„– Nie ma po prostu Kena. Dlatego zostałem stworzony. Istnieję jedynie w cieple twojego spojrzenia. Bez niego jestem tylko kolejnym blondynem, który nie potrafi robić fikołków.
– Być może nadszedł czas, by odkryć, kim tak naprawdę jest Ken. (…) Musisz wymyślić, kim jesteś beze mnie. Nie jesteś swoją dziewczyną. Nie jesteś swoim domem. Nie jesteś swoimi ciuchami. Być może wszystkie te rzeczy, które sądziłeś, że czynią cię tobą, nie są tak naprawdę tobą”.
Do tej wymiany zdań można sprowadzić kulturowy ciężar „Barbie” Grety Gerwig z 2023 roku. Rozmowa ta ma miejsce po zapadającym w pamięć tańcu i śpiewie Kenów w utworze „I’m just Ken”, który stanowi wyraz pączkującej przyjaźni między mężczyznami. Ryan Gosling, który udziałowi w tym filmie zawdzięcza nominację do Oscara, odgrywając rolę archetypicznej męskiej lalki, wyraża formułę podmiotowości przynależną epoce kryzysu a jednocześnie dążącą do jego przekroczenia. Ów nowy kierunek pozostaje jednak w świecie opowieści jedynie możliwością, utrzymując kwestię męskości otwartą – przede wszystkim dla samych zainteresowanych.
Spróbujmy spojrzeć na problem męskości od wewnątrz, inspirując się rozmową Barbie i Kena. Kim jest Ken? Kim jest mężczyzna?
Kryzys prostych etykiet
Kultura, religia i nauka usiłowały pomieścić mnogość różnorodnych realizacji płciowości w skończonym wachlarzu ram i definicji. Etykiety, symbole, role, wytwarzane przez wieki w cywilizacji, dążyły do zracjonalizowania tego, co wymyka się prostym systemom i normom. Współcześnie w związku z męskością i kobiecością, ich genderowymi realizacjami w kulturze, społeczeństwie i psychologii, stajemy wobec ról, z którymi musimy wejść w dialog, aby móc je następnie odrzucić, przyswoić lub dostosować.
Nad współczesnym problemem zagubienia mężczyzn nauki społeczne i humanistyczne debatują od lat. Słyszeliśmy już o głębokiej polaryzacji ideowej i politycznej, która stawia mur między młodymi kobietami i mężczyznami. Dziewczyny statystycznie liberalizują się i emancypują, korzystając z osiągnięć feminizmu. Chłopcy zaś są samotni, często nie opuszczają swoich małych światów i miejscowości, są sfrustrowani, obserwując swoje emigrujące rówieśniczki.
Trudności związane ze sferą wyznawanych wartości oraz ideałów młodych mężczyzn współcześnie zdają się wynikać między innymi z otwartego – choć wciąż zbyt rzadko wprost zadawanego – pytania o męską tożsamość. Fundamentalistyczne polityki, sekty i ugrupowania żerują na zagubieniu jednostki. Sprzyjają frustracjom, dając nadzieję powrotu do korzeni, których albo nigdy nie było, albo zostały odrzucone. Ukazują patologiczne formy uwalniania trudnych emocji. Bez wchodzenia z nimi w kontakt przekształcają je w groźne instrumenty pseudo-sprawczości. Fenomen inceli (ang. involuntary celibate – narzuconego celibatu), forów RedPill oraz wszelkiej maści fundamentalistycznych ugrupowań korzystających z teorii psychologii ewolucyjnej, stanowi realną platformę, w której zagubione jednostki stają się dumnymi obywatelami świata męskości, który przeminął. Istnieje zaś korelacja między głębokim poczuciem zagubienia, wyobcowania, kwestionowania własnej wartości oraz wyznawanych ideałów a zdrowiem psychicznym. Fakt, że u mężczyzn płacz zaobserwować można niemal wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach skrajnie bolesnej dla nich straty, lub lęku przed nią, jest głęboko niepokojący. Zdaje się świadczyć o braku umiejętności przeżywania ich afektywnej sfery – związanej także choćby ze wzruszeniem czy radością – jako części siebie, jakkolwiek trudnej.
