Z zainteresowaniem przeczytałem ważny numer „Kontaktu” o dobroczynności. Zacząłem od tekstu Katarzyny Górniak „Pułapki szlachetnej paczki”. Po pierwsze zachęcony tym, że naczelny, Misza Tomaszewski, zachwalał go na swoim facebookowym profilu jako lekturę obowiązkową, po drugie zaś dlatego, że dopiero co z grupą znajomych składałem paczkę w ramach akcji zainicjowanej przez ks. Jacka Stryczka. I – przykro mi to mówić – lekturą rozczarowałem się srodze, tekst uważam bowiem za nieszczególnie udany.
Z pomaganiem jak z transplantologią
Zgadzam się oczywiście z poglądem, że pomaganie w ogólności, a każda akcja pomocowa w szczególe wymagają refleksji i podlegają krytyce. To prawda, że – jak zauważa w tekście w tym samym numerze Magdalena Dudkiewicz – w mediach zwykle „obowiązuje całkowite embargo na dyskutowanie o ewentualnych błędach akcji”. Krytyka jest oczywiście potrzebna. Tyle że podejmując ją, wykazać się trzeba nie tylko odpowiednią wiedzą, ale też właściwym warsztatem, nade zaś wszystko uczciwością i odpowiedzialnością.
Właśnie odpowiedzialność chciałbym tu bardzo mocno podkreślić. Krytykując akcje pomocowe, mamy bowiem do czynienia z materią delikatną (przywodzi to skojarzenie z transplantologią i wpływem, jaki miały na nią słynne słowa ministra Ziobry o doktorze G.). Jeśli nasza krytyka będzie bowiem niesprawiedliwa, nietrafiona, a jednocześnie skuteczna i przekonująca, mamy szansę uderzyć w akcję, która – mówiąc górnolotnie – czyni dobro. I to nie tylko tę jedną – podkopując zaufanie do jednej akcji czy instytucji charytatywnej, mamy szansę zaszczepić nieufność także wobec pozostałych. Nie bez powodu, jak sądzę, redakcja „Kontaktu” powiązała dane dotyczące poziomu pomagania w poszczególnych krajach z poziomem społecznego zaufania. Ten zaś, jak powszechnie wiadomo, jest u nas niski. Jednocześnie z danych tych wynika, że na tle innych społeczeństw europejskich udział Polaków w dobroczynności wypada raczej mizernie. Tym bardziej więc krytykować należy z rozmysłem i odpowiedzialnie.
Sporo zalet jednej paczki
Jeśli chodzi o sam opis „Szlachetnej Paczki”, zarzucić mogę Katarzynie Górniak to głównie, że nie przekazuje nam w zasadzie żadnych informacji na temat istoty akcji, a od razu przechodzi do oceny (dopiero z niej można wyłuskać pewne fakty dotyczące „Paczki”). Czytelnik, który nigdy paczki nie robił, nie dowie się, jak ona działa, od kogo do kogo trafia, jak jest zorganizowana. Nie pozna też skali zjawiska ani nie przeczyta, jak długo akcja już funkcjonuje. A tego często nie wiedzą przecież także ci, którzy się w nią włączają. Tekst czyta się, jak wewnętrzną ewaluację projektu, pisaną z założeniem, że odbiorca doskonale zna temat. Tymczasem jest to, jak sądzę, założenie mylne.
Co jednak zaskakujące, o samej „Szlachetnej Paczce” ma Autorka do powiedzenia w zasadzie same pozytywy. Zwraca więc uwagę na „ucodziennienie” sytuacji biedy, która pozwala zobaczyć, że nie jest ona patologią, ale stanem, który przytrafić się może każdemu. „Druga rzecz, która jest wartościowa w „Szlachetnej Paczce” – pisze – wiąże się z uznaniem prawa osób biednych do definiowania swoich potrzeb i sposobów ich zaspokajania. […] Każdy dostaje taką paczkę, jaką sobie zamówił, jest w niej to, co jest dla niego niezbędne”.
