fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Refleksje świadomej „wolonturystki”

Wolontariat zagraniczny może przełamywać schematy myślenia, jeżeli towarzyszy mu podejście krytyczne, nieustanne kwestionowanie. Dzięki takiej postawie zmienia się sposób myślenia i możliwe staje się całkowite odrzucenie perspektywy neokolonialnej.

Panama2
Panama, prowincja Darién. To tutaj przerywa się Autostrada Panamerykańska, gdyż na granicy z Kolumbią znajduje się nieprzejezdny teren tropikalnej dżungli, znanej z przemytu narkotyków oraz ukrywających się tam kolumbijskich guerilli.
Jedziemy do wioski w La Portuchada, jak co dzień przed naszym autobusem jedzie motocykl z dwoma mężczyznami ubranymi w mundury wojskowe. Należą oni do straży granicznej Panamy Senafront, której pozwolenie należy uzyskać, aby dostać się do pewnych części Darién. Gdy dojeżdżamy do wioski i wysiadamy z autobusu, by spotkać się z mieszkańcami, panowie z Senafrontu obserwują nas z dyskretnej odległości, siedząc w cieniu drzew.
Tego dnia rozmawiamy z osobami prowadzącymi swoje lokalne przedsiębiorstwa, aby później opracować dla nich plan bardziej efektywnej działalności. Jedna z grup współpracuje z panią, która chciałaby założyć farmę świń. Wolontariusze pytają, czy mogłaby im opisać, jaki jest cykl rozrodczy świń, gdyż bez jego znajomości biznes-plan ma małe szanse być realny. Niejako zdziwiona kobieta odpowiada, że przecież mogą to sobie „wygooglować”. Speszeni, próbują wytłumaczyć jej, że niestety, ale na terenie naszej bazy nie ma żadnego dostępu do Internetu.
Mimo potknięcia związanego z brakiem wiedzy o cyklach rozrodu wieprza tego dnia wracamy z wioski dość zadowoleni. Warsztaty o mikrofinansach, które prowadziliśmy, poszły znacznie lepiej niż pierwszego dnia. Gdy po raz pierwszy mieliśmy rozmawiać w autochtonicznej wiosce o znaczeniu oszczędzania, próbowaliśmy to zrobić w formie prezentacji. Po trzech kwadransach wysilonego hiszpańskiego okazało się, że część naszej publiczności już oszczędza i większość prezentacji mogłaby powiedzieć za nas. Drugiego dnia w wiosce La Portuchada przyjęliśmy inną strategię. Zasiadając w kole, zaczęliśmy od rozmowy z mieszkańcami: wpierw pytaliśmy się o ich rodzinę, pracę, opowiadając jednocześnie o naszym życiu, a dopiero później przeszliśmy do tematów finansowych. Dzięki temu wiedzieliśmy już lepiej z kim rozmawiamy, a i oni mogli dowiedzieć się więcej o nas. Gdy na końcu rozmowy spytaliśmy, czy chcieliby się jeszcze czegoś od nas dowiedzieć, zadali nam pytanie, na które niełatwo dać odpowiedź: „Dlaczego zdecydowaliście się pojechać na taki wolontariat?”.
Właśnie, dlaczego? Co kryje za sobą sztampowa odpowiedź „chcemy pomagać ludziom”? Dużo pisze się o tym, w jaki sposób „wolonturystyka” – połączenie wolontariatu zagranicznego z turystyką krajów globalnego Południa – stała się międzynarodowym biznesem, a wyjazd na wolontariat rytuałem przejścia dla wielu młodych ludzi z krajów zamożnego Zachodu. W Wielkiej Brytanii jest to niejako element obowiązkowy, tak zwany gap-year, czyli roku przerwy od nauki po ukończeniu szkoły, w trakcie którego młodzi ludzie podróżują, pracują czy też wyjeżdżają na wolontariat w celu „odnalezienia siebie”. „Wolonturystyce” stawia się dwa rodzaje zarzutów, co stanowi o pejoratywnym odcieniu tego terminu, w odróżnieniu od bardziej neutralnego wyrażenia „wolontariat zagraniczny”. Pierwszy rodzaj krytyki dotyczy tego, w jaki sposób może ona utrwalać umysłowy neokolonializm, o którym pisał między innymi Paweł Cywiński w post-turyście. Powielanie schematu białego człowieka z zamożnego środowiska, który przyjeżdża, by zbawiać potrzebujących mieszkańców krajów globalnego Południa, może przyczyniać się do utrwalania nierównej relacji pomiędzy „dobroczyńcą” a odbiorcą pomocy, odzwierciedlającej relację pomiędzy „kolonizatorem” a „kolonizowanym”. Tego typu relacja utwierdza lokalnych mieszkańców w przekonaniu, że bez pomocy wolontariuszy z krajów „rozwiniętych” nigdy by sobie nie poradzili. Drugi typ zarzutów wobec „wolonturystyki” dotyczy faktycznej efektywności tego typu projektów rozwojowych. Wiele jest projektów, które zupełnie nie osiągają zamierzonych celów, często z powodu ich planowania na zasadzie „kopiuj-wklej” z innych części świata, bez uwzględnienia specyficznych potrzeb ludności regionu, także z powodu pochopnej i nierzetelnej ewaluacji. Nawet jeśli realizacja celów projektu rzeczywiście może przyczynić się do rozwoju regionu, innym aspektem efektywności jest to, czy wysyłanie w świat studentów o różnym stopniu przygotowania do pracy jest najlepszym sposobem na osiągnięcie tych celów.
