Reforma szyta nie na miarę
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Młodzież nie chce chodzić do szkoły. Po dwunastu latach nauki wielu absolwentów czuje, że nie ma żadnych umiejętności przydatnych na rynku pracy. Obecna władza oraz rodzice słusznie więc zwracają uwagę na niedostatki szkolnictwa. Zmiany są potrzebne. Nie mogą być jednak przeprowadzone w pośpiechu i bez głębokiej diagnozy.
Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli – Jan Zamoyski
Stoimy obecnie przed jedną z poważniejszych reform szkolnictwa ostatnich dziesięcioleci. Ministerstwo zamierza nie tylko zmienić organizację szkół nauczania początkowego, podstawowego i średniego, lecz także znacząco wpłynąć na podstawę programową. „Przez ostatnich kilka lat szkoła straciła swoją wychowawczą funkcję” – stwierdziła minister Anna Zalewska podczas konferencji prezentującej założenia reformy 16 września. Jako remedium zaproponowała „wydłużenie okresu kształcenia i wychowania w jednej szkole, w tej samej grupie rówieśniczej”. Czy rzeczywiście takie rozwiązanie jest nam potrzebne? Czy rzeczywiście odpowie na wyzwania, jakim młodzi ludzie będą musieli sprostać za pięć, dziesięć lub dwanaście lat, kiedy skończą szkołę?
Reformy mimo sukcesów
Zmiany w polskiej edukacji są potrzebne. Potrzebne, mimo tego, że szczycimy się wieloma osiągnięciami, na przykład wysokimi wynikami w testach PISA. Jest to niewątpliwie pozytywny skutek reformy z 1999 roku. Ponadto osiągnęliśmy standaryzację efektów nauczania, wyrównanie poziomu uczniów, a zarazem podniesienie średniej wiedzy polskich nastolatków wysoko ponad średnią europejską i amerykańską.
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Młodzież nie chce chodzić do szkoły. Po dwunastu latach nauki wielu absolwentów czuje, że nie ma żadnych umiejętności przydatnych na rynku pracy. Uczniowie potrzebują coraz więcej kosztownych korepetycji, żeby nadążać za szkolnymi wymaganiami. Obecna władza oraz rodzice słusznie więc zwracają uwagę na niedostatki szkolnictwa. Zmiany są potrzebne. Nie mogą być jednak przeprowadzone w pośpiechu i bez głębokiej diagnozy.
Ta przedstawiona przez Ministerstwo opiera się na powszechnej w szkolnictwie wyższym opinii, że „absolwenci szkół ponadgimnazjalnych nie są przygotowani do podjęcia studiów”. W projekcie ministerialnym czytamy, że najważniejszymi wyzwaniami stojącym przed polską szkołą są: niż demograficzny i – niezgodne z duchem poprzedniej reformy – łączenie gimnazjów i szkół podstawowych w zespoły. Jako problemy wskazane są również: częste zmiany szkoły i grupy rówieśniczej, konieczność dowożenia dzieci do szkół, likwidacja małych szkół wiejskich, brak wyrównywania szans edukacyjnych, słabe wyniki i samoocena uczniów, marginalizacja nauczania przedmiotów przyrodniczych. Rząd chce, by szkoła „odzyskała funkcję wychowawczą” oraz „ograniczyła konieczność częstej adaptacji uczniów do nowych warunków”, a jednocześnie pozwoliła na „uzyskanie lepszych wyników kształcenia”. Wszystko to brzmi bardzo urzędowo i enigmatycznie. W założeniach może i jest piękne, jednak w przedstawionym w kilku punktach prezentacji multimedialnej projekcie brakuje odwołania do badań i danych, które byłyby podstawą powyższej analizy.
Spróbujmy przyjrzeć się kilku najważniejszym rzeczywistym wyzwaniom i problemom polskiej edukacji.
Samodzielność myślenia w centrum uwagi
Pierwszym z nich jest brak odpowiedniej nauki pracy w grupie. Współczesny świat, czy tego chcemy, czy nie, wymaga współpracy. Większość absolwentów będzie pracować w zespole: w korporacjach, start-upach czy urzędach lub służbach państwowych. Konieczna jest interdyscyplinarna nauka funkcjonowania w grupie – łącząca elementy psychologii, zarządzania oraz lekcje asertywności. To od tego, czego dziś nauczy się młodzież, będzie zależeć, czy w przyszłości powstaną – tak wymarzone przez obecny establishment – narodowe korporacje. Dobrze zarządzane, przynoszące zyski oraz dbające o socjalne i moralne strony życia pracowników. Nie da się ich stworzyć przy pomocy dekretów – potrzeba dobrego zarządzania i współpracy.
