocniejszym, niż się spodziewałam, doświadczeniem. Było konfrontacją ze śmiercią – która nie jest mi obca i której świadkowałam kilka razy w życiu – także w nowej perspektywie: świadomości śmierci tak licznych osób, w tym mojego Dziadka i jego Żony – w szpitalu, w czasie i z powodu pandemii covid-19, bez fizycznej obecności Bliskich. To bardzo bolesna konfrontacja z tym, jak wiele mieści się pod słowem „śmierć”, i jaką pustkę pozostawia po sobie wspólne dla tak wielu rodzin i przyjaciół doświadczenie braku doświadczenia odchodzenia najbliższych przy jednoczesnej konieczności przyjęcia do wiadomości śmierci i jej konsekwencji.
Natomiast w aspekcie kulturowym i religijnym – mimo moich ambiwalentnych i zmiennych w czasie uczuć względem Jana Pawła II i krytycznej oceny wielu aspektów pontyfikatu Jana Pawła II – spektakl wraz ze swoją warstwą wideo-wspomnień z kwietnia 2005 roku postawił na nowo pytania o granice wspólnoty. Wiele napisano o krótkotrwałości i pozorności wspólnego poruszenia Polek i Polaków po śmierci Jana Pawła II, a jednak dla wielu z nas 21:37 to nie tylko element kultury memicznej, ale wspomnienie końca ważnego etapu życia. Jak bardzo trzeba w tym uwzględniać aspekt pokoleniowy i środowiskowy, pokazał wyraźnie w wydaniu z zimy 2019 roku Magazyn Kontakt, zestawiając ze sobą wypowiedzi przedstawicieli średniego pokolenia oraz krytyczne artykuły, głównie młodych, katolików. Choć jako teolożka od dawna stoję po stronie zmniejszania znaczenia hierarchii, w tym papieży, dla rozumienia tego, czym jest wspólnota Kościoła, przyznaję, że nie można w spotkaniu z realnym (a nie tylko teoretyczno-książkowym) katolicyzmem abstrahować od znaczenia papieży i ich konkretnych decyzji lub ich braku na życie Kościoła. W sferze przeżyciowej nie da się też oddzielić roli papieża od osoby, która ją pełni, w przypadku Jana Pawła II – aż do śmierci.
Wrzucona w środek agonii publiczność niewątpliwie potrzebowała ujścia dla napięcia i znalazła miejsce na odreagowanie, oglądając wspomnienia i przemyślenia różnych pokoleń Polek i Polaków na temat śmierci Jana Pawła II – co osobiście było dla mnie trudnym doświadczeniem, zwłaszcza gdy, sama będąc publicznością, czułam, jak udziela mi się śmiech siedzących obok i jak jest zaraźliwy, a jednocześnie jak bardzo nie chcę się śmiać z cudzych doświadczeń. Chwilami miałam wątpliwości co do tego, czy autorzy scenariusza: Jakub Skrzywanek i Paweł Dobrowolski właśnie tu nie przekroczyli granic tego, co wolno w sztuce zrobić z autentyczną wypowiedzią realnej osoby. Nie umiem tego rozstrzygnąć, ale wiem, że część piorunującego wrażenia, jakie wywarł na mnie spektakl, wzięła się także z tego zestawienia: nie tylko sacrum i profanum, ale także żałoby i śmieszności żałoby wyrwanej ze swojego oryginalnego kontekstu. Przeżycie chwil sprzed siedemnastu lat w realiach teatralnych uświadomiło mi, że mimo upływu czasu i coraz mniejszego entuzjazmu względem papieża Jana Pawła II nie jestem obojętna – nie tylko względem śmierci, ale i względem pytania o autentyczność i człowieczeństwo w miejscu i czasie, kiedy wyraźniej widzimy nieoczywisty styk tego, co cielesne i duchowe, prywatne i wspólne, zwyczajne i rytualne.