Tekst oryginalnie napisany w języku polskim.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Matka Kotków
Nie tak dawno temu, w krainie U pełnej kwiatów i słońca, mieszkały dwa puchate kotki o imionach Złotko Tim i Maga. Ich futerka świeciły się na słońcu, a oczy błyszczały jak drobinki złota. Ale los od początku podkładał im kłody pod nogi. Urodziły się dachowcami.
Pewnego cudownego lata, w czerwcu, na skraju dużego ogrodu wśród jedwabnych żółtych kwiatów, malutka Maga siedziała cichutko. Jej oczy lśniły łzami, a serduszko biło z lękiem. Ale cudem, późno w nocy, pojawili się ludzie i jej nowa matka wzięła ją pod swój dach. Maga zamieszkała razem ze swoimi ludźmi. Było im dobrze i ciepło.
Mniej więcej rok później, w dniu, w którym słońce znów uśmiechało się do kwiatów, a trawa szeleściła na wietrze, nowa ludzka matka Magi spotkała Złotka Tima. Odważny jak lew Tim spacerował po wielkiej drodze między gigantycznymi samochodami. Złotko szukał przygód i nowego domu, bo dotychczas nie znalazł miłości. To wtedy Złotko Tim i Maga zamieszkali razem ze sobą i ze swoimi ludźmi.
Małe kocięta były niezmiernie wdzięczne swoim ludziom za znalezienie dla nich ciepłego i pełnego miłości domu. Gdy ich matka straciła swojego męża, maluchy nieustannie otaczały ją swoją czułością i radością, umilając każdy wspólnie spędzony dzień. W ten sposób minęły cztery niezwykle szczęśliwe lata, w których razem tworzyły swój uroczy, pełen harmonii i miłości świat.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Wojna
Pewnego zimowego poranka w krainie U, w której co roku przychodziła wiosna i lato – pełne żółtych kwiatów i promieni słońca, spokojne życie Złotka Tima i Magi zmieniło się na zawsze.
Dokładnie o czwartej nad ranem, 24 lutego, kotki i ich matkę obudził nagły, potężny wybuch, który niósł się wokół ich domu jak grom. Nie wiedziały, co to mogło być, lecz wkrótce zadzwoniła siostra ich matki, by przekazać niepokojącą wieść – nadeszła wojna. Wojna… To słowo było zupełnie obce dla Złotka Tima i Magi, jakby z innego świata. Tylko ich matka w dzieciństwie słyszała o niej od swojej babci Wincentyny.
Tamtego poranka spokojne i radosne samoloty, pełne szczęśliwych ludzi, które wcześniej przemierzały niebo nad ich przytulnym domem, przestały latać. Niebo przestało być spokojne. Okropne, metalowe ptaki wzbiły się w powietrze, niosąc ze sobą strach, zło, a ich przytulny domek stał się miejscem niepokoju.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Rabbi Nachman z Bracławia
Złotko Tim, Maga i ich ludzie mieli dziadka Mycha, starego i zatwardziałego, który trzymał swoje serce zawsze zamkniętym dla kotków, dla ludzi i wszystkiego, co radosne i piękne w życiu. Złotko Tim i Maga zawsze były pełne życia, kochały świat wokół siebie i cieszyły się każdą chwilą. Lecz ich dziadek, spoglądając na świat spod starych, zmarszczonych brwi, nie potrafił zrozumieć ich radości. Zawsze odmawiał im swojego towarzystwa i uważał, że podróż z kotkami – to NIGDY. I tak, pewnego dnia, matka kotków, z bólem w sercu, musiała podjąć trudną decyzję. Zostawiła je pod opieką jednej dobrej osoby, podczas gdy sama wyruszyła w daleką podróż. Dom, który kiedyś tętnił życiem, pogrążył się w ciemności i samotności. Szaleńcze ptaki z żelaza nadal przelatywały nad ich zacisznym gniazdem, przynosząc niepokojące wieści ze wschodu.
