fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Pustostany – martwe punkty w tkance miasta

Opuszczone od lat budynki trwale wpisały się w krajobraz polskich miast. Wiele pustostanów to rudery odstraszające nieproszonych gości tabliczkami z napisem „Niebezpieczeństwo, grozi zawaleniem”. Dziesiątki innych sprawiają wrażenie zapomnianych przez właścicieli i administrację.
Pustostany – martwe punkty w tkance miasta
ilustr.: Anna Imianowska

Jak podaje raport HRE Think Tank, w Polsce brakuje nawet 2,1 mln mieszkań. W każdym większym mieście na przydział lokalu socjalnego lub komunalnego czekają tysiące osób. Jednocześnie od 2003 do 2016 roku liczba niezagospodarowanych mieszkań w całym kraju wzrosła ponad dwukrotnie. W roku 2016 było ich łącznie 46 tysięcy, z czego 37 tysięcy w największych miastach (w tym niemal 9 tysięcy w Warszawie i blisko 7 tysięcy w Łodzi).

Na tle całego kraju województwo pomorskie wyróżnia się pozytywnie. Mimo to w jego stolicy niemal tysiąc lokali to ruiny, często z powybijanymi szybami lub ziejącymi pustką otworami okiennymi. W Gdańsku systemowe marnotrawstwo dotyczy głównie nieruchomości należących do władz miasta. Stopniowo niszczejące budynki kontrastują z otoczeniem, błyskawicznie przekształcanym przez nowe prywatne inwestycje. Podczas gdy aktywiści z Trójmiasta zwracają uwagę na niegospodarność władz aglomeracji, przedstawiciele samorządów wskazują na trudności prawne i konieczność funkcjonowania władz miejskich w nowej rzeczywistości. Problem nie dotyczy jedynie Gdańska – podobne procesy zachodzą na różną skalę we wszystkich większych polskich miastach.

Państwo w państwie

Mieszkańcy dzielnicy Wrzeszcz Dolny od dawna informowali przedstawicieli miasta o opuszczonych lokalach mieszkalnych. Za pośrednictwem radnej dzielnicowej Aleksandry Kulmy postanowili sprawdzić, czy władze Gdańska podejmują działania na rzecz zagospodarowania pustostanów.

– Chcieliśmy dowiedzieć się, czy w najbliższym czasie nieużytkowane lokale będą mogły zostać zasiedlone przez rodziny, które czekają na przydział lokalu socjalnego czy komunalnego. Kolejka liczy obecnie trzy tysiące osób, podczas gdy tylko we Wrzeszczu dziesiątki niewykorzystanych mieszkań stają się zagrzybionymi ruderami – oznajmia radna.

Aleksandra Kulma wystosowała urzędowe pismo z prośbą o udzielenie informacji publicznej dotyczącej remontów mieszkań oraz wykazu lokali niezasiedlonych. Z dokumentacji sporządzonej przez wydział mieszkaniowy Urzędu Miejskiego w Gdańsku wynika, że we Wrzeszczu, pełniącym funkcję dzielnicy mieszkaniowo-usługowej, zdarzają się lokale nieużywane od lat. Na stosunkowo małym obszarze zlokalizowano 33 opuszczone, ale nadające się do ponownego zasiedlenia mieszkania. Dodatkowo przedstawiciele miasta zastanawiają się, co zrobić z 23 innymi pustostanami. Zaledwie w 7 przypadkach wrzeszczańskie pustostany nie nadają się do zasiedlenia.

Prawną odpowiedzialność Gdańskiego Zarządu Nieruchomości za stan budynków należących do miasta (czyli zdrowie i życie mieszkańców kamienic) rozmywa outsourcing najważniejszych zadań administracyjnych na indywidualnych zarządców posesji. Gdy struktura własności nieruchomości w ramach wspólnoty mieszkaniowej jest zróżnicowana, wiele mieszkań komunalnych ulega szybkiej dewastacji. Wyznaczeni zarządcy nie mają obowiązku rozpatrywania spraw mieszkańców takich lokali, a urzędnicy miejscy unikają interwencji, w złożonej sytuacji dopatrując się konfliktu interesów.

