Pustka po milionie ludzi. „Budowałam barykadę” Anny Świrszczyńskiej
Są takie głosy powstańcze, które nie mieszczą się w typowej narracji. Niezwykły tom Anny Świrszczyńskiej pt. „Budowałam barykadę” jest książką, po którą warto sięgnąć, by usłyszeć inną opowieść o tym, co w corocznych obchodach wydarzeń 1944 roku wydaje się już znajome, a niektórym może nawet i nużące. Poezja Świrszczyńskiej napomina: wojna to nie sztampa i patos, ale prawdziwa ofiara – a my możemy jedynie próbować sobie wyobrazić, czego doświadczyli walczący.
Do mojej córki
Córeczko, ja nie byłam bohaterką,
barykady pod ostrzałem budowali wszyscy.
Ale ja widziałam bohaterów
i o tym muszę opowiedzieć.
Dać świadectwo tego, co się widziało – oto naczelne zadanie, jakie stawia przed sobą autorka tych wierszy. Zamiast konwencji „pieśni o czynach”, tak bardzo odpowiadającej mówieniu o wojennych zasługach, Świrszczyńska wybiera lakoniczność dokumentu. Wydaje się, że prezentuje nam fotograficzną kliszę, kadry zatrzymane w poetyckich ramach. Z pozoru mowa tu o rzeczach drugoplanowych – tym, co działo się raczej poza militarnymi akcjami. A jednak to właśnie zamysł tej poezji: bohaterami byli zwykli ludzie, a nawet drobne czynności urastały do rangi aktów heroizmu. Okrucieństwo wojny objawia się nie tylko w tym, co z założenia wpisane w wojenne działania, ale również i w tym, co niszczy ona przy okazji, w jej wszędobylskości i wpływie na każdy element codzienności. Świrszczyńska w sztandarowym wierszu tomu, „Budując barykadę”, mówi, że wszyscy, łącznie z nią, byli „tchórzami”. Nie formułuje w ten sposób, oczywiście, żadnego oskarżenia, a jedynie wskazuje, że powstańcy musieli udźwignąć własny los mimo przerażenia i udręki. Czynili to, co było trzeba, walcząc o życie. Takie przedstawienie nie umniejsza wcale ich zasług, ale raczej uczłowiecza ich, odbrązawia.
Żyje godzinę dłużej
Dziecko ma dwa miesiące.
Doktor mówi: umrze bez mleka.
Matka idzie cały dzień piwnicami
na drugi koniec miasta.
Na Czerniakowie piekarz ma krowę.
Czołga się na brzuchu
wśród gruzów, błota, trupów.
Przynosi trzy łyżki mleka.
Dziecko żyje godzinę dłużej.
Za takimi obrazami jak ten, za pozornie suchym relacjonowaniem faktów, kryje się uwięzły w gardle lament. Opłakuje się tu walkę zwykłych ludzi o zwykłe rzeczy w sytuacji ciągłego zagrożenia, na granicy śmierci. Nie wielkie wydarzenia, które zapamiętają potomni, lecz właśnie to, co okryje mrok historii, trzy łyżki mleka, które najdotkliwiej pozwalają zrozumieć wymiar tragedii. Postaci przewijające się w tych wierszach to nie wyidealizowane figury z panegiryków, lecz fryzjerzy, aptekarze, chłopcy z poprawczaka, krawcowe, kochanki – wszyscy równi wobec wspólnego dramatu.
Ton poezji Świrszczyńskiej jest nieporównywalny z żadnym innym; Czesław Miłosz widział w niej wielką odnowicielkę polskiej poezji kobiecej, poświęcając jej nawet osobną książkę, zatytułowaną „Jakiegoż to gościa mieliśmy”. W głosie Świrszczyńskiej pobrzmiewa odcień homerycki, kronikarski, ale też i kobiecy właśnie – poetka akcentuje odrębne doświadczenie własnej płci. Tej tematyce poświęcony jest przede wszystkim inny jej tomik, „Jestem baba”, ale i w „Budowałam barykadę”, mimo dokumentalistycznej orientacji, Świrszczyńska nie ukrywa, kim jest i co czuje.
Żona mówi do męża
Nie pójdziesz z nimi, tam śmierć.
Nie puszczę cię na śmierć.
Niech wszyscy idą, nie pójdziesz,
niech wszyscy umrą, nie pójdziesz.
Nie patrz tak na mnie
tymi oczami.
Ja mam prawo. Ja walczę
o swoje życie. Nawet pies
ma prawo walczyć o życie.
Nie odpychaj mnie,
nie szarp drzwi.
Nie pójdziesz, nie pójdziesz, nie pójdziesz.
Niech wszyscy umrą,
nie pójdziesz.
Do nóg ci padnę,
nie pójdziesz.
Zabij mnie,
nie przejdziesz przez ten próg.
Lektura tych wierszy pozwala odświeżyć zakurzoną wrażliwość na sprawy, które mogły stracić swoją właściwą głębię wśród medialnej celebracji, czy, wręcz przeciwnie, znudzenia. Dotykamy tu istoty żywego świadectwa. O jego wadze i bolesności świadczy fakt, że Świrszczyńska z wydaniem tych wierszy czekała aż trzy dekady. Z biegiem lat poetka zyskuje coraz większe uznanie, a jej teksty stają się inspiracją dla innych artystów. Wydana w 2007 roku płyta Agi Zaryan, „Umiera piękno”, zawdzięcza tytuł jednemu z wierszy z „Budowałam barykadę”. Nie wolno pozwolić, by umarło dla nas piękno tych wierszy, a wraz z nimi to, co mają one przekazać.
Ostatnie polskie powstanie
Opłakujmy godzinę
kiedy się wszystko zaczęło,
kiedy padł pierwszy strzał.
Opłakujmy sześćdziesiąt trzy dni
i sześćdziesiąt trzy noce
walki. I godzinę
kiedy się wszystko skończyło.
Kiedy na miejsce, gdzie było milion ludzi,
przyszła pustka po milionie ludzi.