Jednak po dwóch dniach matka i ludzie wrócili. I matka opowiedziała im dziwną historię ich krótkiej podróży. Wyruszyli wcześnie, przejechali długą drogę przez dziesiątki blokad w Kijowie, razem z tysiącem innych uchodźców. Do wieczora dotarli tylko do Humania. Miasta znanego na całym świecie z tego, że spoczywa tam Rabin Nachman z Bracławia – mistrz chasydów. Miasto przywitało ich nieprzyjemnym chłodem. Noc spadła na nich jak zimowy płaszcz, a nie mogli znaleźć miejsca na nocleg. Nie mogli też jechać dalej, ponieważ była godzina policyjna – czas, w którym nie wolno było wychodzić na zewnątrz, ponieważ było to niebezpieczne.
Stracili już nadzieję, kiedy podjechali pod chasydzki hotel. Ale tam też usłyszeli, że wszystkie miejsca, nawet te na podłodze, są zajęte. Było tam bardzo wielu uchodźców. Z nieba zaczął padać śnieg, jak piórka ze starej poduszki, zimno stawało się coraz bardziej dotkliwe, a nikt nie wiedział, co robić. I wtedy, po drugiej stronie ulicy, w wysokim płocie, otworzyła się bramka. Nie wiadomo było, co się za nią znajduje, gdyż ogrodzenie było tak wysokie, że sięgało nieba. Człowiek zza bramki zawołał dziadka. Po pięciu minutach mieli już miejsce na nocleg. Ale to miejsce było dziwne. Ozdobione nieznajomymi znakami i pismem w obcej mowie. A przez okna widać było tajemnicze miejsce – grobowiec mistrza chasydów. Oczywiście Tim i Maga nie wiedziały, kim był ten mistrz, ale matka była bardzo szczęśliwa. To była jej jedyna radość w tamtym dniu. Poprosiła Rabbi Nachmana o pomoc, aby wydostał ich dalej od wojny wraz z ich kotkami.
Rankiem dziadek zauważył, że kończy się benzyna i nie mogą dalej jechać w kierunku granicy. Ich małe auto, w którym nigdy nie było miejsca dla kotków, było zapchane walizkami i bagażami, ale nie było w nim ani kropli benzyny. Szukał jej, jeżdżąc od stacji do stacji, ale kolejki były nieskończone. Dziadek zaczął się denerwować i postanowił wrócić do domu. Gdy dojechali, dziadek był zły, pokłócił się ze wszystkimi i oznajmił, że nigdzie już nie pojadą. Wtedy matka postanowiła, że teraz już nie ruszy w podróż bez swoich kotków i podziękowała Rabbi Nachmanowi.
Następnego ranka babcia znalazła zdesperowanego taksówkarza, który zdecydował się pomóc. Była gotowa zapłacić sporo złotych monet, byle tylko wcielić swój plan w życie. Taksówkarz przystał na tę niekonwencjonalną podróż, oczarowany opowieścią o kotach i ich ludziach. Suma, jaką wyłożyła babcia, była imponująca, ale była to cena za bezpieczeństwo. Tego wieczora matka zabrała swoje kotki i wszyscy przygotowywali się do długiej podróży.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Wielka Ucieczka
Przed wielką podróżą mama poszukiwała wygodnych nosidełek dla kotów, gdyż Złotko Tim i Maga nigdy wcześniej nie wybrały się w żadną podróż. W Kijowie znalazła same opróżnione sklepy – wszystkie klatki i transportery zniknęły, ulatniając się wraz z innymi zwierzętami. Tuż przed zmrokiem i wprowadzeniem godziny policyjnej mama znalazła pojedyncze pudełka z kartonu. Nie było wyboru, więc zakupiła je – dwa lekkie schronienia na długą drogę.
O świcie ósmego marca przyjechał taksówkarz, otworzył drzwi samochodu i wszyscy wsiedli do niego wraz ze swoimi skarbami. Zaczęła się niezwykła podróż. Cały dzień sunęli przez pola, przepiękne lasy, miasta, wioski i miasteczka. A co jakiś czas, gdzieś zza okien, do uszu docierały do nich straszne dźwięki wojny. Złotko Tim i Maga zachowywały się niezwykle spokojnie. Obserwowały zmieniające się krajobrazy i choć do gabinetu weterynarza zawsze przychodziły z mocnym krzykiem, teraz milczały, doskonale świadome, że są z matką i swoimi ludźmi.
