fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Realia i absurdy ochrony przyrody w Polsce

Na fali protestów przeciwko wycinaniu, najpierw – Puszczy Białowieskiej, obecnie – Puszczy Karpackiej, w Polsce wykiełkowała dyskusja o rosnącej potrzebie ochrony przyrody.
Realia i absurdy ochrony przyrody w Polsce
ilustr.: Katarzyna Pustoła

Przyrodnicy i organizacje pozarządowe od kilkudziesięciu lat walczą o utworzenie Turnickiego Parku Narodowego na Pogórzu Przemyskim. Gdyby ich plany się powiodły, byłby to pierwszy od wielu lat społecznie zaprojektowany, czyli stworzony oddolnie, z obywatelskiej inicjatywy, park narodowy w naszym kraju. Od końca kwietnia bój o lasy skrywające relikty pradawnej puszczy przybiera na sile. A to za sprawą aktywistów Inicjatywy Dzikie Karpaty, którzy blokują prowadzoną tam intensywną wycinkę.

Walka o Puszczę Karpacką to nic innego jak konflikt między krótkofalowymi zyskami, które spływają do Lasów Państwowych ze sprzedaży drewna do Chin a wartościami, które mają znaczenie dla całej ludzkości w dłuższej perspektywie. Stare, nieposiane ludzką ręką drzewa chronią nas przecież przed niebezpiecznymi zjawiskami takimi jak susze czy powodzie, które w przyszłości – wraz z nasilaniem się kryzysu klimatycznego – będą nawiedzać nas coraz częściej.

Nadzieję na przyszłe bezpieczeństwo klimatyczne rozbudza Europejski Zielony Ład, czyli plan działania na rzecz zrównoważonej gospodarki naszego kontynentu. Po wprowadzeniu Ładu – dzięki przejściu na czystą gospodarkę o obiegu zamkniętym – mamy bardziej efektywnie wykorzystywać nasze zasoby, a także przeciwdziałać utracie różnorodności biologicznej i zmniejszyć poziom zanieczyszczeń. Jednym z elementów Zielonego Ładu jest uchwalona w czerwcu Europejska Strategia Bioróżnorodności. Według tego dokumentu do 2030 roku wszystkie państwa członkowskie deklarują objęcie ochroną co najmniej 30 procent obszarów lądowych i 30 procent ekosystemów morskich w Unii Europejskiej. Oznacza to wzrost obszarów chronionych o dodatkowe 4 procent dla lądów i 19 procent dla mórz. Strategia poświęca szczególną uwagę terenom o dużym potencjale różnorodności biologicznej, którym należy zapewnić ochronę ścisłą (czyli taką, która wyklucza działalność człowieka z wyjątkiem sporadycznie prowadzonej pracy naukowo-badawczej). Obecnie w UE ściśle chronionych jest tylko 3 procent lądów i mniej niż 1 procent obszarów morskich. Sojusz zakłada wyznaczenie takiej formy ochrony dla 10 procent obszarów lądowych i 10 procent morskich. Każde z państw dorzuci się do wspólnego zobowiązania w stopniu adekwatnym do własnych uwarunkowań ekologicznych. Choć nie znamy na razie szczegółów, nie trudno się domyślić, że zrealizowanie planu będzie sporym wyzwaniem dla naszego kraju, gdzie lesistość wynosi około 30 procent. W lutym na konferencji prasowej wiceminister Edward Siarka odpowiedzialny w rządzie za leśnictwo i łowiectwo wyliczył, że Polska będzie musiała z tak zwanej aktywnej ochrony (gdzie człowiek może ingerować w przyrodę), wyłączyć około 3 miliony hektarów, czyli około jedną trzecią tego, czym gospodarują Lasy Państwowe.

