fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Senyszyn: Koniunkturaliści nie są rewolucjonistami

Lewica była silna wtedy, kiedy była rozdyskutowana i pełna pomysłów – tak właśnie było, gdy rządziliśmy w latach 1993-1997 i 2001-2005. Teraz na lewicy się nie dyskutuje. No chyba, że o podziale stołków, pieniądzach i nieruchomościach.
Senyszyn: Koniunkturaliści nie są rewolucjonistami
ilustr.: Zofia Mizgalewicz

Co odróżnia Joannę Senyszyn od Magdaleny Biejat? 

Niezależność. Biejat od 2019 roku jest uzależniona od Włodzimierza Czarzastego, którego się wręcz boi. Dlatego, kiedy w 2021 bezczelnie groził wicemarszałek Morawskiej-Staneckiej, że jeżeli nie będzie posłuszna, „to ją odstrzeli”, Biejat – w odróżnieniu ode mnie – nie wystąpiła w obronie klubowej koleżanki. Teraz Magda jest w jeszcze większym strachu, bo już pokochała wicemarszałkowski stołek i związane z nim profity, jak samochód z kierowcą, gabinet z sekretarką, zagraniczne wyjazdy i większa od senatorskiej kasa.

Co różni Joannę Senyszyn od Adriana Zandberga?

Trwanie przy własnych poglądach. Zandberg zmienia teraz swoje przekonania lub po prostu je ukrywa; na wybory prezydenckie przestał być nagle zwolennikiem euro i kilkudziesięcioprocentowych podatków dla najbogatszych. Tyle że zaraz skończy się kampania, a tamte postulaty wrócą.

Mam też poważne wątpliwości co do wiarygodności zarówno Biejat, jak i Zandberga. Pamiętam, że kiedy dostali się do Sejmu w 2019 roku, uposażenie poselskie wynosiło 8016,60 zł. Działacze Razem ogłosili przed wyborami, że nadwyżkę powyżej trzykrotności płacy minimalnej (w 2019 wynosiła 3 x 2250 złotych – dop. red.) będą przekazywać na cele społeczne. Warto byłoby ich teraz poprosić, by pokazali dowody wpłat.

Różni was o wiele więcej. W opozycji do pozostałych lewicowych kandydatów twierdzi pani, że na obronność należy przeznaczać mniej niż obecnie, bo 3,5 procent PKB. Zandberg podkreśla, że musimy zadbać o nasz przemysł chemiczny, by móc produkować w kraju amunicję, Biejat akcentuje w kampanii niedostatki ochrony zdrowia, która nie radzi sobie nawet w czasie pokoju… Żadne z nich nie kwestionuje jednak potrzeby budowy wielkiej, 300-tysięcznej armii lądowej.

Wystarczy 200-tysięczna zawodowa armia, ale świetnie wyszkolona i wyposażona w najnowocześniejszy sprzęt. Wydatki na obronność dałoby się zamknąć w granicach 3-3,5 proc. PKB. Nie ma sensu transferowanie naszych pieniędzy do Stanów Zjednoczonych i kupowanie tam złomu.

Co dobrego dostrzega pani w nowych twarzach polskiej lewicy?

Niestety, dostrzegam w nich tylko brak sprawczości. Sejmowa lewica ma dziś oblicze afer, których bohaterami są jej ministrowie i wiceministrowie. Słyszy się o niej, kiedy minister Wieczorek kpi z wyborczej obietnicy akademików za złotówkę i wspólnie z wiceministrem Gdulą likwiduje w Polsce badania nad sztuczną inteligencją; kiedy ministra Kotula kłamie, że jest magistrem, wiceminister Ciążyński finansuje sobie urlop służbową kartą, wiceminister Szejna nie potrafi rozliczyć „kilometrówek”, albo – choć wszyscy wiedzą, że ma problem z alkoholem – gdy Czarzasty twierdzi, że nigdy nie widział wiceministra nietrzeźwego, choć namawiał go na leczenie. Czyżby na leczenie z niepicia?

