Rekolekcje na czas najzwyklejszy (2)
„Pierwszy tydzień okresu zwykłego” – ileż niezwykłych emocji odczuwałam jako bardzo zainteresowane religią dziecko, słysząc te słowa. Dzisiaj rekonstruuję je jako żal, że coś niezwykłego się skończyło; ciekawość, na czym będzie polegała „zwykłość”; ulgę, że można „zwyczajnie pożyć”, nie siląc się na jakąś szczególną świąteczną, adwentową czy postną postawę. Z czasem doszło do tego jeszcze jedno uczucie – przywiązania do tego zwykłego okresu czytania Ewangelii o tym, jak Jezus chodził po świecie i nauczał. Piękna mi zwyczajność!
A jednak – właśnie w tym czasie chcę wygłosić rekolekcje. Rekolekcje bez nabożeństw. Bez misji kanonicznej. Bez wielkiej internetowej pompy towarzyszącej rekolekcjom on-line głoszonym przez prezbiterów. Rekolekcje na czas najzwyklejszy.
Nauka 2
„Uczynki bezużyteczne”
Wyobraź sobie, że na zebraniu w pracy zostawiłeś swoje ulubione pióro. Następnego dnia pytasz kolegę: „Nie widziałeś mojego pióra?”, a on odpowiada: „Uważasz mnie za złodzieja? Jak ci coś zginęło, to na pewno ja zabrałem, jasne! Jesteś bałaganiarzem i gubisz rzeczy, a potem mnie oskarżasz. Bo ja zawsze jestem winny!”. Trudno wówczas odzyskać pióro, a jeszcze trudniej będzie zwrócić się do tej osoby, kiedy naprawdę będziemy mieć jej do powiedzenia coś o jakości jej pracy albo relacji w zespole.
Albo może Ty sama widzisz smutną minę siostry i myślisz: „No nie, znowu coś powiedziałam i jej przykro. Zawsze coś palnę i ranię bliskie osoby”. A kiedy ona otwiera usta i zaczyna: „Pamiętasz, jak opowiadałaś mi o Zośce?” już nie potrzebujesz słuchać dalej, tylko wykrzykujesz: „Tak, jestem najgorszą plotkarą, już mi nawet nie mów, co znowu schrzaniłam, odczep się ode mnie wreszcie! A ty niby jesteś zawsze taka święta?”. Trudno wówczas usłyszeć, że siostra właśnie martwi się, bo w jej firmie szykują się zwolnienia i chciała Cię dopytać o to, czy ta przyjaciółka, o której niedawno opowiadałaś, pracuje jeszcze w korporacji, gdzie chciałaby się przenieść.
Zdarza się to wielu z nas. Występujemy w analogicznych sytuacjach w różnych rolach. Doświadczamy wtedy niezrozumienia, braku zaufania, pęknięcia relacji, bezradności… Ktoś odciąga nas od światła albo sami uciekamy w ciemność, bo to nieznośne konfrontować się z tym, że mogliśmy zrobić coś źle, że ktoś ma pretensje, że nie jesteśmy tacy, jakimi chcemy być albo jakimi chcemy być widziani.
„No dobra, trzeba się nawrócić i stanąć w prawdzie” – pomyślisz.
A co jeżeli światło, jakie znamy najlepiej, to światło lampy do przesłuchań? Możliwe, że właśnie takie doświadczenia wynieśliśmy z najważniejszych relacji, z domu rodzinnego, z Kościoła, z grupy rówieśniczej. Światło, które gdy na mnie pada, posłuży do znalezienia tego, co we mnie najgorsze, niewystarczająco dobre, co trzeba ukarać czy wykorzenić.
Światło, które przyszło na świat – czy jest właśnie takie?
Słowa, które stanowią tytuł pierwszych dwóch rekolekcyjnych nauk, pochodzą z opowiedzianej w trzecim rozdziale Ewangelii według Jana rozmowy Jezusa z Nikodemem. Nocą przedstawiciel faryzeuszy spotyka się z Jezusem i przyznaje, iż Jezusowe czyny przekonują ich, że jest On nauczycielem posłanym przez Boga. Nie po to jednak Ewangelista wprowadza tę rozmowę, by poprzestać na Nikodemowej afirmacji działań Jezusa. Następuje bowiem zwrot akcji – Jezus mówi gościowi o konieczności narodzenia się na nowo, a następnie przedstawia skondensowaną teologię czwartej Ewangelii: o Duchu, chrzcie, wywyższeniu i Jezusie jako Synu Bożym. Nie miejsce tu na analizę poszczególnych wątków tego ujęcia misji Jezusa. To, co interesuje nas w perspektywie niniejszych rekolekcji, to wyjaśnienie sensu, celu przyjścia Bożego Syna na świat: „Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
Wierzący w Syna Bożego nie podlega sądowi, a ten, kto nie wierzy, już został osądzony (tłumacze piszą często o potępieniu). O jaki sąd chodzi? Światło przychodzi na świat, aby ten świat zbawić, zaś sąd polega na tym, że rozświetla ono rzeczywistość, i niektórzy zbliżają się do niego, inni zaś oddalają.