Kolejnym wyzwaniem, któremu trzeba stawić czoła, jest niski poziom wiedzy współczesnych uczniów. Często słyszymy od osób starszych opowieści o edukacji sprzed dziesięcioleci, zaczynające się słowami: „za naszych czasów…”. Czy są one prawdziwe? Być może częściowo. Na pewno jednak zawsze wartościowa jest chęć podniesienia poziomu nauczania. Co jednak zrobić, by faktycznie poprawić jakość kształcenia? Tutaj odpowiedź wbrew pozorom jest bardzo prosta. Zainteresować ucznia oraz dać mu wolność wyboru. Dziewiętnastowieczny model szkoły pruskiej, wypuszczającej kolejne roczniki absolwentów o „podstawowej wiedzy”, nie ma dziś racji bytu. Potrzeba szkoły inspirującej, rozwijającej zainteresowania i umiejętność wyrażania opinii, łączącej naukę empiryczną i doświadczalną z teorią. Jak to zrobić? Ćwiczenia i laboratoria. Dzisiejszy uczeń ma minimalną dawkę ruchu, a potrzebuje ogromnej. Nauka – żeby była efektywna – musi zawierać przemienność elementów. Dlatego potrzebujemy laboratoriów chemicznych i fizycznych, obowiązkowych zielonych i białych szkół, a także mniejszych klas. Czy współczesna reforma bierze takie rozwiązania pod uwagę?
Należy młodzież uczyć myślenia krytycznego, analizy i weryfikacji informacji, zbierania i oceniania źródeł. Pomogą w tym wszelkiego rodzaju projekty. Od tych związanych z najnowszymi technologiami, po te nadal bazujące na literaturze i historii. Warto organizować debaty, uczyć młodzież argumentacji i sztuki erystyki. Taka jest więc moja propozycja nauki asertywności, niezależności i samodzielnego myślenia: projektowe podejście do przedmiotów i problemów. Każdy uczeń co semestr wykonywałby minimum kilka zróżnicowanych projektów, których podsumowanie powinno odbywać się publicznie, w formie prezentacji, szczególnie akcentującej wnioski autora.
Edukacja a współczesność
W pewnym momencie należy również rozpocząć systematyczną naukę o współczesnym świecie. Jedną z przyczyn zagubienia społeczeństw jest, tak samo jak w czasach rewolucji przemysłowej, szybki rozwój technologiczny. Animacje komputerowe potrafią kreować nieistniejącą rzeczywistość, wszechobecność elektroniki sprawia wrażenie, że dostęp do wiedzy jest nieograniczony, a każdą informację łatwo zweryfikować. Tymczasem plotki i niepotwierdzone informacje w mig obiegają świat i znajdują liczne grono odbiorców. Niewykształceni ludzie żyją teoriami spiskowymi, niczym wiarą w pogańskich bożków. Potrzebujemy powszechnego zrozumienia, w jakim świecie funkcjonujemy. Nauczyciele nienadążający za nowinkami technologicznymi, opowiadający uczniom lekcje wyuczone kilkadziesiąt lat temu nie przekazują takiej wiedzy. Wręcz przeciwnie – tworzą przepaść pomiędzy rzeczywistym światem a szkołą, która, odseparowana od realiów, nie będzie w stanie przekonać uczniów do swoich racji. Wprowadźmy więc powszechną naukę techniki na zaawansowanym poziomie. Zajęcia traktujące zarówno o technikach socjologicznych, marketingowych, jak i internetowych oraz biomedycznych. Wszystko wsparte eksperymentami, dyskusjami i wolnością wyboru własnych zainteresowań.
Na koniec pojawia się pytanie, co zrobić, żeby współczesna szkoła taka się stała. Żeby odpowiadała choć na część z wymienionych wyzwań? Czy zmiana szyldów z gimnazjów na szkoły podstawowe i czteroletnie licea wystarczy? Czy zwalnianie młodych nauczycieli pomoże? Czy pośpiesznie napisane programy będą zawierały propozycje przeprowadzania z uczniami mądrych eksperymentów i głębokich dyskusji?