Pierwszy raz ten drugi
Wartością stoickiej stabilności, filozofii tak popularnej wśród współczesnych, przedsiębiorczych mężczyzn, nie jest wcale monumentalna nieczułość, apatia, lecz umiejętność wynikająca z otwartości i świadomego kontaktu z afektami, trudnymi emocjami i przeżyciami. Wartości fantazyjnego patriarchatu: zaradność, przedsiębiorczość, siła, autorytet, mądrość oraz absolutne wykorzenienie aspektów miękkich, kobiecych czy „zniewieściałych”, zamykają mężczyzn na niejednoznaczność i graniczność, będące naturalnymi elementami życia.
Emancypacja dała kobietom odwagę zadawania sobie do tej pory unikanych pytań: kim jestem, gdy nie jestem matką / żoną / córką / obiektem pragnień? Co się stanie i kim stanę się ja, gdy zacznę pracować / uczyć się / eksplorować / żyć samodzielnie i niezależnie? Kim jestem bez mężczyzny / dziecka / partnera / religii / zasad narzuconych mi przez pragnienia i roszczenia innych? Efektem tej dokonanej i przeżytej auto-dekonstrukcji była nowa odwaga poszukiwania adekwatnych odpowiedzi na te pytania.
Uwolniona i oswobodzona kobieta może odnaleźć sens siebie w sobie samej. Może także powoływać się, bez żenady i dysonansu, na siostrzeństwo – zaufanie, wspólnotę doświadczeń. Wobec tak rozumianej i przeżywanej wspólnoty płci, męskie „braterstwo” wymaga wielu przekształceń.
Świat męskiej tożsamości nigdy nie miał podobnej okazji, by zmierzyć się ze swoim innym. Mężczyzna nie był nigdy tą drugą płcią, przez co nie jest w stanie skutecznie i należycie rozumować w oparciu o kategorię inności. Sam stanowi normę lub dopiero uczy się, jak swoją normatywną pozycję przekraczać. Parafrazując Simone de Beauvoir, podmiot męski był do niedawna figurą domyślną, protagonistą dziejów. Męska tożsamość, w przeciwieństwie do kobiecej, nie natrafiła na dziejowy moment dialektycznego napięcia, gdy musiała wymyślić się na nowo. Dopiero dzisiaj nieśmiało, a nierzadko z wielkim bólem i niechęcią, zaczyna akceptować stan kryzysu, który przecież nie powinien oznaczać klęski. Jak każdy kryzys oraz jak wszystko w ponowoczesności jest on stanem przejścia, który nie godzi się na stagnację i proste odpowiedzi.
Kobiety już zeszły ze sceny
Wygraną emancypacyjnego feminizmu nie jest jedynie równość praw, reprezentacyjnej obecności, sprawczości i dokonań kobiet we wszelkich dziedzinach. Jego koronnym dokonaniem jest formuła tożsamości i podmiotowości, która jest w stanie odnaleźć swój sens w sobie, a nie jedynie w świecie zewnętrznym. Kobiecość, o której mowa, jest wynikiem eksperymentalnego ikonoklazmu – ogołocenia osoby z kontekstów i relacji ze światem obiektów, które wcześniej nadawały wartość i status. Jednocześnie te same obiekty i wartości utrzymywały porządek władzy panujący między aktorem a widownią – kobieta odgrywała przypisaną jej rolę na scenie, która nie należała do niej. Postawiona na niej, zmuszona była zabawiać patrzących tak, aby nie było widać fałszu w jej grze. Poruszała się w przestrzeni ściśle określonych reguł i była oceniana według poziomu doskonałości ich potulnego opanowania.
Eksperyment kobiecej podmiotowości polegał na zejściu z tej sceny.
