fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Siarhei Douhushau: Godne pieśni

To wyraz bezsilności – nie można nic organizować, a jednak wciąż gdzieś spontanicznie odbywa się koncert albo inna akcja. Jeśli ktoś śledzi ostatnie wydarzenia, nie może cały czas milczeć.
Siarhei Douhushau: Godne pieśni
ilustr.: Ada Wawer

O białoruskim aktywizmie muzycznym z Siarheiem Douhushauem rozmawia Joanna Zabłocka

Rok nieprzerwanych demonstracji i protestów w Białorusi to dobry moment na pytanie o strategie protestowania. Wśród nich niemałą rolę odgrywała muzyka, za pomocą której i Ty od lat wyrażasz swój sprzeciw wobec reżimu Alaksandra Łukaszenki. Jak opisałbyś brzmienie tej rewolucji? Czy od czasu sfałszowanych wyborów w 2020 roku obserwujesz jakąkolwiek zmianę, jeśli chodzi o repertuar i sposoby muzykowania?

Muzycznych akcji protestacyjnych rzeczywiście było w ciągu tego roku bardzo dużo. Pojawiły się zupełnie nowe formy, jak na przykład „muzyczne dwory”, podczas których ludzie gromadzili się wspólnie, by grać, śpiewać czy po prostu dyskutować. Jednak sztandarowym zjawiskiem ostatnich miesięcy stał się Wolny Chór. Na początku protestów muzycy Filharmonii w Mińsku wystąpili przed swoim budynkiem, intonując rozmaite historyczne białoruskie pieśni, do czasu aż nie zablokowało ich KGB. Następnie zaczęto urządzać podobne akcje w centrach handlowych, metrze. Muzycy śpiewali na ulicach, a do nich dołączali się inni protestujący. Później zaczęły się represje. Ale pomimo tego Wolny Chór i Wolna Orkiestra wciąż żyją.

Wciąż w Białorusi? Sam kilka miesięcy temu ostatecznie zdecydowałeś się na opuszczenie Mińska i przyjazd do Warszawy.

Rozmaite inicjatywy działają na miejscu, ale nie tylko. Osobiście próbuję angażować się równolegle i tu, i w Białorusi, na przykład obecnie w ramach fundacji Tradycyja koordynuję projekt, w którym moi znajomi jeżdżą po białoruskich wsiach i nagrywają materiały przybliżające ludowe stroje oraz obrzędy. Przygotowane nagrania publikujemy między innymi na YouTube. W marcu postanowiłem działać także w Warszawie, gdzie powstał oddział Wolnej Orkiestry.

Spotykacie się na próbach i co dzieje się dalej?

Później będziemy przygotowywać nagrania wideo i audio, ale teraz najważniejsze jest występowanie na ulicach, dla ludzi, offline. Mamy dwie próby w tygodniu, cały czas chcemy też organizować akcje i koncerty, po to by mówić całemu światu o Białorusi – o naszych problemach z językiem białoruskim, o ludziach w więzieniu, o tym, że w ogóle jest taki naród.

Z jakim odbiorem spotykacie się podczas występów?

W Polsce mamy większą swobodę działania, ale wymaga ono zupełnie innego nastawienia z tej prostej przyczyny, że wolność Białorusinów nie jest tutaj tematem numer jeden. Nowo przybyłym artystom, żyjącym od miesięcy w ciągłym niepokoju i przyzwyczajonym do działania tu i teraz, nie zawsze łatwo przychodzi odnalezienie się w tej sytuacji. A wszystko właśnie z powodu różnic w odbiorze – bezpośrednie reakcje w Białorusi sprawiają, że tam wyraźniej niż w Polsce daje się odczuć, jak bardzo potrzebne jest to, co robimy. Między innymi dlatego, że śpiew jest tak niebezpieczny. Organizator koncertu musi liczyć się z tym, że już nie wróci do domu. Już około trzydzieści osób z Wolnego Chóru zostało aresztowanych. Dlatego Wolny Chór i Wolna Orkiestra w Białorusi mogą teraz robić tylko koncerty online, co również jest bardzo trudne – nie ma miejsca, w którym można się spotkać, ludzie obawiają się udostępniać swoje mieszkania, organizatorzy potrafią odwołać lokal nawet dwie godziny przed koncertem. Ale nie można milczeć, nie można się poddawać: ostatnio pod koniec maja miała miejsce premiera najnowszego występu Wolnego Chóru – zorganizowanego w całkowitej konspiracji, w baraku, bez telefonów, bez adresu. Jak na wojnie.

