„znaleźć swoich i uspokoić się”
Uważam, że ludzka odwaga nie istnieje bez strachu czy lęku. Odwaga niepraktykowana w codziennym życiu na przestrzeni czasu zanika jak nieużywany organ czy mięsień. W procesie rozwiązywania trudności, uleczania naszych ran, dość często tracimy odwagę i boimy się spotkania z własną przeszłością. Nawet samo powiedzenie „praca z ranami” czy „praca z cieniem” wzbudza strach i obawy. Jest pewien próg, po przekroczeniu którego wchodzimy w proces leczenia i uzdrawiania poprzez dotykanie naszych ran, miejsc które bolą, a czasem „krwawią” przez lata lub całe życie.
Na początku tego procesu ważnym jest zdiagnozowanie, z czym mamy do czynienia. Ważnym jest, żeby nie wskazywać innej osobie jej problemów w sytuacji, w której nie możemy zaproponować pomocy. Równie ważne jest pragnienie zamiany defektu w efekt (Rubenis).
Szwajcarska psycholożka Pia Gyger zauważa, że człowiek, który świadomie wstępuje w proces poznania siebie, automatycznie aktywizuje swoje głębokie rany oraz obszary „cienia”. Głębokie rany to często traumy z dzieciństwa, których nie chcemy zauważać, bo to boli. Natomiast głębokie obszary „cienia” to strategie tego, jak przeżyć, jak przeprojektować, wysublimować ból, a nawet stworzyć własny „Matrix”, jeszcze w dzieciństwie – jako narzędzie własnej obrony. W konsekwencji tworzymy prawie takie same sytuacje, jakie przeżyliśmy wcześniej, również możemy przekładać nasze bolesne doświadczenia na innych.
Powstaje wtedy coś, co można określić jako takie osobiste przejście od bycia ofiarą do stania się krzywdzicielem. Odmawiając czy unikając wejścia w proces zmiany, leczenia i uzdrowienia naszych cieni, możemy nieść i przekazywać zło nawet przez pokolenia. Ciekawym jest, że te cienie są nie tylko w pojedynczych osobach, ale też w społeczeństwie, państwie, religii, kościołach. W związku z tym zdarza się, że niektóre cienie zyskują błogosławieństwo i racje bytu, a nawet moc prawa. Właśnie dlatego spotkanie i konfrontacja ze swoim cieniem jest zadaniem na całe życie.
Warto też pamiętać, że w tym procesie najważniejszą istotą jest Bóg, a nie ludzkie rany i cienie. Tej głębi, głębi relacji z Bogiem, nikt nie może zranić ani zagłuszyć. Ponieważ wierzymy, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, czyli w to, że w istocie każdego i każdej z nas jest wrodzona świętość, a nie pierworodny grzech, miłość, a nie strach, radość, a nie wstyd.
Oczywiście, że mamy w sobie strach, wstyd, złość i agresję, ale my sami nie jesteśmy strachem, wstydem, złością i agresją (Rubenis). Ludzkie życie jest pełne przeciwności, ale zbudowane na całkowicie dobrym fundamencie (Gyger). W sposób oczywisty nie zwalnia to nas od pracy z cieniem, od włączenia tego w proces zmian. Jako ludzie chętnie adaptujemy się do rzeczy światłych, dobrych, pozytywnych, a wypieramy to, co boli, jest ciemne, co nam nie pasuje. Dla pełnej integralności mamy za zadanie połączyć te aspekty w naszym życiu, w procesie zmian, od którego zaczyna się nasze ustanawianie pełnej integralności. Przyjmowanie cieni jest wyzwaniem i swego rodzaju sztuką, której trzeba się uczyć i rozwijać. W wyniku tego stajemy się autentycznymi osobami, które wiedzą, kim są i dokąd zmierzają.
Richard Rohr również zauważa, że w procesie naszej pracy warto nauczyć się odróżniać cienie od grzechu, ponieważ to nie jest to samo. Jesteśmy wezwani do unikania grzechu i wielu z nas zrozumiało to jako wezwanie do unikania naszego cienia w każdy możliwy sposób. W rezultacie zaczynamy grzeszyć bardziej niż poprzednio, ponieważ nie zdajemy sobie sprawy, gdzie jest źródło naszych problemów. Nieprzyjęcie cieni sprawia, że problem grzechu jest nierozwiązywalny.
Dobrym przykładem jest scena wyobcowania cienia, przeniesienia jej z pierwszej osoby (ja, Adam) na drugą (Ewę) i dalej (wąż i w ogóle cały świat, który tak właśnie stworzył Bóg– Rdz 1-3). Ciekawe jest też, że to, co boskie, oraz sam Bóg, często nawiedza nas właśnie ze strony cienia, ze strony ukrytego (naszego) jestestwa. Boga nie możemy kontrolować i pewnie dlatego (prawie zawsze) na początku walczymy z Nim i boimy się Go (Rubenis). Dobrym przykładem jest walka Jakuba z Aniołem (Rdz 32: 25-30). Niestety poprzez tę walkę i nieprzyjęcie często krzywdzimy lub odrzucamy ludzi, którzy są „inni”, czyli takich, którzy mają inne poglądy, religię, kolor, orientację. Zapominamy tym samym o przykazaniu miłości bliźniego (Mk 12:31). Pewnie dlatego Bóg przychodzi do nas przez to, co negujemy i odrzucamy: „właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach” (Mt 21:42) – żeby wciąż pokazywać nam istotę człowieczeństwa i chrześcijaństwa.
Kolejny raz przypomina nam: „nie bój się” (słowo, które pojawia się tak wiele razy w Biblii). Niestety, z naszych ambon (i mediów) słyszymy: „bój się i bój się”: szczególnie tych innych, którzy nam nie odpowiadają. Pokazuje to naszą arogancję, także – może szczególnie – duchownych, którzy myślą, że są głównymi ratownikami ludzkich dusz. Często bywa tak, że Bóg poprzez osobę, która w ogóle nie jest związana z religią, pomaga otworzyć ludziom tę lub inną uzdrawiającą stronę naszej nieświadomości (Rubenis). Zdarza się, że bliscy i ludzie wokół nas (w tym przyjaciele) milczą, a tylko wrogowie są jedynymi, którzy powiedzą o nas całą prawdę (Rohr). Zatem właśnie to, czego najbardziej potrzebujemy, może niejednokrotnie przyjmować brzydką, szpetną i odpychającą postać.
Ze względu na to wszystko, co zarysowane wyżej, do siebie prawdziwych wciąż trzeba się przebijać i przechodzić od rozdwojenia do pełni. Moment, w którym będziemy gotowi zaakceptować nasze cienie, będzie również momentem, w którym osiągniemy naszą ludzką pełnię i integralność, a także świętość (Rubenis).
Materiały użyte i rozwinięte w rozważaniach pochodzą z książki: Юрис Рубенис, „”Она и Он”. Любовь, Отношения, Секс”. Zvaigzne ABC: Рига, 2018 (Juris Rubenis, „Ona i On”. Miłość, Relacje, Seks”) – tłumaczenie własne.