Chcę zapytać moich chrześcijańskich współwyznawców, świeckich i duchownych: czy obdarowanie człowieka świadomością pozwalającą mu coraz lepiej poznawać i rozumieć rzeczywistość, w której żyjemy, jest darem Bożym, czy dziełem szatana? I jeszcze pytanie dodatkowe: czy badania prenatalne wynikające z tego daru są dane nam przez Boga, czy też i one są dziełem szatana? Jeśli w odpowiedzi przyznamy – w co wierzę – że jest to dar Boga, w dodatku miłosiernego, to kolejne pytanie będzie dotyczyć powodów, dla których Bóg zezwala człowiekowi określać stan zdrowia człowieka w okresie życia płodowego. Przede wszystkim na pewno chodzi o uchronienie mającego się narodzić człowieka od życia w cierpieniu ze świadomością, że na taki los człowiek nie zasłużył. To może właśnie dlatego Bóg w ten sposób umożliwia lekarzom wykonanie zabiegu usuwającego groźne dla zdrowia noworodka powikłania?
A jeśli to się okazuje niemożliwe, czy nie oznacza to obowiązku oceny rozmiaru cierpienia, jakie spotka mającego przyjść na świat człowieka po urodzeniu, i czy – by temu zapobiec – nie należy ułatwić odejścia do Pana temu mającemu się narodzić człowiekowi w sposób bezbolesny jeszcze przed narodzeniem? Czy może chodzić o sytuację podobną do tej, w której byli średniowieczni rycerze, gdy znajdowali na placu boju straszliwie poranionych i niewymownie cierpiących towarzyszy i widzieli, że nie można im już pomóc, a śmierć będzie dla nich wybawieniem? Aby uwolnić ich od tego cierpienia, używali sztyletu, który (nota bene) nazywał się – misericordia!
4 października 2016 roku w kontekście czarnego protestu kobiet ukazał się w „Gazecie Wyborczej” list Ewy Karbowskiej – germanistki, publicystki i dziennikarki głęboko upośledzonej fizycznie, która napisała, że jeżeli „jako to nienarodzone dziecko mogłabym zabrać wtedy głos w sprawie, to uroczyście oświadczam, że błagałabym ją [tj. swoją matkę], żeby mnie usunęła”. Ostatnio znów pojawiła się w mediach, tym razem w „Polityce”, wstrząsająca relacja Agnieszki Sowy z Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego dla dzieci w Kraszewie-Czubakach koło Płońska. Wieloletnie cierpienia tych dzieci – cierpienia, którym nie mogą zapobiec opiekujący się nimi z pełnym oddaniem lekarze i pielęgniarki – każą zadawać pytanie o to, jak temu zapobiec i czy nie najlepszym wyjściem (wtedy, gdy lekarze już z całą pewnością wiedzą, jaki będzie los nienarodzonego i ciągle jeszcze nieświadomego człowieka) jest przyjąć postawę średniowiecznego rycerza i ułatwić odejście do Pana temu nienarodzonemu człowiekowi bez bólu. W dodatku w sytuacji, gdy współczesna cywilizacja, niszcząc środowisko naturalne i karmiąc ludzkość przesyconą chemią żywnością, zapewne będzie powodowała coraz więcej takich przypadków wśród mających przyjść na świat ludzi. Czy należy ich wszystkich skazywać na cierpienie?!
Jeśli ta argumentacja jest do przyjęcia, to tu pojawia się niezwykle ważna rola duchownych. Gdy rodzice tak upośledzonego, mającego się narodzić dziecka, do których wyłącznie powinna należeć ta dramatyczna decyzja – i nigdy nie powinno im jej narzucać prawo państwowe – są chrześcijanami i skoro my, chrześcijanie, uważamy, że w chwili poczęcia pojawia się człowiek, to przed miłosiernym uśpieniem go w łonie matki kapłan powinien dokonać duchowego aktu chrztu i nadając temu człowiekowi imię oraz modląc się wraz z matką i ojcem, błagać Boga o miłosierdzie dla dziecka, jego rodziców i całej rodziny. Potem szczątki powinny być skremowane i pochowane w grobie rodzinnym.
Czy to się mieści w granicach chrześcijańskiego MIŁOSIERDZIA?!
M. Krzysztof Byrski