Gdyby tę teatralną metaforę potraktować analitycznie oraz bardziej dramatycznie, naszej wyobraźni jawią się trzy możliwości rozwoju relacji kulturowych. Gdy aktorzy schodzą ze sceny, aby usiąść w przestrzeni widowni, scena staje się pusta. Hegemonia oceniających spojrzeń traci swój obiekt – spektakl przestaje jednoczyć, ponieważ nie ma już czego oglądać. Drugą możliwością jest dołączenie widowni do aktorów na scenie – doskonała synteza, dążąca do demokratyczności. Aktorzy przestają być widowiskiem, kiedy znika instancja mająca oglądać i osądzać ich grę. Relacje stają się obustronne i zmierzają ku większej wspólnotowości. Trzeci scenariusz jest pełnią ikonoklazmu: aktorzy schodzą ze sceny i wychodzą z teatru, pozostawiając widownię samej sobie. Nagłe, błyskawiczne cięcie, które odwraca porządek, przemieniając go jednak jedynie jednostronnie.
Czym jednak jest mężczyzna pozbawiony swoich kulturowych regaliów, które otulały go niegdyś statusem? Nie każdy ma czas i przywilej, by móc zadawać sobie trudne pytania o siebie i sens. Ci jednak, którzy poprzez milenia mieli tę możliwość – pustelnicy, filozofowie i melancholijni książęta – także nie odłączali się od świata obiektów. Bóg, mądrość, ideał stoickiego charakteru, władza, uczniowie i zagorzali czytelnicy – to wszystko męskie pragnienia i konteksty warunkujące sens, bez którego tych mężczyzn mogłoby nie być. Gdzie nie spojrzymy, słychać niemal ironiczne echo słów Księgi Rodzaju: nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam.
Prostota wykładni psychologii ewolucyjnej, według której kobiety są naturalnie relacyjne, a mężczyźni sprawczy i konkurencyjni, jest zbyt polaryzująca. Procesy ewolucyjne świata przyrody od dawna nie nadążają za przemianami kulturowymi i cywilizacyjnymi, które równie mocno jak konstrukcja neuro-fizyczna, decydują o funkcjonowaniu człowieka. Wiek emancypacji przyniósł, wykorzystując powyższy schemat, gwałtowny wzrost sprawczości u kobiet, zadając kłam prostym kategoriom i etykietom.
Aktorzy przed aktorami
Wydawać by się mogło, że dziejowa sposobność zadawania pytań o siebie ominęła mężczyzn, oddając cały zryw do samo-określania w ręce kobiet. Jest to oczywiście iluzja i zrzucanie odpowiedzialności za własny los na otoczenie: kobiety zadały sobie pytania i w końcu wypracowały na nie odpowiedzi. Mężczyźni także odgrywają swoje ciasne role. Różnica tkwi jednak w tym, że spektakl męskiej kultury jest widowiskiem aktorów przed aktorami. Wewnętrzne oczekiwania odgrywania ról – wszelkie „muszę być”, „nie mogę zawieść”, „to moja odpowiedzialność”, „jeśli nie ja – to kto?”, które miałyby odbierać mężczyznom ich autentyczną autonomię – są echami, które także domagają się kontestacji i podejrzliwości.
Mężczyznom wydaje się, że coś muszą, bo inaczej przestaną być mężczyznami – zostaną wykastrowani. Jednak nie porzucają oni ciężkiego balastu anachronicznych wymogów i tożsamości. Być może znój utrzymywania pozorów sprawczości i skuteczności stał się kolejnym obiektem, który przynosi masochistyczną radość.
Świat mężczyzn jest zbudowany na relacjach z obiektami, które czynią ich wartościowymi. Jest nieustającym odwoływaniem się do atrybutów potwierdzających ich sprawczość, autorytet czy sukces w różnorodności sfer ich aktywności. Praca, dom, rodzina, partnerka, potomstwo, zasoby, kapitał, sport, religia, pozycja, wszystko to, bez czego mężczyzna jako podmiot, zdaje się nie istnieć. Dlaczego? Co widzi i co czuje mężczyzna gdy usiłuje zajrzeć w głąb swojej osoby w poszukiwaniu tego stabilnego gruntu, z którego mógłby powiedzieć sobie: to ja, jestem? Czy ten nagi choć najbardziej autentyczny ośrodek Ja nie jest głęboko sponiewierany i zżyty ze słowami takimi jak „bezwartościowość”, „słabość” czy „niedoskonałość”?