O podejściu „neokolonizatorskim” do wolontariatu słyszałam już przed zapisaniem się na projekt w Panamie i świadomie wybierałam organizację charytatywną (Global Brigades), której program opierał się na stałych konsultacjach z mieszkańcami wiosek objętych projektem. W materiałach przygotowawczych, które dostawaliśmy od Global Brigades, duży nacisk położony był na uświadomienie wolontariuszom przekonań i stereotypów, jakie mogli mieć, przyjeżdżając po raz pierwszy do Panamy. Jednak mimo struktury programu oraz naszego przygotowania konieczne było, abyśmy, będąc na miejscu, potknęli się kilka razy, zanim znaleźliśmy bardziej otwartą i równą formę współpracy. Konieczne było, abyśmy wpierw przygotowali wykład, który nie miał nic wspólnego z potrzebami mieszkańców, aby potem zorientować się, że może lepiej byłoby zacząć od zwyczajnej rozmowy z nimi. Myślę, że z więzów „umysłu neokolonialnego” wyzwoliliśmy się zupełnie, dopiero uświadamiając sobie, że w trakcie wolontariatu uczymy się tyle samo (a może nawet więcej) od lokalnych mieszkańców, co oni od nas – także na płaszczyźnie życiowej. Wiele osób, z którymi pracowaliśmy, to niezwykle silni i zaradni ludzie, którzy zbudowali to, co mają – sklep w wiosce, farmę świń – praktycznie od zera. Historie, które usłyszeliśmy od ludzi podczas pracy nad sprawami sądowymi, otworzyły nam oczy na złożoność problemów systemu prawnego w Panamie. Praca z dziećmi uświadomiła nam, że nie trzeba chodzić do świetnie wyposażonej szkoły, by mieć ogromne pokłady kreatywności i inteligencji.
W kwestii efektywności programu Global Brigades, przed wyjazdem doszukiwałam się informacji o tym, jak przeprowadzają ewaluację skutków projektu. Jednak ocena skutków programu nie jest prosta, gdyż poza sferami takimi jak rozwiązywanie spraw sądowych, gdzie sukces jest wymierny i osiągalny w trakcie kilku miesięcy, wiele programów tak zwanego zrównoważonego rozwoju (ang. sustainable development) nie prowadzi do konkretnych skutków widocznych na przestrzeni kilku miesięcy. Na niektóre trzeba będzie poczekać kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Prowadzone przez wolontariuszy warsztaty o środkach ochrony przed przemocą w rodzinie oraz o równych prawach płci, jeżeli mają mieć jakiś efekt, powinny wpierw doprowadzić do zwiększonej ilości zgłoszeń przemocy na policję. Ten etap sprawia wrażenie, jakby program miał efekt przeciwny do zamierzonego. Dopiero wiele lat później może się okazać, że stosunek do pewnych schematów funkcjonowania rodzin faktycznie się zmienia. Jednak i w tym wypadku warsztaty byłyby zaledwie jednym z wielu czynników prowadzących do tych zmian, uzależnionych także od sukcesu innych programów, na przykład tych dążących do ekonomicznego uniezależnienia wiosek.
Panama
Organizacje charytatywne często oskarża się o nieefektywne zarządzanie pieniędzmi czy wpompowywanie ogromnej części funduszy w administrację. Jednak sprawa efektywności nie kończy się na dobrej alokacji pieniędzy, gdyż sukcesu organizacji non-profit nie ocenia się w procentach, tak jak w sektorze prywatnym. W sektorze, w którym cel jest długoterminowy i przez to tak trudny do oceny, tym istotniejszy staje się proces jego osiągnięcia. Zatem czy można doprowadzić do pożądanych celów efektywniej niż wysyłając w świat studentów? Czy nie znaleźliby się w danym kraju ludzie posiadający takie same, jeśli nie lepsze, umiejętności niż przyjezdni?
Naiwne byłoby stwierdzenie, że nie ma bardziej efektywnych metod. Owszem, można zebrać pieniądze w inny sposób niż fundraising prowadzony przez studentów, a następnie wysłać samych prawników, ludzi perfekcyjnie mówiących po hiszpańsku, ekspertów od cyklów rozrodczych świń. Czy to nie minęłoby się  jednak z koncepcją obraną przez organizację? Wyzbyć się umysłu neokolonialnego, siedząc w domu, jest bardzo trudno (wiem, próbowałam). Dopiero starcie z rzeczywistością doprowadza do uświadomienia sobie pewnych schematów myślenia. Spotkania z ludźmi w klinikach prawniczych, praca z dziećmi w szkole, wszystkie te doświadczenia przyczyniły się do tego, że lepiej rozumiemy problemy ludzi w tej części świata. Jeżeli niektórzy z nas będą w przyszłości zajmowali się organizacją następnych programów rozwojowych, będą mieli już bagaż doświadczeń i będą bardziej świadomi wyzwań. A efektywność można poprawić także w inny sposób, na przykład poprzez lepsze przygotowanie wolontariuszy albo chociażby… dostęp do Internetu.
Krytyka „wolonturystyki” ma bardzo silne podstawy. W wielu przypadkach jest ona trafna. Ma jednak zadatki stać się zbyt ogólnikową i zagarnąć różne problemy do jednego worka. Uzasadniony zarzut o powierzchowny sposób pomagania, fast-food dla altruistycznego ego może bardzo łatwo zostać obalony, jeżeli sam stanie się powierzchowny. Konieczne jest głębsze wniknięcie w tę kwestię, by dostrzec, że wolontariat zagraniczny może przełamywać schematy myślenia, jeżeli towarzyszy mu podejście krytyczne, nieustanne kwestionowanie. Osiągnięcie tego może doprowadzić do zainspirowania młodych ludzi, do zmiany ich sposobów myślenia, a nawet – do obalenia „umysłu neokolonialnego”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×