Słowa, które niosą mnie przez. Dziesięć kroków w uchodźstwie
Tekst oryginalnie napisany w języku polskim.
Praca nadesłana pod pseudonimem.
Podróż, która zaczęła się na ulicach Białorusi, przeniosła mnie w nieznane, pokazała mi, co znaczy być uchodźcą, nauczyła nowego języka, zmusiła do odkrywania nowych części siebie i zmieniła sposób postrzegania świata. Była to podróż, która przyjęła język za swojego najważniejszego towarzysza i przewodnika.
Ten język, który początkowo był dla mnie obcym, skomplikowanym kodem, stopniowo stał się lustrzanym odbiciem mojej duszy, historii, doświadczenia. Każde nowe słowo, którego się uczyłam, stawało się drogowskazem w nowym życiu, wskazywało drogę do zrozumienia nowego świata, nowych ludzi, nowego ja.
Z Białorusi, kraju, który zostawiłam za sobą, do Polski, która stała się moją przystanią i nadzieją – ten język był moim mostem. Ta nieznana ziemia, która mnie przyjęła, zmusiła mnie do nauczenia się jej języka, który stał się moim nowym głosem, moją nową tożsamością.
I tak nowe słowa stały się drogowskazami na drodze do odkrywania siebie, zrozumienia ludzkości i tego, co to znaczy być uchodźcą. Każde nowe słowo to nowe doświadczenie, nowa lekcja, nowe zrozumienie.
Moje nowe słowa są jak nasiona, które zasiewam na tej nowej ziemi, która teraz jest moim domem. Kiełkują, rosną i kwitną, przynosząc owoce, które karmią moją duszę i dają mi nadzieję na przyszłość. Te słowa, choć nowe i nieznane, stały się częścią mnie.
Ale czy nie jest tak z każdym słowem, którego się uczymy, z każdym nowym doświadczeniem, które przeżywamy? Czy nie są drogowskazami, które prowadzą nas do głębszego zrozumienia siebie, innych i świata, który nas otacza?
„Szanowna Pani”
Pierwsze słowa, które zapadły mi w pamięć, jak echo odbijające się od betonowych ścian punktu kontrolnego. Dwa słowa – formalne i oficjalne – niosły w sobie ciężar nieznanego. Czy zwracali się do mnie? Czy mówiąc „Szanowny Panie”, mówili do mojego męża?
Rzeczywistość zdawała się zwalniać, gdy Straż Graniczna z wielką powagą analizowała nasze dokumenty. W ich słowach była nie tylko formalność – ale i groźba. Bezpośredniość, z jaką nas ostrzegali, powodowała poczucie, że stoję na krawędzi przepaści.
Jedna walizka. Trzy osoby. Nasz syn, zaledwie trzyletni, niewinny i nieświadomy grozy sytuacji, w której się znaleźliśmy. Cała nasza przyszłość zależała od decyzji strażników. Każde ich słowo wywoływało napięcie i niepewność. Czy pozwolą nam przejść? Czy zostaniemy zmuszeni do powrotu?
Nadchodząca noc była pełna niepokoju. Ciemność otaczała nas jak mgła, zaciemniając wszystko, co znałam. Strach o siebie i syna – to odczuwałam najmocniej. Groza niewiadomego, groza utraty nadziei, której tak desperacko się trzymałam.
Wszystko to ukryte za dwoma słowami: „Szanowna Pani”. Jakby były próbą, testem. Czy zdołam się przez nie przebić? Czy zdołam zrozumieć ich pełne znaczenie, znaleźć w nich siłę, aby iść dalej?
„Obóz dla uchodźców”
Te trzy słowa przemieniły moje życie. Dziś niosą za sobą skomplikowany wachlarz emocji. Kiedy pierwszy raz je usłyszałam, poczułam ulgę, lekką i niespokojną, jak pierwszy dech nowo narodzonego dziecka. Wpuszczona do Polski – ale co dalej? Czy mój syn będzie bezpieczny? Czy ja, jako matka, będę w stanie ochronić go w tym nowym, nieznanym świecie?
