fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Rekolekcje na czas najzwyklejszy (4)

Mieli wiarę, że warto pokazać chorobę i słabość. Że warto robić raban, powodować dyskomfort otoczenia. Że człowiek cierpiący, pozbawiony wzroku czy możliwości poruszania się, nie jest skazany na swój los, i że warto podejmować działanie, które ten stan ugłośni i pozwoli uleczyć.
Rekolekcje na czas najzwyklejszy (4)
ilustr.: Anna Grzelewska

„Pierwszy tydzień okresu zwykłego” – ileż niezwykłych emocji odczuwałam jako dziecko bardzo zainteresowane religią, słysząc te słowa. Dzisiaj rekonstruuję je jako żal, że coś niezwykłego się skończyło; ciekawość, na czym będzie polegała „zwykłość”; ulgę, że można „zwyczajnie pożyć”, nie siląc się na jakąś szczególną świąteczną, adwentową czy postną postawę. Z czasem doszło do tego jeszcze jedno uczucie – przywiązania do tego zwykłego okresu czytania Ewangelii o tym, jak Jezus chodził po świecie i nauczał. Piękna mi zwyczajność!

A jednak – właśnie w tym czasie chcę wygłosić rekolekcje. Rekolekcje bez nabożeństw. Bez misji kanonicznej. Bez wielkiej internetowej pompy towarzyszącej rekolekcjom on-line głoszonym przez prezbiterów. Rekolekcje na czas najzwyklejszy.

Nauka 4

„Bezradność i raban”

Odkąd pamiętam, jedną z najważniejszych scen z Ewangelii była i jest dla mnie ta, w której grupa osób demontuje dach domu, w którym przebywał Jezus, by przez dziurę spuścić nosze ze sparaliżowanym.

Przez większość życia utożsamiałam się z owymi przyjaciółmi chorego. Czytałam tę historię jako lekcję o tym, że trzeba pomagać, że trzeba znajdować sposoby na wsparcie potrzebujących mimo przeszkód. To oczywiście ważna lekcja, ale dzisiaj wiem, że w tej historii znajduje się o wiele więcej.

Warto robić raban

Zdarzenie to opisują w bardzo podobny sposób Mateusz, Marek i Łukasz (Mt 9,1-8; Mk 2,1-12; Łk 5,17-26), w swoich rozważaniach trzymam się najbardziej wersji Markowej; nieustannie polecam wszystkim czytanie Ewangelii Marka, więc i przy tej okazji to uczynię.

Jezus powrócił właśnie do Kafarnaum po tym, jak oddalał się w opuszczone miejsca, by się modlić, jak nauczał w Galilei i jak objawiła się jego moc uzdrawiania ciała (teściowej Piotra) i ducha (egzorcyzmy) oraz przywracania wspólnocie (uzdrowienie trędowatego). Gdziekolwiek się udawał, pojawiały się tłumy, i tak jest również tego dnia, kiedy naucza „w domu”. Są w tym tłumie także uczeni w Piśmie (Łukasz doda, że z Galilei, Judei i samej Jerozolimy). Wszyscy słuchają słów Jezusa.

Nagle przybywa jeszcze czterech ludzi i piąty – niesiony przez nich na noszach paralityk. Nie mają możliwości wejść z powodu tłumu, więc biorą chorego na górę, odkrywają dach nad miejscem, skąd naucza Jezus, i dalejże spuszczają nosze w samym centrum akcji!

„Jezus, zobaczywszy ich wiarę…”. Zastanawialiście się kiedyś, jaką wiarę? Wiarę w co? To dopiero początki działalności Jezusa. Według Marka Jezus nie pozwala rozpowiadać o sobie, że jest Mesjaszem czy Synem Bożym, warto o tym pamiętać, by uniknąć jakiegoś uproszczenia i przypisania tamtym ludziom wiary w później wypracowane w teologii i nauczaniu Kościoła wnioski o Jezusie. Ani jeden z ewangelistów nie zapisał też żadnych słów, które by wypowiedzieli, żadnego wyznania, ani nawet prośby. Pomyślmy więc: jaką ich wiarę zobaczył Jezus?

Według mnie jest to ta sama wiara, o której pisałam w trzeciej części rekolekcji, opowiadając o niewidomym spod Jerycha: wiara, że warto pokazać chorobę i słabość, że pokazanie ich Jezusowi nie będzie źródłem większego nieszczęścia, ale że przyniesie ratunek. Wiarę, że warto robić raban, nawet powodować dyskomfort otoczenia – czy to swoimi wrzaskami, czy to rozbierając dach. Wiarę, że człowiek cierpiący, pozbawiony wzroku czy możliwości poruszania się, nie jest skazany na swój los, i że warto podejmować działanie, które ten stan ugłośni, uwidoczni i pozwoli uleczyć.