To niesprawiedliwa ocena. Ministra Kotula negocjuje ustawę o związkach partnerskich, ministra Dziemianowicz-Bąk pracuje nad tym, by płaca minimalna stała się wynagrodzeniem zasadniczym, wicepremier Gawkowski ogłosił w zeszłym roku śmiałą „Strategię cyfryzacji Polski”, a niedawno zapowiedział ustawę o opodatkowaniu big techów. W tej kampanii stara się wprowadzić do agendy kilka tematów: podatek cyfrowy, podatek katastralny, likwidację Funduszu Kościelnego…

Sprawiedliwa ocena, bo efektów nie ma. Czekam, żeby te projekty weszły życie, ale przecież nie wejdą. Minęło półtora roku od wyborów parlamentarnych, najwyższy czas coś zrobić, a nie tylko zapowiadać.

W wywiadach często pytają panią o powód startu. Niezmiennie odpowiada pani, że kandyduje: „żeby mieć na kogo głosować” oraz dlatego, że tak chciałby mąż, zmarły w lutym Bolesław Senyszyn.

Chciałby, bo zawsze bardzo mnie wspierał i uważał, że powinnam robić karierę zarówno naukową, jak i polityczną. Kiedy SLD wystawiało w wyborach prezydenckich Magdę Ogórek – zresztą z najgorszymi dla mojej partii konsekwencjami – namawiał mnie do kandydowania.

W opublikowanym po jego śmierci oświadczeniu pisze pani: „Sztuczna inteligencja zapytana kim jest Bolesław Senyszyn, odpowiedziała «Postać fikcyjna wymyślona przez Joannę Senyszyn». Bardzo się myliła”. Kim był prawdziwy Bolesław Senyszyn?

Wspaniałym człowiekiem. Niezwykle inteligentnym, dowcipnym, erudytą, z którym miałam wspaniałe życie.

Parę lat temu mówiła pani w wywiadzie dla WP: „jesteśmy odwróconym marynarskim małżeństwem: ja wypływam, a mój mąż zostaje”.

Mąż był bardzo przywiązany do naszego domu w Gdyni i do swojej kancelarii adwokackiej. Jego życie w dużym stopniu koncentrowało się wokół pracy, pod tym względem byliśmy do siebie bardzo dobrani. Oboje kochaliśmy swoją pracę i nie wyobrażaliśmy sobie bez niej życia.

Bolek podróżował, dwa, trzy razy do roku wyjeżdżał na wyprawy ze znajomymi. W jednym się różniliśmy: on szukał za granicą przygód, ja – odpoczynku. Jednak szczerze mówiąc przez ostatnie trzydzieści lat nie miałam czasu na urlop, zjeździłam służbowo siedemdziesiąt kilka krajów, ale znam głównie lotniska i sale obrad parlamentów. Z mężem jeździliśmy razem na wakacje, zanim wsiąkłam w politykę, gdy byłam profesorem, dziekanem i rektorem…

A nie „profesorką”, „dziekanką” i „rektorką”?

Jestem zwolenniczką feminatywów, ale dziś kandyduję na urząd prezydenta – w takiej formie pojawia się on w Konstytucji i ustawach. Trochę się w związku z tym „przestawiłam” na okres kampanii, bo niewygodnie jest mówić raz tak, raz tak.

W domu rodzinnym było was pięć: pani, dwie babcie, mama i gosposia. Jak budziła się w Joannie Senyszyn feministka?

Nie musiała się we mnie „budzić”, bo wszystkie kobiety wokół mnie były feministkami, a jedynym przedstawicielem męskiego rodu był nasz pies.

Wcześniej był jeszcze tata, zmarł jednak nagle, gdy miała pani sześć lat. Co po sobie zostawił?

Zawdzięczam mu jedną z najważniejszych życiowych lekcji. Bardzo chciałam pójść do szkoły wcześniej, już jako sześciolatka, razem z o rok starszą koleżanką. Bałam się, że jeśli trafi tam beze mnie, stracę przyjaciółkę. Ojciec był akurat w domu – bo zwykle go nie było – i próbowali mnie z mamą przekonać, że skracam sobie dzieciństwo, że szkoła to obowiązki, a jak już raz wpadnę w kierat, to się z niego nie wyrwę do późnej starości. Ponieważ się upierałam, tata powiedział, że jeśli naprawdę chcę iść do szkoły, mam to sama załatwić.