Pierwsze spotkanie z obozem odcisnęło piętno na moim sercu. Drut kolczasty, deszcz bijący o twarz, pospieszna kontrola dokumentów. Wszystko to przeplatało się z myślami o domu, o zmarłej matce. „Mamo, co ja zrobiłam? Dlaczego chciałam wolności? Dlaczego pozbawiłam syna domu i zabawek?” – pytałam siebie, zatopiona w smutku.
Ale z czasem obóz zaczął odsłaniać inne oblicze. Przyjazny strażnik, paczki z jedzeniem – akurat przyjechaliśmy w niedzielę. Uśmiechnięci uchodźcy, gotowi do pomocy. Te słowa stały się symbolem spokoju i solidarności, budząc w nas trochę nadziei.
Mimo to zawsze towarzyszyła nam tęsknota. Za domem, normalnością, przeszłością. I choć obóz stał się naszym azylem, zawsze był też symbolem straty. W tym wszystkim filozofia stała się moim schronieniem, pozwalając mi zrozumieć i przetworzyć nowe doświadczenia.
„Impreza”
Trzecie słowo stało się zarówno wybawieniem, jak i źródłem niepokoju. Przez lęki i obawy, którymi nasiąkły nasze serca w obliczu nieznanego, to słowo zaczęło oznaczać coś więcej – nowe otwarcie, nowy początek, oświetlony przez promienie wdzięczności.
Przenosiny z bezpiecznego schronienia w obozie dla uchodźców do domu dobrego lekarza były skokiem w nieznane. To było jak powrót do cywilizacji, ale takiej z obcymi zwyczajami, obcymi słowami, obcymi rytuałami. Lęk przed niewiadomym mieszał się z nadzieją, generując silne emocje, a nasz strach stopniowo przekształcił się we wdzięczność.
Strach przed przyszłością i wdzięczność za teraźniejszość stały się dwoma stronami tej samej monety. Strach, jak dziki, niewidzialny drapieżnik, ciągle nas gonił, zmuszał do biegu, podczas gdy wdzięczność była jak balsam, łagodzący nasze zranienia, karmiący naszą nadzieję, umacniający wewnętrzną siłę.
Dom, który stał się naszym azylem, przynosił nam komfort, ale równocześnie przypominał o domu utraconym, o utraconych marzeniach. Ale wdzięczność za ten dom i za tego dobrego człowieka zawsze przeważała. To było jak małe światełko, które rozwijało się w sercu ciemności, przecinając mgłę lęku i niepewności.
Wreszcie strach i wdzięczność połączyły się, wyzwalając nieoczekiwane piękno w obliczu cierpienia. To była filozofia naszego bycia – ciche przetrwanie, szeptane pod nosem, zrozumiałe tylko dla nas. Było to jak tajemniczy język, zrozumiały tylko dla tych, którzy przeszli przez to, co my. Mimo wszystko zawsze znajdowało się miejsce na imprezę – symbol naszego niezłomnego ducha, naszej niepowstrzymanej radości życia, naszej niekończącej się wdzięczności.
„Morze”
Czwarte słowo. Panorama Bałtyku zimą wywołuje echa w moim sercu, otwiera wyobraźnię. Dla mnie, uchodźczyni z dzieckiem, cieszącej się schronieniem, które nazywamy teraz domem, i otoczonej serdecznością tych, którzy nas kochają, wyjazdy nad morze stają się podróżą w głąb siebie.
Bałtyk zimą jest surowy i bezkompromisowy, jego fale z mocą uderzają o brzeg, niewzruszone mrozem. Przywodzą na myśl naszą sytuację – bezustannie popychani przez fale losu szukamy stabilności i bezpieczeństwa. Ta metafora jest nieodłącznym elementem naszych wizyt na brzegu morza, przypomnieniem, że pomimo trudności życie toczy się dalej.
Choć otoczenie jest surowe, w wizytach nad morzem jest pewne ciepło. Ciepło, które nie pochodzi od słabego zimowego słońca, ale od miłości, której doświadczamy w nowym domu. Jesteśmy uchodźcami, ale znaleźliśmy miejsce, w którym jesteśmy kochani, miejsce, które daje nam siłę do walki o przetrwanie.
