O tym, że mała kaszubska wieś, Gdynia, stanie się wkrótce nowoczesnym portem II Rzeczpospolitej, zadecydowało dogodne ukształtowanie terenu oraz bliskość linii kolejowej. Wieś, w której według wykazu z 1921 roku mieszkały 502 osoby, miała zastąpić dawny główny port Rzeczypospolitej – Gdańsk, który po I wojnie światowej stał się Wolnym Miastem pod opieką Ligi Narodów.
Na początku powstał tymczasowy port wojenny i rybacki. Decyzję o jego rozbudowie i wykorzystaniu również do celów handlowych znacznie przyspieszyła polsko-niemiecka wojna celna, która wymusiła szukanie nowych rynków zbytu dla polskiego węgla. Już w 1926 roku czarne złoto ze Śląska płynęło z nowego polskiego portu do Skandynawii i Wielkiej Brytanii.
Wkrótce gdyński port stanowił fundament gospodarki morskiej II Rzeczypospolitej. Wprowadzone przez rząd korzystne cła i dobre warunki dla inwestorów, a także nowoczesna infrastruktura sprawiły, że w latach trzydziestych Gdynia stała się konkurencją dla innych portów bałtyckich. Towary eksportowano głównie do Europy Zachodniej i Skandynawii. W 1933 roku po raz pierwszy przez Gdynię przeszła większa masa towarowa niż przez Gdańsk. Pod koniec lat 30. gdyński port zajmował powierzchnię 897 hektarów, dysponował portową siecią kolejową, 57 magazynami i 93 urządzeniami przeładunkowymi.
Bose Antki i ciemni Kaszubi
Dla zrozumienia specyfiki początków Gdyni ważne jest przyjrzenie się jej historii również w mikroskali. Do miasta przyjeżdżali (lub po prostu przychodzili) robotnicy niewykwalifikowani, mali i więksi przedsiębiorcy, urzędnicy czy inżynierowie. Brakowało jednak firm doświadczonych w dużych inwestycjach morskich. Budowę zlecono duńskiej spółce Hojgaard&Schulz. Dziesiątki pracowników firmy wraz z rodzinami zamieszkały w Gdyni na ponad dekadę, a na terenie portu powstało duńskie osiedle prostych, drewnianych domów. Zamożniejsi inżynierowie wkrótce zainwestowali w wille na Działkach Leśnych i na Kamiennej Górze. W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajduje się unikatowy album ze zdjęciami wykonanymi przez fotografa amatora Józefa Walaskowskiego, inżyniera zatrudnionego w Gdyni przez duńską spółkę. Kadry prezentują budowę osiedla, wspólną pracę, życie towarzyskie i zupełnie zwyczajną codzienność polsko-duńskiej społeczności.
Szybkie tempo budowy portu wymagało ściągnięcia do pracy tysięcy ludzi. Do Gdyni przybywali Kaszubi z odległych części regionu. Jednak to ludność z głębi Polski zmieniła oblicze Gdyni ‒ w 1936 roku na tysiąc mieszkańców przypadało tu zaledwie 144 miejscowych. Różnice kulturowe i językowe między Kaszubami a nowymi przybyszami niejednokrotnie powodowały napięcia i nieporozumienia. Nazywali siebie nawzajem „bosymi Antkami” i „ciemnymi Kaszubami”. Współistnienie okazało się jednak możliwe, z czasem odnotowywano coraz więcej mieszanych polsko-kaszubskich małżeństw.
W tych niezwyczajnych warunkach liczyły się zaradność i odrobina szczęścia. Gdyńscy Kaszubi, Robert i Franciszek Wilke, postanowili wykorzystać odziedziczoną po ojcu łódź rybacką i w sezonie obwozili po porcie letników chcących zobaczyć na własne oczy wielką państwową inwestycję. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę i po kilku latach przedsiębiorczy bracia dysponowali już grupą pracowników i własną flotą pasażerską złożoną z kilku jednostek, drukowali bilety i mapy z alternatywnymi trasami wycieczek po porcie.
