Słowa, nie pomniki! O spektaklu „Kuroń. Pasja według św. Jacka”
Postać Jacka Kuronia wraca na teatralne deski w spektaklu „Kuroń. Pasja według św. Jacka” w reżyserii Pawła Łysaka. Prezentowana w Teatrze Powszechnym historia ma być próbą włożenia bohatera wraz z jego ideałami w aktualnie toczące się w Polsce spory. Jeśli jednak nie do końca czujemy się częścią grupy, dla której spektakl został stworzony, całkiem szybko coś zaczyna nam w tej opowieści zgrzytać, nie pasować, denerwować, zawstydzać.
W czerwcu 2014 roku Teatr Studio wraz z „Krytyką Polityczną” zorganizował wystawę „Jacek Kuroń. Oś życia”. zakończoną performatywnym czytaniem listów Gajki i Jacka Kuroniów. Duże, czarne litery na białym tle, parę zdjęć, Agnieszka Glińska i Łukasz Lewandowski spokojnie, bez patosu czytają fragmenty małżeńskiej korespondencji. Wszystko było tam na miejscu. Wszelkie środki wyrazu ustępowały przed treścią, którą miały przenosić. Przed słowami, które w swojej prostocie ukrywają niewiarygodną siłę i mądrość i nie potrzeba im „fajerwerków” czy nawet komentarza, by zwracały uwagę i działały.
Teatr jednego widza
Po trzech latach postać Kuronia wraca na teatralne deski w spektaklu „Kuroń. Pasja według św. Jacka” w reżyserii Pawła Łysaka. Prezentowana w Teatrze Powszechnym historia ma być próbą włożenia bohatera wraz z jego ideałami w aktualnie toczące się w Polsce spory. Spektakl zaczyna się zatem od odegranej wśród publiczności dyskusji między przedstawicielami trzech różnych stron sceny politycznej. Mamy więc prawicową feministkę oskarżającą III RP o „zostawienie za burtą” większości społeczeństwa, wąsatego liberała broniącego dorobku ostatnich 28 lat oraz przedstawiciela rozrastającej się ostatnio grupy przyznającej z emfazą „Byliśmy głupi!”. Postacie te rysowane są grubą kreską, a w repertuarze swoich stwierdzeń nie wykraczają poza codzienną publicystykę. Im dalej, tym bardziej dosłownie, ostro, aktualnie – dwa marsze krzyczą nawzajem do siebie „Zabij! Zabij! Zabij!”, Polska zostaje przedstawiona jako spętana furiatka cierpiąca na narcystyczne zaburzenie osobowości, a wypowiedziane wprost odniesienia do bieżących konfliktów dają okazję do porozumiewawczych uśmiechów (jeszcze zabawniejszych, jeśli wśród widowni zasiadają ich bohaterowie). Co smutniejsze, tak łopatologiczny opis czarno-białych podziałów sam poza nie nie wychodzi – wiadomo, po czyjej stronie jesteśmy, kogo uznajemy za wariata, dla kogo albo – co ważniejsze – przeciw komu klaszczemy na stojąco. Równocześnie, jeśli nie do końca czujemy się częścią grupy, dla której stworzona została „Pasja według św. Jacka”, całkiem szybko coś zaczyna nam w tej opowieści zgrzytać, nie pasować, denerwować, zawstydzać. Wstydzimy się za prostotę diagnoz stawianych na scenie; za budowanie pomnika Kuroniowi, który wcale pomnikowy nie był i w tym tkwi jego największy urok; za budowanie atmosfery, że już niedługo takich spektakli sobie nie pooglądamy, książek nie napiszemy. Powietrze z tego balonika spuszcza jedna z niewielu napisanych i odegranych z lekkością scen, w której dwa wrogie sobie marsze zaczynają tańczyć razem poloneza – wizja, którą możemy rozładowywać napięcie podczas oglądania wiadomości z kolejnych kontr/manifestacji.
Ku czci
W to grubą kreską rozrysowane publicystyczne tło aktualnych polsko-polskich wojenek Małgorzata Sikorska-Miszczuk wkłada postać Kuronia. Kuronia młodzieńca – w dżinsowym komplecie, koszulce z własną podobizną, rozmawiającego z naiwnym uśmiechem na twarzy z uczestnikami demonstracji, wariatką Polską i Gajką. Kuronia oderwanego w swojej postawie, ideach i chęci dialogu od zawziętych twarzy współczesnych bohaterów. Historię Jacka poznajemy głównie przez spisane przez niego w „Wierze i winie” historie i anegdoty. Zazwyczaj mocno działające słowa – wzruszające, pobudzające do działania – tu tracą na swojej sile. Możliwe, że z powodu dość niestety słabej i irytującej gry Oskara Styczyńskiego, ale też przez wtłoczenie każdej ze scen w konstruowaną przez twórców laurkę na cześć i chwałę głównego bohatera. To usilne budowanie Kuroniowi pomnika, co gorsza pomnika, który będzie dla nas samych atrakcyjny, staje się kolejnym powodem do zażenowania, z którym musi zmierzyć się widz. Kuroń Łysaka i Sikorskiej-Miszczuk to Kuroń głównie zafrasowany Polską-Ojczyzną – nie jej obywatelami, robotnikami, najsłabszymi, wszystkimi tymi, dla których rzeczywiście przez długi czas był przyjacielem, a których obecnie mógłby stać się patronem. Bohater „Pasji według św. Jacka” może stać się idolem co najwyżej wielkomiejskiej inteligencji z marszów KOD-u, jeśli ta oczywiście zapomni mu idee zawarte w „Liście do partii” czy fascynacje alterglobalizmem pod koniec życia. Wydaje się, że to jedynie dla takiego widza stworzony został spektakl w Powszechnym. Wszyscy ci, którym nie po drodze z tą grupą, mogą wyjść z teatru, zawstydzeni, ale też zasmuceni straconą szansą, by słowa Kuronia trafiły do kolejnych środowisk.
Kuroń sam o sobie
Idea przyświecająca Pawłowi Łysakowi jako dyrektorowi teatru, by Powszechny został sceną „[…] która się wtrąca”, komentuje aktualne zjawiska i bolączki, jest jak najbardziej słuszna. Jednak o ile słuszniejsza i skuteczniejsza byłaby, gdyby starała się wychodzić w swoim przekazie ponad obowiązujące podziały, poza prosty język publicystyki – to się niestety w „Pasji według św. Jacka” nie udało. Z jednej strony rozbuchana forma spektaklu, z drugiej spłycone diagnozy w nim stawiane – wszystko to sprawia, że staje się on wydarzeniem środowiskowym, symbolicznym poklepywaniem się po plecach w „trudnych” dla nas czasach, prostą przyjemnością idącą za rozpoznawaniem topornych kodów zrozumiałych tylko dla określonej grupy widzów. Szkoda w tym wszystkim trochę samego Kuronia, który zasługuje na miejsce w polskiej debacie publicznej i który rzeczywiście mógłby, przywołany w bardziej stonowany, skupiony na jego słowach sposób, pokazać bezsensowność naszych sporów i stawki prawdziwie warte zachodu. Bo nikt tak dobrze nie opowiedział nam o Kuroniu i jego ideach jak sam Kuroń.