Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. (Mt 23,5-6).
W oczach Jezusa uczeni w Piśmie i faryzeusze wszystkie swoje uczynki spełniali w tym celu, żeby się ludziom pokazać. W jakim celu my, chrześcijanie, spełniamy dobre uczynki?
Niektórzy starają się dobrze postępować, aby ludzie ich akceptowali, bardziej lubili i kochali. Inni natomiast chcą poprzez spełnianie dobrych uczynków zasłużyć na zbawienie. O ile pierwsza motywacja zdaje się być naturalna, bo wszyscy chcemy, by nas kochano, to ta druga motywacja – spełnianie dobrych uczynków, aby zasłużyć na zbawienie – bierze się z całkowitego niezrozumienia chrześcijaństwa. Pewien ateista, widząc interesowność katolików, którzy chcą sobie zaskarbić niebo dobrymi uczynkami, zapytał: „Czy tylko dlatego jesteście dobrzy, bo boicie się piekła i chcecie zdobyć punkty u Pana Boga, by przyjął was do nieba? Ja staram się postępować szlachetnie, nie licząc na żadną zapłatę”.
Co mu odpowiemy? Czy wiemy, że zbawienie dostaliśmy za darmo, a nie za to, że jesteśmy dobrzy? Zostaliśmy zbawieni, bo Bóg nas pokochał. Chrześcijanin powie: „Jezus mnie zbawił. Jestem Mu za to wdzięczny i dlatego dobrze postępuję, bo chcę być do Niego podobny”. Pseudochrześcijanin powie: „Jezus obiecał mi zbawienie. Jeśli będę dobrze postępował, On mnie zbawi. Dlatego staram się na to zbawienie zarobić dobrymi uczynkami”.
Czym grozi taka postawa? Przede wszystkim wymuszoną, interesowną „miłością” do Pana Boga i ciągłym lękiem przed potępieniem. W rezultacie religia jest wobec takich ludzi skutecznym sposobem szantażowania ich i trzymania w posłuszeństwie. Organizacja religijna, która składa się z zarabiających na zbawienie, jest siłą polityczną o określonym programie moralnym i niczym więcej. Jeśli partie polityczne boją się Kościoła lub zabiegają o jego poparcie, to dlatego, że nie widzą w Kościele mistycznego ciała Chrystusa, nie widzą w nim wspólnoty ludzi zbawionych, lecz realną siłę polityczną, którą można wykorzystać przeciwko konkurencji.
Ponadto szeregowi wierni, trzymani w szachu, niepewni swojego zbawienia i dlatego posłuszni wszystkiemu, co ksiądz powie, przyczyniają się do próżności hierarchów. Niejeden z nich przywykł do pierwszych miejsc na uroczystościach, do powłóczystych szat, do książęcych salonów i wystawnych obiadów.
Skutki lansowania wyrachowanej dobroci są aż nadto widoczne w Kościele w Polsce. Miejsce wspólnoty wiernych zajęła korporacja świadcząca usługi dla mieszkańców chcących uchronić się przed potępieniem lub przynajmniej przed klątwą dziadków związanych z religijną tradycją. Wielu pobożnych ludzi, szczególnie młodych, zmaga się z chorobliwymi skrupułami. Inni natomiast narzucają niewierzącym jedyną słuszną moralność, straszą piekłem i mnożą nabożeństwa, by wynagrodzić Bogu krzywdy, jakich doznał z powodu Halloween czy marszu równości. Mam wrażenie, że przepychając się do ołtarza i wymachując przy tym szabelką lub parasolką, są odporni na bezinteresowną miłość Boga wobec każdego, kto pozwoli się kochać.