Wśród przybyszów z kraju również zdarzały się spektakularne sukcesy. Gdy w 1928 roku pochodzący spod Poznania Józef Kliks przyjechał do Gdyni, zajął kąt w sklepie spożywczym, oferując naprawę zegarków. Pod koniec lat trzydziestych miał już dwa sklepy zegarmistrzowsko-jubilerskie w centrum miasta. To jedna z tych historii, która nieprzerwanie trwa do dziś. W Gdyni nadal działa zakład zegarmistrzowski prowadzony przez syna Józefa Kliksa.
Opowieści o sukcesach zachowało się wiele, choć częściej zdarzały się tragedie i bankructwa. Te trudniej wytropić, gdyż o przegranych historia lubi milczeć. Ówczesna prasa donosiła o rabunkach, morderstwach i oszustwach. Jednym z takich wydarzeń z kroniki była straszna zbrodnia dokonana przez Stefana Wróblewskiego na jednym z osiedli biedy okalających rozwijającą się Gdynię. Mieszkańcy nazywali je Drewnianą Warszawą, Dzielnicą Chińską lub Budapesztem ‒ i nie chodziło tu o podobieństwo do węgierskiej stolicy. Na początku lat trzydziestych prowizoryczne, sklecone byle jak budy, w których mieszkali robotnicy i bezrobotni, zajmowały aż 65 procent zasiedlonej powierzchni miasta. Właśnie tam trafił Stefan Wróblewski, który ‒ jak wielu innych ‒ zdecydował się szukać szczęścia w Gdyni. Okradziony na granicy i pogrążony w długach, żył w niewielkim baraku z żoną, dwiema córkami oraz szwagierką i jej synem. W lipcu 1937 roku zdesperowany napisał list pożegnalny: „Jestem zmuszony to zrobić spowodu takiej niesprawiedliwości jaka teraz istnieje i właśnie ten ktury pierwszy ten list dostanie do rąk niech wszystko przestawi władzy” (pisownia oryginalna). Nad ranem zabił żonę, obie córki i syna szwagierki, a sam próbował popełnić samobójstwo. Przeżył, został skazany na dziesięć lat więzienia.
Gdynia w budowie
Warunki mieszkaniowe w Gdyni odzwierciedlały głębokie podziały społeczne. W przeciwieństwie do portu miasto nie było inwestycją państwową, a jego władz nie było stać na wykup ziemi. Działki w śródmieściu zakupili zamożni inwestorzy. Często stawiali na nich efektowne domy z wygodnymi mieszkaniami. Powstawały przede wszystkim kamienice czynszowe, ale też budynki przeznaczone na biura spółek i organizacji. Przeważały płaskie dachy, jasne elewacje, pasy okien. Pojawiły się kształty nawiązujące do form okrętowych – zaokrąglone balkony, narożniki, balustrady. Często towarzyszyło im wysokiej jakości wykończenie detali.
Reprezentacyjne i eleganckie modernistyczne domy są tylko częścią architektonicznego dziedzictwa Gdyni. Pokusa łatwego wzbogacenia się odbijała się na jakości wielu budynków. Szczególnie przed 1930 rokiem, ze względu na to, że inwestorzy szukali oszczędności, projekty często wykonywali murarze. Powstawały budynki obliczone na uzyskanie doraźnych korzyści ‒ intratny wynajem w sytuacji ciągłego głodu mieszkaniowego. Z czasem znalazły się środki państwowe na działki pod budownictwo społeczne, które miało zmniejszyć dramatyczne różnice w jakości życia gdynian. Założone przez architektów Towarzystwo Budowy Osiedli stawiało skromne, ale porządne mieszkania położone niedaleko centrum. Była to jednak kropla w morzu potrzeb.