To, co zbywane jest w męskiej percepcji jako małostkowość, infantylność czy roszczeniowy egocentryzm, okazuje się zazwyczaj elementem wypartym, wypchniętym poza horyzont świadomości i kontroli. Praca nad tym, aby nie prowadzić wewnętrznej represji, ale wejść w relację z miękką, często irracjonalną stroną swojej osoby oraz pozwolić sobie na jej akceptację, jest na poziomie kulturowych form męskości w powijakach. Jest to utrudnione przez siłę zintegrowanych wzorców, odziedziczonych po rodzicach, wujkach, starszych przełożonych, a wreszcie samej kulturze i tradycji modelu mężczyzny-stoika-rycerza-patriarchy-przedsiębiorcy. Demontaż tego, co zastane, jest, jak w większości przypadków, trudnym wyzwaniem umożliwiającym stworzenie czegoś nowego, trudniejszym tym bardziej gdy to, co stare, postrzegane jest jako nieodzowny element tożsamości.
W kryzysie nie ma jednak miejsca na proste odpowiedzi. Odkrywanie tożsamości, zarówno jednostkowej, jak i współdzielonej, nie może opierać się na kopiowaniu istniejących już wzorców czy podążaniu udeptanymi ścieżkami. Odzyskanie dostępu do tego, co miękkie i wrażliwe, kruche, słabe i niedoskonałe, jest trudnym procesem podczas pracy integracyjnej. Być może teoretyzowanie to zbyt mało – nowe, stabilne formy ujmowania siebie przez mężczyzn wymagają realności i zakorzenienia w niej. Istotą kryzysu jest także bolesne odkrycie niewystarczalności symboli i kategorii, które dotąd organizowały życie i świat. Tym samym emancypacja feministyczna nie powinna stanowić modelu do skopiowania i prostego przełożenia na problem współczesnej męskości, lecz raczej inspirację.
Mężczyzna od dziecka w świecie obiektów
Kluczową rolę w rozwoju człowieka przypisuje się pierwszym miesiącom więzi z matką. Noworodek przez pierwszy okres po narodzinach jest symbiotycznie od niej zależny. Dziecko nie jest jeszcze w stanie rozpoznać w matce osobnej od siebie osoby, a tym samym nie funkcjonuje jeszcze jako indywidualne Ja, lecz jako kruchy i bezbronny dodatek do matczynego organizmu: karmicielki, opiekunki, całego świata. Ciekawość oraz chęć odłączenia się od piersi zazwyczaj przychodzi naturalnie w okolicach pierwszego roku życia, kiedy dziecko, dotychczas noszone na rękach, odkrywa umiejętność samodzielnego poruszania się na nogach. W wielu przypadkach życia rozwojowego, zniknięcie matki na dłuższą chwilę z oczu jest doświadczeniem porzucenia i osamotnienia. W ramach traumy separacyjnej mały człowiek dowiaduje się zarówno o swojej odrębności od matczynego ciała, z którym dotąd czuł się organicznie zjednoczony i tożsamy, jak i o swojej bezsilności.
Proces odłączania się od matki-obiektu nie odbywa się z dnia na dzień. Po drodze, zdaniem psychoanalityka Donalda Winnicotta, pojawiają się tak zwane obiekty przejściowe, substytuty bliskości pierwotnej relacji dziecka z matką, które umożliwiają separację, czyniąc ją mniej bolesną. To wszelkie pluszaki, kocyki, zabawki, którymi dziecko konstruuje swój nowy świat oraz poczucie bezpieczeństwa, gdy powoli akceptuje fakt swojego odsłonięcia i odrębności. Cechą człowieka pozostaje lęk przed ekspozycją na ryzyko, bezbronnością czy koniecznością budowania od zera. Raz zakorzeniony w bezpiecznym świecie znaczeń, wartości oraz obiektów, człowiek nie chce zaczynać od początku, ustalać granic ani odkrywać siebie na nowo. Ekspozycja, etapy przejściowe i graniczne, są niezwykle trudnymi punktami na drodze rozwoju. Tym samym człowiek potrzebuje iluzji, elementu zabawy jako pewnej strefy buforowej, aby wytrzymać grozę niezapośredniczonej rzeczywistości. Problem pojawia się, gdy iluzje i zabawy zaczynają nas dusić.