Podróż nad morze jest więc zarówno refleksją nad naszym życiem, jak i ucieczką od codziennych trosk. Surowa piękność Bałtyku, niepewność związana z przyszłością, ale także ciągłość – to wszystko jest obecne podczas naszych zimowych wizyt nad morzem.
„Miłość”
Piątym słowem, które niespodziewanie przecięło moje życie, była „miłość”. Przybyła niespodziewanie, nieproszona i w nieodpowiednim czasie. Byłam mężatką, uchodźczynią z dzieckiem – nie było ani miejsca, ani czasu na miłość. Ale miłość nie pytała o miejsce ani czas – przyszła i zniszczyła wszystko, co znałam, wszystko, co planowałam, wszystko, czego oczekiwałam.
Zrujnowała moje życie, pokruszyła marzenia, zniszczyła przyszłość, którą tak starannie zaplanowałam dla siebie i mojego dziecka. Walczyłam z nią, próbowałam ją odrzucić, ale była silniejsza, pchała mnie w otchłań uczuć, których nie potrafiłam zrozumieć ani kontrolować.
Była jak susza, wypalająca wszystko wokół, pozostawiająca tylko pustkę i zniszczenie. To była miłość bez nadziei, miłość, która przyniosła więcej bólu niż cokolwiek innego do tej pory. To była miłość, której nie mogłam zatrzymać, nie mogłam kontrolować, a także nie mogłam zignorować.
Ta nieoczekiwana, przypadkowa miłość była jak niekończąca się burza w sercu niszcząca wszystko na swojej drodze i nie pozostawiająca miejsca na nic innego. Zmusiła mnie do walki z samą sobą, ciągle pchała mnie ku przepaści. Bez nadziei, bez przyszłości, tylko z bólem, który był większy niż wszystko. Ta miłość, choć przynosiła tyle bólu, była miłością, której nie mogłam zaprzeczyć.
„Strach”
Szóste słowo to „strach”. Strach, wywoływany przez mężczyznę, którego niespodziewanie pokochałam. Nie rozumiał mnie, nie rozumiał mojego bólu, moich lęków, mojej samotności. Zranił mnie, nie z rozmysłem, ale przez niewiedzę i niezrozumienie.
Była też obecność mojego męża, który pozostawał obojętny na moje cierpienie i moje potrzeby. Jego obojętność przeszywała mnie głęboko, pogłębiając strach i poczucie bezradności. Bez względu na to, jak usilnie próbowałam do niego dotrzeć, jak bardzo starałam się przekazać mu swoje emocje, byłam ignorowana. Uczucie, że jestem nieistotna i nieznacząca, tylko wzmacniało osamotnienie i rozpacz.
Byłam sama, otoczona strachem i bezsilnością. Czułam się opuszczona, nie wiedząc, gdzie znaleźć wsparcie. Moje serce tonęło w odmętach beznadziei, a myśli ogarniały mnie przerażeniem. Byłam w pułapce własnych emocji, zaklęta w klatce strachu i rozpaczy.
Była to nieopisana samotność, w której otaczający mnie świat stał się obcy i nieprzyjazny. Przemierzałam życie z utraconą wiarą, pytając siebie, czy jestem w stanie wyjść z ciemności. Moje serce krzyczało o zbawienie, o odzyskanie siły, ale czułam się osaczona przez mury własnych obaw.
Tak, to był nie tylko strach, ale też bezsilność i odcięcie od otaczającego świata. Byłam uwięziona w labiryncie własnych myśli, szukając wyjścia, które wydawało się coraz bardziej nieosiągalne. Jak mogłam odnaleźć nadzieję, gdy wszystko, co znałam, było zburzone? Jak mogłam znaleźć drogę do przodu, kiedy czułam się tak bezsilna i osamotniona?
