Wymyślił, że trzeba założyć klub piłkarski. Cały miesiąc gadano o tym, żeby zacząć treningi. Przekonywał, że trzeba kupić panom z Pensjonatu koszulki i odpowiednie buty, chciał załatwiać trenera. Udało się zamówić boisko. Po pierwszym treningu trzech panów złapało kontuzję. Potem jeszcze kilku i na tym się skończyło.
Pomysł nie wziął się z niczego. Nikodem interesuje się głównie piłką nożną. Ma wielu ulubionych piłkarzy, ale jeśli ma wskazać jednego, wymienia Messiego. Kluby? Barcelona, Leicester, Termalica. W szkole najbardziej lubi WF, przyrodę i matematykę. Chodzi do czwartej klasy, trenuje w Legionie Pruszków.
Po lekcjach nie idzie jednak do domu ani na podwórko. Przychodzi do Pensjonatu świętego Łazarza – schroniska dla osób bezdomnych na warszawskim Ursusie.
Żłobek u piratów
Niektórzy panowie, czyli mieszkańcy Pensjonatu, znają Nikodema naprawdę od początku. Pamiętają, jak Adriana Porowska, wtedy jeszcze pracowniczka socjalna w Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, zaszła w ciążę. Był początek 2006 roku. 2 stycznia pierwszy raz przyszła do nowej pracy. Trzy tygodnie później wiedziała, że spodziewa się dziecka.
– Musiałam to powiedzieć ojcu Bogusławowi Palecznemu, dyrektorowi Misji. Zastanawiałam się, czy nie będzie chciał mnie zwolnić. W końcu zależało mu na tym, żeby mieć pracownika socjalnego, a ja przyszłam do Misji na zastępstwo – opowiada Porowska. – Ale uśmiał się tylko i powiedział, że damy radę.
Nie było zmiłuj. W ciąży Ada przytyła trzydzieści kilo, ale trzeba było pracować, a w ramach pracy jeździć także na kursy żeglarskie na Zalewie Zegrzyńskim. Umawiał je ojciec Paleczny, ale to Ada pojechała z grupą siedmiu panów zdawać patent. Instruktorzy nie bardzo rozumieli, dlaczego baba w ciąży dowodzi siódemką zakonników, którzy wyglądają jak piraci z Karaibów.
Po czteromiesięcznym urlopie macierzyńskim Ada wróciła do pracy. Początkowo zatrudniła nianię, ale nie było jej na nią stać – opiekunce musiała płacić tyle, ile sama zarabiała w Misji. Potem Nikodem zaczął chodzić do żłobka, ale po paru miesiącach wiadomo było, że i z tego nic nie będzie – po licznych chorobach lekarka nie chciała podbić stosownego zaświadczenia. Ada powiedziała ojcu Bogusławowi, że będzie musiała wrócić do domu, bo szkoda jej dzieciaka. To był czwartek. Przez weekend panowie wyremontowali jeden z pokojów, w którym zrobili żłobek dla Nikodema – były kolorowe ściany i dywany, łóżeczko, skrzynia zabawek. Przez lata w tym pokoju pojawiał się nie tylko Nikodem, ale także dzieci innych pracowników Misji. Zwłaszcza w te dni, gdy przedszkola są nieczynne. Schroniska dla bezdomnych przecież się nie zamknie.
Jako mały chłopiec Nikodem siedział więc w „żłobku” z panami, którzy czuwali przy jego łóżku. On spał, oni czytali gazetę, bawili się z nim, kiedy się budził, a Ada miała na wszystko oko za pośrednictwem kamerki internetowej.
Potem Nikodem poszedł do przedszkola, następnie do szkoły. Po zajęciach Ada nie zabierała go jednak do domu, ale do siebie do pracy. Dziś przychodzi już sam. Bo lubi. Gra z panami w piłkę, odrabiają razem lekcje, rozmawiają. Przyjaźnią się. Dla wszystkich to już naturalne.
Podwożąc bezdomnego
– Kiedy pytam, czy będzie pracował w takim miejscu jak ja, to mówi, że nie, bo chce być piłkarzem. I tylko kasę będzie przekazywał na bezdomnych – mówi Ada.