Dodałbym do tego, że chodzi tu nie tylko o rzeczy niezbędne – w ankiecie jest zawsze miejsce na wpisanie tego, co sprawiłoby przyjemność, małych marzeń, jakie ma każdy z nas, choć nie każdy może je spełnić. Paczka ma być więc prawdziwym prezentem, jaki dostaje się na święta, przynieść ma także zwykłą radość i frajdę. Takie podejście przypomina, że bieda nie zawsze wygląda tak, jak ją sobie wyobrażamy. Że dla dziecka odczuwalną biedą i powodem wykluczenia może być na przykład brak PlayStation, które „wszyscy w klasie już mają”, choć kogoś taka prośba w ramach „Szlachetnej Paczki” może oburzyć jako fanaberia . Bo wiadomo: biednym węgiel na zimę i znoszone ubrania. Określenie przez samą osobę obdarowaną, czego potrzebuje i usilne podkreślanie przez organizatorów, że chodzi wyłącznie o rzeczy nowe lub w bardzo dobrym stanie przypomina, że pomoc nie może odzierać z godności.
„Paczce”, co warto też podkreślić, udaje się chyba przełamać częsty w tego rodzaju akcjach problem: pomoc masowa czyli anonimowa. Tu pomagamy konkretnym ludziom, dowiadujemy się (z zachowaniem anonimowości oczywiście) o ich sytuacji. Trochę jakbyśmy pomagali komuś z sąsiedztwa – z przyjaciółmi, z którymi robiłem paczkę, prowadziłem takie właśnie rozmowy, jak o sąsiadach: „Bo ten najstarszy – Kamil, prawda? – on ma dwanaście czy trzynaście lat?”. To szalenie motywuje, aby rzeczywiście się postarać – gdy z żoną wyjęliśmy z pudełka buty kupione dla Kamila, stwierdziliśmy, że chłopiec w tym wieku mógłby uznać je za „dziewczęce”. Nie było gadania – trzeba było wrócić do sklepu i wymienić!
Ten ostatni aspekt wiąże się z tym, co i Autorka dostrzega – „Szlachetna Paczka” upowszechnia ideę współdziałania i solidarności, bo paczki nie da się przygotować w pojedynkę. Trzeba włożyć odrobinę wysiłku, wymaga to więc „zrobienia zakupów, pakowania, przewożenia, a nie prostego wrzucenia banknotu do puszki”.
Trudno oczywiście nie zgodzić się z zarzutami, padającymi w tekście w stosunku do „Paczki”. Chodzi o akcyjność, a więc i doraźność. Tego rodzaju słabości cechują jednak znaczną część społecznych działań pomocowych. W sumie więc wydawać by się mogło, że tak przedstawiona w tekście „Paczka” na tle „średniej krajowej” pomagania wypaść powinna całkiem nieźle.
Czy to źle kochać pomagać?
Tak pisze o niej zresztą sama Autorka: „Ot, akcja, jakich wiele przed Bożym Narodzeniem” i przyznaje, że nie zwróciłaby na nią uwagi, gdyby nie towarzyszące jej poglądy, głoszone – jak rozumiemy – przez księdza Stryczka, którego określa w innym miejscu jako „jedyną twarz i ideologa akcji”. W efekcie, zdaniem Autorki, pozytywy akcji „znikają w zalewie publicznych wystąpień jej lidera dotyczących osób biednych, które de facto przeczą temu, co wynika z samych działań pomocowych”. Gros krytyki dotyczy więc poglądów księdza Stryczka i temu w zasadzie poświęcony jest ten tekst, dla niepoznaki chyba zatytułowany „Pułapki Szlachetnej Paczki”.
Powiem szczerze – wypowiedzi ks. Stryczka śledzę z umiarkowaną pilnością. Zakładam, że Autorka zna je lepiej. A kiedy już czytam przeprowadzane z nim wywiady, to z jednej strony imponuje mi jego energia i zaangażowanie, z drugiej – co tu kryć – denerwuje operowanie schematami, wyraźne uproszczenia, niektóre diagnozy dotyczące biedy i biednych.
Chętnie więc przeczytałbym tekst, który bierze poglądy księdza Stryczka pod lupę. Który rzetelnie pokaże, na ile są one uzasadnione, a na ile nie. Takim tekstem artykuł Katarzyny Górniak mógł być, ale niestety nie jest.
