Z Danielem Rycharskim rozmawia Dawid Gospodarek.
Na wystawie „Późna polskość” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski pojawiły się dwie Twoje prace, „Brama na 150 rocznicę zniesienia pańszczyzny” oraz „Krzyż”. Ta druga, głośniejsza, to prosty, zbity z dwóch jasnych belek krzyż, z ładnym roślinnym ornamentem. Gdy zobaczyłem go na wernisażu, moje skojarzenia skierowały się w stronę katastrofy smoleńskiej i późniejszych polskich sporów. Jak się ma Twój „Krzyż” do całości wystawy, do jej tematu?
Myślę, że można na niego patrzeć jak na próbę odzyskania symbolu krzyża dla polskiej sztuki współczesnej. Krzyż jest częścią naszej tożsamości narodowej i trudno sobie wyobrazić, żeby mogło go zabraknąć na takiej wystawie. Co ważne, mój „Krzyż” reprezentuje środowiska LGBT, upomina się o nie, a ta wystawa chyba pokazała, że od lat najciekawsze w polskiej kulturze są właśnie wątki LGBT.
Skąd wziął się pomysł na pracę „Krzyż”?
To bardzo osobista historia, ale myślę, że aby zostać w pełni zrozumianym, powinienem się nią podzielić. Jakiś czas temu wpadłem w bardzo głęboką depresję po tym, jak kilkuletnia intymna relacja z pewnym wysoko postawionym zakonnikiem przerodziła się dla mnie w straszne cierpienie. Nagle, zupełnie bez słowa, ten mężczyzna odszedł z zakonu. Przez pół roku go poszukiwałem, by dowiedzieć się wreszcie, że on po prostu znalazł sobie innego partnera, z którym wciąż jest w związku. Kibicuję mu jednak na nowej drodze życia i jednocześnie martwię się o niego. Nie chcę, aby myślał, że cały czas czuję żal; wiem przecież, że sam do łatwych nie należę.
Praca nad „Krzyżem” odegrała rolę terapeutyczną. Pomogła mi poradzić sobie z traumą rozstania i sprawiła, że jestem gotowy do wybaczenia i na pojednanie. Wierzę, że tak jak na mnie osobiście, „Krzyż” może oddziaływać na niektóre środowiska. Tu najbardziej zależy mi na Kościele i osobach LGBT.
Wszystkie te wydarzenia przyniosły mi też bardzo głębokie przeżycie duchowe. Będąc w dramatycznym stanie po nagłym zakończeniu relacji, poważnie myślałem o samobójstwie; nie potrafiłem żyć z tym, że on odszedł bez słowa, czułem się zraniony, zdradzony, oszukany. Mam wrażenie, że ta relacja i jej zakończenie podrażniły moje stany wewnętrzne, moją duszę, przez co „Krzyż” stał się dla mnie przedsięwzięciem mistycznym, sprowokowanym przez inną rzeczywistość, która niesie określony przekaz dla mnie i dla odbiorców tej rzeźby. Nigdy wcześniej nie czułem się natchniony, a w przypadku tego projektu tak właśnie było. Im więcej czasu mija, tym wyraźniej widzę, że jest w nim coś znacznie głębszego, co wykracza na przykład poza praktykę postartystyczną. To doświadczenie religijne i projekt, w którym jest duch.
Czy możesz powiedzieć, na czym polegało to doświadczenie?
Zaczęło się od tego, że gdy byłem w tej głębokiej depresji, pojawiały mi się w nocy jak gdyby wizualizacje krzyża. Drzewa, które jest krzyżem. Po prostu zacząłem to widzieć, nie potrafię tego wytłumaczyć. Nachodziła mnie taka natrętna myśl, że na tym drzewie powiesiły się osoby homoseksualne, które nie poradziły sobie z homofobią, prześladowaniem.
I postanowiłeś tę myśl zmaterializować…
Gdy Stach Szabłowski zaprosił mnie do udziału w wystawie „Późna polskość”, wiedziałem, że chcę przedstawić ten właśnie krzyż z mojej wizji. Zapytałem Marcina Dzierżanowskiego, czy słyszał kiedyś o ludziach LGBT, którzy powiesili się na drzewie. Okazało się, że w pewnej wsi rzeczywiście para nastoletnich osób LGBT właśnie w ten sposób popełniła samobójstwo. Zlokalizowaliśmy to miejsce, wziąłem ze sobą Łukasza Surowca i Weronikę Plińską i pojechaliśmy samochodem do tej miejscowości. Tam spotkałem też mężczyznę, który znalazł tę dwójkę na drzewie. Potwierdził, że to były osoby LGBT; wcześniej weryfikowałem to w prasie i w Kampanii Przeciw Homofobii.
To wszystko było strasznie trudne. Chyba nie miałem w życiu trudniejszego zadania niż to: pojechać na miejsce, znaleźć drzewo i ściąć je. Zrobiłem to z wielkim bólem.