Kilka tysięcy nowych rezerwatów przyrody

W Polsce mamy obecnie dwadzieścia trzy parki narodowe, zajmujące 1,1 procenta powierzchni kraju. To dużo poniżej unijnej średniej, wynoszącej 3,4 procenta. Według WWF jesteśmy pod tym względem na dwudziestym szóstym miejscu wśród krajów UE. Od 2001 roku, gdy powołano do życia Park Narodowy Ujście Warty, tą najwyższą formą ochrony przyrody nie objęto żadnego nowego terenu, mimo że w kolejce czeka co najmniej pięć parków: Turnicki, Jurajski, Mazurski, Środkowej Wisły, Dolnej Odry. Stało się tak między innymi dlatego, że w świetle obowiązującego po 2001 roku prawa do powołania nowego lub powiększenia już istniejącego parku wymagana jest zgoda każdego samorządu na każdym szczeblu, w obrębie których park miałby się znajdować. Asumptem do korzystania z prawa weta jest często lobby Lasów Państwowych, których pracownicy zarabiają średnio dwa razy więcej niż pracownicy parków narodowych.

Spektakularny kryzys dotyczy także rezerwatów przyrody. Choć, aby mogły powstać, nie trzeba wiele – decyzja leży w rękach Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. W latach 90. w Polsce tworzono ich rocznie kilkadziesiąt. Dziś przeciwnie, dla przykładu w 2019 roku w całym kraju ustanowiono tylko jeden rezerwat o powierzchni dwóch hektarów. Zapytaliśmy o przyczyny takiego stanu rzeczy Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska, której rzecznik odmówił odpowiedzi.

Z kolei z badań przeprowadzonych w 2019 roku przez Kantar Millward Brown wynika, że wśród obywateli naszego kraju przeważają postawy ekopatriotyczne. 80 procent Polaków uważa, że powinny powstawać nowe parki narodowe i inne obszary ochrony przyrody, a 45 procent badanych jest niezadowolonych z dotychczasowej polityki państwa dotyczącej ochrony środowiska.

„W tej chwili wraz z kilkunastoma innymi organizacjami i kilkudziesięcioma ekspertami prowadzimy społeczną akcję, której celem jest uzupełnienie sieci rezerwatów przyrody w Polsce. W całym kraju staramy się znaleźć obiekty, które spełniają kryteria kwalifikujące do ochrony rezerwatowej. Są województwa, w których  potencjalnych rezerwatów jest nawet kilkaset. W skali kraju będzie to kilka tysięcy obiektów, czyli nawet trzy procent jego powierzchni – kilkakrotnie więcej niż mamy w tym momencie” – mówi dr Andrzej Jermaczek, biolog i wieloletni prezes Klubu Przyrodników.

Osiemdziesiąt osiem dzikich miejsc

Parlament Europejski już w 2009 roku uchwalił rezolucję w sprawie dzikiej przyrody w Europie, inicjując proces opracowywania „europejskiej listy obszarów dzikich”. Mimo upływu ponad dekady od przyjęcia rezolucji w Polsce nie powstała żadna spójna koncepcja, wyznaczająca granicę potencjalnych obszarów dzikich, ani tym bardziej wdrażania ich ochrony. Próbę jej stworzenia  podjęli Andrzej Jermaczek i Łukasz Kwaśny w opublikowanej w 2019 roku w „Przeglądzie Przyrodniczym” pracy pod tytułem „Czy sieć Natura 2000 w Polsce pokrywa się z obszarami bez infrastruktury – potencjalnymi obszarami dzikimi?”. Wykazali, że w naszym kraju jest zaledwie osiemdziesiąt osiem miejsc, w których dzikie zwierzę, na przykład wilk, ryś czy niedźwiedź, mogłoby znaleźć takie schronienie, aby w promieniu co najmniej dwóch kilometrów wokół siebie nie słyszało ujadających psów, krzyczących ludzi czy jeżdżących regularnie samochodów. Większość z nich znajduje się na terenach od dawna objętych jakąś formą ochrony, zazwyczaj pod postacią parku narodowego, na przykład w Bieszczadach, Tatrach czy Puszczy Białowieskiej.