Ale co jeśli nie uda mu się kariera piłkarska? – Mógłbym tu pracować – mówi Nikodem. – Robić to co mama. Pomagać osobom bezdomnym, które nie mają swojego mieszkania, śpią w pustostanach czy gdzie indziej. Mama jeździ po Warszawie, patrzy i pyta, czy chcą przyjść do schroniska. Czasami jeżdżę z nią.
– To nie jest taka praca od-do, przez osiem godzin, pięć dni w tygodniu – mówi Ada. – Jestem tu w weekendy, czasami siedzę do bardzo późna. A potem, gdy wychodzę, to wciąż jestem w pracy, bo gdy spotykam bezdomnego na ulicy, pod sklepem, pod kościołem, to przecież go nie ominę. Muszę zareagować, gdy widzę, że komuś dzieje się krzywda.
Więc Nikodem czasami musi przesunąć się w samochodzie, żeby zrobić miejsce dla pana wiezionego do Pensjonatu. – Wielka krzywda mu się nie stanie, jeśli kawałek przejedzie się z kimś, kto nieładnie pachnie. Potem się wykąpie – mówi Ada, a Nikodem cały temat zbywa słowami: – To normalne, że ktoś kogoś czasem podwozi.
– Efekt jest taki, że teraz to już on mnie zawraca – kontynuuje Ada. – Ciągnie za rękaw, mówiąc: jeszcze ten pan, jeszcze tamtego trzeba zapytać. Czasem udaję, że ich nie widzę, pędzę przez podziemia Centralnego, dworzec Śródmieście, koło metra – tam siedzi mnóstwo ludzi. Wielu z nich znam z imienia i nazwiska. Ale Nikodem nie pozwala mi odwrócić głowy, nawet gdy ktoś jest pod wpływem alkoholu. Nie odpuszcza, każe mi skończyć rozmowę przez telefon, podejść, zapytać. Albo sam idzie.
Nie boi się osób bezdomnych. Gdy widział stojącego przed Lidlem pana, postanowił podarować mu czekoladowego Mikołaja, którego dostał od kumpli z Pensjonatu. Poszedł, pogadał. – Nikt nikogo nie zmusi, żeby patrzył na bezdomnego, żeby do niego podszedł, żeby zwracał się do innych. Ale byłoby lepiej, gdyby ludzie tak robili – mówi. – I żeby mieszkań było więcej, żeby każdy miał swoje – wtedy byłbym szczęśliwy.
Za bezdomnym jak psiak
– Dlaczego ludzie nie lubią osób bezdomnych? – pytam.
– Bo zakodowali sobie, że ludzie bezdomni śmierdzą. A nawet jeśli, to co z tego? To przecież człowiek. A ja wiem, że nie mają gdzie się umyć. Dlatego nie powiedziałem nigdy złego słowa o panach.
Czasem Nikodem tłumaczy kolegom, że ludzie nie są bezdomni z wyboru. Ale rzadko – jego znajomi dobrze wiedzą, czym się zajmuje jego mama i co chłopiec robi po lekcjach. Nie musi im ciągle o tym opowiadać. Chociaż mama jednego kolegi z klasy Nikodema mówiła synowi, że jak się nie będzie uczył, to zostanie bezdomnym. A Nikodem wie, że to nie o to chodzi. Poznał w Pensjonacie wykształconych ludzi, którzy trafili na ulicę. Ot, choćby jeden z nich jest dziennikarzem i przyniósł Nikodemowi piłkę z konferencji w siedzibie Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Często dostaje od nich prezenty. Kiedy jest akcja, w której za zbieranie nakrętek można otrzymać jakiś gadżet, Nikodem na pewno będzie go miał – kilku panów sprząta na Okęciu i zawsze przyniosą odpowiednią liczbę korków. – Zawsze o nim pamiętają – przyznaje Ada. – Również po usamodzielnieniu. Ilekroć dzwonią, zawsze chcą wiedzieć, co u niego, zawsze go pozdrowią.
A jak pan Józek jedzie do swojego syna do Holandii, to zawsze przyśle Nikodemowi pocztówkę.
Pan Józek to ważny bohater tej opowieści.