Tak, strach był tylko jednym z wielu uczuć, które towarzyszyły mojej codzienności. Było też odzyskiwanie wiary w siebie, walka z przeciwnościami losu i poszukiwanie sensu w chaosie. Byłam zraniona, ale wciąż płonęła we mnie iskra nadziei. Być może to właśnie odwaga przekraczania strachu prowadziła mnie dalej w poszukiwaniu nowego świtu.
„Zagłada”
Siódme słowo zawładnęło moją duszą, odbierając jej wszelką nadzieję na jasność. Zagłada – tego doświadczyłam, gdy moje małżeństwo, moje życie, moje serce – wszystko zostało unicestwione.
Mąż dowiedział się o zdradzie i to zniszczyło wszystko, co było między nami. Próbowaliśmy żyć dalej, ale nie byliśmy już w stanie naprawić tego, co zniszczone. Nasz związek był jak most, którego filary zaczęły pękać już w Białorusi, a potem rozpadły się całkowicie w Polsce. Zniszczone zostało wszystko, co znamy, wszystko, co mieliśmy.
W jednej chwili poprosiłam go, aby odszedł, a w następnej sama odeszłam. Ta decyzja była jak ostry nóż w sercu. Ból i strach nawarstwiały się, aż stały się nie do zniesienia. Oboje byliśmy na krawędzi samobójstwa, w obcym kraju, w którym ci, których uważaliśmy za przyjaciół, odwrócili się od nas.
Przez szesnaście lat byliśmy razem. Kochałam go. Ale moja zdrada była tylko jednym z elementów zniszczenia. Dowiedziałam się, że przez cały nasz związek mnie okłamywał. Każdego dnia tworzył nową bajkę, ale niczego nie budował.
Prawda o jego kłamstwach była jak jad, który powoli wnikał w moje serce. Strach przed zrozumieniem, że nasz wspólny świat już nie istnieje – i być może nigdy nie istniał – był niewyobrażalny. Ta bolesna świadomość, że mimo starań nic nam nie wychodziło, przynosiła ciągły ból i rozczarowanie.
Czułam się jak skazana, uwięziona w niespełnionych marzeniach i złamana obietnicami, które miały być naszą siłą. To był ból, który przeszywał moje ciało i duszę, gdy starałam się naprawić to, co było już nie do naprawienia.
„Przebaczenie”
To słowo, które muszę nauczyć się rozumieć i akceptować. Przebaczenie nie innym, ale sobie.
Nie odeszłam do tego, którego kochałam – nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że moje serce było zniszczone i wypalone. Zostałam z niewypowiedzianym bólem, który stłumił wszystko inne. Każdego dnia, miesiąc po miesiącu, uczyłam się żyć dalej, wychowywać syna, uśmiechać się, choć w środku była tylko pustka.
Budziłam się każdego dnia w łzach i strachu, z bólem, który był tak intensywny, że mnie dusił. Modliłam się, aby tylko dożyć do następnego dnia, ponieważ ból był tak ogromny, że przeszkadzał mi oddychać.
Ale teraz muszę nauczyć się przebaczać. Przebaczyć sobie za ból, który sobie zadałam. Przebaczyć sobie za to, co straciłam. Przebaczyć sobie za zdradę, za kłamstwa, za zniszczenie.
Przebaczenie jest tym, co jest mi teraz potrzebne. Potrzebuję go, aby przeżyć, aby iść dalej, aby nauczyć się żyć bez nieznośnego bólu, który tak długo mnie trapi.
„Przebaczenie” – to słowo, które teraz muszę zrozumieć i przyjąć. To słowo, które muszę nauczyć się wyrażać, aby mogło zagościć w moim zniszczonym, spalonym sercu.
„Praca”
Dziewiąte słowo: „praca”. Pomogła mi stanąć na nogi. Wolontariat i pomoc innym uchodźcom stały się moim lekarstwem na ból.
Wolontariat, praca z innymi, którzy także doświadczyli traumy ucieczki, nakreślił mi cel. Uświadomił, że mimo wszystkiego, co straciłam, mimo bólu, który noszę w sercu, mogę nadal przynosić wartość innym. Pomoc innym uchodźcom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, pozwoliła mi spojrzeć na siebie z innej perspektywy.