Radna uważa, że popadaniu wielu miejskich nieruchomości w ruinę – a w konsekwencji tworzeniu się pustostanów – sprzyja złe zarządzanie. W opinii społeczniczki czynnik administracyjny jest tu nawet ważniejszy od braku funduszy.

– Wiele lat temu władze miasta utrzymywały jeszcze stały kontakt z mieszkańcami. Mogliśmy złożyć skargę na zarządcę czy przedstawiać swoje oczekiwania. Dziś prywatne firmy zarządzające wspólnotami mieszkaniowymi są państwem w państwie – ocenia Aleksandra Kulma.

– Administracja jest niesłychanie rozbudowana, ale od dziesięciu lat nie widziałam miejskich urzędników w terenie. Dziś urzędnicy Biur Obsługi Mieszkańców określają mieszkańców Dolnego Wrzeszcza mianem patologii, co ma usprawiedliwiać bezczynność. Większość rozsypujących się kamienic zamieszkują ludzie starsi i ubodzy. To nie oni są patologią, tylko państwo, które doprowadza do rozkładu miejskiej oraz społecznej tkanki – mówi radna Dolnego Wrzeszcza.

„Bezludne wyspy”

Mieszkanie obok pustostanów dodatkowo obciąża skromne budżety domowe lokatorów wiekowych kamienic czynszowych. Od dawna nieogrzewane lokale pogarszają ogólny stan techniczny budynków. W regularnie nękanym powodziami Wrzeszczu problemem jest wilgoć. Pozbawione odpowiedniego zabezpieczenia kamienice z początku XX wieku są zagrzybione od parteru aż po dachy. Przejmujący zapach stęchlizny pojawia się nawet w zadbanych mieszkaniach.

– Zeszłej zimy wystarczyły lekkie przymrozki, by woda doprowadzana rurami do mieszkania mojej znajomej zamarzła. Ścian na wpół opuszczonej kamienicy w dzielnicy Gdańsk Aniołki nie sposób było ogrzać. Bilansem kilku mroźnych dni była konieczność wymiany rur w całym pionie – podsumowuje Beata Mokosz, mieszkanka Aniołków.

W tej i innych starszych dzielnicach miasta nierzadko zdarza się tak, że w budynku liczącym sześć lokali przebywają tylko dwie, trzy rodziny. Lokatorzy mieszkań sąsiadujących wyłącznie z pustostanami czują się jak mieszkańcy bezludnych wysp. Normą stają się przypadki, w których opuszczone mieszkania czekają na zagospodarowanie jeszcze pięć lat po pogrzebie lokatorów. Śmierć bądź wyprowadzka bardzo często zmienia lokal mieszkalny w pustostan.

Martwe punkty

Mieszkańców lokali komunalnych najbardziej denerwuje to, że władze miasta marnotrawią zasoby finansowe i mieszkaniowe.

– Tylko w mojej najbliższej okolicy naliczyłam dziesięć pustostanów. Dochodzi do sytuacji, gdy miejscy włodarze stwierdzają, że bardziej opłaca się utrzymywać system alarmowy broniący dostępu do pustostanów i angażować agencję ochroniarską zdolną do interwencji w ciągu kilku minut niż zasiedlać pustostany i czerpać zyski – wylicza Beata Mokosz.

Równocześnie lokatorzy mieszkający w sąsiedztwie popularnych dzielnic turystycznych obawiają się, że fatalny stan kamienic z licznymi pustostanami może posłużyć za pretekst do wyburzeń budynków i sprzedawania gruntów firmom deweloperskim. To poskutkuje budową apartamentowców i kurczeniem się puli tańszych lokali. Warto zaś pamiętać, że gdy czynsz w lokalach komunalnych wynosi 7 złotych za metr kwadratowy, to na rynku komercyjnym stawki często przekraczają 65 złotych za metr.

– Doprowadzone do ruiny domy, z których wysiedlono ludzi, czekają na wyburzenie. Wkrótce ich miejsce zajmą budynki z mieszkaniami przeznaczonymi pod najem krótkoterminowy. Nasza dzielnica będzie wymierać – obawia się mieszkanka Aniołków.