Sama forma krzyża ma więc źródło w Twojej wizji.
Tak, a jednocześnie historia całego projektu sięga jeszcze trochę głębiej. Byłem kiedyś na spotkaniu grupy Wiara i Tęcza, gdzie prezentowałem projekt „Tablica”. Ktoś wtedy zaproponował zrobienie „drogi krzyżowej” tej tablicy. Pomyślałem, że do takiej inicjatywy potrzebne jest coś innego, nowego. Ale, co może brzmi dziwnie, nie przyszedł mi do głowy krzyż.
Czyli projekt „Krzyż” powstał na użytek nabożeństwa? Czy wyraża coś jeszcze?
Weronika Plińska zauważyła coś ciekawego: twórca tak zwanej sekty grzybowskiej, prorok Eliasz Klimowicz, zbudował cerkiew, aby wskazać Kościołowi prawosławnemu, że ten musi się zmienić. Ja z tego samego powodu zrobiłem „Krzyż”: chciałem wskazać Kościołowi na konkretne problemy i potrzeby zmian, na zranienia i potrzebę pojednania.
Na co dokładnie liczysz?
Po prostu na życzliwe przyjęcie. Sam czuję się wykluczony z Kościoła, jako osoba biseksualna, krytyczny artysta, z taką, a nie inną historią. Mocno tego doświadczyłem przy okazji wspomnianego projektu „Tablica”. Zbierałem małe figurki metalowych jezusków z cmentarnych krzyży i pomników (kamieniarze i grabarze mają z tymi figurkami duży problem, nie wiedzą, co z nimi robić). Z pięćdziesięciu kilogramów takich porzuconych figurek wykonałem tablicę z fragmentem Katechizmu Kościoła Katolickiego poświęconym osobom homoseksualnym – taką, jakie wiszą często na starych kościołach. Praca powstała na Kongres Kultury. Przy okazji spróbowałem pewnego performance’u: stanąłem z tą ciężką tablicą przed jednym z popularniejszych warszawskich kościołów. Z tekstem z katolickiego katechizmu.
Ludzie różnie reagowali, jedni gratulowali, cieszyli się, dzielili życzliwym słowem, ale znalazł się też ktoś, kto mi po prostu groził pobiciem i śmiercią… A księża mnie po prostu przepędzili. Później próbowałem się umówić z którymkolwiek z tych duszpasterzy, żeby porozmawiać o całym wydarzeniu, ale nikt nie chciał się ze mną spotkać. Było to bardzo przykre.
Mam nadzieję, że na moje zaangażowanie, na moją wyciągniętą rękę ludzie Kościoła odpowiedzą równie serdecznie, że znajdziemy przestrzeń do spotkania, dialogu.
Wróćmy do „Krzyża”. Jak rozumiem, różni się on dość znacząco od innych Twoich projektów.
Zwykle prowadzę badania, przez pół roku drążę temat, czytam, rozmawiam ze specjalistami. A tym razem wiedziałem od razu. Nie chciałem na przykład, żeby krzyż powstał w mieście, i dlatego stolarz, który go robił, zajął się tym na wsi za Krakowem. W projekcie nie mogłem też opowiadać bezpośrednio o tej konkretnej tragicznej historii, więc próbowałem wskazać tożsamość tych osób w sposób zakamuflowany, niedosłowny. Wymyśliłem, że ich płeć może symbolizować ruta. I ornament w formie ruty zdobi krzyż, w tym pomógł mi młody rzeźbiarz James Sierżęga i jego dziewczyna.
A co z drogą krzyżową, o której wspominałeś?
Krzyż nie powstał po prostu jako obiekt galeryjny, muzealny, ale po to, aby użyto go w nabożeństwie ekumenicznej drogi krzyżowej, którą miała zorganizować grupa Wiara i Tęcza. Bardzo zaangażował się w to Marcin Dzierżanowski, powstał już wstępny scenariusz. Projekt wsparły środowiska chrześcijańskie, na przykład Halina Bortnowska czy Jan Turnau mieli pisać rozważania. Niestety później pojawiły się pewne problemy, przez co inicjatywa została zablokowana. Dla mnie było to bardzo trudnym doświadczeniem, kompletnie mnie to załamało, poczułem się bardzo zawiedziony – szczególnie że przygotowanie oprawy merytorycznej kosztowało mnie sporo wysiłku.
Dużo wsparcia dostałem wtedy ze świata artystów, którzy napisali teksty w obronie „Krzyża”. Odebrałem to jako bardzo ciekawe, wręcz niesamowite: to, że nagle środowiska lewicowo-artystyczne bronią krzyża. Myślę, że tu udało mi się odzyskać krzyż dla środowisk niereligijnych, właśnie lewicowo-artystycznych.
Czy ta droga krzyżowa odbędzie się jeszcze w innych okolicznościach?
