„Pierwszy tydzień okresu zwykłego” – ileż niezwykłych emocji odczuwałam jako bardzo zainteresowane religią dziecko, słysząc te słowa. Dzisiaj rekonstruuję je jako żal, że coś niezwykłego się skończyło; ciekawość, na czym będzie polegała „zwykłość”; ulgę, że można „zwyczajnie pożyć”, nie siląc się na jakąś szczególną świąteczną, adwentową czy postną postawę. Z czasem doszło do tego jeszcze jedno uczucie – przywiązania do tego zwykłego okresu czytania Ewangelii o tym, jak Jezus chodził po świecie i nauczał. Piękna mi zwyczajność!
A jednak – właśnie w tym czasie chcę wygłosić rekolekcje. Rekolekcje bez nabożeństw. Bez misji kanonicznej. Bez wielkiej internetowej pompy towarzyszącej rekolekcjom on-line głoszonym przez prezbiterów. Rekolekcje na czas najzwyklejszy.
Nauka 1
„Ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło”
Piszę te słowa w mroczny dzień, absolutnie pewna, że naturalnym stanem człowieka jest pragnienie światła, wyczekiwanie wiosny: dłuższych dni, ciepła, wzrostu roślin, narodzin zwierząt.
Zdanie o tym, że ludzie bardziej kochają ciemność niż światło, nie zgadza się z moim doświadczeniem świata. Kto z nas nie chce więcej światła?
Przypomina mi się kapitan Gabriel Lorca z serialu „Star Trek: Discovery” (uwaga, spojler!). Jego nadwrażliwość na światło okazuje się w końcu wynikać z faktu, że nie jest kapitanem gwiezdnej floty przychodzących w pokoju przedstawicieli Federacji, ale należy do równoległego wszechświata. Jest w nim krwiożerczym i rasistowskim zbrodniarzem – tylko trochę gorszym od innych tamtejszych ludzi (Terran).
Przypomina mi się, jak w jaskini oczy przyzwyczajają się do ciemności i jak trudno wyjść na światło dzienne – to samo światło dzienne, którego utrata po wejściu do jaskini napełniała człowieka lękiem i za którym początkowo się tęskniło.
Można rozgościć się w ciemności. Owszem, boimy się, ale i inni się boją. Całkowita ciemność wydaje się równościowa – nikt z nas nie ma więcej, bo wszyscy tak samo potykamy się, jesteśmy bezradni i bezbronni. Całkowita ciemność nie pozwala jednak tworzyć w tej bezbronności wspólnoty, bo nie umiemy odróżnić przyjaciela od wroga, bliskiego od obcego, zatem wszyscy wydają się groźni. My także, nawet jeśli w głębi serca pragniemy pokoju i dobra, możemy próbować wydać się groźniejsi, więksi, silniejsi. Stajemy na palcach i wydajemy groźne pomruki, by zniechęcić drapieżniki. Możemy też próbować zniknąć, udawać martwych, przestawić się na przetrwanie (jak zwierzę, które wie, że nie ucieknie przed drapieżnikiem, i zamiera bez ruchu, spowalniając procesy życiowe).
Miłość do ciemności wydaje się pragnieniem przetrwania w nieprzyjaznym świecie. Ocalenia siebie za wszelką cenę – nawet wyzbycia się światła i życia.
Nie jest to naturalny stan człowieka. Opowieść o ciemności, opowieść o grzechu w Edenie powinny nas zaskakiwać, oburzać, dziwić. Tymczasem przywykliśmy do przekonania, że żyjemy w ciemności i sami jesteśmy ciemni.
Gdy myślę o tych, którzy tworzyli zapisany w Księdze Rodzaju mit o Ogrodzie, wężu, owocu i o wygnaniu tych, którzy skosztowali owocu, myślę, jak bardzo chcieli wyjaśnić to, co niezrozumiałe: dlaczego istnieje zło? Dlaczego chociaż chcę dobra i wspólnoty, często wybieram egoizm – nawet bratobójstwo, przemoc seksualną, kłamstwo?
Wierzyli, że świat powstał jako dobry, bardzo dobry, a pojawienie się zła jest anomalią. Anomalia domagała się opowieści, bo człowiek potrzebuje sensu.
Z biegiem czasu, zwłaszcza na Zachodzie (nieszczęsny Augustynie!), anomalia została uznana za podstawową prawdę o człowieku. Pierworodnym stanem ludzkości zaczęto nazywać „grzech”, a nie Boże błogosławieństwo – chociaż jest ono obecne w Księdze znacznie wcześniej i powtarza się, także „po upadku”.
Rozgościliśmy się w ciemności. W przekonaniu, że nie jesteśmy dobrzy, że inni też nie są dobrzy i że nie można ufać ani sobie, ani nikomu.
Tymczasem przyszedł ktoś, o kim Ewangelista Jan pisze, że był i jest Światłością.
Ten ktoś chodzi, tworzy wspólnotę, uzdrawia i naucza w „okresie zwykłym”. Oświetla nasz najzwyklejszy czas.
Ponieważ sam jest Światłością, będzie można się dokładnie przyjrzeć temu, co to przyjście oznacza.
W najzwyklejszym z czasów.