Z kolei Wrzeszcz jest dzielnicą handlowo-usługową, która od kilku lat przejmuje wszystkie klasyczne funkcje Śródmieścia. Podupadające lokale i pustostany zajmują teren będący coraz cenniejszym towarem. Władzom samorządowym nie opłaca się finansować renowacji domów stojących na gruntach, które w każdej chwili mogą zmienić właściciela. Zamiast tego dokonują nowych inwestycji, które pozostawią korzystne wrażenie medialne, ukrywając fakt, że władze nie umiały wywiązać się z obowiązków określonych w ustawie o samorządzie gminnym.

Dla prywatnych właścicieli doprowadzenie poważnie uszkodzonego budynku do stanu używalności jest grą niewartą świeczki. Bardziej opłaca się im wyburzyć kamienicę i postawić apartamentowiec. A jeżeli przeszkadzają w tym lokatorzy, można podwyższyć im czynsze i zmusić do przeprowadzki, albo też w inny sposób wywierać na nich presję – tak jak miało to miejsce w budynku na ulicy Grunwaldzkiej 597.

Miasto tłumaczy, że przed wprowadzeniem lokatorów do pustostanów trzeba byłoby je gruntownie wyremontować, na co brakuje pieniędzy. Mieszkańcy lokali komunalnych ripostują, że bez dążenia do ciągłości zasiedlenia nie uda się utrzymać budynków w dobrym stanie technicznym. Nie brakuje też lokatorów gotowych remontować niszczejące od paru lat pustostany na własny koszt.

Artur Słomczewski, działacz anarchistyczny ze squatu Rozbrat, podkreśla, że w samym Gdańsku znajduje się około 980 pustostanów mieszkaniowych. Zagospodarowanie nawet części z nich skróciłoby czas oczekiwania na przydział lokalu socjalnego bądź komunalnego. Obecnie okres ten może trwać nawet dziesięć lat. Dlatego niektóre puste mieszkania zajmowane są nieformalnie przez osoby szukające dachu nad głową.

– Funkcjonują tu proste mechanizmy rynkowe, a zaniedbania są celowe. Pustostan wraz z gruntem staje się zamrożonym kapitałem. Dla nas przejmowanie i ożywianie takich martwych punktów jest działaniem obnażającym absurdy kapitalizmu, protestem przeciw bezdomności i systemowemu marnotrawstwu. Na ulicach miast każdego dnia wegetują bezdomni. Miliony ludzi ledwo dają sobie radę z życiem z dnia na dzień. W 2018 roku GUS oraz Instytut Pracy i Spraw Socjalnych przedstawiły dane niepozostawiające złudzeń. W skrajnym ubóstwie żyje co 15 obywatel naszego kraju, a w sferze niedostatku 43 procent. Jednocześnie rośnie liczba porzucanych domów. Próby korzystania z zasobu, który i tak niszczeje, nie przynosząc nikomu dochodów, są traktowane jak przestępstwo, ścigane z całą bezwzględnością przez policję i prywatne firmy ochroniarskie – zaznacza Artur Słomczewski.

Mieszkanie prawem, nie towarem

Streetworkerzy z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej w Warszawie dementują mit bezdomności z wyboru, podkreślając rolę prawa do bezpiecznego i niedrogiego mieszkania jako podstawowego warunku rozwiązywania społecznego problemu bezdomności. Ta ostatnia jest końcowym etapem procesu utraty stabilności życiowej. Miejsce do mieszkania obok jedzenia i snu należy do podstawowych potrzeb człowieka. Bez dachu nad głową nie może być mowy o równowadze psychicznej i poczuciu bezpieczeństwa w życiu.

W chwili, gdy tracimy tę stabilność, działania bezdomnego koncentrują się wokół znalezienia namiastki domu. Funkcję schronienia zaczyna pełnić klatka schodowa, noclegownie i schroniska, altanki na ogródkach działkowych czy mieszkania znajomych – wszystko, byle na moment zyskać poczucie bezpieczeństwa.

Streetworkerzy podkreślają, że potrzeba posiadania własnych czterech kątów jest tak silna, iż bezdomnych zajmujących pustostany trudno przekonać, by porzucili tymczasowe schronienie i skorzystali z noclegowni.