Jak działacie w Polsce?

Oczywiście wszystko wygląda inaczej. Śpiew i gra na ulicach nie są nielegalne. Tutaj często nawet w autobusie, kiedy ktoś widzi moją maseczkę, krzyczy: „Żywie Białoruś”. Wielu ludzi okazuje solidarność.

Na uchodźstwie pojawiają się jednak inne ograniczenia.

W związku z zamknięciem w grudniu 2020 roku granicy lądowej między Polską a Białorusią zapraszanie artystów jest bardzo trudne. W Polsce oczywiście jest więcej organizacji, planowaliśmy na przykład dzień muzyki białoruskiej podczas festiwalu Wszystkie Mazurki Świata, ale najpierw był problem z koronawirusem, a teraz  to niemożliwe. Szukam innych dróg – wziąłem udział w festiwalu Folkowisko, na który nie mogłem co prawda zaprosić mojego własnego zespołu Vuraj, ale przyjechali warszawscy artyści tacy jak Andrzej Eudakimau i Aliaksej Varsoba, z którymi w grupie Trio Isna nagrywamy obecnie muzykę do słów polskich, węgierskich i litewskich poetów.

Podstawowym problemem pozostają pieniądze. W Białorusi działamy głównie przez crowfunding. Przykładowo zbieraliśmy fundusze na wydanie zbioru ludowych śpiewów dziecięcych w opracowaniu znanej nauczycielki, Larysy Ryżkowej. Zgromadziliśmy siedem tysięcy rubli białoruskich, po czym cała ta kwota została skonfiskowana. Bank białoruski nie wypłacił pieniędzy na sfinansowanie podręcznika, którego ideą jest wychowanie w kulturze tradycyjnej. Można by się zastanowić, co jest w tym rewolucyjnego… Ale współwłaścicielem platformy crowdfundingowej, na której zorganizowana została zbiórka, był Eduard Babaryka, syn Wiktora Babryki – jednego z kandydatów na prezydenta. Postawiono mu zarzuty o działalność antypaństwową i został aresztowany, jak jego ojciec. Obaj do tej pory siedzą w więzieniu. To tylko jeden z przykładów bezprawia, który pokazuje, jak działa państwo totalitarne.

Jak w takim razie po tych doświadczeniach chcesz dalej wspierać Białorusinów? Jakie s

ą dzisiaj drogi niesienia wymiernej pomocy?

Moją najnowszą inicjatywą jest Muzyczno-teatralna Rezydencja Arteterapii dla twórców i twórczyń z Białorusi. Głównym celem projektu jest rehabilitacja przybyłych do Polski osób twórczych, które znalazły się w trudnej sytuacji. Muzycy, aktorzy i inni artyści przebywają w niestabilnym stanie psychicznym, ze względu na represje polityczne nie mogą podjąć się normalnej pracy, odbyć żadnych wyjazdów czy też po prostu odpocząć. W ramach rezydencji otrzymują pomoc psychologiczną i rehabilitację ruchową, rozmaite warsztaty takie jak trening oddechowy czy zajęcia teatralne (prowadzone przez Jurę Dzivakou, znanego białoruskiego reżysera współczesnego teatru Belarus Free Theatre) oraz możliwość realizacji własnych pomysłów artystycznych. Mamy już za sobą pierwszy obóz letni, zorganizowany w sierpniu w Białce Tatrzańskiej.

Każdy, kto niesie pomoc w Białorusi – w sposób legalny i oficjalny czy też prywatny – jest poddawany kontroli, zaczyna być śledzony, może zostać ogłoszony przez reżim ekstremistą, a za to grozi minimum 1,5 roku pozbawienia wolności. Wsparcie i decyzje polityczne Polski i Unii Europejskiej przynoszą Białorusinom wymierne i pozytywne efekty, ale represjonowanych i ich rodzin z dnia na dzień przybywa, dlatego pomoc nadal jest potrzebna. Zarówno na miejscu, jak i dla tych, którzy w trybie pilnym musieli uciekać za granicę. Wesprzeć można pośrednio, przekazując wsparcie organizacjom niosącym pomoc Białorusinom (lista jest opublikowana na stronie Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka). Zbiórki dla konkretnych osób w potrzebie są organizowane przez byculture.org/donate. Ale można też bezpośrednio wesprzeć uchodźców z Białorusi mieszkających w Polsce, oferując pomoc finansową czy materialną. Pomóc komuś napisać podanie, załatwić sprawy w urzędzie, pokazać, jak działa system wypożyczania rowerów czy biletomat. Jeżeli się rozejrzymy, to na pewno zobaczymy kogoś, komu możemy pomóc, wśród tych, którzy są tuż obok. Zwykła ludzka życzliwość i rozmowa jest także wymierną pomocą.