Poszłam z babcią do dyrektorki, oznajmiłam, że urodziłam się 1 lutego, więc wprawdzie teraz jestem trochę za młoda na rozpoczęcie nauki, jednak w przyszłym roku będę już za stara.

I?

I zostałam przyjęta.

Co na to tata?

Wypłynął w morze, wrócił na 1 września i kiedy usłyszał, że jednak nie chcę chodzić do podstawówki, popatrzył na mnie z góry i powiedział: Joanno – bo rodzice nigdy nie zdrabniali mojego imienia – tłumaczyliśmy ci, że na szkołę jest za wcześnie, nie chciałaś przyjąć tego do wiadomości; teraz musisz ponosić konsekwencje swojej decyzji.

Wszystko ma swoją cenę.

Niekiedy wysoką. Ja na przykład nie zdecydowałam się zostać w prywatnej partii Czarzastego, chociaż pewnie dzisiaj byłabym dalej posłanką albo senatorką tak zwanej „Nowej Lewicy”. Ale koniunkturaliści nie są rewolucjonistami, a ci, którzy „sprzedali się” przewodniczącemu nie stworzą w polskiej polityce niczego nowego. Trudno przecież, by osoby, które trwają w niedemokratycznej strukturze, budowały demokrację.

Nawet w demokracji partie przyjmują często model „wodzowski”.

Ale w folwarku Czarzastego nie ma nawet procenta demokracji! Połączenie SLD z Wiosną Biedronia opierało się na manipulacji: 24 tysiące członków Sojuszu miało na kongresie zjednoczeniowym 500 delegatów, a licząca 300 ludzi Wiosna też miała 500 delegatów.

To chyba niemożliwe?

Ale prawdziwe! Brakujących dobrali z łapanki wśród rodzin i znajomych. To była kpina z demokracji, uczciwości, przyzwoitości, ale wszyscy ją przełknęli.

Chce pani profesor porozmawiać o postaci przewodniczącego?

Po co? To schyłkowy polityk, a jego ugrupowania najpewniej nie będzie w następnym parlamencie. Nie ma co zawracać sobie nim głowy.

To kto będzie reprezentował lewicowe wartości w Sejmie XI kadencji?

Odpowiedź dadzą wyniki wyborów prezydenckich.

Co się stanie, jeśli pozbawiony subwencji Zandberg „przeskoczy” w nich Biejat, która ma przecież do dyspozycji zasoby oraz struktury SLD i Wiosny?

Struktury SLD zostały praktycznie zniszczone, a Wiosna nigdy własnych nie miała.

To kto pracuje w tych wyborach na sukces Biejat?

Nasze pieniądze, które idą z budżetu do partii politycznych, a teraz są transferowane na kampanię. Natomiast posłowie, senatorowie, Czarzasty z Żukowską pracują raczej na porażkę swojego ugrupowania.

„Porażkę” ponosi ono nie od czasów Czarzastego i Żukowskiej. Przecież lewica była w opozycji od niemal 20 lat!

Dwa razy rządziła.

To prawda, ale od upadku rządu Millera jest w regresie. Dlaczego PiS-owi udało się zawłaszczyć wiele z jej postulatów socjalno-ekonomicznych? I jak odebrać prawicy „wyborców cynicznych”, o których piszą Sierakowski i Sadura?

Partia Czarzastego nie może niczego nikomu odebrać, bo jest całkowicie bezideowa, co obywatele widzą. Przecież nawet w lewicowej bańce mało kto popiera Czarzastego.

Po ostatnich wyborach parlamentarnych nie mógł on być pewnym mandatu, z dalszego miejsca na liście przeskoczył go – o niemal 20 tys. głosów – młody działacz Łukasz Litewka. Tymczasem do ostatniej chwili ważyło się, czy Nowa Lewica sięgnie w okręgu Czarzastego po jeden czy dwa mandaty. Kiedy na jednej liście znajdują się kandydaci SLD, Wiosny i Razem – często triumfują ci ostatni. W moim rodzinnym Krakowie z „jedynki” nie dostał się Maciej Gdula, pokonany przez Darię Gosek-Popiołek. Choć jednak lewicowy elektorat preferuje postaci wyraziste i bezkompromisowe, wciąż żywa jest w nim trauma po wyborach z 2015 roku. Wcale nie jestem pewien, jak zachowa się w kolejnych wyborach parlamentarnych, gdy pojawi się kilka lewicowych list.