„Obszary dzikie to tereny pozostawione przyrodzie. Nie ma tam dróg czy zabudowań, ale potrzebne jest także odpowiednie zarządzanie gwarantujące brak ingerencji człowieka. Miejsc, na których człowiek nie rządzi, jest w tej chwili w Polsce bardzo niewiele. Łącznie mamy około dwóch procent parków narodowych i rezerwatów. W ich obrębie zaledwie kilkanaście procent to obszary ściśle chronione. Mimo że parki narodowe stanowią najwyższą formę ochrony, często jest ona złudna. Na ich obszarze cały czas prowadzi się przecież różne działania z zakresu ochrony czynnej, jeżdżą kosiarki, warczą piły, a przede wszystkim odwiedza je kilkanaście milionów turystów rocznie” – tłumaczy Jermaczek.

Dlatego szczególnie ważne jest, aby rozszerzyć obszary ochrony ścisłej, całkowicie wykluczającej ludzką ingerencję. Tymczasem w marcu 2021 Polska w koalicji z dziesięcioma innymi krajami wydała stanowisko odnoszące się do „Europejskiej strategii leśnej”, w którym krytykuje uznanie funkcji bioróżnorodności lasów jako pierwszoplanowej, wskazując na ich wielofunkcyjność i rolę aktywnej gospodarki leśnej. Dokument sugeruje też, że definiowanie pojęć takich jak: „ochrona ścisła”, „lasy pierwotne”, „starodrzewia” powinno należeć do poszczególnych krajów członkowskich. Politycy prawdopodobnie postarają się o to, aby rozwodnić niewygodne dla nich definicje i terminy.

Sposób na chomiki

Niedostateczna powierzchnia obszarów chronionych jest istotnym, ale wcale nie głównym problemem ochrony przyrody w naszym kraju. Znacznie bardziej palącą kwestią jest nieskuteczna egzekucja prawa i brak rzeczywistej ochrony tych walorów, które formalnie jej podlegają.

„Są przepisy, ale w praktyce mało kto dba o to, by były przestrzegane. To wynika z faktu, że w Polsce nie ma specjalnej służby o charakterze policyjnym, która byłyby przeszkolona i odpowiedzialna za kompleksowe egzekwowanie prawa ochrony przyrody. Jej powołanie nie musiałoby być kosztowne. Mogłaby powstać np. z połączenia istniejących straży: leśnej, łowieckiej, rybackiej i parków narodowych, które odpowiadają tylko za bardzo wąskie wycinki zagadnień. Takie służby funkcjonują w wielu krajach, na przykład we Włoszech czy w Czechach. Polskim politykom niestety w większości nie zależy na ochronie przyrody” – mówi biolog i prezes Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra” dr Andrzej Kepel.

Zapytaliśmy o tę kwestię Ministerstwo Klimatu i Środowiska, które odpowiedziało że „skuteczność egzekwowania prawa ochrony przyrody stale wzrasta”.

„W ramach projektu «Masz prawo do skutecznej ochrony przyrody» organizowane są szkolenia między innymi dla Komendy Głównej Policji, komend wojewódzkich, prokuratur i sądów. Efektem szkoleń jest między innymi: przekazanie wiedzy na temat przyrody i egzekwowania przepisów prawa grupom zawodowym, które uczestniczą w postępowaniach karnych/o wykroczenie; podniesienie poziomu świadomości i wiedzy na temat przyrody, zasad i potrzeby jej ochrony oraz podnoszenie poziomu wiedzy z zakresu ochrony przyrody w oparciu o praktyczne przykłady” – tłumaczył rzecznik prasowy.

Kolejnym, podkreślanym przez dra Kepela, problemem jest słaba jakość ocen oddziaływania inwestycji na środowisko, która wynika między innymi z faktu, że tak zwane raporty do tych celów przygotowują sami inwestorzy a na ich zlecenie może je robić każdy, niezależnie od wykształcenia, doświadczenia czy kwalifikacji etycznych.

„Większości konfliktów z ekologami wokół różnych przedsięwzięć można by uniknąć, gdyby wcześniej poprawnie wykonano ocenę i zaplanowano odpowiednie działania ograniczające szkody przyrodnicze. Załóżmy, że ma powstać droga biegnąca przez stanowisko chomików europejskich (najbardziej zagrożonych w skali globalnej ssaków występujących w Polsce). To można pogodzić, tylko trzeba sprawdzić, gdzie te chomiki żyją, w odpowiednim momencie je przenieść, a pod drogą zrobić dla nich specjalne przejścia. Tymczasem inwestorzy albo przedstawiają raporty niewykazujące obecności zwierząt, albo proponują działania „ochronne” o których wiadomo, że będą szkodliwe” – opowiada biolog.