Wciąż jednak dźwięk może mieć bardzo konkretne, polityczne przełożenie, czego dowodem są choćby akcje Jany Shostak, której krzyk we wrześniu ubiegłego roku pośrednio nakłonił Mateusza Morawieckiego do ułatwienia ruchu transgranicznego dla Białorusinów. A jaka jest moc sprawcza śpiewu?

Niezwykle ważne jest, żeby temat Białorusi był obecny w mediach, żeby patrzeć na ręce tym, którzy czynią bezprawie. Skoro Czerwony Krzyż w Białorusi nie reaguje na nieludzkie warunki, w których są trzymani więźniowie polityczni, odpowiedzialność spada na nas. Rodziny więźniów politycznych także apelują, by temat Białorusi nie schodził z przestrzeni medialnej, bo dopóki krzyczymy o tym, dopóty więźniowie są bardziej bezpieczni. Jeśli zaś chodzi o samą formę śpiewu, dla mnie istotna jest przede wszystkim strona edukacyjna. Przybliżanie Białorusinom historycznych pieśni i tańców, tradycji, korzeni, stopniowe pielęgnowanie samoświadomości narodowej.

Czyli śpiewasz bardziej do społeczeństwa niż polityków?

Tak, bo w śpiewie chodzi o reakcję. To wyraz bezsilności – nie można nic organizować, a jednak wciąż gdzieś spontanicznie odbywa się koncert albo inna akcja. Jeśli ktoś śledzi ostatnie wydarzenia, nie może cały czas milczeć. Ludzie słyszący śpiew Wolnego Chóru często płaczą. Mówią, że dla nich to lek dla duszy, nadzieja i wiara. To nie performans, ale nośnik pamięci.

Mówisz, że od początku śpiewy miały charakter masowy, ale przecież Wolny Chór wykonuje repertuar nieznany, nieobecny w oficjalnie dozwolonym obiegu kultury w Białorusi.  

Przez ten rok świadomość Białorusinów bardzo wzrosła. Początkowo rzeczywiście trudno było ludziom wykonywać niektóre hymny, jak na przykład „Pahonia”. Zaproponowałem więc publikację śpiewników, które zatytułowaliśmy „Hodnyja pieśni” (pol. Godne pieśni). Wyszły dotychczas 4 książeczki: pierwsza pod koniec sierpnia zeszłego roku, kiedy śpiewano ludowe piosenki na placu Narodowego Teatru Akademickiego imienia Janki Kupały w Mińsku. Znalazły się w niej tradycyjne pieśni żniwne i wojenne. Kolejne śpiewniki to zawierający historyczne hymny, następnie kolędy, teraz zaś wydaliśmy opracowanie na chór – „Hodnyja pieśni II”.

Niełatwo było znaleźć zapis nutowy tych utworów, zwłaszcza że ich autorzy byli przecież represjonowali w latach 30. XX wieku i całkowicie zatuszowani w Związku Radzieckim. Zaczęliśmy od spisu pieśni, które chcieliśmy zobaczyć w śpiewnikach. I tak oto wspomniany hymn „Pahonia” stał się bardzo popularny, a – błędnie uważaną za ludową – piosenkę „Kupalinka” podczas demonstracji śpiewają wszyscy.

Sam z wykształcenia jesteś śpiewakiem operowym. Jak to się stało, że przeszedłeś od świata klasycznego do muzyki tradycyjnej?