– Mój ojciec zginął w wypadku. Mieszkał na Mazurach, rodzice mojego męża też tam mieszkają. Nikodem nie ma więc na miejscu żadnego dziadka – tłumaczy Ada. – Przykleił się do pana Józka, który nie wymyśla żadnych zabaw, ale tak potrafi zaciekawić samym sobą, że Nikodem chodził za nim jak mały psiak. Wszystko, co wiązało się z Józkiem, było najlepsze. Kiedy kilka lat temu byliśmy na wakacjach, to powiedziałam mu, że już musimy wracać, bo tata za nami tęskni. A on odparł: „No i Józek”. Wtedy zrozumiałam, że to naprawdę wyjątkowa osoba w jego życiu.
Józef
Pan Józef zna Nikodema w zasadzie od początku. – Przyzwyczaił się do mnie, cały czas za mną chodził, przesiadywał u mnie w pokoju, graliśmy w piłkarzyki i w piłkę. Dobry jest – lepszy ode mnie, bo młodszy. Wszystkich piłkarzy zna. Ja też zresztą lubię piłkę, Legii kibicuję. Jeśli zostawał dłużej, to oglądaliśmy czasem jakiś mecz – opowiada.
Nikodem nie odpuszczał. Nawet gdy Józefowi wyskoczył dysk, ciągnął go na boisko i namawiał, by chociaż na bramce stanął, a on będzie strzelał. – Mama tylko krzyczała, że nie chce za powybijane okna płacić.
– Dużo spacerowaliśmy, opowiadał mi, co w szkole, dokąd wyjeżdża. Wszystko chciał zmieniać i poprawiać, ciągle coś by inaczej urządził. Ma pojęcie o świecie, nawet jeśli za bardzo nie chce się uczyć. Ale go mama pilnuje, ja zresztą też, kiedy mnie pani dyrektor Porowska poprosi. Łebskiemu miło pomagać, bo szybko idzie z lekcjami – dodaje.
Często chodzili razem do sklepu. Jeśli Ada pozwalała, Józef kupował Nikodemowi słodycze lub lody. – Trochę jak taki dziadek, co rozpuszcza wnuczka. Od maleńkiego go polubiłem, a on dał się lubić. Sam mnie wybrał. Gdy mama gdzieś wyjeżdżała, to zostawałem z nim jako odpowiedzialny, żeby mu się nic stało. Pilnowałem jak własnego dziecka – opowiada.
– Nie ma drugiego takiego pensjonatu, jak tutaj. Kto by narzekał, to by zgrzeszył. Ale dostałem mieszkanie komunalne, niedługo się stąd wyprowadzę. Tu, na Ursusie, niedaleko. Jestem pewien, że Nikodem mnie czasem odwiedzi. A ja zaproszę go na herbatę i słodycze – jeśli mama pozwoli.
Widzi, jak myję komuś nogi
– Gdyby w szkole kazać narysować dzieciom osobę bezdomną, to wszyscy narysowaliby brudnego, zarośniętego faceta z torbami – mówi Ada. – A Nikodem narysowałby Franka, Józka, Karola, Andrzeja, Gienia. Bo ich zna.
– Są tacy sami, po prostu mają problem z pieniędzmi, z domem i z pracą – komentuje Nikodem.
– Ada, to nie jest normalne, że ktoś w tym wieku tyle rozumie ze zjawiska bezdomności – mówię.
– Na pewno obserwuje to, co robię, jak pomagam, mój stosunek do ludzi. Długo nie przychodziło mi do głowy, że to jest dziwne, że inne dzieci tego nie mają. Jeździ ze mną na spotkania i konferencje, towarzyszy mi podczas występów w mediach. I czasem po tych występach pyta mnie: a dlaczego ty mówisz takie oczywiste rzeczy, że ludziom trzeba pomagać? On nie pojmuje, że można tego nie rozumieć, że trzeba to ludziom tłumaczyć. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że on jest jednak inny. I to nie jest moja zasługa.
– A czyja?