Robię wszystko, żeby się odbyła. Wyobrażaliśmy sobie, że tutaj dojdzie do pojednania środowisk artystycznych z prawicowo-katolickimi, chrześcijańskimi. Szkoda, że dotąd nie udało się tego zrealizować, skoro również środowisko polskiej sztuki współczesnej na to liczyło.
Jaki potencjał widziałeś w użyciu tego krzyża? O jaki rodzaj pojednania chodziło?
Wiąże się to trochę z „Klątwą”. Mnie ona tak bardzo nie oburzyła, wydaje mi się, że większość krytyków po prostu jej nie widziała. Niemniej ten spektakl to coś zupełnie innego niż moja działalność. Ja nie skupiam się na konflikcie i antagonizmie, tylko w całej tej bardzo skomplikowanej polskiej sytuacji szukam dróg pojednania i porozumienia. Sztuka krytyczna moim zdaniem może dziś przynieść więcej złego niż dobrego, tak jak właśnie „Klątwa”. Moim zdaniem ona powstała z zamiarem wzmocnienia konfliktu, po to, żeby nas wszystkich jeszcze bardziej skłócić. Czy naprawdę w tym momencie musimy mieć akurat taką sztukę? Czy nie lepsza byłaby właśnie na przykład droga krzyżowa?
W końcu jednak nie wytrzymałeś i poszedłeś z krzyżem sam.
Czułem się bezradny wobec tych konfliktów, całej tej sytuacji. Wiedziałem, że coś muszę zrobić. Stąd pewnego dnia udałem się do muzeum, zabrałem z wystawy moją pracę i poszedłem w alternatywną drogę krzyżową ulicami Warszawy, z Zamku Ujazdowskiego aż do Pałacu Prezydenckiego. Wyszedłem w geście solidarności, pojednania, zwrócenia uwagi. Tak naprawdę chciałem tę tragedię, na którą wskazują krzyże pod Pałacem, na chwilę zastąpić inną tragedią. Dla mnie historia tych osób, które powiesiły się na drzewie, również jest tragedią narodową, bo w tym narodzie nie miały siły, nie były w stanie dłużej żyć.
Nie bałeś się, że Twój krzyż pod Pałacem nie zostanie zrozumiany?
Bałem się, jasne. Ale kiedy mówiłem podchodzącym do mnie ludziom, o co chodzi, nie było problemu. Mój krzyż został przyjęty bardzo życzliwie. W ogóle widzę, że w środowiskach prawicowych spotyka się on ze zrozumieniem. Dlatego zaskakuje mnie, że jedynym miejscem, gdzie pojawia się problem w odbiorze, jest Wiara i Tęcza.
Jeżeli sam stoję z tym krzyżem, to nadaję mu szerszy kontekst. Równocześnie nigdy nie chciałem robić czegoś nachalnego, na przykład obwieszać go tęczą. Krzyż to jest krzyż.
A jak na Twój krzyż reagowali ludzie po drodze, w innych miejscach niż Pałac Prezydencki?
Różnie. Na przykład spod jednego z instytutów Uniwersytetu Warszawskiego studenci mnie wyrzucili, mówiąc, że nie życzą sobie, abym stał z krzyżem pod ich uczelnią. Rozumiem też taką postawę.
Potem zgłodniałem po drodze, chciałem zjeść kebaba, i stamtąd też mnie przepędzono. Chyba widziano jakąś prowokację w tym, że wchodzę do kebaba z wielkim białym krzyżem… Na szczęście przy następnym kebabie pomógł mi Szymon Maliborski, udało się na chwilę postawić krzyż obok (jest bardzo ciężki), a arabscy pracownicy byli zaciekawieni i robili mu zdjęcia.
Generalnie krzyż wzbudzał w mieście zainteresowanie, ludzie dopytywali o szczegóły. Czasem przechodnie pytali, czy idę na protest, albo czy mam kanapki… Rozmawialiśmy też o historii projektu.
Wydaje mi się, że ta droga krzyżowa, o której mówiłeś wcześniej, rzeczywiście ma szansę się odbyć. Czy myślałeś, żeby ją trochę rozszerzyć, tak aby była modlitwą nie tylko w intencji ofiar homofobii, ale też innych wykluczonych – niepełnosprawnych, bezdomnych, uchodźców, innych mniejszości…?
Raczej nie. Mam poczucie, że naprawdę ważne jest to, aby zająć się tą jedną intencją.
Ale jestem otwarty na różne pomysły i rozmowy. Mam ogromną nadzieję, że znajdą się ludzie i środowiska, dzięki którym będę mógł zrealizować to nabożeństwo. Bardzo liczę na to, że chrześcijanie i inne osoby, dla których ta sprawa jest ważna, w konkretny sposób ją wesprą.
***
Daniel Rycharski – artysta i aktywista zajmujący się problemami wsi, laureat Paszportu „Polityki” za 2016 rok w dziedzinie sztuk wizualnych.
Dawid Gospodarek
Daniel Rycharski