Zabudowa Gdyni przez pierwsze lata postępowała chaotycznie. Aby zapanować nad sytuacją, na zlecenie rządu kolejni architekci przygotowywali plany urbanistyczne dla miasta. Inspirowane były one najnowszymi trendami w planowaniu, zapoczątkowanymi przez koncepcję „miasta ogrodu” Ebenezera Howarda oraz „Cité Industrielle” Tony’ego Garniera. Plany dla Gdyni zakładały jej podział ze względu na pełnione funkcje: mieszkaniową, administracyjną, usługową, przemysłową i rekreacyjną oraz otwarcie głównej arterii miejskiej na morze. Żadnego z planów nie udało się w całości wprowadzić w życie, najczęściej nie nadążały one za rzeczywistością – prywatni właściciele zabudowywali działki, nie czekając na odgórne wytyczne.
Modernistyczna architektura ‒ nowoczesna, oszczędna, funkcjonalna i wygodna ‒ doskonale pasowała do idei nowoczesnego portu i gospodarczego sukcesu. Wyrażało się w niej pragnienie nadrobienia straconego czasu – cywilizacyjnych zapóźnień okresu zaborów. Gdynia udowadniała, że odrodzona Rzeczpospolita może być nowoczesna i silna. Gdy władze państwowe dostrzegły konieczność inwestowania również w samym mieście, zaczęły powstawać urzędy, banki, poczta, sąd i szkoły. Modernistyczne, monumentalne, a nawet klasycyzujące, wielopiętrowe budowle odzwierciedlały ambicje, które państwo wiązało z Gdynią. W miesięczniku „Architektura i budownictwo” z 1936 roku postulowano: „Świat architektoniczny oraz władze budowlane powinny, w poczuciu odpowiedzialności, podporządkować się wspólnej myśli – nadania Gdyni takiego wyrazu architektonicznego, który będzie w najszerszym znaczeniu tego pojęcia – emanacją sił twórczych polskiej techniki”.
Twórcy przedwojennej Gdyni mierzyli wysoko. Ówcześni pisali o mieście, że powstaje dzięki wspólnemu wysiłkowi całego społeczeństwa, że jest ono zwierciadłem jego potrzeb, dążeń i interesów. Miało być morską stolicą Polski, jej oknem na świat, a Polacy mieli stać się narodem morskim. By to osiągnąć, Polska musiała się rozkochać w morzu. Wspierać ją w tym miała Liga Morska i Kolonialna. Liga była jedną z największych organizacji w kraju – w 1939 roku liczyła niemal milion członków. Propagowała ideę Polski Morskiej poprzez tematyczne czasopisma, specjalistyczne publikacje, plakaty i pocztówki. Największa imprezą propagandową Ligi było Święto Morza obchodzone w Gdyni od 1932 roku, a już rok później także w miastach i miasteczkach całej II Rzeczypospolitej. Uroczystym pochodom towarzyszyły propagandowe i patriotyczne hasła na transparentach, a także jeżdżące lub pływające drewniane makiety okrętów, podwodne stwory i latarnie morskie.
Elementem patriotycznego wychowania miały być także licznie organizowane przez szkoły wycieczki do Gdyni. Aby zapewnić lokum przybywającej nad morze młodzieży, Liga Morska i Kolonialna ogłosiła w 1934 roku konkurs na gmach schroniska w Gdyni. Zwyciężył projekt Jerzego Wierzbickiego, który zakładał powstanie schroniska wycieczkowego mogącego pomieścić tysiąc osób, hotelu dla kolejnych stu gości, teatru oraz budynku gospodarczego. Proste, geometryczne bryły poprzecinane pasami okien stanąć miały w bezpośredniej bliskości dworca kolejowego. Inwestycji tej nie udało się zrealizować przed wybuchem wojny. Dużym sukcesem Ligi okazało się jednak utworzenie Funduszu Obrony Morskiej. Ze składek darczyńców sfinansowano w dużej mierze budowę okrętu podwodnego „Orzeł”.