– Wszystkich wokół niego! Jest duża szansa na to, że błędy, które popełniam, ktoś zniweluje. Także któryś z panów, którzy mają wiele talentów: polonistyczne, matematyczne, historyczne, muzyczne. Ciągle przychodzi do mnie z ciekawostkami. Zazdroszczę mu tego, jak wielu dobrych ludzi ma wokół siebie. I to takich, którzy go lubią i cenią. To mu w życiu pomoże. Nie da sobie w kaszę dmuchać i będzie mógł wiele dobrego zrobić. Nie mi to zawdzięcza, ale swojemu otoczeniu. Nie do końca mam wpływ na to, jaki on jest.
– Pewny siebie i wrażliwy.
– Wiesz, pana Waldka przywiozła do nas Straż Miejska i zostawiła pod bramą. Miał bardzo poranione stopy, w zasadzie to była jedna wielka, żywa rana, bo wpadł na taki genialny pomysł, żeby zaropiałe, owrzodzone nogi opitolić sobie papierem toaletowym. Żadnemu z panów nie pozwolił ich umyć. A że pani dyrektor się nie odmawia, to sama wsadziłam mu nogi w ciepłą wodę, polewałam szklanką i rozmoknięty papier zaczął odpadać. Nikodem jest też świadkiem takich sytuacji. Tego, że klękam przed panem i myję mu nogi.
Czego życzyć bezdomnemu?
Mówi o nich per „kumple” i „przyjaciele”. Pan Franek, który Adę nazywa siostrzyczką, a czasem nawet mamą, zawsze przytulał i całował Nikodema w czoło na powitanie. Teraz ma już mieszkanie. Ostatnio spotkali się na ulicy. – Zrobiliśmy „misia”, selfie, pogadaliśmy. No i padło pytanie, kiedy do niego przyjdę. Musimy go odwiedzić – mówi Nikodem.
– Co robicie razem?
– Gramy w piłkę, jemy słodycze, rozmawiamy. Oglądamy telewizję, robimy coś przy komputerach, odrabiamy lekcje. Pomagają mi. Dobrze, że jest ich tutaj tylu – jeden jest od matmy, inny od polskiego, kolejny od historii – śmieje się.
O wielu z osiemdziesięciu mieszkańców Pensjonatu umie coś powiedzieć. Gienio dobrze gotuje. Karol dobrze gra w piłkę. Marian lubi zwierzęta. O Józku już było.
– Dlaczego pozwoliłeś, żeby twój pies został u pana Mariana? – pytam.
– Bo bardzo lubi zwierzęta. I jeszcze pomaga panu Ryśkowi, który ma depresję.
Zaczęło się od tego, że kiedy Ada wyjeżdżała na urlop, to pies zostawał w Pensjonacie na noc. – Jak go zabierałam po tygodniu, to pan Marian przechodził głęboki kryzys. Przychodziła nawet delegacja z prośbą o to, żeby psa zostawić, bo Marian się źle czuje. Ostatnio chciał wynegocjować, żeby pies jeździł z nim do pracy.
Gdy sprawa się rozstrzygała, Nikodem płakał, żeby zabrać psa do domu. Ale pan Marian też płakał. I Nikodem się zgodził, żeby to on zaopiekował się Werą. Często go odwiedza.
– To jest nasz drugi dom – mówi Ada. – Ósmy rok byłam tutaj na Wigilii z mężem i synem. Nie robię Wigilii w domu. Moja mama się z tym pogodziła, moi teściowie też. Wiedzą, że Wigilia w Misji jest o 16, że wyjeżdżamy zaraz po niej i że dopiero późną nocą będziemy u nich. Nie wiem, czy Nikodem przeczuwa, że to może wyglądać inaczej. Byłby chyba rozczarowany, gdybyśmy usiedli do stołu w kilka, a nie w sto osób. On tylko czeka, kiedy będzie można ruszyć z życzeniami, czterdzieści minut lata, biega po całej sali, łamie się opłatkiem. Nigdy nie wiemy, gdzie jest, bo przechodzi pod stołem, pędzi do swojego ulubionego pana. W sumie nawet nie wiem, czego on im życzy.
Pytam więc o to Nikodema.
– Życzę im nowego mieszkania i szczęścia. Jak ktoś jest chory, to żeby wrócił do zdrowia. I żeby się poukładało.