Po co przychodzą?

Może właśnie taką wiarę zobaczył Jezus w tych czterech mężczyznach, którzy przynieśli paralityka? O tym ostatnim, choć umieszczono go w samym centrum wydarzeń, nie wiemy nic poza tym, że był sparaliżowany. Jezus widzi jednak jeszcze więcej niż jego fizyczny stan całkowitej bezradności i zależności od siły mięśni i siły wiary wspólnoty – tych, którzy go przynieśli. Widzi grzech!

Kiedy moja znajoma przeczytała opowieści o ojcu Pio, powiedziała mi, że nigdy w życiu nie podeszłaby do komunii, gdyby ją rozdawał – bo a nuż zobaczyłby, że jest w stanie ciężkiego grzechu, i ją ominął. Mówiła o wstydzie, jaki by wtedy czuła. Nie dlatego, że specjalnie ukrywała jakiś ciężki grzech, ale dlatego, że żyła w obawie, że coś jest z nią bardzo nie tak i że święty by to wypatrzył i ją ukarał.

Słuchając czy czytając interpretacje opowieści o Jezusie i paralityku, którego przed Nim położono, czułam chyba coś podobnego. Czułam niepokój w związku z tym, że Jezus na widok paralityka publicznie odpuścił mu grzechy. Skoro odpuścił, to też pokazał, że są, a to przecież tak upokarzające. Różnica między opowieściami o pomijaniu kogoś w kolejce do sakramentu a opowieścią o odpuszczeniu grzechów paralitykowi jest jednak ogromna. Światło przyszło na świat i oświeca każdego człowieka – oświeca po to, by zbawić. Grzechy sparaliżowanego człowieka, jakiekolwiek by były, już nie istnieją – zostają oświetlone jako odpuszczone.

Po co przyszli? Po co go przynieśli? Wydaje się nam oczywiste: aby mógł chodzić. Jednak w Ewangelii nie zapisano powodu, dla którego czterej mężczyźni z determinacją nieśli paralityka i usuwali przeszkody na jego drodze do Jezusa. Wyobraziłam sobie, że wiedzieli o jego grzechach, i wiedzieli, że nie może już nic zrobić, aby zostały mu odpuszczone. Wyobraziłam sobie też, że nie wiedzieli dokładnie, po co przychodzą, ale moc, z jaką nauczał Jezus, objawiła im się jako źródło nadziei dla tego kogoś, kogo przynieśli: może ich ojca, może brata, może sąsiada…

Jezus mówi: „Dziecko, odpuszczają się twoje grzechy”. W polskich przekładach najczęściej słyszymy „synu” i przyznam, że do niedawna w ogóle nie zauważałam tego słowa. Ot, jakoś musiał do niego powiedzieć. A jednak w tej tak pełnej niedopowiedzianych szczegółów opowieści Jezus wypowiada właśnie to słowo. „Dziecko” – a przecież nigdzie w opowieści nie było mowy o tym, że to dziecko. Czy dziecko potrzebowałoby aż czterech mężczyzn do niesienia? Jeszcze nie wiem, czemu Jezus mówi do sparaliżowanej osoby: „dziecko”, ale bardzo mnie te słowa poruszają. Pokazują jeszcze wyraźniej jej bezradność.

Czego szukamy?

Światło oświetla jeszcze kogoś w tej opowieści. Uczonych w Piśmie, którzy już przed akcją z dachem byli obecni w domu, w którym nauczał Jezus, i Go słuchali. Nie wiemy, czego dokładnie nauczał Jezus. Żaden z trzech opisujących to zdarzenie nie zanotował tych słów. Cokolwiek jednak usłyszeli, nie wzbudziło w nich wiary, która pozwoliłaby zaufać słowom Jezusa. Byli, słuchali, a kiedy Jezus ogłosił choremu odpuszczenie grzechów, oni cicho, w ciemności własnych głów czy serc, osądzili Jezusa… jako bluźniercę.

Zobaczmy tę opozycję. Przybysze robią zamieszanie, ujawniają chorego. Jezus na oczach wszystkich odpuszcza jego grzechy. Uczeni w Piśmie nic nie mówią, niczego nie robią, ale w swoich wnętrzach potępiają Jezusa. I to także widzi Jezus, i to także oświetla i ugłaśnia.