Śpiew operowy był dla mnie mało interesujący, choć teraz podczas pracy z chórem wciąż wykorzystuję to doświadczenie. Zawsze ciągnęło mnie jednak do muzyki tradycyjnej, ludowej. Mojej aktywności przyświeca głównie ciekawość i chęć popularyzacji, pod tym względem czuję się kimś w rodzaju „ministra folkloru” [śmiech]. Zaczęło się od tego, że w pewnym momencie wraz z moim zespołem Vuraj zacząłem eksperymentować z repertuarem ludowym. W 2010 roku urządziliśmy pierwsze badanie terenowe, podczas którego zafascynowałem się dialektem poleskim. Chciałem zarazić tą ciekawością innych ludzi. Nie mieliśmy wcześniej w Białorusi płyt, nagrań folkloru, które można by było kupić w sklepie. Dało się go znaleźć jedynie w książkach albo w małym nakładzie. Założyłem więc wspomniane stowarzyszenie Tradycyja, w którym wydajemy książki, nuty i płyty. Organizowaliśmy też festiwale i koncerty, takie jak Rajok, Wesele fest, Litvak Klezmer Fest. W ten sposób powstała pierwsza książka-płyta „Męska tradycja śpiewu”, a później druga – „Biesiadne pieśni”. Wydaliśmy też Nowy Testament w języku zachodniobiałoruskiej gwary przełożony przez Fiodora Klimczuka, znanego filologa zasłużonego dla badań nad kulturą Zachodniego Polesia. Mamy jego całe archiwum i chcemy wydać kolejne edycje jego tłumaczeń Pisma Świętego na kolejne poleskie gwary.

Balansujesz między kontrkulturowym światem sztuki a ujęciem badawczym, co nasuwa skojarzenia z tzw. ruchem Domów Tańca, który w latach 90. rozwinął się w Polsce. Jak pisze Remek Hanaj, była to odpowiedź na „potrzebę redefiniowania wspólnoty kulturowej w nowej sytuacji po 1989 roku”. Ruch revival „nie nastawiał się na produkcję kultury i jej konsumpcję, a na uczestnictwo”, „był rodzajem misji kulturowej. Jeśli ktoś działał na jej rzecz, wtedy wszelkie podziały, w tym na przykład polityczne czy religijne, stawały się drugo- i trzeciorzędne”. Dostrzegasz analogiczne zjawisko w Białorusi? Dlaczego współcześni Białorusini chcą utożsamiać się z ludowym (powtórzmy, często nieznanym sobie) repertuarem, czy szerzej – tradycją ludową?

Najgłośniejszymi inicjatywami skupiającymi ludzi wokół takiego repertuaru stały się Wolny Chór oraz założony przeze mnie w 2014 roku Speuny Shod (Śpiewne spotkanie). Jednak o odrodzeniu zainteresowania tradycją można mówić dopiero teraz, co w dużej mierze wiąże się z potrzebą używania języka białoruskiego. Być może twórczość ludowa wcale nie stałaby się tak popularna podczas protestów, gdyby nie korowody – na demonstracjach wszyscy tańczyli, my z kolei organizowaliśmy potańcówki, podczas których znane piosenki, jak na przykład „Mury”, przerabiane były na ludowe aranżacje. Tego typu akcje miały na celu integrację społeczeństwa, dzięki czemu stały się atrakcyjne – wiele osób poczuło się na nowo włączonych do kultury.

Na koniec przyjrzyjmy się artystom białoruskim przebywającym w Polsce. W zeszłym roku w geście solidarności z Białorusią Radio Kapitał wydało charytatywną kompilację siedemdziesięciu czterech utworów zrzeszających rozmaitych twórców, jednak białoruskich nazwisk znalazło się tam stosunkowo niewiele. Kiedy myślę o pozostającej w cieniu muzyce elektronicznej, eksperymentalnej, popowej lub współczesnej muzyce komponowanej, odnoszę wrażenie, że nieco zbyt automatycznie szufladkuje się muzykę białoruską jako społecznie zaangażowaną (rock) lub rozpatruje się ją tylko w kontekście dyskursu tożsamościowego (muzyka tradycyjna). Czy to nie dlatego ta przecież liczna społeczność muzyków na emigracji pozostaje tak słabo widoczna?

Brakuje wystarczająco dobrej organizacji w Polsce, ale i w Białorusi, gdzie unikalne zespoły – nawet bardzo znane, jak Troitsa – nieraz nie mają menadżera. Nikt nie zna żadnych organizatorów, zespoły czekają, aż ktoś ich zaprosi. Problemem pozostają granice i język. Grupy białoruskie w Polsce zawsze organizowały coś w związku ze świętem Kupały albo dniem niepodległości. Zapraszali wówczas jednego lub dwóch artystów, na więcej nie starczało pieniędzy. Tego typu wydarzenia odbywały się też często w zamkniętym kręgu – „Białorusi tylko dla Białorusinów”. To nadal jest problem, choć wraz z wysypem akcji solidarnościowych obecnie wymiar wspólnotowy, zrzeszający wszystkich, jest znacznie silniejszy.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×