Wszystkie te spostrzeżenia, streszczenia i skróty nadal bardzo żywej teorii psychoanalitycznej oczywiście nie mają na celu sprowadzenia świata mężczyzn do studium relacji dzieci i matek. Należy jednak zwrócić uwagę na ciekawą korelację, która staje się widoczna, gdy zestawimy ze sobą aktualne i potencjalne światy wartości męskości i kobiecości. Istnieje szansa, że może nie Freud, ale późniejsi psychoanalitycy wyciągnęli ze swych spostrzeżeń i badań nader istotne dla nas wnioski.
W przeciwieństwie do kobiet, córek i sióstr, mężczyzna nigdy nie będzie matką (poza mężczyznami transpłciowymi). Zawsze jednak pozostanie synem, dzieckiem swojej matki – prymarnego obiektu. Jego utrata, rozumiana także jako niemożność posiadania go dla siebie, jak widział to Freud, jest źródłem głębokich frustracji, których człowiek (mężczyzna) nigdy nie porzuca, a jedynie sublimuje i przenosi na inne sfery życia. Człowiek nigdy nie powróci do swojego dzieciństwa ani nie zawróci swojego życia ku błogości prenatalnego nie-istnienia. Jest to fakt, który jednych napawa grozą, innych smutną nostalgią, jeszcze innych – euforią ku życiu. Jednak enigmą nieobecności pozostaje sam podmiot – kim jest dojrzały mężczyzna poza swoimi relacjami i dziełami? Mężczyzna, który zawsze będzie jedynie oscylować wokół cudownego dlań macierzyństwa.
Konieczne metamorfozy
Naturą kryzysu, czegokolwiek by nie dotyczył, jest jego graniczność, z której wynika też jego przejściowość. W psychologii fakt pojawienia się kryzysu – dotyczącego zdrowia psychicznego, tożsamości czy trudnego etapu życiowego – wskazuje na konieczność przemiany. To, co nieprzystające do wyzwań teraźniejszości, musi ustąpić miejsca czemuś nowemu. Kryzys więc, gdy potraktowany z szacunkiem oraz mądrą otwartością, jest elementem metamorfozy podobnym do przeróżnych przykładów ze świata natury, zwłaszcza owadów. Cykle życia motyli czy ważek ukazują fazy niepodobieństwa istniejące w harmonijnej ciągłości rozwoju. Jajeczko, gąsienica, poczwarka, dorosły owad – wszystkie stanowią jedno życie.
Kryzys męskości, obok wszelkich mniej lub bardziej rzetelnych poszlak socjologicznych, politycznych i tak dalej, ukazuje nam wyczerpanie się dawnych wzorców kulturowych. Zwraca nam także uwagę, że współczesna rzeczywistość, jej nowe opowieści, konteksty i wyzwania wymagają wytworzenia się nowych modeli. Mówiąc obrazowo: mężczyźni wyrośli ze swoich dawnych skór, ubrań i zabawek. Świat męskich wartości sprzed dekad stał się zbyt ciasny – kokon dławi swojego mieszkańca, zamiast pozwolić mu się rozwinąć.
Mamy problem z przeżywaniem kryzysów, co jest zrozumiałe – są przecież niebywale trudne. Kwestionują nasze kompetencje, odbierają nam poczucia bezpieczeństwa i sprawczości, zmuszają do uczenia się siebie oraz wielu innych rzeczy zupełnie od nowa. Dewastują poczucie spójności Ja, bez którego zaczynamy blaknąć i zanikać. Są one jednak konieczne, aby nie udusić się ciasnotą kokonu.
Mężczyźni muszą odkryć przyjemność schodzenia ze sceny – do tego w sposób odmienny od kobiet. Społeczeństwo i kultura oparte na wzajemnym szacunku i odpowiedzialności, a nie na niemożliwych do spełnienia oczekiwaniach są sprawą wszystkich uczestników wspólnoty. Warto jest pobyć z kryzysem – procesem, który raz rozpoczęty, musi w końcu wyburzyć całą fasadę – oswoić go, zaakceptować, a nawet zaprzyjaźnić się z nim. Ustawiczne wypieranie głębokiego smutku zagubienia często okazuje się śmiertelne.