fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Rekolekcje na czas najzwyklejszy (6)

Pamiętacie Adama, kryjącego się przed Bogiem, i niewidomego żebraka spod Jerycha, wrzeszczącego tak, by Jezus zwrócił na niego uwagę? Zachęcałam Was, by być jak ten drugi, by nie ukrywać się przed Światłem, lecz by pozwalać mu oświetlać nasze życie ze wszystkimi jego słabościami.
Rekolekcje na czas najzwyklejszy (6)
ilustr.: Anna Grzelewska

„Pierwszy tydzień okresu zwykłego” – ileż niezwykłych emocji odczuwałam jako dziecko bardzo zainteresowane religią, słysząc te słowa. Dzisiaj rekonstruuję je jako żal, że coś niezwykłego się skończyło; ciekawość, na czym będzie polegała „zwykłość”; ulgę, że można „zwyczajnie pożyć”, nie siląc się na jakąś szczególną świąteczną, adwentową czy postną postawę. Z czasem doszło do tego jeszcze jedno uczucie – przywiązania do tego zwykłego okresu czytania Ewangelii o tym, jak Jezus chodził po świecie i nauczał. Piękna mi zwyczajność!

A jednak – właśnie w tym czasie chcę wygłosić rekolekcje. Rekolekcje bez nabożeństw. Bez misji kanonicznej. Bez wielkiej internetowej pompy towarzyszącej rekolekcjom on-line głoszonym przez prezbiterów. Rekolekcje na czas najzwyklejszy.

Nauka 6

„Zaangażowanie zamiast oglądania”

Pamiętacie Adama, kryjącego się przed Bogiem, i niewidomego żebraka spod Jerycha, wrzeszczącego tak, by Jezus zwrócił na niego uwagę? Zachęcałam Was, by być jak ten drugi, by nie ukrywać się przed Światłem, lecz by pozwalać mu oświetlać nasze życie ze wszystkimi jego słabościami.

Jednakże nie zawsze jesteśmy w stanie samodzielnie wystawić się na działanie Światła – jak paralityk, o którym przypomniałam w nauce czwartej. Wbrew różnym indywidualistycznym założeniom czy to współczesnej kultury, promującej samodzielność nieraz już u noworodków, czy niektórych form duchowości („ratuj duszę swoją”), jesteśmy stworzeni do bycia we wspólnocie. W drugiej połowie zeszłego stulecia psycholodzy przestali postrzegać noworodki jako istoty całkowicie odrębne od swoich opiekunów i zwrócili uwagę na diadę: dziecko–opiekun, a także na rolę więzi kształtujących się w owej parze w pierwszym okresie życia „po tej stronie brzucha”.

Przekłada się to nie tylko na powrót do kontaktu „skóra do skóry” po porodzie, zachęty do karmienia piersią i nurty rodzicielstwa opartego na bliskości. Pozwala to przeformułować część naszych przekonań na temat człowieczeństwa i choć trochę zrelatywizować podejście indywidualistyczne. Uczymy się od siebie nawzajem nie tylko w sposób świadomy i formalny, ale również poprzez fizyczną bliskość, odczytywanie tonu głosu i wielu innych znaków, które wysyłamy sobie nawzajem – zwłaszcza na temat bezpieczeństwa i zagrożenia. Zapewne słyszeliście o reakcji walki lub ucieczki jako reakcjach stresowych na sytuacje, które odczytujemy jako zagrażające. Jednak walka lub ucieczka nie są konieczne. Jak pisze jeden z głównych badaczy tematu, Steven Porges, pierwszą reakcją, która może powstrzymać cykl stresu, jest zaangażowanie społeczne. Dziecko bada stan opiekuna – widzi, że ten ma spokojny wyraz twarzy, czuje spokojne bicie serca, i dowiaduje się w ten sposób, że wszystko jest w porządku.