Nie jest przede wszystkim dlatego, że nie spełnia podstawowych wymogów warsztatowych, których od tekstu publicystycznego bym oczekiwał. Krytykowane poglądy Autorka streszcza, ale w jej tekście nie pojawia się ani jeden (!) cytat. Musimy więc albo dawać wiarę jej streszczeniom, albo sami poszukać, co ksiądz Stryczek naprawdę powiedział.
A dawać wiarę jej opisowi trudno, bowiem sposób, w jaki relacjonuje i ocenia niektóre wypowiedzi księdza Stryczka wyraźnie naznaczony jest ogólną (nie mówię, że nieuprawnioną) niechęcią do całości jego poglądów (znów: w wielu przypadkach cytaty rozwiązałyby sprawę). Jak bowiem mogę potraktować jako obiektywny następujący fragment, w którym Autorka stwierdza, że w „Szlachetnej Paczce” „ważniejsi stają się […] ci, którzy pomagają, a osoba biedna staje się JEDYNIE [podkreślenie moje] pretekstem do «fajnej zabawy», przyjemności i możliwości poczucia się lepszym – ksiądz Stryczek, stając się jedyną twarzą i ideologiem akcji, wielokrotnie powtarza, że kocha pomagać”. Abstrahuję tu od pytania, czemu Autorka przekłada poglądy Stryczka, tak jak je rozumie, na motywacje osób zaangażowanych w paczkę. Skąd wie, że „fajna zabawa” jest dla nich najważniejsza? Skąd wie, że osoby biedne są jedynie (!) do tej zabawy pretekstem? – przyznaję, kategoryczność tego wyroku odbierającego wszelkie szlachetne, nomen omen, intencje osobom zaangażowanym w Paczkę, poraża mnie.
Czy jednak stwierdzenie księdza Stryczka, że „kocha pomagać”, nie zostaje tu poddane nadinterpretacji? Zdaniem Katarzyny Górniak z tych dwóch słów wynika, że „samo działanie, pomaganie staje się zatem ważniejsze od tego, komu się pomaga i dlaczego”. Można zapytać, czy uczciwe przyznanie się do satysfakcji, jaką daje ks. Stryczkowi jego praca, jest aż tak karygodne? Wydawać by się mogło, że nie, bo Autorka zaraz potem stwierdza, że pomaganie „może sprawiać przyjemność, nie jest ona jednak najważniejsza”. Skąd jednak wie, że najważniejsza staje się dla księdza Stryczka? Bo mówi, że „kocha pomagać”? Czy na podstawie podobnych deklaracji zamierza oceniać także motywacje innych osób angażujących w rozmaite akcje pomocy i towarzyszenia ludziom ubogim? Podrzucam – Janina Ochojska: „Zajmuję się pomaganiem innym zawodowo, ale to jest coś więcej niż zawód. To jest pasja i jednocześnie ogromnie szczęście, że mogę robić akurat to, co według mnie najważniejsze – służyć innym ludziom” .
Wreszcie zabrakło mi – to już zarzuty do „Kontaktu” – trzymania się zasady audiatur et altera pars. Księdza Jacka Stryczka można lubić lub nie, zgadzać się lub nie z jego poglądami, ale bez wątpienia mamy do czynienia z zasłużonym działaczem, któremu należy się lepsze potraktowanie. Brakuje mi więc bardzo przedstawienia punktu widzenia kogoś, kto jego poglądy podziela. Doceniam oczywiście fakt, że Redakcja „Kontaktu” zaprosiła mnie do napisania tej polemiki, co do pewnego stopnia powyższe zarzuty stępia. Tyle że, po pierwsze, to działanie reaktywne, po drugie – nie jestem dla Katarzyny Górniak, profesjonalnie zajmującej się teorią pomagania, równym partnerem dyskusji, po trzecie wreszcie – nie mogę uchodzić za reprezentanta poglądów księdza Stryczka, bo na tyle, na ile je znam, raczej ich nie podzielam.