Kiedy zapadł zmierzch, przybyły w okolicę wielkiego miasta na południu. Lecz zaledwie po chwili zawitała noc, a wraz z nią godzina policyjna. Wszyscy zdali sobie sprawę, że nie mogą już wjechać do tego urokliwego miejsca. Postanowili więc skierować swoje kroki w stronę granicy. Szukali schronienia i odkryli, że jest tam pewne miejsce w lesie. Bez wahania ruszyli w nocną wędrówkę. Kilkakrotnie natrafili na punkty kontrolne, w których z ciemności wyłaniały się sylwetki obrońców, co było zaskakująco przerażające, bo niewiele wiedzieli o tym, jak się wobec nich zachować. Na szczęście taksówkarz znał te tereny jak własną kieszeń i z łatwością przeprowadził ich przez te tajemnicze zaułki.
Pod osłoną nocy, jak w magicznym mroku, znaleźli swoje przeznaczenie. Tam, w ciepłych ramionach nowego miejsca, właściciele witali ich z otwartymi sercami. Maga i Tim, pełne ciekawości, badały nowe otoczenie. Skorzystały z kociej kuwety, posiliły się i wreszcie pozwoliły sobie na odpoczynek. Przytulone do siebie, oczekując na tajemnicze, nieznane przygody, zasnęły, pozostawiając za sobą długą, pełną napięcia noc.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Żegnaj, Kraino U
Złotko Tim, Maga, ich matka i inni wierni ludzcy towarzysze ruszyli w kierunku granicy. Kraina U wydawała się niemal magiczna w promieniach wschodzącego słońca. Oczy kocich przyjaciół były nasycone emocjami – łzy wyrażały zarówno wzruszenie, jak i tęsknotę. W tym pożegnaniu był głęboki ból, jak w wietrze, który niesie dźwięki z oddali.
Przed granicą musieli odbyć długą wędrówkę, mijając kolejne czekające samochody. Ich oczekiwania wpatrzone były w horyzont. Serdeczny taksówkarz został z nimi do końca, wiernie prowadząc ich aż do samej granicy. Maga opierała się, nie chcąc zamknąć się w kartonowej przestrzeni, a Złotko Tim, w przeciwieństwie do niej, spokojnie osiadł w swoim podróżnym schronieniu. Kiedy granica była już na wyciągnięcie ręki, pudełko, w którym tkwiła Maga, zaczęło się rozrywać od wewnętrznego naporu. W chwili, gdy kotki przekroczyły granicę, ciężar minionego okresu wojny opadł. To była granica nie tylko między krajami, lecz także granica między oswojoną przeszłością a nieznanym jutrem.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Przez Pięć Krajów
Po drugiej stronie granicy, na małym placu wśród błota, kałuż i stosów walizek, tłum wyczerpanych ludzi z różnych stron krainy U oczekiwał na nadejście autobusów, które miały poprowadzić ich dalej. W tym morzu ludzkich głów, od maluchów po osoby starsze, pojawił się stary, maleńki, żółty minibus. Ludzie pognali do niego, wpadając w wir emocji, tworząc barwny i chaotyczny taniec.
Matka zrozumiała, że utknęli w tym miejscu, oczekując na niepewną przyszłość. Co gorsza, pudełko Magi zaczęło się rozpadać, nie wytrzymując trudów podróży. Przez krzaki matka zobaczyła kilka samochodów. Podeszła, pytając, czy ktoś kieruje się w stronę Kiszyniowa. Ku jej zaskoczeniu, były to lokalne taksówki, które nie miały pozwolenia na zbliżanie się do granicy, dlatego pozostawały w oddaleniu. Jednak zdecydowane na wszelkie koszty, Złotko Tim, Maga i ich ludzie ruszyli w kierunku mołdawskiej stolicy.
W Kiszyniowie zatrzymali się na dworcu kolejowym, bowiem w ostatnim autobusie do Warszawy pozostało tylko kilka wolnych miejsc, w tym żadnego dla kotów. Matka zakupiła nowe, komfortowe nosidełko dla Magi, a Złotko Tim zajął swoje stare, przestronne i niezawodne. Nie zapomniano także o zakupie dwóch pięknych smyczy i obroży, aby futrzaści przyjaciele mogli rozprostować łapki i przechadzać się po ziemi. Wszyscy posilili się nieco i ruszyli dowiedzieć się, jak kontynuować podróż. Nie znaleźli bezpośredniego pociągu do Warszawy. Jedyne połączenie prowadziło przez Budapeszt.