– Ludzie układający sobie życie w pustostanach często dbają o te miejsca jak o własny dom. Starają się dbać o czystość, sami organizują opał lub ogrzewanie. Dla wielu pustostan nie jest tylko chwilowym schronieniem przed zimnem. Niekiedy na podłodze leżą dywany, a na zdobycznych meblach ułożone są książki i fotografie członków rodzin, z którymi bezdomni nie utrzymują już kontaktu. Pustostan wygląda jak oaza bezpieczeństwa, jest namiastką normalnego życia – wyjaśnia Katarzyna Toeplitz, psycholożka pracująca w Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej.

W Finlandii uznano, że osoba wychodząca z bezdomności musi odzyskać poczucie stabilności i celu. Walkę z bezdomnością rozpoczyna się więc od natychmiastowego zapewnienia mieszkań wszystkim potrzebującym. W Polsce ta droga wiedzie przez noclegownie, schroniska, mieszkania treningowe i dopiero pod koniec – możliwość stałego pobytu we własnym bądź wynajętym lokalu.

Wspólnie działające władze samorządowe i rady dzielnicowe, dysponujące kompletną listą miejskich pustostanów mieszkaniowych, byłyby w stanie oszacować potrzeby osób, które wychodzą z bezdomności.

– Problemem jest stan techniczny większości pustostanów. Polityka mieszkaniowa nie uwzględnia ludzkich potrzeb. Nie brakuje osób, które od bezdomności dzieli rata niespłaconego kredytu czy jedna niewypłacona pensja. Setki ludzi czekają na wykonanie wyroku eksmisyjnego. Nikt nie uwzględnia tych osób w żadnych statystykach dotyczących bezdomności, chociaż już niedługo zajmą miejsce w przytułkach. Wielu ludzi trafiających do naszego schroniska funkcjonuje w systemowej dziurze. Nie ma żadnych form pomocy dla osób zagrożonych eksmisją. By zacząć działać, musimy czekać, aż ludzie trafią do noclegowni dla bezdomnych – ocenia Katarzyna Toeplitz.

Większość bezdomnych korzystających z pomocy schroniska prowadzonego przez Kamiliańską Misję Pomocy Społecznej ma około 55–60 lat. Wielu z nich otrzymuje przydział na mieszkanie komunalne dopiero w wieku emerytalnym. Rozpatrywanie wniosków może trwać nawet kilka lat, ponieważ urzędnicy chcą bardzo długo monitorować sytuację osób bezdomnych, zanim zaufają im na tyle, by przydzielić lokal. Przez ten czas muszą one spełniać ściśle określone kryteria dochodowe. Podopieczni zakwaterowani w mieszkaniach treningowych pracują i uiszczają czynsz, stopniowo wracając do normalnego trybu życia w oczekiwaniu na przydział miejskiego lokalu.

– Naszym zdaniem przydzielanie potrzebującym mieszkań to najprostszy system walki z bezdomnością i towarzyszącym jej wykluczeniem. Coraz więcej organizacji i instytucji społecznych, współpracując z władzami samorządowymi, powinno zmierzać w stronę taniego wynajmu. Schronisko jest rozwiązaniem tymczasowym. Osoby bezdomne powinny spędzać tam jak najmniej czasu. Wielu bezdomnych wstydzi się mieszkania w schronisku i robią wszystko, by nikt nie skojarzył ich miejsca zamieszkania z jego adresem – mówi psycholożka.

Mieszkania treningowe w blokach mieszkalnych czy lokale przydzielane w ramach międzynarodowego programu Housing First nie stygmatyzują lokatorów. W takich warunkach osoba wychodząca z bezdomności ma szansę poczuć się jak pełnoprawny członek społeczeństwa.

Społecznie czy wolnorynkowo?

Okresowe opuszczenie nieruchomości jest zjawiskiem wpisanym w miejski rytm. Jednak przedłużający się czas oczekiwania na wynajem, zwłaszcza w przypadku dzielnic dawniej tętniących życiem, zawsze stanowi powód do zaniepokojenia. Symptomy problemu najszybciej docierają do organizacji pozarządowych, regularnie monitorujących przestrzeń miejską.

– Pierwszym krokiem jest oczywiście nagłaśnianie problemu. Przykładowo, w tym celu nasi przyjaciele z Budapesztu zawiązali współpracę z prywatnymi właścicielami opuszczonych lokali. Celem była organizacja miejskiego festiwalu pustostanów – informuje Bogna Świątkowska z Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana.