Wybory prezydenckie ostatecznie pokażą kierunek, w którym powinna iść polska lewica. Nie oszukujmy się, w Europie i na świecie lewicowe partie znalazły się w trudnym położeniu; w krajach demokratycznych czuć dziś nacjonalistyczne skrzywienie, chęć zamknięcia się przed migrantami i pielęgnowania zaścianków. Pewną nadzieję dostrzegam w Niemczech, gdzie AfD zostało uznane za ugrupowanie ekstremistyczne.

Nie oznacza to bynajmniej delegalizacji partii.

Ale pierwszy krok został zrobiony.

Czy grzechem pierworodnym lewicy nie jest aby nasze rozdyskutowanie? Spieramy się o język, program, postulaty, personalia… Tymczasem prawica idzie jak taran: jej politycy i media mają jedną linię argumentacji, proste recepty na problemy i manichejski świat: „nasi” są krystalicznie dobrzy, a piekło to „inni”. Trudno wygrać z tak spójnym obozem. 

Jestem dokładnie przeciwnego zdania! Uważam, że lewica była silna wtedy, kiedy była rozdyskutowana i pełna pomysłów – tak właśnie było, gdy rządziliśmy w latach 1993-1997 i 2001-2005. Teraz na lewicy się nie dyskutuje. No chyba, że o podziale stołków, pieniądzach i nieruchomościach. Jak Czarzasty przyjeżdżał na spotkania partyjne, to mówił tylko o tym, ile partia dostaje pieniędzy i ile ma nieruchomości. To biznesmen, a nie człowiek idei. W dodatku panuje opinia, że jeżeli dotrzymał obietnicy, to znaczy, że się pomylił.

Któryś już raz wraca pani profesor do krytyki przewodniczącego Czarzastego. Tymczasem w Polsacie twierdziła, że Biejat i Hołownia: „zatracili poczucie, że są po tej samej stronie barykady” z Trzaskowskim oraz że „z niesmakiem patrzy na podszczypywanie się wewnątrz koalicji”. Będąc w SLD, ta sama Joanna Senyszyn nazywała Millera „czerwonym karłem”, publicznie krytykowała go za ustępstwa wobec Kościoła i brak liberalizacji ustawy antyaborcyjnej oraz otwarcie obwiniała za wyborczą porażkę w 2015. 

Jakoś nigdy nie słyszałam, żeby Magda Biejat krytykowała Czarzastego albo Żukowską. Ta ostatnia została jednogłośnie wybrana szefową klubu – czyli uznana również przez Biejat za ideał, na którym należy się wzorować.

Widocznie takie były „wewnętrzne ustalenia” w Nowej Lewicy.

Trzeba być bardzo sprzedajnym, żeby się zgodzić na „wewnętrzne ustalenia”, które są tak jawnie nieuczciwe.

Alternatywą jest znalezienie się na politycznym oucie.

Znalazłam się na nim z wyboru, jestem kobietą, która się nikomu nie kłania. Czarzasty dostaje do dyspozycji 10 milionów złotych subwencji rocznie, zawsze ma środki, żeby kupować poparcie w partii. Uważam, że jest w tym względzie gorszy od Kaczyńskiego, ponieważ Kaczyński przynajmniej dotrzymuje słowa. Tymczasem Czarzasty łamie ustalenia, zależy mu tylko na własnej karierze. Przecież ta koalicja ledwie się zawiązała, bo przewodniczący tak bardzo pragnął być marszałkiem Sejmu, że był gotów storpedować ją już na starcie. I po co? By móc zapisać sobie ten tytuł na nagrobku?

Skoro już o Kaczyńskim: jest pani profesor zwolenniczką 800+?

To już trwały element naszej polityki, w moim odczuciu: nie do ruszenia.