A aby tam dotrzeć, konieczne było skorzystanie z kilku pociągów, przemierzających Rumunię.
W późnych godzinach nocy ewakuacyjny pociąg zawitał do miasta. Matka kotów wydała kolejną partię oszczędności na jednego z konduktorów, żeby zabrał ich do względnie cichego wagonu. W środku panował mrok, oświetlany jedynie przez kilka skromnych żarówek nad łóżkami. Wszystkie miejsca były zajęte przez siedzących i śpiących uchodźców. Powietrze wewnątrz wagonu było niemal niewyczuwalne. Dzieci płakały, a obok nich trzy kobiety z Charkowa trzymały w małych torebkach trzy koty. Zwierzęta zawodziły, walcząc ze swoim strachem, co wprowadzało ich właścicieli w niepokój.
Złotko Tim przysypiał od czasu do czasu, lecz wyczerpanie i lęk były tak przytłaczające, że często w nocy popłakiwał na kolanach matki. Natomiast Maga snuła spokojne sny w swoim nowym nosidełku na stoliku pod oknem. Pociąg bezustannie toczył się przez noc, niosąc ich coraz dalej od ziemi, którą znali. Kiedy świt rozświetlił horyzont, przepiękne szczyty Transylwanii odbijały się bielą w oknach, a majestatyczne lasy jodłowe wznosiły się jeden za drugim, malując obraz godny podziwu. Trudno było uwierzyć, że wojna, dźwięki wybuchów, strach i smutek są już za nimi, a w zamian przed oczami rozciągają się malownicze rumuńskie pejzaże.
Wieczorem pociąg dotarł do miasta Jassy. Tam zatrzymali się, aby poczekać na kolejny pociąg, który zabierze ich do Budapesztu. Pociąg miał opuścić stację dopiero późnym wieczorem. Zamiast wyruszać do miasta, matka kotów i ich ludzie zdecydowali się pozostać na dworcu kolejowym. Rumuńscy wolontariusze przyjęli ich serdecznie, oferując zupę, gorącą herbatę, słodkości i przekąski. Złotko Tim i Maga dostały ciepłe koce i pieluszki dla niemowląt, ponieważ dla kotków nie było nic więcej. Wieczorem matka wzięła Tima na spacer po peronie, a on nieustannie wzbudzał uśmiechy i zachwyt przechodzących ludzi.
Następnie, prawie o północy, wszyscy wsiedli do pociągu, który miał ich zawieźć do Budapesztu. Wagon wypełnił się matkami i ich pociechami z Mikołajowa. Dzieci płakały, a matki były przytłoczone i znużone, nie wiedząc, dokąd właściwie zmierzają. W odróżnieniu od poprzedniego pociągu, tym razem światła paliły się przez całą noc i bardzo trudno było zasnąć. Dzieci płakały, a Tim i Maga też czasami dołączały do tego chóru zmęczenia. Wszyscy byli wyczerpani. W pewnej chwili wydarzył się mały wypadek. Kocięta, które nie mogły skorzystać z toalety przez kilka dni, zmoczyły się, ogłaszając ten fakt całemu wagonowi poprzez swoje głośne krzyki. Dzięki rumuńskim wolontariuszom sytuacja została jednak szybko opanowana. Czyste pieluszki i koce umożliwiły kontynuowanie podróży, a pociąg ruszył dalej w drogę.
W czasie tej długiej podróży, pociąg niespodziewanie zatrzymał się w Kluż‑ Napoce. Stację wypełniło zmęczenie i nadzieja. Ludzie w pośpiechu zdejmowali swój majątek życia i przenosili go do innego pociągu. Kolejka wyczerpanych uchodźców, dźwigających walizki i marzenia, sunęła przez tory w poszukiwaniu przedłużenia ich trudnej drogi.