Nie oczekujmy niemożliwego
Jestem gotów nawet, roboczo, na potrzeby tego tekstu przyjąć, że poglądy księdza Stryczka na biedę i pomaganie, głoszone publicznie, są szkodliwe. Że źle się dzieje, że jako „twarz” „Szlachetnej Paczki” je głosi. Rozumiem też, że przekonania osób organizujących pomoc mają wpływ na to, jak ona sama jest postrzegana. To jednak stwierdzenie teoretyczne, a od tekstu oczekiwałbym pokazania, jak w praktyce poglądy księdza Stryczka przekładają się na kształt „Szlachetnej Paczki”.
Tego zaś Autorka nam nie mówi, sama jednocześnie przyznając, że między medialnym przekazem lidera a samą akcją bywa rozdźwięk. Pisze przecież, że poglądy te „de facto przeczą temu, co wynika z samych działań pomocowych „Paczki”. W innym miejscu zauważa: „Ksiądz Stryczek nigdy nie mówi o codziennych zmaganiach z sytuacją biedy, doświadczanych trudnościach, czyli o tym, co znaleźć można w historiach przedstawianych na stronie, ale określa biedę właśnie przez jej patologizowanie”.
Wracam więc do pytania, jak poglądy księdza Stryczka przekładają się na samą akcję, a zwłaszcza na jej konkretny wymiar, w którym biorę udział. Jak już bowiem przyznałem, umiarkowanie śledzę wypowiedzi księdza Stryczka, natomiast uczestniczę w robieniu paczki. Tak, dotarło do mnie hasło o paczce, która zmienia życie ludzi, którzy ją otrzymują. I – powiem szczerze – nie kupuję go. Nie żebym tę pomoc lekceważył – często jest to spore, choć jednorazowe wsparcie. Ale ta retoryka do mnie nie trafia. Powiem więcej – przypuszczam, że i dla Stryczka to raczej PR. Właśnie dlatego, że znam historie ze strony www „Paczki”. Przecież nie wierzę, że mama Kamila, która i tak ze wszystkich sił szuka pracy, uwierzy w siebie dzięki paczce i ją nagle znajdzie. Albo ta pani-emerytka z problemami psychicznymi… Co, dostanie paczkę, zapisze się na kurs informatyczny i w mig zatrudni? Wolne żarty!
Zdaje sobie sprawę – i, jak sądzę, organizatorzy „Paczki” też – że jest to akcja dalece niewystarczająca. Że nie udziela pomocy kompleksowej i że nie spełnia wszystkich potrzeb. Czy jednak ktokolwiek proponuje, żeby osoby, które w ciągu roku od dostania paczki nie wyszły na prostą, odciąć od zasiłków? Czy ktoś uważa, że jak rodzina dostaje paczkę, to dzieci nie mogą dostawać w szkole obiadów od PAH-u czy jechać na wakacje z Caritasem? „Paczka”, podobnie jak te i inne działania, nie zaspokaja wszystkich potrzeb, ale przecież każde z nich wypełnia jakąś lukę i jest nadzieja, że razem złożą się na jakąś całość. Czy jednak oczekiwanie kompleksowości od organizatorów społecznych akcji pomocowych, mających swoje ograniczenia (o czym ciekawie w swoim tekście w tym numerze pisze Rafał Bakalarczyk), to nie za wiele? Czy przypadkiem nie przenosimy na nich obowiązków, jakie spoczywają w istocie na państwie?
Oczywiście – wrócę do tego, od czego zacząłem – każda forma pomagania może stawać się lepsza, a do tego potrzebuje krytyki. Ale krytyki mądrej, wyważonej, oddzielającej choćby niesłuszne, publiczne wypowiedzi czy wybryki liderów od masy pomocy, którą przynosi. Wreszcie krytyki życzliwej w tym sensie, że zakładającej, iż osoba czy instytucja wykazująca się dobrą wolą i ciężką pracą na rzecz innych zasługuje na to, aby móc przedstawić swój punkt widzenia, a nade wszystko na to, aby potraktować ją rzetelnie. Tego mi w tekście Katarzyny Górniak zabrakło, o to mam pretensje do „Kontaktu”, który lubię i cenię, i dlatego zapewne oczekuję od niego tak wiele.