W Budapeszcie dawni właściciele porzucili wiele mieszkań z powodu ich rynkowej nieatrakcyjności. Jednak lokale niebudzące zainteresowania przedsiębiorców mogły odpowiadać potrzebom organizacji pożytku publicznego. Te otrzymały szansę, by zagospodarować mieszkania w sposób odpowiadający potrzebom lokalnych społeczności. Z biegiem czasu jednorazowe inicjatywy ustąpiły miejsca długoterminowemu najmowi lub dłuższemu użytkowaniu przestrzeni.

Ale strategie organizacji pozarządowych rozwiązują problem jedynie punktowo. Ze względu na jego skalę i złożoność konieczne są procedury regulowane przez władze samorządowe. Dla przykładu – pustostany w wielu wypadkach charakteryzują się olbrzymim metrażem i dlatego nie da się ich zagospodarować oddolnie. Pośrednim rozwiązaniem jest stosowany w niektórych miastach krótkotrwały najem za symboliczną opłatą z myślą o NGO i przedsiębiorstwach.

– Eksperyment w Budapeszcie był obiecujący, jednak czynsz nie pokrywa wszystkich kosztów niezbędnych, by lokal mógł być prawidłowo użytkowany. Niestety nasze obserwacje udowodniły, że skromne budżety inicjatyw obywatelskich nie są w stanie sprostać temu zadaniu – ocenia Bogna Świątkowska.

Obecne władze Barcelony rozwiązują problem zasiedlenia tysięcy pustostanów przy pomocy radykalnych posunięć, zmierzających w kierunku opodatkowania prywatnych pustostanów i przekształcenia nieużywanej przestrzeni w tanie mieszkania. W 2008 roku tak zwany hiszpański cud gospodarczy, oparty na tanich kredytach, zmienił się w koszmar. Po spektakularnym krachu 22 proc. wszystkich eksmisji w Hiszpanii przypadało na obszar Katalonii. W całym kraju już w 2013 roku właściciele porzucili 3,5 miliona nieruchomości, co stanowiło 14 proc. wszystkich wybudowanych domów i mieszkań. Cenę niezamieszkanych nieruchomości szacowano na pół biliona euro, czyli 45 proc. PKB kraju.

W 2015 roku kataloński parlament przegłosował ustawę, która opodatkowuje nieruchomości opuszczone od przynajmniej dwóch lat. Dodatkowe opłaty nie uderzają w osoby prywatne, tylko banki i agencje nieruchomości. Właściciel może też liczyć na obniżkę podatku, jeśli przeznaczy nieruchomość na mieszkalnictwo społeczne. Narzędziem władz miejskich są także kary nakładane na banki, które po przejęciu mieszkań za długi utrzymują je jako pustostany. W 2016 roku rada miejska Barcelony nałożyła na trzy hiszpańskie banki (między innymi Santander) kary o łącznej wysokości ponad miliona euro za trzymanie czterech pustych mieszkań przez ponad dwa lata.

W Polsce dyskusję o zagospodarowaniu pustostanów kończy kwestia własności nieruchomości. Władze miast preferują wykorzystanie lokali i przestrzeni miejskiej w sposób, który pozwala zarabiać pieniądze na wykonywanie zadań stojących przed samorządami. W wielu miastach budynki popadają w ruinę z powodu przedłużającego się sporu między wieloma formalnymi właścicielami.

Jednak według Joanny Erbel, stołecznej działaczki miejskiej i socjolożki, problem własności będzie w coraz mniejszym stopniu polaryzował debatę publiczną. Młodych pracujących, którzy osiągają niskie bądź średnie dochody, nie stać na mieszkania ani na zaciągnięcie kredytu. Młodzi ludzie na ogół nie utożsamiają się już z właścicielami nieruchomości.

Polityka mieszkaniowa musi być odpowiedzią na potrzeby ogółu obywateli, nie tylko najbogatszych czy najbiedniejszych. W tej chwili 40 proc. osób w Polsce wpada w tak zwaną lukę czynszową: są zbyt zamożni na przydział lokalu komunalnego i zbyt biedni na kredyt. Brak oferty dla tak dużej grupy rodzi niechęć wobec lokatorów mieszkań socjalnych i komunalnych oraz agresję względem osób, które zajmują mieszkaniowe pustostany. Ludzie bezskutecznie aspirujący do posiadania lokalu będą czuli niechęć wobec tych, którzy – z ich perspektywy – otrzymali mieszkania za darmo lub po zaniżonych kosztach.