Przykładem takiego rozwiązania jest przesiedlanie chomików jesienią. Każdy, kto zna biologię tego gryzonia, wie, że musi on zgromadzić w norze zapasy ziarna na zimę. Jeżeli przesiedla się te zwierzęta po żniwach, to wykopują sobie nowe nory, ale nie są już w stanie nazbierać zapasów i zimą umierają z głodu. Podobnie jest, jeśli zamiast kilku małych przepustów pod drogami z odpowiednimi kryjówkami robi się pojedyncze duże, drapieżniki szybko uczą się wyłapywać na tych przejściach chomiki. Takie sytuacje miały niedawno miejsce w Małopolsce, a teraz szykują się podobne, na przykład na Lubelszczyźnie.

„To na inwestorze spoczywa obowiązek skompletowania rzetelnej dokumentacji. Nie można jednak zgodzić się ze stwierdzeniem, że raport o oddziaływaniu na środowisko może robić każdy. Istnieją przepisy, które jasno precyzują wymagania w zakresie wykształcenia i doświadczenia, jakie musi spełnić autor takiego raportu czy kierujący zespołem autorskim. Ponadto osoby te zobligowane są do złożenia oświadczenia o spełnieniu tych wymagań, pod rygorem odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych oświadczeń” – tłumaczy rzecznik prasowy Ministerstwa Klimatu i Środowiska.

Z kolei dr Andrzej Kepel komentuje: „Za przygotowywane złych lub wręcz fałszywych raportów nikt nie odpowiada. Znane są wyroki, w których sądy stwierdzały, że inwestor nie ma obowiązku przedstawiania prawdziwych informacji przyrodniczych, jeśli są dla niego niewygodne, bo to na organach państwa spoczywa obowiązek ich weryfikacji i wykonania poprawnej oceny oddziaływania.  A dyrekcje ochrony środowiska zatwierdzają takie pomysły, bo za „utrudnianie inwestycji” traci się stanowisko.

Takie absurdy pokazują, że w naszym kraju bardzo mało ceni się przyrodę a inwestor traktowany jest jak święta krowa. Dotyczy to również planowania przestrzennego.

„Gdy tylko pojawi się deweloper, który chce zabudować jakiś «nieużytek», to nawet jeśli wcześniej przyjęto jakieś plany zagospodarowania przestrzennego, natychmiast się je dla niego zmienia. I nie chodzi tu tylko o kwestie estetyczne, ale często o likwidację cennych siedlisk przyrodniczych lub przerywanie ciągłości korytarzy ekologicznych. Obszary przyrodnicze poszatkowane na izolowane, małe enklawy szybko tracą swoje walory” – tłumaczy przyrodnik.

Prywatne parki i rezerwaty. Niemożliwe?

Piętrzące się w polu politycznym problemy sprawiają, że coraz bardziej świadome  społeczeństwo bierze sprawy w swoje ręce. Na zachodzie na sile przybiera ekologiczne „Do It Yourself”. Jednym z najbardziej znanych krzewicieli tej idei jest amerykańskie małżeństwo Tompkinsów: Douglas (założyciel marek The North Face i Esprit) i Kris (kiedyś dyrektor generalna firmy odzieżowej Patagonia). Historia przedsiębiorczej pary została opowiedziana w The National Geographic w maju 2020.

Na początku lat 90., rozczarowani konsumpcjonizmem, oboje wzięli rozbrat z biznesem. Mieli lepszy plan: założyć dużą organizację charytatywną na rzecz ochrony przyrody, połączyć swoje fortuny i wykupić jak najwięcej akrów zagrożonej dzikiej przyrody na południu Chile i Argentyny. Patagońskie ziemie, wraz z wszystkimi jej cudami: pradawnym lasem, mokradłami, strzelistymi górami, fiordami, lodowcami i aktywnymi wulkanami, chcieli zwrócić ludziom w postaci publicznych parków narodowych. Nie było łatwo. Lewicowi nacjonaliści oskarżali ich o amerykański imperializm, a prawicowcy o chęć kradzieży słodkiej wody. Mimo przeciwności Tompkinsowie osiągnęli swoje założenia. Przez prawie ćwierć wieku udało im się ochronić miliony akrów ziemi, na co wydali łącznie 375 milionów dolarów. Śmierć Douglasa w 2015 roku nie zatrzymała małżonki w działaniach na rzecz ochrony przyrody. Dotychczas Fundacja Tompkins Conservation pomogła stworzyć lub poszerzyć czternaście parków narodowych.