Lecz to, co ich tam spotkało, było dalekie od oczekiwanej ulgi. W drugim pociągu czekała na nich zimna niespodzianka. Matka, troszcząca się o swe dzieci, spojrzała w oczy węgierskiej biurokracji. Ich ręce mogły trzymać cenne serca, ale ich małe palce nie miały paszportów – przepustek do świata Schengen. Nieuchronnie poproszono je o opuszczenie pociągu. Kolejny taniec nadziei i rozczarowania, kiedy matka próbowały załatwić dokumenty, które miały zdecydować o ich dalszej podróży. Krążyła wokół wagonów, a ich spojrzenia były jak zagubione gwiazdy na spowitej nocy tafli. Minęły dwie godziny – długie, pełne napięcia i oczekiwania – zanim pociąg wreszcie wznowił ruch.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Przystanek w Cudownym Budapeszcie
Budapeszt – miasto magiczne, jak z baśniowej opowieści. Matka poinformowała wszystkich, że to już koniec ich dzisiejszej podróży. Teraz mieli zatrzymać się na chwilę, odpocząć w normalnych warunkach, przynajmniej przez jedną noc. Matka znalazła cudowny hotel – azyl, w którym Złotko Tim, Maga i ich ludzie mogli zatrzymać się na chwilę i nabrać sił przed ostatnim etapem podróży. Ta pierwsza noc w nieznanym, a jednak przyjemnie komfortowym miejscu, była jak spełniony sen. Być w jednym łóżku z matką i bliskimi, w błogiej ciszy – nieocenione.
Bilety na pociąg do Warszawy na wieczór były już w kieszeni, więc rankiem matka wymeldowała się z uśmiechem na ustach. Walizki zostawiła w hotelu, wzięła na ręce Złotka Tima i Magę, które przytulone w nosidełkach wyglądały jak dwa małe przyjazne duchy. Wraz z pozostałymi ruszyli na wędrówkę po ulicach Budapesztu. Węgierskie ulice okazały się bardzo przyjazne dla zwierząt. Wpuszczano je do sklepów i kawiarni, wszyscy wesoło się uśmiechali i chętnie przytulali koty, jakby znaleźli dawno zaginionych przyjaciół. A pogoda, ach, była jak miłe przytulenie – słoneczna i ciepła, otaczająca to piękne miasto, które wprost błyszczało kolorami i historią. Wśród tego piękna niemal trudno było uwierzyć, że niedaleko, w ich ojczyźnie, toczy się wojna. Ale czasami to właśnie wśród piękna i spokoju walka o normalność staje się bardziej paląca niż kiedykolwiek.
Wieczorem nasi bohaterowie wsiedli do ostatniego pociągu, który przez całą noc wiózł ich przez Węgry, Słowację i Czechy do wymarzonego celu podróży – do upragnionej Warszawy!
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Warszawiacy
W niedzielę, trzynastego marca, wreszcie nadszedł czas, by Złotko Tim i Maga wkroczyli do Warszawy. To miasto powitało ich swym serdecznym ramieniem w postaci wiosennego słońca, które tuliło koty swoim ciepłem. Warszawska wiosenna magia zaparła im dech w piersiach. Nadeszła długo oczekiwana wiosna! Cóż za paradoks, że podczas tej długiej przeprowadzki nie zwrócili uwagi na jej delikatne przybycie.
Wojenne, jeszcze zimowe wichry przyniosły setki tysięcy uchodźców do tego miasta, wypełniając każdy kąt dostępnego miejsca. Z trudem zlokalizowali hotel, który przyjął Tima, Magę i ich ludzi. Było to wyzwanie, ale za wszelką cenę pragnęli pozostać razem. Ten duży hotel, choć pobyt w nim wiązał się z kolejnym uszczupleniem oszczędności, dał im to, czego potrzebowali – poczucie wspólnego bezpieczeństwa. Tim i Maga wreszcie uwolnili się z transporterów, jak ptaki wydobywające się z klatki, i mogli rozprostować swoje małe nogi, eksplorując przestronne pomieszczenie. Na środku witało ich olbrzymie łóżko – symbol snu i spokoju, który obiecywał słodkie marzenia w ramionach matki. Trzy noce spędzone w hotelu stały się niczym chwila w kalendarzu. A co za niespodzianka – własny balkon, na który mogły wyjść, by cieszyć się blaskiem wiosennego słońca. Jego promienie ogrzewały ich futerka, a ciepło niemal przypominało im, że wojna zostaje w tyle.