Także On robi zamieszanie. Pyta, „co jest bardziej wykonalne”: powiedzieć, że odpuszczają się grzechy, czy nakazać sparaliżowanemu, by powstał i chodził? Nikt nie odpowiada na to pytanie, a Jezus mówi paralitykowi: „Wstań, zabierz swoją matę i odejdź do swego domu”. I tak właśnie się dzieje.

Gdy czytamy w Ewangeliach opisy innych uzdrowień, Jezus robi w nich coś „fizycznego”: chwyta za rękę, dotyka, jest dotykany. Tutaj nic o tym nie zapisano. Jezus mówi przyniesionemu mężczyźnie, że jego grzechy są odpuszczone i że ma wstać i chodzić, a ten wstaje i idzie. Ci, którzy przyszli, aby słuchać, stają się świadkami zbawczych wydarzeń.

Czy szukamy jeszcze w Ewangelii, w relacji z Bogiem, we wspólnocie wierzących, wśród naszych bliskich i bliźnich – uzdrowienia? Czy „cała ta wiara” obraca się wokół słów, nakazów, zakazów, unikania grzechów, negocjowania z sytuacjami, które czynią nas bezradnymi, czy pragniemy i szukamy uzdrowienia – dla siebie i dla innych? Uzdrowienia serca, uzdrowienia tego, jak patrzymy na siebie i świat, ale i uzdrowienia ciała. Jeśli ktoś chciałby szukać w Nowym Testamencie platońskiego rozdziału duszy i ciała, nie znajdzie go w ewangelicznych opisach działalności Jezusa, w których człowiek jest całością i jest leczony i przywracany wspólnocie jako całość – bez księgowania, która to kolumna: dusza czy ciało. Tak jest też z Jezusowym nauczaniem: wydarza się poprzez słowa i czyny.

Ślepe uliczki

Czy słowa, które przyjęliśmy, są zintegrowane z tym, co czynimy? Czy szukając nawrócenia, unikamy dwóch ślepych ścieżek, do jakich może wieść oddzielanie słów od czynów i duszy od ciała?

Po pierwsze, czy nie popadamy w pułapkę podejmowania prób zmiany własnego życia za pomocą samej woli, bez poświęcenia uwagi temu, co mówi nasze ciało, w jakim środowisku żyjemy, jak nasze próby nawrócenia mają się do rzeczywistości? W takim podejściu próbuje się często ignorować wiedzę o człowieku: o wpływie niezaspokojonych potrzeb fizycznych na psychikę, o wpływie różnych czynników zewnętrznych na nasze działania, o tym, że nie jesteśmy monadami, ale obecność drugiego człowieka może regulować nasz nastrój albo go rozregulowywać, i o tym, że zło nie jest ostateczną porażką, choroby można leczyć, a relacje naprawiać. Postanawiamy z całych sił unikać zła, kontrolować siebie za wszelką cenę, tak jak nieraz próbujemy kontrolować innych – wszystko, by uniknąć porażki. Porażka bowiem może nas prowadzić do bezradności, dostrzeżenia, że jest naprawdę źle i może tym razem już samodzielnie nie dam rady i potrzebuję miłości, wsparcia, empatii, pomocy.

Po drugie, czy nie popadamy w pułapkę „bezwartościowych czynów”, o których była mowa w nauce drugiej? Czynów może powierzchownie dobrych, zgodnych z przykazaniami, „normalnych”, ale bez związku z naszym wnętrzem. Używane w grece, w której zapisano Ewangelie, słowo określające nawrócenie to „metanoia” – przemiana umysłu, zmiana myślenia. Czy nie próbujemy zmieniać siebie albo świata w taki sposób, jakby chodziło tylko o reset i puszczenie jeszcze raz tego samego kodu, tej samej procedury? Tylko tym razem a nuż się uda? Tymczasem, jak wielokrotnie pisze ojciec Richard Rohr (przywołując Einsteina): „Żaden problem nie może być rozwiązany przy pomocy tej samej świadomości, która ten problem spowodowała”.

W kolejnej nauce chciałabym pomóc nam zobaczyć, jak zmiana myślenia czy przeformułowanie (we współczesnej psychologii nazywane często reframingiem) pozwala szukać dróg wyjścia z różnych błędnych kół, które moim zdaniem stają się przeszkodą dla uzdrowienia, nawrócenia i budowania Królestwa Bożego. Z nadzieją opowiem o tym, jak świeże spojrzenie na ewangeliczne przypowieści może pomóc nam znaleźć w sobie to coś, co powodowało czterema mężczyznami, którzy rozebrali dach, by ich bliźni spotkał Jezusa.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×