Gdynia powojenna
W momencie wybuchu II wojny światowej Gdynia liczyła 127 tysięcy mieszkańców. Po zajęciu miasta przez wojska niemieckie we wrześniu 1939 roku przemianowano je na Gotenhafen. Większość mieszkańców wysiedlono do miejsc, z których kilkanaście lat wcześniej przyjechali budować życie od nowa. Innych, potrzebnych do pracy, umieszczono na obrzeżach miasta. Do opuszczonych domów sprowadzili się Niemcy – najpierw kadra administracyjna, a następnie Niemcy bałtyccy, sami zmuszeni do opuszczenia domów w Prusach Wschodnich.
Działania wojenne zniszczyły Gdynię w niewielkim stopniu. Dane mówią o około 16 procentach trwale uszkodzonych budynków. Inaczej rzecz się miała z portem, który niemal zupełnie zniszczyli wycofujący się Niemcy.
Po zakończeniu wojny Gdynia wraz z Sopotem i Gdańskiem weszła w skład Trójmiasta. Całkowicie zniszczony Gdańsk, wyznaczony na stolicę województwa i odbudowany jako polskie miasto, miał się stać silnym ośrodkiem robotniczym. Gdynia nie była już jedynym portem w państwie, straciła wyjątkową pozycję i propagandowe znaczenie. Ponadto komunistyczne władze nie były przychylne miastu, które w ich przekonaniu – nie do końca błędnym – zostało zbudowane przez kapitalistów na krzywdzie robotników.
Wielu przedwojennych mieszkańców Gdyni wróciło do swoich mieszkań i domów. Bardzo szybko zaczęli napływać także ludzie poszukujący pracy przy odbudowie portu, miasta, jak również przesiedleńcy z Kresów Wschodnich. Fakt, że Gdynię zbudowali przybysze z całego kraju, ułatwiał osobom przesiedlonym tu po wojnie integrację z miejską społecznością. Tymczasem ludzie przybywający do niemieckiego Gdańska „przywłaszczali” zastaną przestrzeń, nie potrzebując akceptacji przedwojennych mieszkańców, których już tam nie było. Konieczność zdobycia owej akceptacji w Gdyni sprawiła, że przybysze przejmowali także poczucie tożsamości i sprawczości. W zbiorowej pamięci każdy ma tu świadomość początku: historii miasta, którą można prześledzić przez historie rodzinne, historie sąsiadów, przyjaciół.
Gdynia od początku była miastem heterogenicznym. Zarówno przed II wojną światową, jak i po jej zakończeniu pozostała miejscem, do którego jechało się z wyboru i z którym z wyboru się utożsamiano. O byciu gdynianinem decydowała deklaracja, a nie urodzenie. Gdynia pozwalała marzyć o zbudowaniu lepszej przyszłości własnymi rękoma. O rozmachu tych marzeń świadczyć może wizjonerska publikacja z 1934 roku: „Sen o Gdyni”. Jej autorem był Julian Rummel, dyrektor Żeglugi Polskiej, zasłużony dla rozwoju idei Polski Morskiej, pionier i pomysłodawca Święta Morza. Rummel opisał wizję Gdyni, jaką miała się stać w latach 50. XX wieku. Już wtedy przeczuwał niezwykłe przywiązanie gdynian do ich miasta. Widział potęgę gospodarczą portu, marynarzy z całego świata i zbudowane dla nich świątynie różnych religii. Widział hotele, dobre drogi, szpital uniwersytecki i ścieżki rowerowe. Wizja Rummla częściowo się spełniła.
Kilkanaście lat, podczas których zrodziło się nowoczesne, modernistyczne miasto, o charakterystycznej, dość jednolitej stylowo architekturze, ukształtowało jego charakter. Mit Gdyni – okna na świat i terenu wielkich możliwości ‒ pozostał w świadomości mieszkańców. Zgodnie z charakterem dynamicznego, elastycznego, nowoczesnego miasta ciągłych zmian i nowych szans gdynianie także dziś chcą marzyć o przyszłości, którą sami mogą zbudować. A dopóki tak jest, dopóty Gdynia pozostanie miastem szczęśliwym.