W międzyczasie ich matka ciągle poszukiwała nowego domu. Lecz przeszkody stawały na ich drodze, a mieszkanie było tak trudne do znalezienia jak cenna perła w otchłani. Wszystko wydawało się już zajęte, zbyt drogie, i oczywiście – co najgorsze – nigdzie nie było możliwości przyjęcia kotów. Wtedy mama podjęła decyzję – zmiana hotelu. Przeprowadzka na Mokotów była wybawieniem. Przez kolejne cztery noce koty i ich ludzie znaleźli nowy dom. Wielkie okna sięgały aż do podłogi, tworząc idealne podium dla Tima i Magi. W ciągu dnia leniwie przewracali się na promieniach światła, spoglądając w daleki horyzont, wciąż tęskniąc za nowym miejscem, w którym miałby rozkwitnąć ich szczęśliwy żywot.
Przygoda Złotka Tima, Magi i ich ludzi: Nowy Dom z Żółtymi Kwiatami
Pierwszego dnia w Warszawie, kiedy wiosenne słońce oblizało już miasto swoimi promieniami, matka odkryła, że to nie tylko miasto, ale również skarbnica jej przeszłości. W tej magicznej chwili okazało się, że tu, w tym miejscu, jest wielu jej dawno niewidzianych krewnych. Jej życie, jakby toczące się w równoległych światach, nie tylko łączyło ją z futrzanymi towarzyszami, lecz także z ludźmi, którzy mieszkali tutaj.
Matka zawsze marzyła, aby odkryć sekrety ukryte w jej kodzie genetycznym. Właśnie dlatego w tym niezwykłym dniu, pierwszym w Warszawie, trzynastego marca, przyszły długo oczekiwane wyniki specjalnego testu, który pokazał jej genetyczne tajemnice. Jej serce zaczęło bić szybciej, gdy tylko otworzyła tę wiadomość. Była spokrewniona z mężczyzną o imieniu Arek – osobą, którą znała z dawnych dni, dla której odgrywała rolę swoistego przewodnika w poszukiwaniach dokumentów w krainie U. Arek, ów Warszawiak, związany z historią matki, mieszkał tuż obok. Matka szybko się z nim skontaktowała, a jego odpowiedź nadeszła jeszcze szybciej. Była to rzeczywiście wspaniała nowina. Arek otworzył przed matką drzwi, które ukazywały jej tę dotąd nieznaną rodzinę, połączoną więzami krwi. A to był dopiero początek. Wkrótce pojawili się inni krewni, wszyscy radośni i chętni do wsparcia. Matka nie była już sama.
Minęło siedem dni. Dwudziestego marca, kiedy to jeden z nowych krewnych – Tomek – przyciągnął do drzwi hotelu wygodny samochód. Zapakowano do niego nie tylko Złotko Tima, Magę i ich ludzi, nie tylko ich rzeczy, ale też nadzieję na nowy rozdział ich życia.
Wraz z nim pojawił się Janek, kolejny dobry duch w tej opowieści. To Jankowi zawdzięczali możliwość zamieszkania w domu jego babci. To niewielkie mieszkanie było pełne ciepła i historii, urządzone z pasją, wiedzą i miłością. To właśnie tam, pośród starych mebli i wspomnień, Złotko Tim, Maga i ich ludzie znaleźli to, czego tak bardzo potrzebowali – nowy początek. Kiedy matka kotów spojrzała przez okno, nie mogła uwierzyć własnym oczom i znowu podziękowała Rabbi Nachmanowi.
Przed oknami rosła olbrzyma forsycja. Symbol tego, że Złotko Tim, Maga i ich ludzie odnaleźli nową szansę, nową rodzinę i nowy dom z żółtymi kwiatami.
Ta bajeczna historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Zbieżności z prawdziwymi osobami nie są przypadkowe. Magiczne momenty w tej historii pozostają niewyjaśnione do dziś.