Praca z innymi, którzy również cierpieli, otworzyła mi oczy na to, że nie jestem sama. Spełnienie, które daje pomoc innym, było jak balsam na moje ranne serce. Dawało mi siłę, aby każdego dnia wstać – mimo strachu, bólu, poczucia straty.
Ta praca, wolontariat, stała się moją terapią. Dała sens, pokazała, że nadal mogę coś zmienić. Wiedza, że moje doświadczenia mogą pomóc innym, była kuracją.
Praca pomogła mi odbudować siebie. Nauczyła mnie, że mimo straty, mimo zniszczenia, mimo bólu, jestem nadal zdolna do czynienia dobra. To słowo nauczyło mnie, że nawet w najgorszych chwilach mogę znaleźć sens i cel.
„Nadzieja”
Dziesiąte słowo – „nadzieja”. Nadzieja, że sobie poradzę, że zrealizuję marzenia, że zdołam zbudować rodzinę, urodzić jeszcze jedno dziecko. Wszystko to niesie ze sobą ton nadziei, ale też niepewności.
Nadzieja jest jak światło na horyzoncie, migotliwe i niepewne, ale zawsze obecne. Jak delikatny wiatr, który niesie obietnicę zmiany. Ale nadzieja jest również pełna obaw i wątpliwości. Czy jestem gotowa na zmiany? Czy mogę znów otworzyć swoje serce na miłość, na możliwość stworzenia nowego życia? Czy mogę zaryzykować kolejny raz, otworzyć się na ból, na stratę?
Ból przeszłości jest jak cień, ciągle nade mną, ciągle obecny. Nawet gdy staram się patrzeć w przyszłość, cień przeszłości jest zawsze obecny. Każda myśl o przyszłości, o możliwości stworzenia nowego życia, przynosi ze sobą również strach, strach przed kolejnym bólem, strach przed kolejną stratą.
I choć jestem pełna nadziei, jestem też pełna niepokoju. Jestem niewyraźna, niepewna. Ale mimo to, mimo strachu, nadzieja jest zawsze obecna. Jest jak słońce, które zawsze wschodzi, bez względu na to, jak ciemna jest noc.
Dziesiąte słowo jest jak most, który łączy przeszłość z przyszłością. Jak światło, które prowadzi przez ciemność, mimo strachu i niepewności. Jest obietnicą, że pomimo wszystkiego, co przeszłam i co straciłam, jest coś, co na mnie czeka.
***
Gdy spojrzałam wstecz na moje doświadczenia, te dziesięć słów, które wybrałam jako reprezentatywne dla mojego życia jako uchodźczyni, stanowiło mapę mojej podróży. Od początkowego strachu i niepewności, poprzez miłość i zdradę, aż po ból, walkę – i w końcu nadzieję.
Wszystko, co wydawało się niezrozumiałe i przerażające, zaczęło nabierać sensu, kiedy spojrzałam na to przez pryzmat tych dziesięciu słów. Były jak kamienie milowe na mojej drodze, które pokazały mi, jak daleko zaszłam, i przypominały mi, że niezależnie od tego, jak trudna jest droga, zawsze jestem w stanie iść dalej.
Wiem, że jeszcze wiele wyzwań stoi przede mną. Ale kiedy patrzę na te dziesięć słów, widzę w nich nie tylko przeszłość, ale również przyszłość. Dają nadzieję i inspirują do dalszego marszu.
Te dziesięć słów to moja filozofia, moja mantra, moje światło w ciemności. I choć każde z nich niesie ze sobą cień przeszłości, wszystkie rzucają także światło na przyszłość.
Bo nadzieja jest tym, co prowadzi mnie naprzód. Nadzieja jest tym, co daje mi siłę do walki, nawet kiedy droga jest trudna. Nadzieja jest tym, co pomaga mi przetrwać. I tak długo, jak mam nadzieję, wiem, że mogę przetrwać wszystko.
Czyż nie jest to kwintesencja naszego istnienia – wytrwać, pomimo wszelkich trudności, zawsze prowadzona blaskiem nadziei?