Karol
Karol pierwszy raz w Misji pojawił się w 2013 roku. Wtedy poznał Nikosia (tak o nim mówi). – Zobaczyłem, jak gra w piłkę, to się dołączyłem – mówi. – I teraz zawsze jak tylko mnie widzi, to pyta: „Gramy?”.
– Ja też od dzieciaka lubię grać, tylko nie grałem w klubie, a on trenuje. Dobry jest, z roku na rok coraz lepszy, strzały ma coraz mocniejsze i kiwa lepiej. Aż mi się głupio czasem robi, jak mnie nabierze. Albo jak mi bramkę strzeli. Nie daję po sobie poznać, ale drażni mnie to, bo każdy chce być lepszy – śmieje się.
Gadają też głównie o piłce, komentują i wspominają mecze. Tylko ostatnio rzadziej jest na to czas, bo Karol ponad 250 godzin w miesiącu pracuje jako ochroniarz w Factory.
– Jest taki uśmiechnięty, żywiołowy, błyskotliwy. Przypomina mi trochę mojego syna. Gdy odchodziłem od żony, on miał trzy i pół roku, teraz ma szesnaście. Też gra w piłkę, w okręgówce. Obaj to bystre chłopaki – mówi Karol. Pytam, czego sobie życzyli na Wigilii. – On mi wszystkiego najlepszego. A ja jemu, żeby został bardzo dobrym piłkarzem.
Ojcowie, dziadkowie
Jak wyciągnie piłkę, to gra z nim pięciu czy sześciu panów. Dla nich to odskocznia od tego, gdzie mieszkają, jaka jest ich sytuacja. Zresztą Nikodem nie daje im wyboru. Gdy ktoś wychodzi na fajka, to tylko pyta, który staje na budzie. I muszą grać.
– Nie rozmawiamy o ich problemach, bo wiem, że to dla nich trudne – mówi. – Nie chcę im smutku robić. Żeby im to zastąpić, żeby choć na chwilę wyrzucić im z głowy myśl, że są bezdomni, rozmawiamy o rzeczach, które lubimy.
– Jak panowie spotykają mnie na mieście, to się na ogół wstydzą – dodaje Ada. – Ale jak idę z synem, to zawsze krzykną: „Cześć Nikodem!”. Do dziecka łatwiej im podejść. To często działa na nich motywująco, sprawia, że niektórzy przypominają sobie, że są ojcami, dziadkami.
Niektórzy właśnie dlatego nie są w stanie z nim być, inni dzięki temu mają z nim szczególną relację.
– Gdy przychodzą święta, panowie udają, że lampki, ozdoby czy choinki mało ich cieszą. Twierdzą, że robią to dla Nikodema, a tak naprawdę też sobie robią święta. Zakładają maski. Wigilia w schronisku dla bezdomnych, wśród obcych ludzi, to ciężkie doświadczenie. Zwłaszcza gdy słyszysz od swojej rodziny bajkę, że „akurat w tym roku nie wyprawia Wigilii”. I tak od kilku lat.
Ważny element terapii
Kiedy mieszkańcy Pensjonatu, razem z Adą i Nikodemem, jechali do Rzymu na spotkanie ludzi ubogich z Franciszkiem, Ada musiała znaleźć osobę, która byłaby gotowa dać świadectwo przed papieżem. Długo nikt się nie zgłaszał. W końcu to Nikodem zawołał, że on powie. – Panowie w śmiech, atmosfera przestała być nadęta i jeden z nich uznał, że skoro Nikodem dałby radę, to i on da – mówi Ada. – Wielu panów, których tu mam, ma problem z nawiązywaniem i podtrzymywaniem kontaktów. Nie mają poczucia własnej wartości. Nie umieją sprzedać pracodawcy swojego doświadczenia i swojej wiedzy. Uważają, że są niegodni relacji z kobietą, pomocy, pracy, uwagi, kontaktu z rodziną. Nikodem – nieświadomie – staje się dla nich rodzajem terapii. Bo jego nie obchodzi, czy ktoś jest profesorem, Rzecznikiem Praw Obywatelskich, księdzem dziekanem, czy panem mieszkającym w schronisku dla bezdomnych. Każdemu poświęca tyle samo czasu, nie rozumie hierarchii, nie widzi oznak społecznego prestiżu. Jak ojciec Paleczny, który te same niestosowne żarty opowiadał bezdomnemu i burmistrzowi.