To dlaczego w kampanii karierę zrobił postulat odebrania 800+ niepracującym Ukrainkom?

Postulat obrzydliwy i dziwię się, że wziął go do swojego programu Rafał Trzaskowski.  Wyobraźmy sobie, że do Polski przyjechała z trójką małych dzieci kobieta, której mąż walczy na froncie. Dlaczego ona ma nie dostać pieniędzy, skoro dostaje je zamożna para Ukraińców z jednym dzieckiem?

Podatki – również VAT – które wpływają do budżetu od ukraińskich obywateli, według różnych szacunków przynoszą Polsce od 16 do 20 miliardów złotych rocznie. Osiemset plus to koszt niespełna trzech miliardów, więc i tak jesteśmy o kilkanaście miliardów do przodu. W dodatku te pieniądze dostają jedynie dzieci, które realizują u nas obowiązek szkolny, uczą się więc polskiego i wcale niewykluczone, że po wojnie zostaną w Polsce, przysparzając nam PKB.

Według raportu Open for Business podobną kwotę, ponad 20 miliardów złotych, kosztuje Polskę dyskryminacja osób LGBT+: z kraju wyjeżdżają bowiem wysoce wykwalifikowani ekspertki i eksperci, a ci, którzy zostają, częściej niż osoby heteronormatywne mierzą się chociażby z depresją. Dlaczego w kampanii dyskryminacja wydaje się „ekonomicznie racjonalnym”, „zdroworozsądkowym” postulatem?   

Proszę zapytać kandydatów, którym tak się we łbach poprzestawiało.

Kiedy oni zajmują się raczej niszczeniem queerowych komiksów, wyzywaniem nas od „dewiantów” albo chowaniem tęczowych emblematów. Jesteśmy ponadto „tematem zastępczym”, ważniejsze jest obniżenie składki zdrowotnej przedsiębiorcom.

Z kolei emerytom, rencistom i pracownikom na minimalnej krajowej obniżać jej nie chcą; Mentzen to taki antyJanosik: biednym chciałby zabrać, a bogatym dać. Na szczęście prezydent zawetował tę ustawę.

Po spotkaniach z Zandbergiem i Biejat, które spotkały się z krytyką liberalnego elektoratu.

Też nie lubię akcji pod publiczkę. Jeżeli Magda jest rzeczywiście przeciwko, to dlaczego nie zrezygnowała z funkcji wicemarszałkini Senatu i nie wyszła z koalicji?

Straciłaby wpływ na politykę rządu.

Jak mogłaby stracić coś, czego nie ma?

Jakiś wpływ Nowa Lewica jednak ma. Rozwalenie koalicji oznaczałoby na przykład klęskę ustawy o związkach partnerskich.

Przecież ta koalicja jej nie uchwali.

Związki partnerskie znalazły się w umowie koalicyjnej, podpisanej przez każdą z partii tworzących rząd.

Widocznie ministra Kotula nie ma zdolności negocjacyjnych.

Ma je Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która właśnie zaproponowała pilotażowy program 4-dniowego tygodnia pracy?

Jej notowania mogłyby pójść w górę, gdyby zaproponowała dwudniowy.

Nie jest pani profesor zwolenniczką?

Nie jestem zwolenniczką działań pod publiczkę.

Likwidacja Funduszu Kościelnego, którą ma się zająć kierowane przez Dziemianowicz-Bąk ministerstwo pracy, to również działanie pod publiczkę?

Raczej brak działania, bo Fundusz ma się dobrze. W 2025 sięgnął rekordowych 275 milionów złotych, a to i tak kropla w morzu kasy, którą państwo traci na uprzywilejowaniu Kościoła katolickiego – straty sięgają co najmniej 15 miliardów rocznie i to trzeba ukrócić, a nie bić się o kasę na waciki dla biskupów. Gdyby naprawdę chcieli coś zrobić, złożyliby gotowy od 2020, napisany przez Kongres Świeckości projekt ustawy o likwidacji przywilejów finansowych kościołów i związków wyznaniowych.