Co ciekawe, Jan pisze nie tylko o „złych uczynkach” (J 3,20), ale także o czynach „bezwartościowych” (J 3,21), które przeciwstawia czynieniu „prawdy” (J 3,22). Do światła zbliżają się ci, którzy „czynią prawdę”, a kryją przed nim ci, którzy czynią rzeczy bezwartościowe.
To, w czym nie ma prawdy, nie ma wartości
To może być bolesne odkrycie. Odkrycie własnej nieszczerości czy samooszukiwania się. Nieraz jest to odkrycie lęku, który popycha mnie do odgrywania kogoś lepszego, niż się czuję, albo smutku, który boję się, że mógłby mnie pokonać, więc nie pozwalam sobie ani innym go zobaczyć. To bolesny proces i nie dziwi skojarzenie z narodzeniem się na nowo, o którym Jezus mówi Nikodemowi.
Syn Boży nie przychodzi, by sądzić, ale sama Jego obecność jest obecnością światła, wobec którego nieprawda nie może się ostać. Myślę o hipokryzji. Myślę o rzeczach, które wydają się dobre, ale są czynione bez dobrej intencji. Przede wszystkim myślę jednak o rzeczach, które robimy, by ludzie uważali nas za dobrych, podczas gdy sami uważamy się za złych i niegodnych miłości.
Ci, którzy wierzą w Syna Bożego, to ci, którzy wierzą w zbawienie. Wierzą, że Światło, Prawda i Życie nie przychodzi, by ich skrzywdzić. Może czynią zło, ale jeśli wierzą w zbawienie, to mają szansę zobaczyć Zbawiciela i nie tylko odsłonić swoje rany, ale też zaznać ciepła i możliwości wzrostu.
Świat braku a Królestwo
Możliwe, że od samych narodzin czegoś nam brakuje. Rodzimy się bowiem w świecie, w którym nie zawsze dostajemy wystarczającą ilość miłości, akceptacji, światła na starcie. Czasem po drodze wydarza się jakaś katastrofa, która nie pozwala nam czuć się bezpiecznie. Możliwe, że później kolejne sytuacje w życiu potwierdzają nam, że bezinteresowna miłość ani bezwarunkowa akceptacja nie istnieją, albo że zawsze może się zdarzyć coś przerażającego. Strach jest w tym świecie naturalny.
Brak wiary w to, że Bóg posyła Syna, aby świat zbawił, to wiara, że posyła Go, by potępił. By odkrył złodzieja pióra. Plotkarkę. By odrzucił mnie za to wszystko, co wypomina mi wewnętrzny krytyk, no, chyba że dokonam jakichś rytuałów. Tak, przeciwieństwem wiary w zbawienie nie jest tu brak wiary, ale wiara w potępienie – także własne. W to, że jestem zły albo zła, bo takie są moje czyny. Z takiej wiary w potępienie może wynikać brak odpowiedzialności, zaprzeczanie możliwości, że mogłam zrobić coś złego – ale także przerost poczucia odpowiedzialności i lęk, z którego wynikają ucieczka przed życiem, miłością, wspólnotą.
Wierzę, że Światło przychodzi nie po to, by wykazać nam bezwartościowość i nas tym onieśmielić, ale by wydobyć nasze pierwotne błogosławieństwo – niezależne od jakichkolwiek naszych uczynków. By pomóc nam narodzić się dla Królestwa Bożego, w którym nie ma sądu ani potępienia, bo niezależnie od tego, co się nam udało, a co nie, możemy zaznać ciepła i wzrastać.
Takie jest Królestwo, które Jezus pokazuje – uzdrawiając i nauczając, a także tworząc wspólnotę. Jak można stać się jego częścią, jeśli odkrywamy, że jest w nas strach i nieufność? Ufam, że przyglądając się w kolejnych odcinkach urzeczywistnianiu Królestwa przez Jezusa, znajdziemy kilka wskazówek, dających nadzieję.