– Musimy podchodzić do tej kwestii tak, jak podchodzimy do spraw transferów i usług publicznych. Budownictwo mieszkaniowe tak jak transport publiczny musi być dziedziną gospodarki kształtowaną i finansowaną z puli wspólnych środków, pochodzących z podatków – postuluje Joanna Erbel.

Czy partycypacja obywatelska ma sens?

Zdaniem organizacji pożytku publicznego należałoby wymyślić zupełnie nowy system wspierania inicjatyw społecznych. Kłopot w tym, że samorządy w całym kraju zmagają się z niedopinającymi się budżetami. Zarazem rynek sam w sobie nie jest w stanie rozwiązać problemu zagospodarowania setek pustostanów.

Wydawałoby się, że w polskich realiach prawno-społecznych zapowiedź masowej wyprzedaży gruntów i nieruchomości przez władze gminy zamyka stronie społecznej większość dróg rozwiązania problemu. Jednak prawo jest bardzo plastyczne i ruchy miejskie mogą dążyć do modyfikacji źle funkcjonujących przepisów oraz nakłaniać do nowej interpretacji rozwiązań prawnych.

Joanna Erbel wskazuje na rozwiązania wypracowane przez regiony Europy, które zmagają się z koniecznością zagospodarowania pustostanów pozostałych po bańce spekulacyjnej z 2009 roku. Nie tylko w Katalonii, lecz i we Francji na pustostany prywatne nakłada się specjalne podatki. W kwestii remontu zasobu mieszkaniowego Joanna Erbel stawia na partnerstwo publiczno-prywatne. Część mieszkań mogłyby remontować miejskie spółki, a odnowione lokale można następnie wynająć, zachęcając najemców stawkami czynszu niższymi od komercyjnych.

– Miasto może wchodzić we współpracę z jednostkami prywatnymi podejmującymi się remontu całej kamienicy w zamian za prawo do nadbudowy. Tym samym w miejsce rudery, która niszczeje i czeka na wyburzenie, powstawałaby przestrzeń mieszkalna z regulowanym czynszem. Część mieszkań byłaby sprzedawana po cenach rynkowych. Pożądany dla mieszkańców efekt można zatem osiągnąć bez angażowania środków budżetowych, które mogłyby być zarezerwowane jedynie na wypadek konieczności renowacji pojedynczych mieszkań – proponuje działaczka.

Socjolożka akcentuje też prawo człowieka do mieszkania za rozsądną cenę. UN-Habitat za dostępne finansowo uznaje mieszkanie, którego koszt pochłania nie więcej niż 30 proc. dochodu gospodarstwa domowego. Tymczasem w świetle analiz serwisu Morizon.pl średni koszt wynajmu kawalerki w Gdańsku wyniósł ostatnio 1600 złotych. Z kolei według obliczeń Lion’s Bank w 2015 roku na wynajem mieszkania trzeba było przeznaczyć około 40 procent średniej pensji, a w stolicy nawet 47 procent.

Z kolei dla Aleksandry Kulmy światłem w tunelu byłaby gruntowna reforma systemu administrowania miejskimi nieruchomościami, zmierzająca w stronę utworzenia wydziałów biur obsługi mieszkańców w każdej dzielnicy, wprowadzenia transparentnych zasad przydzielania i odsprzedaży lokali miejskich oraz zobowiązania urzędników do regularnych przeglądów majątku miejskiego. Zdaniem radnej potrzebny jest również stanowczy nadzór nad zarządami wspólnot mieszkaniowych. Partycypacja społeczna w rozwiązywaniu problemów z zarządzaniem przestrzenią miejską może być dopiero następnym krokiem.

– W Polsce mieszkańcy miast nie widzą już sensu wywierania nacisku. Wiele błędów popełnia się z rozmysłem przez lata, powielając schematy szkodliwych działań. Przekazywanie czyścicielom kamienic zamieszkałych domów, które następnie szybko zmieniały się w opuszczone ruiny, to w oczach wielu gdańszczan działania podważające wiarę w sens kierowania się dobrem wspólnym. Przywróćmy im tę wiarę – apeluje Aleksandra Kulma.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×