Dlaczego więc lewica – choć miała prezydenta i rząd – nie podjęła tej dyskusji przed 2005 rokiem? Miller zrobił błąd, układając się z Kościołem? 

Trawestując Henryka IV Burbona: Bruksela warta była mszy. Miller miał rację, wygaszając spory przed referendum akcesyjnym, ale już po powinien był zrobić porządek. Teraz też brakuje politycznej woli, by uczynić Polskę państwem świeckim.

W takim razie zapytam o ustawy o związkach partnerskich, które współtworzyła pani w 2004 i 2008 roku. W obu nie znalazł się zapis o adopcji.

Obowiązujące w Polsce przepisy umożliwiają adopcję dzieci samotnym osobom homoseksualnym, więc dlaczego, kiedy stworzą związek, miałyby zostać tego prawa pozbawione?

Ale ani w pani projektach, ani w tych chronologicznie nowszych, adopcja nie jest ujęta. Mądrość etapu?

Po 1989 roku prawica wmówiła dużej części społeczeństwa, że osoby LGBT+ chcą jakichś szczególnych praw. Tymczasem naprawdę chcą takich samych, jakie mają heterycy.

Jednym z symboli tej kampanii będzie Magda Biejat, przejmująca tęczową flagę od zaskoczonego Rafała Trzaskowskiego. Pani zdaniem był to błąd?

Fatalny błąd, ale nie należało jego gestu rozdmuchiwać, bo Trzaskowski to polityczny konkurent, a nie wróg. Co z tego, że Magda być może zabrała mu tym ruchem ćwierć procenta głosów? Powinna punktować Nawrockiego i plejadę jego prawicowych „wspomagaczy”, którzy w drugiej turze staną murem za kandydatem PiS.

Podczas debat i wywiadów powtarza pani, że chce być „matką wszystkich Polaków”. Również Ostatniego Pokolenia? Dotychczas solidarnie wyrzekała się go cała klasa polityczna.

Mam problem z jego fałszywą nazwą.

Andrzej Jurowski, jeden z liderów inicjatywy, twierdzi, że młodym ludziom: „skończył się język”. Przed wyborami z 2019 roku pod postulatami Młodzieżowego Strajku Klimatycznego podpisały się wszystkie partie poza Konfederacją. Za deklaracjami nie poszły jednak czyny, tymczasem dziś trudniej przebić się do mainstreamu z apelami o odpowiedzialną politykę klimatyczną.

Rozumiem, że inne formy protestu mogłyby być niezauważone, ale te zauważalne utrudniają życie mieszkańcom. Trudno w ten sposób budować sympatię dla sprawy.

Rolnicy też „utrudniają życie” mieszkańcom Warszawy, podobnie było ze Strajkiem Kobiet. Dlaczego, kiedy jedni organizują blokady – są „walczącą o swoje prawa dumą Polski”, tymczasem inni okazują się: „wkurzającym zakłóceniem w ruchu”?

Widocznie postulaty jednych są przekonujące, a innych – nie. Rolnicy mniej denerwują, bo wszyscy chcemy taniej, zdrowej polskiej żywności.

Wszyscy chcemy też móc żyć na planecie Ziemia.

Większość uważa jednak, że w życiu na planecie Ziemia bardziej niż kryzys klimatyczny przeszkadza Ostatnie Pokolenie, choć oczywiście nie jest „organizacją terrorystyczną”.

Jest pani jedyną lewicową kandydatką, która konsekwentnie bierze udział we wszystkich debatach. Warto legitymizować swoją obecnością działalność Republiki, Telewizji Trwam i wPolsce?

To nie legitymizowanie, ale umożliwienie widzom poznania lewicowego głosu, który, gdyby nie mój udział w programach i debatach, po prostu by do nich nie trafił.

Tyle tylko, że prawicowe telewizje nie zapewniają standardów debaty, których mamy prawo oczekiwać. Pytania są ukierunkowane na Karola Nawrockiego, mają w sobie zaszyte tezy i narracje. Prawicowe stacje chcą też rozhuśtać emocje, że wspomnę słynne pytanie od publiczności TV Republika: „ile jest płci?”.

Dzięki mnie dowiedzieli się, że więcej niż dwie. Adrian nie chciał tego przyznać, żeby mu notowania nie spadły.