Na naszym podwórku trudno dopatrzeć się dziś podobnych działań, mimo że tworzenie prywatnych rezerwatów przyrody było przed wojną powszechną praktyką. To w oparciu o nie powstały na przykład parki narodowe: Tatrzański czy Pieniński. Obecnie w Polsce istnieją dwa prywatne miejsca objęte ochroną prawną: powstały w 2004 roku z inicjatywy prywatnych właścicieli (którzy przeznaczyli na ten cel część swoich gruntów) rezerwat przyrody „Stawy Gnojna im. Rodziny Bieleckich” oraz „Gubińskie Mokradła” – rezerwat leżący w całości na ziemi prywatnej.

Wiosną ubiegłego roku Mieszko i Karolina Stanisławscy zorganizowali zrzutkę na „wolny las”. Zebrali ponad 150 tysięcy złotych, za co chcieli nabyć kawałek lasu w Puszczy Karpackiej w Beskidzie Niskim, by stworzyć tam obszar wolny od polowań i wycinki drzew. Nie udało im się zrealizować założenia, ponieważ Lasy Państwowe skorzystały z prawa do pierwokupu działki, oczywiście zgodnie z polskim prawem. Małżeństwo próbowało również kupić działkę od osób prywatnych, ale ostatecznie żadna z transakcji się nie powiodła. Okazuje się, że zakup ziemi, nawet prywatnej, po to, by chronić jakieś cenne tereny, jest w Polsce bardzo trudny.

„Zgodnie z przepisami, grunt rolny może kupić tylko mieszkaniec tej samej gminy, który już ma gospodarstwo. I to pod warunkiem, że będzie ten teren uprawiał rolniczo. Bez specjalnego zezwolenia na przykład organizacja przyrodnicza lub prywatny miłośnik przyrody nie może kupić takiego gruntu, by stworzyć na nim ostoję przyrody. Między innymi dlatego obserwujemy w naszym kraju zanik takich inicjatyw, chociaż na świecie ruch prywatnej ochrony rozwija się bardzo dynamicznie, bo jest to w interesie państw, które nie muszą przeznaczać na ten cel swoich zasobów” – tłumaczy dr Kepel.

Strzały z Uzi

Wnioski nasuwają się same. Polscy politycy nie dbają należycie o ochronę przyrody.  Nierzadko to obywatele muszą zastępować organy państwa w ich obowiązkach, co nie jest łatwym zadaniem. W naszym kraju znaczna część programów związanych z ochroną gatunkową realizowana jest przez organizacje pozarządowe, które robią, co mogą, mimo że w ostatnich latach krajowych środków na prowadzenie przez nie ochrony przyrody praktycznie nie ma.

„Staramy się pozyskiwać granty z funduszy unijnych, ale to może dotyczyć tylko dużych przedsięwzięć. Największy problem jest w przypadku małych, lokalnych działań” – podsumowuje dr Kepel. Sięga po metaforę: „Proszę sobie wyobrazić zasoby przyrodnicze jako stojący na pustyni zbiornik z wodą, która stanowi tam cenny, życiodajny skarb. Ktoś stale strzela do niego z Uzi, robiąc w nim setki otworów, a my – przyrodnicy – próbujemy je zatkać palcami obu dłoni. Owszem, zatykamy tyle, ile jesteśmy w stanie, czasem pomagając sobie dodatkowo nosem, ale gdy zatykamy jedne, walory przyrodnicze uciekają innymi otworami i giną bezpowrotnie. Takie uczucie towarzyszy nam na co dzień. Trzeba powstrzymać ten ostrzał!”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×