Dlaczego to takie ważne? W poprzednich naukach zaznaczałam, że nie należy w myśleniu o wierze i życiu chrześcijańskim oddzielać od siebie duszy i ciała. Chcę to jeszcze raz podkreślić i dodać coś więcej, przypominając jeszcze jedną postać z Ewangelii, która w Łukaszowym opisie pojawia się zaraz po znanym nam już dobrze niewidomym spod Jerycha. Jest to Zacheusz, przełożony celników i człowiek bardzo bogaty. Chce „koniecznie zobaczyć Jezusa”, ale nie może z powodu tłumu i swojego niskiego wzrostu.

„Zacheuszu, zejdź prędko z drzewa!”

Tłum zagradzał drogę do Jezusa także paralitykowi niesionemu przez czterech mężczyzn. Jednakże Zacheusz zdaje się nie potrzebować niczyjej pomocy. W pośpiechu wdrapuje się na drzewo. Wyobrażam sobie tę scenę podobnie jak scenę z przypowieści o miłosiernym ojcu, który biegł naprzeciw powracającego syna – zarówno starszy ojciec, jak i przełożony celników są osobami, którym biegać nie wypada. Zacheusz z jakiegoś powodu w ogóle o to nie dba i niczym wiewiórka wspina się na drzewo, by stamtąd zobaczyć Jezusa: „Kto to jest”.

Niewidomy wierzył, że Jezus jest kimś, kto może go uzdrowić, podobnie wierzyli ci, którzy usunęli dach domu w Kafarnaum, by postawić przed Jezusem nosze. Nie wiemy jednak nic o wierze Zacheusza, czytamy tylko o jego wielkiej ciekawości.

Ale wiemy co innego. Jezus okazuje się tym, który zna Zacheusza. Patrzy do góry, widzi człowieka w koronie drzewa i zwraca się do niego po imieniu: „Zacheuszu, zejdź prędko, bo trzeba, bym dzisiaj zatrzymał się w twoim domu!”

Za każdym razem z entuzjazmu serce wyrywa mi się z piersi, gdy słyszę te słowa. Jest w nich tyle energii i życia, jest w nich też Światło. Oto Jezus zobaczył tego, kto chyba wcale nie chciał być widziany, i zaprosił go do czegoś znacznie bliższego niż „zobaczenie”. Do wspólnoty stołu i domu. Jest w tym również pewna ewangeliczna zuchwałość – w końcu Jezus zaprasza Zacheusza do jego własnego domu i wprasza się tam, zapewne z całą swoją ekipą uczniów.

Zacheusz chciał widzieć i nie wiemy, czy marzył o takim spotkaniu. Owszem, ma pewną słabość – niski wzrost, jednak potrafi sobie w życiu poradzić. Nie wiemy zupełnie nic o tym, by czegoś potrzebował: ani uzdrowienia, ani odpuszczenia grzechów (to inni mówią o nim, że jest grzesznikiem), ani przywrócenia do życia ukochanej osoby.

Zdaje się jednak, że Jezus wie, że potrzeba bliskiego spotkania. Przekroczenia dystansu, wyjścia poza samo przyglądanie się i wejścia w przestrzeń przymierza, którego wyrazem jest gościna. Jezus „musi” zostać domownikiem Zacheusza. Już nie są osobno i pod jednym dachem, przy wspólnym stole Zacheusz może, jak wierzę, doświadczyć bezpieczeństwa płynącego z obecności Jezusa. Bezpieczeństwa, które pozwala na otwarcie serca. To już nie oglądanie z dystansu, ale relacja i więź.

Przełożony celników prędko schodzi z drzewa i przyjmuje Jezusa „rozradowany”. Tyle w tym spotkaniu życia! Życia, które rodzi się z prawdziwego, namacalnego spotkania.