Chciał przekierować dyskusję na inne tematy: zapaść demograficzną i ceny mieszkań.

Taka ucieczka to powtórka numeru prawicy: „nie warto się zajmować tematami zastępczymi, są ważniejsze”.

Odpowiadając, zwróciła pani uwagę na rzecz nieoczywistą nawet w lewicowej bańce: interpłciowość.

Wraz z rozwojem nauki dowiadujemy się o człowieku coraz więcej, nie ma w tej wiedzy niczego „złego” ani „dobrego”. Trzeba tego uczyć, a nie kluczyć. A Magda i Adrian dostosowują swoje wypowiedzi do sondaży, to żałosne. Czy nie przeraża pana, że oboje tak kluczą również w sprawie euro?

Przeraża. Ale taka jest polityka.

Po pierwsze, nie musi być, czego jestem najlepszym dowodem. Po drugie, właśnie oni przekonywali kiedyś, że polityka może być inna.

Od kiedy zaczęliśmy wywiad, przerwano nam już kilkukrotnie. Za każdym razem po zdjęcia i autografy przychodzą do pani dwudziesto-, trzydziestolatkowie. Co takiego ma w sobie Joanna Senyszyn, że niezmiennie pozostaje dla młodzieży aktualna?

Jestem inna od polityków, autentyczna. Mówię, co myślę, nie jestem hipokrytką i nie zmieniam poglądów jak chorągiewka. Tymczasem młodzież ma dość próżnego gadania, kluczenia, owijania w bawełnę…

Bez wątpienia może pani profesor pozwolić sobie w debatach na słowa, które Biejat i Zandbergowi nie przeszłyby przez gardło. Na przykład, że wojny nie będzie.

Niektórzy boją się o tym mówić. Ale młodzież nie lubi ludzi strachliwych.

Na jakie poparcie pani profesor liczy?

Na drugą turę.

A jaką ma radę dla lewicowych kontrkandydatów?

Tych, którzy są w tak zwanej „Nowej Lewicy”, nie da się „zreformować” – oni już zgięli karki, przesiąkli autorytarnymi metodami zarządzania, pogodzili z brakiem demokracji i sprzedali lewicowe ideały za stołki. Wyborcy to widzą i dlatego „Czarzaści” mają słabe notowania. Polacy chcą takiej lewicy, jak ja. Może po wyborach stworzymy budowaną oddolnie, ideową partię, która nie boi się „niewygodnych” tematów, i przekona do siebie społeczeństwo.

Taka partia powinna mieć charakter lewicowo-ludowy, adresować swój przekaz również do rolników – to jest milion indywidualnych gospodarstw poniżej 10 hektarów (bo tylko 300 tysięcy rolników ma gospodarstwa wielkoobszarowe). PSL już dawno przestało reprezentować interesy tej grupy społecznej, tymczasem ktoś musi się o nią zatroszczyć.

Tylko czy lewica będzie jej wiarygodnym adwokatem? To PiS przynosił rolnikom prezenty socjalne: trzynastą i czternastą emeryturę z KRUS, dopłaty do nawozów i paliwa rolniczego…

Wbrew pozorom ludzie wcale nie chcą prezentów, fałszywych uśmiechów i „łaski” od polityków. Ludzie chcą pracy i uczciwego wynagrodzenia za nią. Człowiek jest naprawdę stworzony do pracy; im jestem starsza, tym bardziej dostrzegam, że to jedyna rzecz, która nigdy mi się nie znudzi.

W drugiej turze planuje pani poprzeć Trzaskowskiego?

Zdecyduję po pierwszej turze, jeśli nie przejdę do drugiej. Trzaskowski musiałby się zwrócić bezpośrednio do moich wyborców.

Co by mu pani doradziła?

Prośbę o poparcie, ale za skutek nie ręczę i raczej wątpię, by to zrobił.

Może uważa, że i tak za nim pójdziemy, bo alternatywą jest prawicowy ekstremizm?

Taka arogancja raczej skłoniłaby do pozostania w domu. Pamiętajmy, że wyborca niczego nie musi, a może wszystko.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×