Wszystkie pracowniczki Pensjonatu zachowują się tak jak Ada. Kiedy jej koleżanka, która ma czwórkę dzieci, przyjeżdża na pikniki, nie ma problemu z tym, że któryś z panów wyciąga ręce, bierze jej córkę i nosi. – To istotny element naszej relacji. To, że oddajemy im pod opiekę nasze największe skarby, nasze dzieci, że im ufamy, jest dla nich ważne. Doceniają to. I to wraca – komentuje Ada. I dodaje: – Nikodem pewnie nawet nie wie, jak bardzo jego obecność potrafi nam pomóc.
Mimo to zostanie jedynakiem.
– Wiem, ile mnie kosztowało, żeby połączyć pracę z opieką nad nim, jak był mały. Nie jestem w stanie drugi raz się na to zdecydować, zwłaszcza że system publicznej opieki można o kant dupy potłuc. Trzeba walczyć o żłobek, o przedszkole, w szkole siedzi do dwunastej, a potem co? Niani z moimi zarobkami nie zatrudnię, rodzina daleko… Wiele osób mnie ostrzega, że będzie samotnie stał nad grobem matki. Ale mam wielu przyjaciół i on też ma. Jest skazany na to, żeby mieć oparcie w innych ludziach, nawiązywać relacje, nie tylko z panami.
Marian
– Znam Nikodema prawie sześć lat. Pani dyrektor jest ciągle zajęta, a to wywiadów udziela, a to papiery wypełnia, coś załatwia, gdzieś jeździ, z kimś gada. To zajmowaliśmy się chłopakiem i tak przy nas dorastał – mówi pan Marian.
Pochodzi z Łodzi, kończył szkołę włókienniczą, ale jak przemysł upadł, to zaczął wędrować. Teraz czeka na mieszkanie socjalne, jakiś czas mieszkał w treningowym. Pracuje w ochronie, bo po miażdżycy – jak mówi – nigdzie indziej go już nie wezmą.
– Otwarty jest, szczery, co ma na myśli, to powie. Nie kręci. Jasne, że słyszy czasem, co i jak mówimy, że ktoś przeklina. Ale odrzuca to, wie, co jest dobre, a co złe. Zresztą chłopaki się przy nim hamują.
Jeśli ma pomóc Nikodemowi w lekcjach, to najchętniej w polskim i fizyce, bo w tym czuje się najmocniej. – Przy okazji rozmawiamy, bo to mądry chłopak jest, wie, czego chce w życiu, ma jakiś cel. Mało rozrabia, za inteligentny jest na to. Zresztą mama krótko go trzyma, tata też. Potrafią być groźni. Ale nas się nie musi bać, bo my z nim jesteśmy na stopie przyjacielskiej. On przy nas nie rozrabia, a my na niego nie krzyczymy – opowiada.
Pytam, co najbardziej lubi w Nikodemie. – Wrażliwy jest na nieszczęścia i zmartwienia drugiego człowieka. Oby to się nie zmieniło – bo w życiu różnie bywa. Dzięki rodzicom taki jest. I może dzięki nam trochę też.
Śluby i pogrzeby
Czasem Ada musi odbyć z Nikodemem trudne rozmowy. Kiedy spytała go, z którymi panami powinienem porozmawiać, wymienił także Kubę. Kuby od niedawna nie ma jednak w Pensjonacie, opuścił go w mało przyjemnych okolicznościach. Jak mówi Ada, Nikodem widzi „wypadnięcia” panów, ich potknięcia i – jak to człowiek – zwyczajnie za nimi tęskni. – Ale tych sytuacji jest na tyle dużo i na tyle często uczestniczy w powrotach, że ma już świadomość, że to się może skończyć dobrze. Choć oczywiście nie musi. Byliśmy razem na dwóch weselach panów, ale chodziliśmy też na pogrzeby. Bo dziecko powinno być wychowywane do takiego życia, jak wygląda ono naprawdę.
Pytam Nikodema o te wesela.
– Ślub jak ślub – odpowiada. – Wszystko takie samo jak gdzie indziej.