Ewangelista nie opowiada nic o treści rozmów przy stole Zacheusza, o tym, co mówi do niego Jezus. Dowiadujemy się tylko, że Zacheusz oświadcza, iż połowę majątku oddaje ubogim, a jeśli zdobył jakiś zysk przemocą, zwróci jego czterokrotność. Zwróćcie uwagę na tę obfitość! To nie jest jakieś smętne przyznanie się do konieczności dzielenia się z innymi czy zadośćuczynienia. Nie jest to gest, który by wypływał z serca przestraszonego perspektywą kary czy z poczucia winy. Zacheusz to dla mnie przykład kogoś, kto pokazuje, czym jest dawanie z serca.

Dawanie z serca

O dawaniu z serca mówił nieustannie Marshall Rosenberg, „odkrywca” porozumienia bez przemocy (Non-Violent Communication). Wspominałam o NVC w poprzedniej nauce jako o możliwości przeformułowania naszych zastanych przekonań o świecie i relacjach. Perspektywa ta wybiera uważność i empatię w miejsce osądu i dystansowania się (coś jak wspólnota stołu zamiast przyglądania się z drzewa?). Jest według mnie krainą wolności, w której nie chce się nikomu niczego zabierać ani go manipulować, i nie chce się manipulować samym sobą. Często widzę, jak trudne są w odbiorze słowa Rosenberga: „Nigdy nie rób dla mnie niczego swoim kosztem. Nigdy nie rób dla mnie nic z lęku, winy, wstydu, urazy lub rezygnacji. W przeciwnym razie będziemy cierpieć oboje”.

Jednak kiedy czytam o Zacheuszu i energii, z jaką wspina się na drzewo, schodzi z drzewa, podejmuje Jezusa i składa zobowiązanie, widzę go jako kogoś, kto czyni dobro w wolności, nie z lęku, nie z winy, nie ze wstydu. Daje z radością, tak samo jak z radością przyjął to dziwne zaproszenie Jezusa do tego, by on sam ugościł Go pod swoim dachem.

Czy chrześcijaństwo kojarzy nam się z robieniem rzeczy „swoim kosztem”, czy z radością i wolnością?

Jezus mówi po wyjściu od Zacheusza, że Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. A zatem Zacheusz był zagubiony, podobnie jak Adam w Ogrodzie, i dał się odnaleźć. Nawet jeśli chciał tylko zerknąć na Jezusa, to pozwolił Światłu, by na niego padło, i wówczas „zbawienie stało się udziałem jego domu”.

Nie znoszę zakończeń ani rozstań i trudno mi skończyć ten cykl rekolekcji. Tyle jeszcze domaga się wypowiedzenia. A jednak wierzę, że to, co już zostało wypowiedziane, może pomóc nam wszystkim z uważnością szukać albo przynajmniej dawać się odnaleźć. Z uważnością tworzącą przestrzeń, w której przepływu życia nie blokują osądy i wstyd z powodu własnych słabości, grzechu, choroby. Z uważnością pozwalającą widzieć siebie i innych w świetle, które nie jest światłem lampy do przesłuchań. Mówiłam tyle o namacalności i wiem, że wielu z nas żałuje, że nie może spotkać Jezusa tak, jak spotkał Go Zacheusz czy uczniowie. A jednak właśnie Jezus mówi o namacalności spotkania z Nim w każdym, kto staje przed nami ze swoimi potrzebami. Chrześcijaństwo nie jest religią idei, ale realnego spotkania i życia. Nie w izolacji, nie w pięknych postanowieniach ani bezwartościowych uczynkach, czynionych bez dawania z serca, lecz w bliskości innych i życiu naprawdę.

Wierzę, że – jak mówi w moich ukochanych „Braciach Karamazow” Starzec Zosima – najgorzej jest kłamać samemu sobie. Wówczas możemy spędzić życie na ukrywaniu się przed światłością. Jest jednak nadzieja na wiarę, której dowieść nie można, „można się tylko przekonać […] doświadczeniem czynnej miłości”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×